W 2009 roku Klub Krytyki Politycznej w Łodzi w kooperacji z Kołem Naukowym Polonistów (UŁ) oraz Kołem Naukowym „Na Marginesie” (UŁ) zadebiutował w łódzkiej przestrzeni literackiej interdyscyplinarnym projektem „Literatura: miasto otwarte”. Projekt ten miał przypomnieć mieszkańcom Łodzi, że przestrzeń kulturowa miasta to nie tylko film, sztuki plastyczne i fotografia, ale również literatura we wszelkich jej odmianach i formach. Celem tegorocznej edycji projektu jest popularyzacja szeroko pojętej kultury ze szczególnym uwzględnieniem literatury we wszelkich jej odmianach. Mieszkańcom Łodzi zostanie zaprezentowany pełen przekrój tematyczny spotkań i wydarzeń literackich – każdy znajdzie dla siebie coś interesującego. W ramach zaplanowanych wydarzeń w Klubie „Szafa” odbędzie się slam poetycki „Wierszówka” i koncert zespołu Jazzpospolita. Operatorem projektu jest „Krytyk Polityczna” a jednym z jego partnerów Kwartalnik Artystyczno-Literacki „Arterie”. Szczegóły programu pod linkiem: http://www.literaturamiastootwarte.pl/program.html
sobota, 30 października 2010
niedziela, 24 października 2010
Oglądać z satelity mrówkę
Autor: Krzysztof Kleszcz
Dzięki Google.maps wirtualna podróż jest banalnie prosta. Np. od satelitarnego zdjęcia Paryża można przez powiększanie przejść do takiej rozdzielczości, że widzi się twarze ludzi, szyldy, graffiti na murze. Z inspiracji google.maps powstał mój wiersz - umieszczony w Antologii VI Edycji OKP im. C.K.Norwida.
Papa
To przecież od ciebie cały świat - plusz i zamsz,
różowy plastik, samochodzik ze skrzynią biegów
(tylko wsteczny nie działa). Dzwonisz zawsze,
gdy trochę impulsów, cadeau od patrona.
Wezmę douche, synu - wtrącasz francuskie wyrazy,
niby niechcący. A po chwili tęskno mi, Panie,
jakbyś też mieszkał przy rue du Chevaleret.
Czasem dostrzegam cię, gdy wklepuję
balsam, a potem w google twój adres,
by na obrazie z satelity oglądać mrówkę.
Albo w starym albumie, gdzie jesteś
raz matowy, raz błyszczący.
----
cadeau [czyt. kado]- prezent, dodatkowe wynagrodzenie;
douche [czyt. dusz]- prysznic, tusz;
rue du Chevalaret - adres przytułku, w którym mieszkał Norwid;
To przecież od ciebie cały świat - plusz i zamsz,
różowy plastik, samochodzik ze skrzynią biegów
(tylko wsteczny nie działa). Dzwonisz zawsze,
gdy trochę impulsów, cadeau od patrona.
Wezmę douche, synu - wtrącasz francuskie wyrazy,
niby niechcący. A po chwili tęskno mi, Panie,
jakbyś też mieszkał przy rue du Chevaleret.
Czasem dostrzegam cię, gdy wklepuję
balsam, a potem w google twój adres,
by na obrazie z satelity oglądać mrówkę.
Albo w starym albumie, gdzie jesteś
raz matowy, raz błyszczący.
----
cadeau [czyt. kado]- prezent, dodatkowe wynagrodzenie;
douche [czyt. dusz]- prysznic, tusz;
rue du Chevalaret - adres przytułku, w którym mieszkał Norwid;
Skutki uboczne (3)
„W roku 1952 Ernest Hemingway opublikował w magazynie „Life” długie opowiadanie zatytułowane Stary człowiek i morze. Kubański rybak od osiemdziesięciu czterech dni nic nie złowił. W końcu dopadł olbrzymiego marlina. Zabił go i przywiązał do swojej łódki. Zanim jednak dotarł do brzegu, rekiny ogryzły zdobycz do kości. Kiedy wydrukowano to opowiadanie, mieszkałem na Cape Cod w Barnstable Village. Zapytałem jednego z moich sąsiadów, zawodowego rybaka, co sądzi o tym utworze. Powiedział, że bohater to idiota. Powinien odkroić najlepsze kawałki mięsa, ułożyć je na dnie łodzi, a resztę pozostawić drapieżnikom”.
Kurt Vonnegut, „Trzęsienie czasu” (w tłumaczeniu Andrzeja Chajewskiego). Wydawnictwo „Amber”, Warszawa 2004.
Kurt Vonnegut, „Trzęsienie czasu” (w tłumaczeniu Andrzeja Chajewskiego). Wydawnictwo „Amber”, Warszawa 2004.
