piątek, 28 maja 2010

Maj w maju











Autor: Piotr Gajda

Chociaż lekko spóźnieni (przebić się autem w godzinach popołudniowych z Widzewa na Polesie nie jest łatwo), to jednak ostatecznie dotarliśmy z Tomkiem Bąkiem na spotkanie z poetą Bronisławem Majem w Poleskim Ośrodku Sztuki. Było warto. Bronisław Maj, mimo że poetycko „nieczynny” od drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, wciąż dysponuje dorobkiem, który stworzył w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych. I właśnie ten prezentował licznie zgromadzonej publiczności. Jak sam mówi: „wiersze do niego przestały przychodzić, a samą sprawnością w ich pisaniu, nie chce się już posługiwać”. Prowadzący spotkanie Jerzy Jarniewicz od razu celnie „zdiagnozował” stan poetycki poety nazywając go „głębokim poetą lirycznym”, „poetą półcienia”. Równie łatwo przyznał się do tych określeń sam Bronisław Maj za pomocą zaprezentowania pokaźnej ilości wierszy „lirycznie smutnych”. Ale ten wieczór nie był smutny. Świetny kontakt poety z publicznością, mnóstwo krakowsko-łódzkich anegdot, dyskretne prowadzenie Jerzego Jarniewicza, wszystko to razem spowodowało, że spotkanie z Bronisławem Majem uważam za najlepsze z tych, w których dotąd mogłem w Łodzi uczestniczyć, i którego nawet "słynny" Henryk Zasławski nie był w stanie skutecznie zakłócić. Na koniec wieczoru Bronisław Maj, człowiek o inklinacjach rockowych, na „umówiony” sygnał Jerzego Jarniewicza odczytał swój wspomnieniowy felieton opublikowany w „NaGłosie” o koncercie zespołu The Animals w Łodzi, w roku 1965, na który musiał z nadmiaru czułości rodzicielskiej udać się z własnym ojcem. Rzecz tak zabawną i napisaną tak lekkim piórem, że przypomniałem sobie swój pierwszy „wielki” koncert, i oto już unosiłem się nad sufitem Poleskiego Ośrodka Kultury, bez (AAA) aplikowania i absorpcji absolutnie żadnych środków halucygennych, albo zmiękczających (jaźń). Za co obu Panom serdecznie dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz