sobota, 31 sierpnia 2019

Ten trujący, biały, rozsypujący się wiersz. Narwal, naparstnica, narcyz, nocna sowa

INGER CHRISTENSEN "alfabet"; przekład: Bogusława Sochańska, Wydawnictwo Lokator, Kraków 2018.





Pomysł poematu jest wyjątkowy. Pokazać za pomocą możliwości języka niezwykłość świata. 

Każdą częścią rządzi inna litera. Każda część jest dłuższa od poprzedniej zgodnie z matematyczną regułą ciągu Fibonacciego. Część z literą a ma jeden prosty wers, kolejna - 2 wersy,3,5,8,13... itd I dopiero część z literą n, n jak nieskończoność, wyłamuje się już z tej bujności formy...

Czytałem to jak się chodzi po ogrodzie botanicznym, po arboretum jakimś, tak jak wertowałem kiedyś zieloną Encyklopedię PWN z mapą świata i flagami na końcu, albo niesamowity ilustrowany słownik. Czytałem tę książkę jakbym był na rauszu. "Antonówki istnieją, antonówki istnieją" - mówi ktoś, kto ocalał, kto nagle zrozumiał, kto przejrzał na oczy, ktoś, komu dano szansę, kto ma życie przed sobą, kto nagle poczuł więcej, kto się nawrócił, komu już nic nie potrzebne, bo ma wszystko.

Dziecięca radość odkrywania, prostota! Rozrasta się ilość wersów, ilość haseł-zaklęć. Im dalej w las tym pojawia się oprócz piękna, jakaś zadra i fałszywa nuta.

"dioksyna i dni; istnieją / dni; dni i śmierć; i wiersze / istnieją; wiersze, dni, śmierć" Te frazy trzeba poczuć. Jak jazz, jak dobrą muzykę. Mnie te "wymienianki" zatykały gardło (jeśli czytałem na głos), przeszywało mnie ich brzmienie. Ten słownikowy ład, porządek, robił mi dziwny niepokój, jakby kolejna kawa wprawiała mi serce w łomot.

"elegia jesieni istnieje; istnieją zaduma i / posmak; i erem istnieje;" jakby mnie zamknęło w pustelni! Jakby mi kazano milczeć!
"fruwająca czapla istnieje, szaroniebieski / łukowaty grzbiet, czarny czub / i ogon z jasnymi piórami; istnieje / w koloniach; (...) falowanie traw i barwy fagasów; istnieją produkty rozszczepienia atomu i figowce; istnieją błędy, fatalne, powtarzane, przypadkowe; istnieją flamingi i fale zdalnego sterowania; i fijołki, fijołki w sadzie w którym / istnieją antonówki (...)" - czytam to w uniesieniu, jakbym skakał w studnie, jakby moim okiem była kamera drona, jakbym znów wzruszał się na filmie "Makrokosmos" słuchając piosenki Nicka Cave'a, jakbym czytał "Naukę o ptakach" Michała Książka, albo o roślinach u Urszuli Zajączkowskiej...

Słowa czasem zgrzytają, uderzają tłumikiem o asfalt: "istnieją też / gorzki płacz, gorczyca i grad, / istnieją zakładnicy, gęgawa i młode gęgawy; // i granaty, i tajemniczy ogród, zarośnięty, dziki, ozdobiony tylko agrestem (...)" - zestawianie dobra i zła, ukazanie tej przedziwnej, niesprawiedliwej loterii świata, naprawdę przeszywa.

Przebija swoją marnością, dotyka "ten trujący, biały, rozsypujący się wiersz". Czasem dobija: "hojność żniw i kometa // Halleya; istnieją hordy, hufce wojsk / hegemoni".

Czytelnicze skojarzenia zapewne mogą być różne. Każde kolejne odczytania będą się od siebie różnić. Wycięte z tego ciągu fragmenty też działają jakby słowa przeglądały się sobie w zdumieniu: "istnieją heban i horyzont / i cała ta heliocentryczna mgła, której się śniły / oddane mózgi".