(p)
sobota, 23 października 2010
Nieruchome spławiki nad głębokościami
Autor: Krzysztof Kleszcz
ARTUR NOWACZEWSKI "Elegia dla Iana Curtisa", Biblioteka Toposu, Sopot 2010
"Polak mały" ma 27 lat. A to niezła cezura. Wiadomo swój żywot zakończyli wtedy Jim Morrison, Jimi Hendrix, Janis Joplin...
Nowaczewski ocalał. Ale od razu zaznacza, że mentalnie jest trupem. Błogie dzieciństwo się skończyło. Nie ma już ministranta, grzecznego chłopczyka. A gdzie są jego bohaterowie? Podobno Kajko i Kokosz to podróbki, Indianie z lektur pewnie piją w rezerwacie. Na jakim morzu żegluje dziś Paganel z książki „Dzieci Kapitana Granta”, jakich lądów szuka?
Przywołani zostają jeszcze np. Leon Zawodowiec, Jack Sparrow, zdobywca Everestu – Hillary...
Tyle, że w słodkim miodzie dzieciństwa pływa plama goryczy. Wulgarna ironia, cynizm pożarły idealnych bohaterów z Młodzieżowej Biblioteki. Dziś tylko: „dupa, sex, napisy w kiblu”.
"Dorosły" umie dziś tylko ironizować przy otwartym oknie:„Biegnij studenciku, niech cię miłość spali” i przypomina mu się maj... „a maj był zimny tego roku” (parafrazuje Gałczyńskiego „Pieśń o żołnierzach Westerplatte”, jakby wspominał walkę).
W tych "dorosłych wierszach" jest sporo wysokiego, egzaltowanego tonu: „zali to ty Ianie Curtis wołasz mnie?”, który bywa nieprzekonujący. Ale są „mocne obrazki”, które i owszem: np. rzygający Mickiewicz, który wyciera sobie rękawem usta i woła „jedźmy!”.
W kilku erotykach rozczarowały mnie ckliwe puenty, ale to właśnie najczulszy wiersz (tym razem parafraza wiersza „Kawa i tytoń” z „Kolonii” Różyckiego) „kupił mnie” całego:
Przywołani zostają jeszcze np. Leon Zawodowiec, Jack Sparrow, zdobywca Everestu – Hillary...
Tyle, że w słodkim miodzie dzieciństwa pływa plama goryczy. Wulgarna ironia, cynizm pożarły idealnych bohaterów z Młodzieżowej Biblioteki. Dziś tylko: „dupa, sex, napisy w kiblu”.
"Dorosły" umie dziś tylko ironizować przy otwartym oknie:„Biegnij studenciku, niech cię miłość spali” i przypomina mu się maj... „a maj był zimny tego roku” (parafrazuje Gałczyńskiego „Pieśń o żołnierzach Westerplatte”, jakby wspominał walkę).
W tych "dorosłych wierszach" jest sporo wysokiego, egzaltowanego tonu: „zali to ty Ianie Curtis wołasz mnie?”, który bywa nieprzekonujący. Ale są „mocne obrazki”, które i owszem: np. rzygający Mickiewicz, który wyciera sobie rękawem usta i woła „jedźmy!”.
W kilku erotykach rozczarowały mnie ckliwe puenty, ale to właśnie najczulszy wiersz (tym razem parafraza wiersza „Kawa i tytoń” z „Kolonii” Różyckiego) „kupił mnie” całego:
„Pisanie”.
kiedy zaczynałem pisać, roiło mi się,
że będzie najważniejsze to pisanie,
przyjdą dni, miłość, podróże, a ja
będę to wszystko zapisywał, zamieniał
na wiersze, z wierszy będę przeszłość
odtwarzał jak ulubiony kompakt
z listą marzeń. i tak to się zdawało układać.
kiedy zaczynałem pisać zdawało mi się
że to z mojego talentu, wrażliwości
że sam jestem swoim pisaniem, z niego
istnieję i się staję. i kiedy nie szło mi
tęskniłem za wierszami jakbym zapomniał,
że te najprawdziwsze są jak niechciany dar
i trwało to tak, szarpało aż pewnego dnia
obudziłem się skurczony we własnej skórze,
dziwnie bezbronny i nagi wobec faktu
że się mnie nie kocha. pytałem więc wierszy:
gdzie są jej włosy, jej ciepło, policzek,
ale była tylko Anna i właśnie jej nie było.
W wierszu *** na stronie 17 znalazłem niesłodką frazę „spławiki wędek tkwią nieruchomo nad głębokościami”. To ona sprawiła, że i ja zacząłem łowić. Na chwilę ożyli Indianie machający tomahawkami z ilustracji książki, którą dał mi do przeczytania mój przyjaciel - wtedy 12-latek. Potem Kajko i Kokosz mrugali do mnie okiem z Krainy Borostworów, a z plakatu „Espana 82” błysnęła ruda fryzura. Dlaczego ja miałem plakat Kaja Goo Goo, plakietkę Georga Michaela? (Czy ze mną wszystko było w porządku?). Był też plakat Małgorzaty Ostrowskiej z Lombardu... To wszystko znikło „za jednym pstryknięciem”.
