sobota, 28 listopada 2020

Na kawałeczki, w pogorzelisko, w miraż

 GREG DULLI - "RANDOM DESIRE", 2020


Najpiękniejsze są smutne piosenki. Ze "znalazłem cię", znaczącym tyle, co że "jesteś w mojej głowie, w moim wspomnieniu, śnie". Zapisane, gdy przychodzi noc i falują w głowie stracone szanse, głupie strachy i marnacje. Taką piosenką jest "It Falls Apart". Ach, kiedy wchodzi ten dźwięk klaskania, snują się smyki, szepty, ma się ochotę zamknąć oczy i porozbijać się na kawałeczki.
 
Innym cudem jest "The Tide" o jakimś rozpadającym się związku, kłamstwach, wątpliwościach, niepewności. Żarliwie zaśpiewany, z brzęczącą gitarą w stylu The Edge'a z U2, aż do cody z cytatem z "Abbey Road" Beatlesów: "You're so heavy...". 

Pierwsza na płycie jest "Pantomima". Idealny początek - słowo "spustoszenie". O podniecie, która kieruje życiem, o pragnieniu upojenia i odlotu. W ciekawym teledysku reżyser tanecznego show niespodziewanie kończy w foliowym worku. W tekście złamane serca, sen na czerwono, high i "easy come and easy go". 

Udane są rozedrgane "Sempre" i spokojne "Scorpio". Szczególnie ten drugi, gdy przy dźwiękach fortepianu Greg wyznaje "Oddychaj ze mną", "Śpiewaj ze mną", "Śnij ze mną", "Śpij ze mną", brzmi to jak modlitwa do upadającego świata. Rozbrajające jest to błaganie faceta, który wierzy, że wszystko jest możliwe. Dla mnie mistrzostwo: te gitary i to cedzenie słów. 

W "Marry Me" jest rzewnie - on pozwala jej odejść. A w zaśpiewanym ściśniętym gardłem (wyobrażam sobie Elvisa) "Lockless" pojawiają się nagle trąbki jakby spadały na nas tysiące confetti.

Niezwykłą piosenką jest "The Ghost" - ewidentnie w stylu Nicka Cave'a (jak korespondencja z "Red Right Hand"). Miłość jak narkotyk, miłość jak pogorzelisko i żużel, a "diaboł" skacze przez dach. Smyki przygrywają jakby kpiły.  

"Black Moon" to jakieś nieszczęście i zanurzanie w czarnej nocy. Choć melodia niesie, tekst dołuje - no bo przecież "najpiękniejsze są smutne piosenki". A "Slow pan" jak spojrzenie z góry na świat, znów z niepewnością - czy wszystko to czasem nie miraż?  




niedziela, 15 listopada 2020

Bierzcie to, zakochańce


 VOO VOO - "Anawa 2020", Narodowe Centrum Kultury 2020.



Znam tę płytę Grechuty na pamięć. Może to właśnie od niej się zaczął mój poetycki flow? Pamiętam dobrze, kiedy ze sterty winylowych płyt, które posiadałem dzięki pasji zbierackiej mojego taty, zacząłem wybierać te z poezją: Grechuta, Niemen, Demarczyk... I wyobrażałem sobie, że jestem poetą.

Nie pamiętam za bardzo, by moi rówieśnicy tego słuchali. Raczej sam odkryłem to dla siebie. Ach, ten uśmiechnięty młodzieniec na okładce. Te czułe wersy o miłości, poustawiały mi wrażliwość, porozklejały mnie.

Gdy dziś słucham sobie "Wesela" pękam na pół przy słowach Wyspiańskiego: "jestem wtedy wszystkim bratem, i wszystko jest dla mnie swatem / w tym weselu, w tej radości / Bóg mi gości pozazdrości"... W tym roku przez koronawirusa odwoływano ceremonie ślubne i weselne, zespół Voo Voo też odwołał "Wesele" - nie dał rady nagrać swojej wersji. Szkoda...

Waglewski - lider Voo Voo, podkreśla w wywiadach, że cel miał taki - przypomnieć kultową płytę, która ma już 50 lat. Że nie miał w planach żadnej dekonstrukcji tych piosenek, ot przedstawić swoje wersje. Tylko trochę zmienione, na pewno unowocześnione.

Też uważam, że można poprawiać klasyków. Nowe życie starym piosenkom jest potrzebne. 

Płyta zaczyna się od ładnej introdukcji, tylko jakiejś mrocznej, nie kojarzącej mi się zupełnie z oryginałem. Potem jeszcze trochę niewyraźny głos poety recytujący krótki wiersz. Hmm... Przyznam, że dla mnie płyta zaczyna się dopiero od ciepłego głosu Nosowskiej. Ta wersja "Zadymki" jest właśnie idealnym przykładem, jak trzeba interpretować rzeczy znane. Płatki śniegu w każdym razie wirują, a ręce są zacierane z zimna. 

"Niepewność" zaczyna fajny nowoczesny beat. Przy "Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?" wyobrażam sobie jak Mickiewicz na Judahu skale, kiwa głową do rytmu, a dłoń formuje w lajk. A mi migają przed oczami wszystkie tysiąc pięćset odtworzeń tej piosenki z adapteru. Waglewski swoim charakterystycznym głosem wpasował się idealnie, jakby "grał żonie". Drugim głosem jest nieznana mi wcześniej, dziewczyna - Kasai (sprawdziłem i wiem, że udzielała się wokalnie na płytach np. Rojka, Brodki czy Ani Zalewskiej). Piosenka zgodnie z metodą zespołu Voo Voo jest z minuty na minutę fajnie "psuta". A ja lubię te psuje.

Czas na pana Zalewskiego. "W dzikie wino..." - świetna piosenka - i jakby idealna dla artysty od "Annuszki". Dęciaki w łatwym do rozpoznania stylu Pospieszalskiego. Jest luz, nie ma spiny. Jest jakiś czar dawnych czasów.

"Twoja postać" od razu mi przypadła do gustu, gdyż jestem fanem Spiętego. Jego melorecytacja jest taka, że od razu płaczę - trochę za Lao Che, trochę za czasem zakochań i odkochań. To chyba najlepszy dla mnie fragment płyty. Czuły, zwiewny, fajnie podany.

"Nie dokazuj" - figlarny, trochę jakby wolniejszy od oryginału. Też OK. Zalewski wydaje się idealnym wykonawcą Grechuty, tak jak genialnie interpretował Niemena (szczególnie pieśń "Pielgrzym" do słów Norwida, wydaje mi się mistrzowska).

"Będziesz moją panią" to duet Kasai i Spiętego. Lubię ten moment, gdy Spięty mówi "ptaki wszystkie", zmieniając trochę oryginalny akcent. Zatem znów jest tak, jak ma być. Zakochańce niech biorą tę pieśń, śpiewają ją patrząc sobie w oczy. Szacunek do kobiety i piękno jedynego uczucia - to pokazuje nam Grechuta. Bierzmy to, póki przestaniemy wierzyć w miłość, póki zohydzą ją nam ulice pełne wulgarności i złorzeczeń.

Z przybosiową "Piosenką" pełną jakichś rozterek i demonów, udanie zmierzył się znów mistrz ceremonii - Waglewski. A na koniec "Korowód", choć chce się spytać, a gdzie "Serce"? (o braku "Wesela" już pisałem). Przyznam, że chyba ten cover jest najsłabszy, zbyt rozlazły. Gdzieś uleciała hymniczność oryginału. No ale tak miało być, trochę inaczej. Zgodnie z tytułowym rokiem - 2020 - przez maskę, online, w izolacji.