Pojawia się "istnienie warunkowe": "zawrotne nurkowanie zimorodka w zamarzniętych / marcowych strumykach istnieje, o ile istnieją strumyki", pojawia się "istnienie szczegółowe": "dźwięki "i" wydawane przez cykady, zwłaszcza tam gdzie / istnieje niebo koloru cykorii, jak rozpuszczony w wodzie // krochmal, słońce barwy chromowej żółci, (...)" i "upewnianie się w istnieniu": "(...) tlen zwłaszcza tlen; na pewno będzie istniał, na pewno będziemy istnieli, tlen, który wdychamy istnieje, / irysy i irga istnieją i niebiańska / głębia jeziora;"

W tym morzu możliwości zaczynamy się topić. Dostrzegać swoją małość, śmieszność, bezradność, słabość, śmiertelność, "Ikar otulony skrzydłami w których topi się wosk / istnieje, Ikar blady jak trup / w zwykłym ubraniu, (...)", wyobrażać sobie inne życie, przemianę.

Raz zachwyt:  "nigdy przechylenie globu nie było tak cudowne" - pamiętam podobną frazę w książce Krzysztofa Bielenia: "Słońce jest ściśle widoczne na równiku niebieskim, i tyle czasu spędza nad horyzontem, ile pod nim. Ilekroć o tym myślę, mam tremę”; raz trwoga: "dolina płaczu cicha, tak cicha, i płacz, co jak wody gruntowe na powrót wsiąkł / w ziemię;"; "Ziemia w drodze z bagażem jaśminów, jaspisu i żelaza, żelaznych / kurtyn, znaków i wiwatów, Judaszowych pocałunków rozdawanych na prawo i lewo (...)", a gdy w poemacie pojawia się Hiroszima - apokalipsa, to zaraz po niej jest nasza ludzka obojętność: "obieram / kartofle".

Część jedenasta z literą K zaczynająca się tak słodko od "kochanie istnieje, miłość istnieje / twoja dłoń wtulona bez pamięci w moją (...)", nagle przeraża obrazem, mrocznym jak u Beksińskiego: "księżyc nazbyt rozświetlony i Wielki Wóz / wraca tak samo pusty, jak pusty był gdy tu przyjechał;". I poraża nam zmysł smaku: "oddłubujesz trochę kory z drzewa i zjadasz".

Pojawia się senny koszmar: "ogród w którym znikam / lśni wylizany przez ślimaki; płynę / skokami jak ptak, a gdy ziemia // jest już zjedzona i rabarbar więdnie /  pierwszy raz, lato poddaje się, a / miasto w którym znikam jest // powolne i czarne;" Jest tam marna antonówka, mozół jej kwitnienia "mimo wszystko", mus z antonówki.

Fragment 12 o lekkości - cudowny, do nauczenia się na pamięć: "Lekkość istnieje, łatwość, równość we wszystkim, (...)" Po nim następuje część, która mnie nie przekonuje, pojawiają się tu zbyt proste
rymy; brzmi to jak jakaś bajka. Zabieg ten powtarza się jeszcze później.

Za to fragment 13 znów wydaje mi się perfekcyjny. Ktoś prosi o kłamstwa, ktoś prosi o wskrzeszenie (wystarczy: "powiedz!") wymarłego ptaka moa. Jest tu też zdradzony "powód, dla którego żyjemy".

I jeszcze ta cudna ekscytacja - część ze strony 64: "alfabety istnieją", zachłyśnięcie się światem. Kto umie tak sławić: "współbycie słońca i oka": "piszę w powietrzu / jak piszą rośliny / łodygami i liśćmi lub // dokolnie kwiatami / koliście i bujnie / kropkami nitkami"?

Ten mętlik w głowie: "że nazwy istnieją", "że nicość ma nazwę"! To jest po prostu wspaniałe! Kaligrafuję sobie każde słowo. I przypominam sobie opowiadanie z "Cyberiady" Stanisława Lema pt. "Jak ocalał świat", gdzie kocham każde zdanie: "Nie ma tak dobrze. Nie mogę zrobić więcej niż to wymyśliłeś. Sodu nie będzie." ; "Stój! Stój! Cofam to, co powiedziałem! Przestań! Nie rób Niebytu!! (...) znikły jeszcze graszaki, plukwy, filidrony i zamry. (...) ani śladu prześlicznych gryzmaków i gwajdolnic, które tak dotąd upiększały nieboskłon! (...) A gdzież kambuzele? Gdzie moje murkwie ulubione? Gdzie pćmy łagodne?!".

I gdy czytam u Christensen / u Sochańskiej: "że nazwy istnieją, nazwy takie jak narwal / naparstnica, narcyz, nocna sowa...", to czuję przez moc języka i moc literatury, że żyję.


czwartek, 29 sierpnia 2019

Borowanie. Hymn własnego ogródka.

