Autor: Piotr Gajda
„Niewielki procent wędkarzy nie zasypia na zimę. Ale ci, którzy choć raz spróbują wędkowania pod lodem – na ogół do lodu tęsknią. Wiele ryb znakomicie bierze spod lodu, takich i tylu okoni, co zimą nie daje się na ogół upolować w cieplejszych miejscach”. Tyle o wędkarstwie w zimę opowiada jeden z internetowych portali dla wędkarzy. „Łowienie spod lodu” Roberta Rutkowskiego, to książka miejscami zwarta jak lód po dużych mrozach, lód potrafiący utrzymać ciężar dorosłego człowieka ściskającego w zmarzniętych dłoniach wędkę-podlodówkę. W innych miejscach (wierszach) to lód nadwątlony rozpalanymi na nim ogniskami (zupełnie jak w „Dekalogu” Kieślowskiego), lód dość eklektyczny, nieprzewidywalny a miejscami kra. To utwory składające się na obraz „łowiska”, przy czym w jego opis autor wplata subtelną ironię, którą można zdefiniować następującym pytaniem: a co jeśli lód się pode mną załamie, co wtedy?
Poeta pyta wierząc w wartość tradycji, w świat podległy niezłomnym zasadom, a także w trwałość kultury (w jej kontynuację) i pisze o tym m.in. w wierszu „Krzesło”: „wierzę w Krzesło w którym zawsze znajduję oparcie jego stałość jest pewna a prostota wolna od niedomówień nie pozostawia miejsca na demagogię (…) jestem święcie przekonany że każdego czeka Krzesło Ostateczne na którym wszystko będzie mu policzone”. Rutkowski woli łowić ryby (wyławiać nie tylko je same) i odrzuca pozy, ale też i język proponowany przez poetów współczesnych poszukując tego, co jest nieoczywiste, ukryte pod lodem, co trzeba wydobyć na światło, ale bez rozgłosu i wbrew powszechnym opiniom, że zima to koniec sezonu łowieckiego: „ nie wierzę poezji która zostawia po sobie jedynie popiół i puste butelki po wódce nie wierzę upozowanym Rimbaudom z ostrym makijażem nieprzespanych nocy nie wierzę tym którzy chodząc po kruchej tafli lodu mówią że chodzą po wodzie poezja to łowienie spod lodu”. A w drodze na „łowisko” towarzyszą mu Herbert i Różewicz…
Najpełniejszy wyraz filozofii poetyckiej Roberta Rutkowskiego odnajduję w wierszu „Kaliban”, który jawi mi się jako czynnik zasadniczy jego książki – temperatura, poniżej której woda zamarza – sam środek lodowiska: „najtrudniej nie widzieć drzewa ale drzewo rozumieć kaliban spotyka swoją myśl już wypowiedzianą dawniej była szczekaniem psa dźwiękiem łamanych gałęzi teraz kiedy umie nazwać wszystko czego potrafi dotknąć czuje się nieswojo uboższy o każde wypowiadane słowo”. Owszem, stąpając po lodzie można wpaść pod wodę, lecz można też rozbić siekierą lód, wykuć w nim przerębel, zarzucić wędkę i złowić rybę, a przynajmniej mieć taką nadzieję trzymając w pogotowiu podbierak.
I chociaż ja akurat ryby kupuję w sklepie, nigdy nie posiadałem karty wędkarskiej, i nic nie wiem o zanęcaniu, łapię się na haczyk zarzucony przez Rutkowskiego (choć on sam pewnie wolałby złapać jakąś grubą rybę), ponieważ tkwię w przekonaniu, że poeta ma zawsze rację, kiedy pisze: „w końcu wszyscy jesteśmy niewolnikami między bogiem a prawdą”.
Robert Rutkowski, „Łowienie spod lodu”. Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”. Rzeszów 2008.
Poeta pyta wierząc w wartość tradycji, w świat podległy niezłomnym zasadom, a także w trwałość kultury (w jej kontynuację) i pisze o tym m.in. w wierszu „Krzesło”: „wierzę w Krzesło w którym zawsze znajduję oparcie jego stałość jest pewna a prostota wolna od niedomówień nie pozostawia miejsca na demagogię (…) jestem święcie przekonany że każdego czeka Krzesło Ostateczne na którym wszystko będzie mu policzone”. Rutkowski woli łowić ryby (wyławiać nie tylko je same) i odrzuca pozy, ale też i język proponowany przez poetów współczesnych poszukując tego, co jest nieoczywiste, ukryte pod lodem, co trzeba wydobyć na światło, ale bez rozgłosu i wbrew powszechnym opiniom, że zima to koniec sezonu łowieckiego: „ nie wierzę poezji która zostawia po sobie jedynie popiół i puste butelki po wódce nie wierzę upozowanym Rimbaudom z ostrym makijażem nieprzespanych nocy nie wierzę tym którzy chodząc po kruchej tafli lodu mówią że chodzą po wodzie poezja to łowienie spod lodu”. A w drodze na „łowisko” towarzyszą mu Herbert i Różewicz…
Najpełniejszy wyraz filozofii poetyckiej Roberta Rutkowskiego odnajduję w wierszu „Kaliban”, który jawi mi się jako czynnik zasadniczy jego książki – temperatura, poniżej której woda zamarza – sam środek lodowiska: „najtrudniej nie widzieć drzewa ale drzewo rozumieć kaliban spotyka swoją myśl już wypowiedzianą dawniej była szczekaniem psa dźwiękiem łamanych gałęzi teraz kiedy umie nazwać wszystko czego potrafi dotknąć czuje się nieswojo uboższy o każde wypowiadane słowo”. Owszem, stąpając po lodzie można wpaść pod wodę, lecz można też rozbić siekierą lód, wykuć w nim przerębel, zarzucić wędkę i złowić rybę, a przynajmniej mieć taką nadzieję trzymając w pogotowiu podbierak.
I chociaż ja akurat ryby kupuję w sklepie, nigdy nie posiadałem karty wędkarskiej, i nic nie wiem o zanęcaniu, łapię się na haczyk zarzucony przez Rutkowskiego (choć on sam pewnie wolałby złapać jakąś grubą rybę), ponieważ tkwię w przekonaniu, że poeta ma zawsze rację, kiedy pisze: „w końcu wszyscy jesteśmy niewolnikami między bogiem a prawdą”.
Robert Rutkowski, „Łowienie spod lodu”. Stowarzyszenie Literacko-Artystyczne „Fraza”. Rzeszów 2008.
Ciekawa to recenzja z wywodami zimowego wędkarza. Fakt, to krzesło ma oparcie Różewicza na pół z Herbertem. A może to intarsja rodem z lat siedemdziesiątych?
OdpowiedzUsuńOdżegnywanie się od Wojaczka to deklaracja
powielana przez dziesięciolecia. Nic nowego.
Struga