Autor: Krzysztof Kleszcz
STRACHY NA LACHY "Dodekafonia", SP RECORDS 2010
Grabaż nie mieszka już dawno w „Punk Rock City”. Wyprowadzka stamtąd była czymś naturalnym. Teraz u niego jest ciepło i nowocześnie. Jako jednemu z ciekawszych tekściarzy Lampa i Iskra Boża wydała książkę „Wiersze” (2008).
Od kiedy spodobała mi się jego płyta „Styropian” (1998) stałem się dość bezkrytyczny. Każde kolejne dzieło, czy to Pidżamy czy Strachów, przesłuchiwałem wielokrotnie. „Marchef w butonierce”(2001), „Bułgarskie centrum”(2004) oraz „Strachy na lachy” (2003) i „Piła tango” (2005). Duży szacunek też - za dwie ostatnie płyty: „Autor” z tekstami Jacka Kaczmarskiego i „Zakazane piosenki” z coverami. Były na pewno większym wyzwaniem, niż „łatwizna” zespołu Raz Dwa Trzy przy hitach Osieckiej i Młynarskiego.
Na nowej, po 5 latach, autorskiej płycie jest przebojowo. „Ostatki – nie widzisz stawki”, „Żyję w kraju”, „Twoje oczy lubią mnie” zasłużenie hasają po listach przebojów. W świetnej piosence „Cafe Sztok” odnalazłem klimat z „Taty Kazika” Kultu.
Zaskoczeniem jest żółć. Co się stało z „dzień dobry kocham cię, już posmarowałem tobą chleb”? Czy to ten sam syndrom, co u Kazika, który już zapomniał jak kiedyś wyśpiewywał „kocham cię, a miłością moją”? Dziś mocny wulgaryzm podkreśla, że Don Kichot ma pocharatany ryj („Moja poduszka – milimetr od szyn, więc mam twarz jak stary Bułgar”), jego towarzysz Sancho Pansa gwiżdże na wszystko, a kobyła zdechła.
45-letni Krzysztof Grabowski wykłada na stół wszystkie karty: „Jestem chory na wszystko” – i ta piękna deprecha towarzyszy każdemu dźwiękowi.
Wykorzystanie motywu Don Kichota jest przekonujące (wcześniej umieścił go Budzyński na okładce „Legendy”). Oto idealista – wiecznie smutny, o wybujałej wyobraźni, megaloman, inteligent, na próżno szukający „braterstwa dusz”.
A może poszukać innej interpretacji? Czy dziś tworzenie ambitnego dzieła muzycznego czy literackiego nie jest atakiem błędnego rycerza? Oto szturm na plastikowe wiatraki połyskujące zimnym ledowym światłem. Gdy trafiony jest jeden – pojawiają się cztery kolejne, a do każdego dopłaca Unia Europejska...
„Śpiewam już tylko o Polsce i o złej miłości, złe piosenki o złym systemie” – brzmi jakby zwierzał się lekarzowi, z pełną świadomością nieuleczalnej choroby.
„Będziemy jak ten deszczowy maj, jak ci wszyscy brzydcy ludzie z Tesco” – sam sobie stawia smutną diagnozę.
„Chory na Polskę” – wszędzie widzi zło: teczki, podsłuchy, wąsy, rżną go na kasę. („Żyję w kraju” – jeszcze nie było hitu z taką ilością wulgaryzmów). „Polska” jest płonącą stodołą, wódką, zakąską.
Pokłócony z płcią piękną („Cóż możesz mi dać? Wiśnie, piołun i curry?), pogniewany na pracę, na system („Jestem ostatni Bo nie mam siły biec”), przewiduje najgorsze („Do Cafe Sztok wpadam często by zobaczyć że to jeszcze nie my”.)
W jedynym niepesymistycznym tekście - „Dziewczyna o chłopięcych sutkach” rozpoznać można opis erotycznego snu (fajna aliteracja: „nasze usta z tortu tortury”).
Jego świat ratuje tylko muzyka: („odkąd w sobie beatyfikuję ten beat”).