THE RACONTEURS  "Help Us Stranger", 2019.

Jack White - gitarzysta polskiego pochodzenia to szalony dentysta, który czyści kanał lewy i prawy. Brzmienie jego wiertła to kwintesencja rocka. Jego riff z piosenki  "Seven Nation Army" podbił świat, a solowe płyty: "Lazaretto" i "Blunderbuss" są dziełami absolutnie genialnymi. The Raconteurs to nie tylko on - na równych prawach są też: Brendan Benson - gitara, wokal, Jack Lawrence - bas , Patrick Keeler - perkusja. 
Zacznijmy słuchanie od numeru 3: pozornie zwyczajne akustyczne gitary (jeszcze tylko ogniska brakuje!). Piękna melodia, jakby ktoś cię przytulał i po raz kolejny wybaczał. Jack wyśpiewujący frazę "Jedyne dziecko, syn marnotrawny / wraca do domu po swoje pranie". A gdy w 3 minucie zaczyna się "borowanie", wiesz już, że wszystko będzie dobrze!

Czwórka. Wnerwiający, szalony początek - jakby mucha latała nam koło nosa. Z gitarowego dudnienia, które mogło się znaleźć, na którejś z jego ostatnich solowych płyt, wyłania się piękna klasyczna zagrywka. Właśnie tak ferment przerabia się na cement w workach po 25kg!

"Shine the Light on Me" - pianinko i harmonie przywołują zespół Queen. Powstał hymn własnego państwa, własnego ogródka. Nieważne, że szukamy w ciemnościach, bo przecież jesteśmy ślepi. Miłość nadchodzi, bezradność nasza i dziury między palcami! I ogród oblepiony kwiatami, których nie umiemy nazwać, wywąchać, opisać.

Sześć. Balon z piosenką country przebijany mocarnym riffem. O tym, że się płaciło i płakało, i już wystarczy. Sufler podpowiada: "I'm not dead, yet!" Śpiewasz i śpiewa z tobą cały świat, podnosi się po drzemce, załamce.

Cover piosenki Donovana "Hey Gyb (Dig the Slowness)" jest OK. Warto posłuchać oryginału i zobaczyć ile przypraw dodano, by potrawka była świeża.

"Sunday Driver" - piosenka o niedzielnym kierowcy, który przyjechał do siostry. ("Nie mogę uwierzyć, że go pocałowała!")  Utwór nie ma jakiegoś przesłania, jest po prostu: "Woo!" i dobrze buja. 

"Now That You're Gone" - rzewna melodia o rozterkach po rozstaniu. Te wszystkie "co ja zrobię teraz, gdy cię nie ma" i "nigdy nie myślałem, że tak będzie"... Bębny biją jak w puste serce. Drewniany piórnik świdruje kornik z gitarą! Coda jest jak wzbierająca złość.
No i koniecznie trzeba zobaczyć teledysk. Zespół odbity w lustrach, dziewczyna czmycha z walizką, cienie przesuwają się na ścianach, zasłonka rwie się z prysznica jak ta z filmu "Psychoza", rozmazany tusz i szalona demolka z wulgaryzmem na ustach!

Piosenkę "Live a Lie" o tym, że wolimy kłamstwa, można sobie śpiewać przed oglądaniem ulubionej stacji TV. Jest riff, jest solówka, jest refren!

Wujek Dobra Rada nadaje w piosence nr 11. Może to o tym, że Jack gra, a słuchający przebiera palcami po nieistniejącej gitarze. 

Chyba wolałem końcowe utwory na dwóch wcześniejszych płytach The Raconteurs. "Carolina Drama" o jakiejś krwawej jatce z niesamowitym lalalala, albo "Blue Vains" zaczynający się od cofanej taśmy, to są utwory nie do zapomnienia. "Thoughts and Prayers" niestety im nie podskoczy. Skrzypki grają, robi się tylko sielsko i anielsko.

Na szczęście można wrócić do dwóch numerów początkowych. "Bored and Razed" zaczyna się powolutku od prostej melodii. I już się chce powiedzieć, że nie jest tak mocny jak "Steady as She Goes" - numer 1 z pierwszej płyty sprzed "stu" lat (dokładnie sprzed czternastu). Ale robi się podobnie zadziornie, aż się chce uderzyć w pogo i potrącić kogoś ramieniem. Utwór można zapętlić i się huśtać nań.

