niedziela, 14 listopada 2010

Skutki uboczne (7)



„ – W trzaskający mróz spotkałem Wuja Józefa idącego z syfonem wody sodowej w ręku. Ubrany był tylko w garnitur. Zapytałem go, dlaczego idzie po wodę sodową ubrany tylko w garnitur. Powiedział mi, że szedł nie po wodę sodową, a z jednego krańca miasto na drugi; palto przegrał w pokera, a teraz wziął z sobą ten syfon, aby ludzie widzący go myśleli, iż idzie tylko na róg do sklepu i niepotrzebne mu palto. „W ten sposób”, powiedział Wuj Józef, „możesz przejść przez miasto i zachować twarz. Jeśli nie udało ci się zachować palta”.
Była to moja własna historia; istotnie spotkałem Wuja Józefa idącego w mróz z syfonem. Po krótkiej wymianie grzeczności Wuj Józef zabrał mi palto i wręczył syfon; i rozeszliśmy się w sobie tylko wiadomych kierunkach. I nie widziałem go przez trzy tygodnie, a potem w dzień Wigilii Wuj Józef przyszedł, przyprowadziwszy z sobą jakiegoś plugawego i ziejącego alkoholem karła o długiej brodzie, i powiedział nam, dzieciom, iż jest to krasnoludek, którego kupił; tak więc karzeł ten siedział z nami w czasie Wigilii, a potem ukradł krzesło i uciekł, a Wuj Józef, skonstatowawszy brak krzesła, powiedział, iż każdemu Bóg daje Łuk Tryumfalny akurat tej wielkości, aby nie przewróciło mu się w głowie.

Marek Hłasko, "Sowa, córka piekarza”. Wydawnictwo ALFA, 1990.
(p)

2 komentarze:

  1. Ha, ha, jaki piękny cytat z pięknej książki. Pamiętam, jak w LO zaśmiewaliśmy się z kolegami z takiego fragmentu:

    "- Jeśli zginę, powiedzcie im, kim byłem. - I wskazywał przy tym na swoje córki.

    Następnie Wuj Józef podchodził do ordynansa i całował się z nim po bratersku.

    - Wybacz, jeśli uniosłem się kiedyś w stosunku do ciebie mówił Wuj Józef ze szczerą pokorą w głosie.

    - Wedle rozkazu, panie kapitanie - ponurym głosem odpowiadał ordynans.

    Wtedy Wuj Józef raz jeszcze zawracał od progu i salutował; po czym odchodził. Kobiety szlochały; ordynans posępnie patrzył w ziemię. Czasami udawało mi się wymknąć za Wujem. Nie wysilał się zbytnio: szedł do najbliższego baru, gdzie czekała już na niego kompania. Raźno zabierano się do wódki i ciepłych zakąsek. Po czym Wuj Józef siadał do fortepianu i śpiewał piosenki".

    Wspaniała ułaneria. Pyszna literatura, pyszny Wuj Józef. Dziękuję za odświeżenie pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesławie, ostrzegam! niebawem zamierzam "wrócić" do Brychta, a to chyba lekko passe jest :)))

    pozdrowienia!

    piotr

    OdpowiedzUsuń