czwartek, 1 września 2011

Utkane z dźwięków



Pamiętacie zespół Exodus? Był to jeden ze sztandarowych przedstawicieli znanego na przełomie lat 70-tych i 80-tych nurtu zwanego w polskim rocku Muzyką Młodej Generacji. Taka nasza rodzima odpowiedź na muzykę zachodnich zespołów w rodzaju Camel, Pink Floyd i Genesis. Zespołu Exodus już dawno nie ma, ale gatunek muzyczny pod nazwą rock progresywny („symfoniczny”) nadal ma się dobrze. Może nie gości zbyt często w radio, ale w unowocześnionej postaci, która dzisiaj kojarzona jest z takimi „markami” jak Riverside, Collage, Believe, Abraxas, Quidam czy Millenium, wciąż ma swoich wiernych słuchaczy.

Zespół Loom powstał wiele lat po ostatnim koncercie grupy Exodus oraz równie wiele lat po solowych dokonaniach Władysława Komendarka (klawiszowca tamtego zespołu, najdłużej aktywnego na muzycznym rynku) i pochodzi z Lublina, miasta poniekąd związanego z Muzyką Młodej Generacji, chociażby poprzez skojarzenia z Budką Suflera (ale tą z lat siedemdziesiątych). To przemyślany koncept, o którym tak piszą sami muzycy: „Nazwa zespołu nie jest dziełem przypadku i ma charakter przenośni, gry skojarzeń. Loom to urządzenie, maszyna do tworzenia tkanin. I tak jak tkanina powstaje w wyniku połączenia ze sobą układów nici w odpowiednim splocie, tak muzyka zespołu jest wypadkową połączonych ze sobą osobowości i wrażliwości muzycznych, które w zetknięciu tworzą muzyczny układ zazębiający się w jedną całość”. Stąd, nie bez powodu ich debiutancki album nosi tytuł „Tkanina”, a jego okładka przedstawia sporą połać tkaniny unoszącej się nad nadmorskim krajobrazem, której jeden koniec sięga wysoko ponad pułap chmur.

Mając do dyspozycji profesjonalne urządzenie, a przede wszystkim swój własny talent, Sady, Boćkowski, Włodarczyk, Orchowski i Żarnowski są pewną nadzieją dla podnoszącego się z upadku lat osiemdziesiątych włókienniczego zagłębia, tkając na swoim debiucie materiał gęsty i szlachetny. Może nie jest to materiał przeznaczony do szycia prostych t-shirtów, ale do wykonywania zwiewnych ubrań wyjściowych nadawać się będzie jak znalazł. Na tej „tkaninie” zauważymy muzyczne wzory i ściegi, które stanowią o jej upoetycznionych kompozycjach utkanych z akustycznych dźwięków, delikatnych riffów i stonowanych solówek, lejących się plam klawiszy, sampli i perkusyjnych rytmów. Nad tym wszystkim niczym tkanina z okładki, unosi się głos wokalisty dodając do wspomnianej struktury nieco emocji – ową złotą nić! – tak pożądaną dla uszlachetnienia każdej materii.

„Jestem tylko tkaniną” deklaruje w otwierającym album utworze Marcin Sady, wokalista i autor wszystkich tekstów zawartych na płycie. „Tylko ten jeden raz / Chcę poczuć dotyk rąk / Tylko ten jeden raz / Przez chwilę chcę mieć wzrok / Tylko ten jeden raz / Pożądam zmysłów bo / Rozróżnić chcę choć raz / Złe dobro – dobre zło”. Pomijając warstwę literacką cytowanego tekstu jest w nim to, co powinno towarzyszyć aż tak melancholijnej i poetyckiej muzyce – odpowiednia doza patosu, rozpacz w głosie wokalisty i odrobinę dołujący klimat. Mimo to nie oczekujmy tanich emocji, „Jestem tylko tkaniną”, dzięki szybko zmieniającym się fragmentom muzycznym ma określoną dynamikę i nie jest na pewno „lejmotivem” jakiegoś tasiemcowego wyciskacza łez rodem z Ameryki Południowej, ani jedwabną chusteczką do wycierania łez z policzka mazepy.

Nieco „marillionowskie” z jednej strony, z drugiej kojarzące się z kompozycjami naszych rodzimych zespołów – Abraxasu, Exodusu i RSC – takie piosenki jak „Ćma” i „Cyberfałsz” dobitnie pokazują, że Loom doskonale opanował progresywną technologię wytwarzania materiałów stylowych, aktualnie obowiązujących na rozmaitych arenach i wybiegach promujących modę związaną z szeroko pojętym art rockiem.

Ujmują melancholijnym nastrojem piosenki w rodzaju „Z gwiazd” (co za adekwatny tytuł, prawda?) i „Zobaczyć jutro”, w których muzyczne akcenty związane z poetycką nostalgią i smutkiem zostały wysunięte na plan pierwszy budując w ten sposób swój ciepły, egzystencjalny przekaz odnoszący się do uczuć i międzyludzkimi relacji. Z kolei w „Ptakach” dochodzi do głosu bardziej „żywe” oblicze zespołu charakteryzujące się urozmaiconymi liniami melodycznymi, niepokojącym klimatem i nieco szybszym tempem. Nie bez powodu muzycy prawdopodobnie uznali, że na chwilę dzisiejszą, ten właśnie utwór charakteryzuje ich muzykę w sposób najbardziej pełny, skoro umieścili na płycie jego dodatkową, radiową edycję.

Na tle „Ptaków” kontrastowo wypada wyciszony „Prywatny raj”, tylko głos, plamy klawiszy i gitara. To w tej piosence Marcin Sady przypomina mi najbardziej wokalistę RSC Zbigniewa Działę, a do pełnego obrazu podobieństwa do legendarnej, rzeszowskiej grupy brakuje tylko partii skrzypiec. W dynamicznym, ale wciąż nostalgicznym „Cieniu” mamy do czynienia z mocnym, choć nieco jednostajnym „beatem” perkusji, „kolażowymi” partiami gitary i emocjonalnym wokalem nadającym tej kompozycji mocno dramatyczny przebieg. Równie dynamiczna i rockowa jest „Zima”, stanowiąca swoiste preludium dla zamykającego „Tkaninę”, pełnego zadumy „Wrzeciona”.

Podobno diabeł tkwi w porównaniach. Z tego też powodu, muzykę Loom można porównywać, do tej zawartej na „Hollidays In Eden”, najbardziej popowym albumie Marillion. Z tym, że akurat w tym przypadku czart nie będzie w stanie pokazać przyszłemu słuchaczowi „Tkaniny” swojego rozdwojonego jak u węża języka, ponieważ została ona uszyta z mocnych nici i nie byłoby problemu, żeby ewentualnie zaszyć nimi, jego szydercze usta.

Loom „ Tkanina”. Elektrum Production”

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz