czwartek, 23 grudnia 2010

Elvis has left the building



Dni dworca PKP w Katowicach są policzone. Jedno z najlepszych osiągnięć polskiej architektury późnego modernizmu ma zostać zburzone, bo PKP, zamiast obiekt wyremontować, woli go sprzedać (…). Jak widać, dla obecnego właściciela nie ma znaczenia, że katowicki dworzec to perła polskiej architektury powojennej, najlepszy w naszym kraju przykład brutalizmu. Surowy, rzeźbiarsko kształtowany beton połączony jest z mistrzowską konstrukcją – strop hali podtrzymują imponujących rozmiarów kielichy”.

Taką informację, potwierdzoną relacją z telewizyjnych „Wiadomości”, w której pokazano jak wyposażone w potężne szczęki dźwigi „szarpią” więźbę dachową katowickiego dworca, przyniosło życie. To mi uświadamia, że na tym świecie nie ma nic trwałego, nawet setki ton betonu da się rozebrać, zburzyć, przemieścić i wywieźć, przekształcić w coś innego, a tym samym „pogwałcić” naszą pamięć i rozebrać kolejny mały fragmencik z naszego własnego życia. W imię czegoś lepszego, doskonalszego? Chciałbym w to wierzyć, że na miejscu dawnego dworca powstanie coś równie „magicznego”, a nie kolejna komercyjna galeria handlowa, gdzie odtąd niepodzielnie rządzić będzie „bożek-promocja”.

Przez niemal całą drugą połowę lat dziewięćdziesiątych bywałem na tym dworcu. Spędziłem na nim niejedną noc, czekając na ranne połączenie po zakończonych koncertach, które odbywały się w nieodległym od niego katowickim Spodku. Iron Maiden, Deep Purple, Black Sabbath, Helloween, Jethro Tull, a potem całonocne włóczenie się po nieprzebranych dworcowych stoiskach z płytami cd, których wydawcy omijali prawo autorskie publikując tylko tych wykonawców, którzy w myśl zapisów ówczesnej ustawy nagrali swoje płyty przed 25 laty. Omega, Skaldowie, Breakout, Niemen – można było wrócić do tych nagrań i po raz kolejny „odkryć” coś takiego jak „Gyöngyhaju Lány”. Można było pogrzebać w książkach i znaleźć skarb, wydany w latach 80 albo i 70 przez wydawnictwo „Czytelnik”, „PIW” albo „Iskry”. Na przykład 3 tomowy „Obłęd” Jerzego Krzysztonia. Można było zaobserwować, jak policjant z dworcowego komisariatu (całkiem jak Chuck Norris) samotnie zmaga się z „lumpem”, aż w końcu przekonuje go, żeby ten sam i bez oporu udał się z nim na komisariat. I ten idzie grzecznie, chociaż jeszcze przed chwilą przez 20 minut leżał na schodach prowadzących do niższych dworcowych kondygnacji, miotając się z policjantem w jakimś obłędnym walcu. Co też "mundurowy" szepnął mu do ucha? Można było o tym myśleć przez całą niemal noc. Można było potraktować dworcową poczekalnię jak zbawczy azyl, po tym jak trzeba się było przebijać przez hordy kibiców, w drodze powrotnej z koncertu Cameli w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. Wreszcie można było przyjrzeć się długowłosemu chłopakowi, który przez 6 godzin zapisywał w brulionie swoje wiersze, całkiem niezrozumiałe, tak jakby to co napisał dyktował mu inny poeta, ten z filmu „Rejs” – a w pobliżu nie byłoby (bo i skąd?) ani jednego logopedy.

Takie małe historie, z których składają się fundamenty naszej pamięci. Teraz zburzą je dźwigi. Zostanie po nas „Empik”.

(p)

3 komentarze:

  1. To przykre mieć świadomość, że nie można powrócić już w miejsce, z którym wiążemy tyle wspomnień..A jeszcze bardziej przykra jest głupota naszych rodaków..

    OdpowiedzUsuń
  2. A przy okazji życzę wesołych Świąt i spełnienia wszelkich marzeń, no i dużo zdrowia. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. dokładnie - głupota i pazerność (w końcu dworzec to atrakcyjna działka w samym centrum Katowic). pomijając wątek sentymentalny, to przecież także zabytek nie mniej ważny niż te średniowieczne czy gotyckie. ale zniknie, tak jak dworzec w Krakowie, na którego miejscu stoi dziś nijaka galeria.

    zostawmy to - Wesołych Świąt i dużo dobrego!!!

    piotr

    OdpowiedzUsuń