No i utwór tytułowy (dokładnie: "Help Me Stranger"). Gitary pompują tlen. To o tym, żeby przybiegać i pomagać. O tym, żeby się wzajemnie nakręcać.

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

"Bal dla ubogich. Tribute to Tuwim." Agnellus

 "Bal dla ubogich. Tribute to Tuwim." AGNELLUS

 

Zachęcam do zapoznania się z materiałami promocyjnymi płyty zespołu Agnellus, będącej hołdem dla Juliana Tuwima.



Program został w całości stworzony z autorskich kompozycji do tekstów Juliana Tuwima. Wybrane teksty przepełnia z jednej strony niepokojący obraz wnętrza człowieka, a z drugiej pewien rodzaj nadziei, którą najlepiej wyraża metafizyka i niepogodzenie. Melancholia Tuwimowskich tekstów to piękne królestwo słów o samotności, miłości i wierze.

W projekcie graficznym albumu wykorzystano grafikę Kosmy Woźniarskiego z klipu Kamienice – promującego album, którego artystyczne tworzywo idealnie ukazuje istotę poezji Tuwima i jego związek z Łodzią.



Tytułowe „Kamienice” opisują ludzkie wnętrze, jego nędzę i ograniczenia, których metaforą jest tunel – zamknięta przestrzeń widoczna, kiedy spoglądamy z okna budynku wychodzącego na podwórze. Tunel, który widzimy w animacji złożony z obrazów tak dobrze znanych z łódzkiego pejzażu jest z jednej strony zamknięty przez obskurne podwórko i z drugiej strony przez milczące niebo.

Tożsamość wyraża się w języku, zatem wielka poezja ma zdolność jej przechowywania. Dlatego twórczości Tuwima nie można zrozumieć bez Łodzi i jej ciemnych obrazów. Poeta pisał o nędzy robotników w najlepszych czasach rozkwitu miasta, bo tak naprawdę to oni tworzyli fortuny fabrykantów. Pisał o kamienicach i ponurych podwórkach. Pisał jako łodzianin, Polak rozkochany w polskim języku i w muzyczności języka rosyjskiego, doskonale pojmujący, niczym żydowski kabalista, substancjalność słów. Jest kimś, kto sam stanowił granicę między światami, wówczas, gdy Łódź też określano jako pogranicze kultur. Dzisiaj miasto jest granicą między utopią a krachem, stara się uporać ze skutkami transformacji, która okazała się dla łódzkiego przemysłu wręcz mordercza. Utwory Tuwima są więc wyznacznikiem tak trudno definiowanej tożsamości miasta-medium, „Łodzi” płynącej do wyśnionego portu ponownej prosperity.

Wydawnictwo zostało objęte honorowym patronatem Domu Literatury w Łodzi. Agnellus jest wielokrotnie nagradzanym zespołem. Instytut Adama Mickiewicza w Warszawie uznał, że projekt tuwimowski jest istotny dla promocji polskiej kultury za granicą i przyznał dofinansowanie wyjazdu zespołu na festiwal poświęcony Tuwimowi w Szkocji w roku 2013 w programie "Kultura polska na świecie". Agnellus działa w materii piosenki wysokoartystycznej. Zespół Agnellus uczestniczy w ważnych projektach związanych z regionem współpracując z Domem Literatury w Łodzi oraz z Fundacją Pasaże Pamięci w Tomaszowie Mazowiecki.

Zespół Agnellus:

śpiew – Agnieszka Kowalska-Owczarek; gitara akustyczna – Agnieszka Nowak; gitara basowa – Tomasz Kowalski; gitara elektryczna – Daniel Machoś; perkusja – Paweł Zawierucha

gościnnie: puzon – Grzegorz Rogala; instrumenty klawiszowe – Rafał Hajdorowicz.


Nagrań dokonano w Robak Studio w Łodzi.

Realizacja i mastering: Zbigniew Piotrowski
Projekt graficzny: Agnieszka Kowalska-Owczarek
W projekcie okładki i książki wykorzystano grafikę Kosmy Woźniarskiego z klipu Kamienice.