I jeszcze ta fraza w codzie: „chce mi się spać”. Ale nie uwierzę, że Strachy pójdą lulu.
Z taką piękną deprechą szkoda czasu na sen.
Od kiedy spodobała mi się jego płyta „Styropian” (1998) stałem się dość bezkrytyczny. Każde kolejne dzieło, czy to Pidżamy czy Strachów, przesłuchiwałem wielokrotnie. „Marchef w butonierce”(2001), „Bułgarskie centrum”(2004) oraz „Strachy na lachy” (2003) i „Piła tango” (2005). Duży szacunek też - za dwie ostatnie płyty: „Autor” z tekstami Jacka Kaczmarskiego i „Zakazane piosenki” z coverami. Były na pewno większym wyzwaniem, niż „łatwizna” zespołu Raz Dwa Trzy przy hitach Osieckiej i Młynarskiego.
Na nowej, po 5 latach, autorskiej płycie jest przebojowo. „Ostatki – nie widzisz stawki”, „Żyję w kraju”, „Twoje oczy lubią mnie” zasłużenie hasają po listach przebojów. W świetnej piosence „Cafe Sztok” odnalazłem klimat z „Taty Kazika” Kultu.
Zaskoczeniem jest żółć. Co się stało z „dzień dobry kocham cię, już posmarowałem tobą chleb”? Czy to ten sam syndrom, co u Kazika, który już zapomniał jak kiedyś wyśpiewywał „kocham cię, a miłością moją”? Dziś mocny wulgaryzm podkreśla, że Don Kichot ma pocharatany ryj („Moja poduszka – milimetr od szyn, więc mam twarz jak stary Bułgar”), jego towarzysz Sancho Pansa gwiżdże na wszystko, a kobyła zdechła.
45-letni Krzysztof Grabowski wykłada na stół wszystkie karty: „Jestem chory na wszystko” – i ta piękna deprecha towarzyszy każdemu dźwiękowi.
Wykorzystanie motywu Don Kichota jest przekonujące (wcześniej umieścił go Budzyński na okładce „Legendy”). Oto idealista – wiecznie smutny, o wybujałej wyobraźni, megaloman, inteligent, na próżno szukający „braterstwa dusz”.
A może poszukać innej interpretacji? Czy dziś tworzenie ambitnego dzieła muzycznego czy literackiego nie jest atakiem błędnego rycerza? Oto szturm na plastikowe wiatraki połyskujące zimnym ledowym światłem. Gdy trafiony jest jeden – pojawiają się cztery kolejne, a do każdego dopłaca Unia Europejska...
„Śpiewam już tylko o Polsce i o złej miłości, złe piosenki o złym systemie” – brzmi jakby zwierzał się lekarzowi, z pełną świadomością nieuleczalnej choroby.
„Będziemy jak ten deszczowy maj, jak ci wszyscy brzydcy ludzie z Tesco” – sam sobie stawia smutną diagnozę.
„Chory na Polskę” – wszędzie widzi zło: teczki, podsłuchy, wąsy, rżną go na kasę. („Żyję w kraju” – jeszcze nie było hitu z taką ilością wulgaryzmów). „Polska” jest płonącą stodołą, wódką, zakąską.
Pokłócony z płcią piękną („Cóż możesz mi dać? Wiśnie, piołun i curry?), pogniewany na pracę, na system („Jestem ostatni Bo nie mam siły biec”), przewiduje najgorsze („Do Cafe Sztok wpadam często by zobaczyć że to jeszcze nie my”.)
W jedynym niepesymistycznym tekście - „Dziewczyna o chłopięcych sutkach” rozpoznać można opis erotycznego snu (fajna aliteracja: „nasze usta z tortu tortury”).
Jego świat ratuje tylko muzyka: („odkąd w sobie beatyfikuję ten beat”).
I jeszcze ta fraza w codzie: „chce mi się spać”. Ale nie uwierzę, że Strachy pójdą lulu.
Z taką piękną deprechą szkoda czasu na sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz