czwartek, 3 czerwca 2010

Grań - notatka na marginesie

Autor: Piotr Gajda

Ech, te ciężkie dni, które przychodzą i nie chcą tak łatwo odejść. Ubite jak gruda gliny, którą musisz przełknąć i nosić w żołądku całymi tygodniami. Na szczęście istnieją rzeczy, które niwelują ten ciężar, np. płyty The Veils, albo odkryta we własnej biblioteczce książka, o której przez lata nikt nie pamiętał. A w niej rozdział: „Czarne poezje przeklętych poetów” i fragmenty zapisków Henryka Wolniaka: „Pamiętam Wojaczka jako trzymającego się na nogach i jako padającego. Trzymał się ponoć po wypiciu litra spirytusu! W obydwu wypadkach był sympatyczny (…). Wojaczek padający nie był wówczas agresywny. Stanie się to dopiero z czasem, kiedy obrośnie w pióra, wówczas zacznie wychodzić przez oszklone okna, a nawet skakać z pięter, rozbijać klientom kawiarń czoła, a podróżnych wyglądających przez okna pociągów uczyć pięścią, pospiesznie alfabetu. Wojaczka agresywnego trudno było lubić”. Sam Wojaczek, podobnie jak i Stachura uważał, że w poezji nie ma miejsca na rozłączność życia i liryki. Tadeusz Mieszkowski pisał o Stachurze: „Czym dla rolnika jest ziemia, tym dla Stachury literatura, pisanie. To jest styl życia. Pisze o tym, czym żyje. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się spotkać takie prawdziwe przystawanie, a nawet utożsamienie się tych dwu elementów”. Owa ukryta za toposem poety przeklętego nadwrażliwość jest jednocześnie darem i przekleństwem. Nieprzystawalność do zastanego świata tworzy niezgodę na panujące nim reguły. Jednocześnie podkreśla odrębność i przekreśla szanse na całkowite poddanie się mechanizmom, które napędzają rzeczywistość. Poeta wciąż funkcjonuje obok niej, dziś nie mając już szans nawet na własne przekleństwo – za dużo wiadomości, za mało wrażliwości na poezję. Kilkadziesiąt lat temu Stefan Bratkowski tak wspominał Andrzeja Bursę: „Był chłopcem niezwykłym, bo chciał jak najdłużej być dzieckiem. Bywał tylko zmuszany do dorosłości. Chronił w sobie dziecko, budując mur, wzrastał w nim wiek dojrzały. Chłopcy zwykle się uodparniają, niezwykli biorą w skórę, są bezradni wobec tego brudu życia dorosłych”. Podobnie wspominano Ryszarda Milczewskiego-Bruna: „Apodyktyczny i impulsywny, bezgranicznie ufny. Skrzywdzony zdobywał się na gorzki dowcip, przypominający naiwną gestykulację Chaplina. Przed laty opuścił swój dom, żonę, dwoje dzieci, świadomie rozpoczynając koczowniczy tryb życia”. Wróćmy jeszcze do Tadeusza Mieszkowskiego i do Stachury: „Jego pisanie było jego życiem. Zbyt pisał sobą, żeby starczyło mu tego pisania na długo. W takim świecie trudne, a nawet niemożliwe jest zachowanie na dłuższą metę takiej absolutnej autonomii, takiej chemicznej czystości i odrębności doświadczeń, uczuć, wrażeń, przeżyć. Świat jest zbyt nachalny dla takich natur jak Stachura. Stachura nie miał w sobie nic, co mógłby przeciwstawić światu. Mógł mu wszystko dać. Ale nie mógł w niczym na niego liczyć”. Krzysztof Karasek dawno temu wręcz oskarżał rówieśników Wojaczka z wrocławskiego środowiska literackiego: „Trzeba wreszcie i tę prawdę z siebie wykrztusić, że Wojaczek żył we Wrocławiu jak na pustyni, że nie było obok niego, w otaczającym go środowisku człowieka (…), że nie mógł żyć we Wrocławiu, ponieważ nie było w nim miejsca dla niego. Ponieważ wśród wrocławskich rówieśników nie znalazł człowieka, o którego skowyt rozlega się w całej jego twórczości”. Znamienne, że ostatecznym elementem powyższych „życio-mitów” niemal zawsze jest śmierć, która dotyka przecież twórców odważnych i pełnych życia, chociaż nieustannie zmagających się z własnym życiem, stawiającymi mu czoło. Tak, jakby nagła śmierć, samobójstwo lub inne przypadki nagłego, lecz zapowiedzianego zgonu chroniły przed wewnętrznym wyjałowieniem, były przed nim jedynym ratunkiem. Maciej Chrzanowski (w książce „A. Bursa. Czas, twórczość, mit, z której pochodzą wszystkie użyte przeze mnie cytaty) zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę: „(W micie) nigdy nie bywa analizowane znaczenie śmierci dla najbliższych poety. W ogóle nie mówi się w nim o domu (ten ostatni wyklucza wędrowanie), rodzinie, dzieciach czy miłości. Wszystko to winno być porzucone w imię sztuki i wolności”. We współczesnej poezji nie spotyka się już poetów przeklętych. Bo wszyscy wymarli już wówczas, kiedy w ogóle takie wymarcie było jeszcze możliwe. Zostali tylko Ci „minimalnie” medialni (przynajmniej rozpoznawalni we własnym środowisku) lub niemedialni wcale, wszyscy jednakowo mało rozpoznawalni dla przeciętnego człowieka. Mit poetycki nie istnieje, topos poety przeklętego nic już nie znaczy. Sztuka znalazła się na marginesie życia, ma za nim wyznaczone miejsce, gdzie robi się wyłącznie szybkie notatki, albo nic nieznaczące adnotacje. I dobrze. Niech każdy z nas biegnie po zboczu w stronę grani, lub się od niej oddala na swój własny sposób i użytek. W kompletnej ciszy, słysząc wyraźnie wyłącznie własny oddech.

2 komentarze:

  1. Pamięci Rafała Wojaczka:

    wspominam Andrzeja Wojaczka, brata Rafała.wychodząc z klubu dziennikarza, siadywaliśmy czasami na parapecie okna,
    w bramie obok i w milczeniu patrzyliśmy na przejeżdżające tramwaje.wtedy tego nie rozumiałam do końca, co to znaczy, stracić kogoś tak bliskiego.


    odszedł ktoś, jakby na chwilę,
    odłożył karty na stole
    i stary zegar przestał się odzywać,
    wyczuwając jakąś, nadludzką niedolę
    a pies szczekaniem już Pana nie wzywa

    Maryla Stelmach

    OdpowiedzUsuń
  2. Andrzeja Wojaczka miałem okazję poznać w 1988 roku. Pamiętam, że był gościem warsztatóew literackich, w których uczestniczyłem, i że przyniósł ze sobą "szczotki" wydanej pośmiertnie książi Rafała Wojaczka "Którego nie było".

    pozdrawiam!

    piotr

    OdpowiedzUsuń