1. Dzień 3:29
2. Burza 4:07
3. Kamienice 3:40
4. Rozmyślania 2:49
5. Słowisień 2:18
6. Właściwie 3:33
7. Solenizanci 3:54
8. Malarz 4:00
9. Śmierć 2:07
10. Storm 4:07
+ Kamienice (klip) 3:40

Wizualizacja profesjonalnie przygotowanej do druku okładki i książeczki (wg specyfikacji TAKTU):https://www.facebook.com/agnellus.zespol/photos/a.1933861826680697.1073741837.188150537918510/1933863070013906/?type=3&theater

AGNELLUS – zespół w swojej kreacji wychodzi poza ramy piosenki poetyckiej, wnikając w przestrzeń muzyczno-teatralną. Porusza się pomiędzy piosenką literacką a poetyckim rockiem, niekiedy z elementami jazzu lub folkowym kolorytem. Ze względu na specyfikę zespołu można go usłyszeć na festiwalach muzycznych, teatralnych i poetyckich. Utwory autorów Agnellusa znalazły się na płycie Macieja Zembatego pt. „Piosenki z trumienki” (Canto, 2002). W październiku 2012 w Polskim Radio Łódź odbyła się premiera albumu „Ballady i transe”, (Dalmafon). Znajdują się na nim zarówno utwory poezji modernistycznej, jak również współcześnie tworzących autorów, szczególnie łódzkich poetów. Kolejnym muzycznym projektem grupy w formie mini-widowiska są „Wyliczanki, igry, fiki” – muzyczna interpretacja znanych dziecięcych zabaw słownych dla widza dorosłego oraz oprawiony plastycznie program „Dwoje Ludzieńków. Tribute to Leśmian.”

Więcej: http://agnellus.art.pl/o-nas/

Przez wiele lat perkusistą zespołu oraz współtwórcą muzyki był Paweł Zawierucha. Jest on współtwórcą muzyki do projektu „Wyliczanki, igry, fiki”.

https://www.facebook.com/agnellus.zespol/app/2405167945/ – inne utwory i teledyski

https://www.youtube.com/user/TheAgnellus/videos?view=0&sort=dd&shelf_id=0 – profil youtube




sobota, 17 sierpnia 2019

Trąby uchylają rąby tajemnicy

BLACK PUMAS "BLACK PUMAS", 2019

 

Jakieś niezwykłe "dary losu" spłynęły na struny głosowe wokalisty Black Pumas -
tajemniczego, nieznanego mi do niedawna, zespołu z Austin w Teksasie.
Czarnoskóry Eric Burton ma świetny wibrujący, ciepły, pełen emocji głos. Wyciąga "góry", po których można się przechadzać. I gdy w - najlepszym na płycie - "Fire" śpiewa "Jest pożar, zadzwoń do strażaka / jeśli odczuwasz ból, kochanie, wezwij lekarza / Nie bój się powiedzieć „potrzebuję cię” - zrozumiem", wcale nie myślę, że to banał, tylko myślę o tym jak to zostało zaśpiewane. Gorączka pożądania! Upał! Słonie wycięte z sawann! Olśnienie, tarzan na lianie, tarzanie się w piaszczystej plaży!

Ta muzyka jest podszyta jakąś wężową skórą, spływa po brodzie jak sok z egzotycznego owocu, pachnie nocnym jeziorem. Jej puls mogłem już gdzieś słyszeć. Może na płytach Morcheeby sprzed kilkunastu lat, a może na płycie The Black Keys z tym dziwnym samochodem? Zapewne tak się grało w wytwórni Motown, nie wiem, nie było mnie wtedy na świecie. Można się nieźle zakręcić na zębatkach tych piosenek. Trąby uchylają jakieś rąby tajemnicy, odkrywają jakieś zakorkowane butle.

Cóż rzec? Że przy nr 1 - "Black Moon Rising" chciałoby się tańczyć? Poddać się, spłonąć, zniknąć? Już w pierwszym wersie Burton cedzi słowo "ogień", jakby parzył się, ale lazł w gorący ukrop. Wyśpiewuje peany na rzecz ukochanej ubranej w czarną sukienkę, prosi o celny strzał i złamanie serca.

Numer dwa na płycie - "Colors" można uznać za hymn. Śpiewany w uniesieniu, zachwycie, w jakieś czułej epifanii. Tańczony boso na trawie? Wygapiony na błękitnym niebie? O szczęściu, dobrym dniu, chwili, która została nam dana i możemy sobie do niej popłakać, zatańczyć i podziękować za nią. "Wszystkie moje ulubione kolory!" (Ja to pamiętam jak o kolory pytał, równie nieziemskim głosem, wokalista Living Colour na płycie "Vivid", ale to było wieki temu - 1988r.). Ciarki, wstążeczki, czerwone porzeczki!

"Know You Better" - utwór dostojny jak ślubny garniak. Wyznanie, że musimy się jeszcze lepiej poznać, zrozumieć i że wszystko jest proste. Za każdym razem gdy słyszę te "get it together!" czuję jakby ktoś unieważniał wszystkie nieszczęścia świata. I że jedną pewnością można umeblować niejeden niepokój.

Te cztery utwory są do zakochania. Z pozostałych wyróżnię jeszcze - smutny, pęknięty "OCT 33", o samotności. Podobnie "Stay Gold" - rzewny, o tym, że "lato robi się chłodniejsze"...
"Touch The Sky" chciał być smutnym bluesem w stylu Finka, ale rozmyślił się i stał się kazaniem. Odmów krótką modlitwę i upij się myślą, że nie potrzebne są żadne piedestały, żeby dotknąć nieba. Piosenka z prostą zagrywką na gitarze, trochę trąbek i chropawe solo. W sam raz, by zrobić hop do czarodziejskiego świata czułości.





sobota, 3 sierpnia 2019

Ponakładane na siebie doły. Jęki i skrobanie.

THOM YORKE "Anima", 2019.


Rytm jak bicie się w pierś. Oto łkanie, odgłosy z otchłani. "Traffic" - tak mogłyby brzmieć pulsujące neony, gdyby były instrumentami. Stęka przed nami rozbitek, który wyrzuca z siebie złowieszcze frazy. Niczym Pirx z opowiadania Lema, zanurza się w wodzie. Próbuje nie czuć ciała, pozbyć się jakichkolwiek bodźców, chcenia, czegokolwiek. Tak postrzega wolność. Ale i tak dopadają go wyrzuty sumienia za imprezowanie z "bogatym zombie". Ma omamy o braku wody i powietrza. Czuje się jak gęś, której ktoś pompuje do gardła karmę. 

Taka to płyta. Rozjeżdżająca jak walec, wprawiająca w stupor. Doceni ją fan Radiohead, odtrąci nieprzygotowany na dygocące rytmy.

Drugi utwór to ponakładane na siebie doły. Soundtrack do gry Space Invaders, w której strzela się do ludzi z teczkami idących z pracy. Tak sobie to wizualizuję. Postacie są wielkości szczurów. A wielkie miasto połyka zestrzelonych.

"Twist" - falsetem, płaczliwym głosem, jako tło mając własne powtarzane słowa albo bezczelny beat. Słuchając wpada się w morskie fale, w stan hipnozy. Przez chwilę prowadzi nas za rękę dziecięcy chórek, czasem postraszy jakaś Godzilla.

Czwarty - "Dawn Chorus" - gdzie Thom zamiast śpiewu recytuje. Wyrzuca sobie. Ślepa uliczka, niemoc. Oto i cała jego miłość - wiatr poruszył sadzę z komina w spiralne wzory. A co by było, gdyby się miało jeszcze jedną szansę? Wszystko w rytmie łapania oddechu. Z trudem, z bólem w klatce. Poruszające.

W "I'm a Very Rude Person" - Thom przeciera oczy, formułuje zaklęcia. Wypowiada to, co musi. I pojawia się anielski chór.

Promowany w radio "Not The News" - zaczyna się bajkowo, ale szybko zrzuca nas na ziemię: "Jestem w czarnej melasie", "Skrzypce ze współczuciem". Plumkanie, szumy i zgrzyty, żaden rock. Jesteśmy w załamce, miotamy się. "Kim są ci ludzie?".
 
"The Axe" - z wyznaniem: "Pewnego dnia wezmę siekierę". Obiektem złości jest tu zapewne jakaś nowoczesna technika, media społecznościowe? "Myślałem, że mamy umowę?" A może zawód wobec kogoś, z kim porozumiewamy się przez sieć. Przeklina się złudę przyjaźni, zaufania. Emotikon - żaden uśmiech. Interesująco wykorzystano w utworze klaskanie.

"Impossible Knots" - osacza nas jękami i skrobaniem. A ostatni na płycie "Runwayaway" zaczyna się radioheadowo, a potem generator mowy i chłód, duża porcja chłodu a la Kraftwerk, sprawiają, że po odsłuchu jest się porozbijanym na kawałki. Jakby się było w strefie zgniotu, obudzonym znienacka w chwili, gdy ktoś nas próbuje obrysować kredą.