Zostanie w mojej głowie obrazek z wiersza „Co przynoszą kobiety”, gdzie opuszczony mężczyzna pitrasi coś w kuchni - „umyka jak karakon przed własną ścierą”, albo ten z budowy sztucznego jeziora „Czorsztyn 1989”: „dzisiaj jestem już pewien nie da się wywieźć ziemi. wszystkie skały i piaski są przypisane do siebie, na nic pamiątki, na nic zbieranie skamielin, amonitów, ziemia w nocy wraca na swoje miejsce;”.
„Kiedy zawalił się dotychczasowy świat...” – pisze na ostatniej stronie swojej książki autor – „... słuchałem wciąż Control”. Dobrze, że dołujący Joy Division zagłuszył afirmujący życie Jacques Brell okrzykiem „Amsterdam!”.
"Elegia dla Iana Curtisa" przynosi nam na koniec pełne nadziei wyznanie: „Raz jeszcze wejdź w to ciało wyrzucone na brzeg", „Serce nie sługa, lecz przyczajony tygrys ukryty smok”.
piątek, 22 października 2010
Podgórska Scena Poezji
Czy warto przebywać 24 godziny poza domem, w uciążliwej podróży, która odbywa się w mocno dające się już odczuć jesienne chłody po to, aby czytać swoje wiersze nieznanym ludziom w nieznanych miejscu? Oczywiście, że tak! Nic przecież nam nie przeszkodzi, by obcy ludzie stali się naszymi nowymi przyjaciółmi, a nowe miejsca takimi, do których będziemy chcieli powracać. Ewo, Przyjaciółko Ewy, fanko poezji, Eryku – dziękuję Wam za to, że dzięki Waszej życzliwości nasze wspólne przedsięwzięcie mogło być dla nas tak owocne.
Paweł Podlipniak, Piotr Gajda, Dom Kultury „Podgórze”, Kraków, 21.10.2010.
(p)
Paweł Podlipniak, Piotr Gajda, Dom Kultury „Podgórze”, Kraków, 21.10.2010.
(p)
czwartek, 21 października 2010
To wciąga
Muzyka i wykonanie: Witold Adam Rosołowski
Tekst: Krzysztof Kleszcz
Sprzątanie
Pronto kontra kurz. Dziecko naśladuje matkę,
biega za nią jak cień - z różową ściereczką.
Pierwsze słońce, druga kawa, odkurzacz
przekrzykuje nowa płyta Lao Che. To wciąga.
Zasysanie kłębów, paprochów, złych snów.
Clean jak klin, ćwiek wbity między listwę,
a podłogę. Odtąd będziemy odbijać się jaśniej
w lustrach, sprzętach. Niech mikroświat
w powietrzu pozbędzie się czarnych dziur.
Tam gdzie oko nie widzi, mieszka starsza pani.
Ukręca watę cukrową. Uśmiecha się,
wdzięczy. Pod jej maszynką stoi denaturat.
środa, 20 października 2010
Skutki uboczne (2)
„Richard Cole (tour manager Led Zeppelin) zaprzyjaźnił się z jednym z goryli Elvisa (…). Postanowił odwiedzić „Króla”, załatwił więc audiencję dla Johna Paula Jonesa w willi Presleya w Bel Air. Wzięli jedną z limuzyn, a kiedy przybyli na miejsce, powiedziano im, by nie rozmawiali z „Królem” o muzyce i by rozmowa nie trwała dłużej niż 20 minut. Cole wkroczył do salonu Elvisa, trzymając w obu rękach po butelce zimnego Dom Perignon. Elvis leżał na kanapie w szlafroku i kapciach, oglądając wraz ze swoją świtą telewizję. Cole był nieco wstawiony. Co tu się, kurwa, dzieje? – spytał dobrodusznie. Ale Elvis nie lubił, by przeklinano w jego domu. Człowieku – odezwał się – co to za wulgarne przekleństwa? Cole zaczął się droczyć z Elvisem. Siedzisz tu w pieprzonych papciach, a ten kutas (jeden z pomocników Elvisa) bawi się ołówkiem – co to za pojebana impreza? Elvis nie wytrzymał. Jednym skokiem znalazł się przed Cole’em w pozycji karate. Cole zrobił dokładnie to samo. Kiedy się ze sobą zderzyli, Cole’owi spadł na podłogę złoty zegarek Tiffany’ego. Elvis podniósł go, a ponieważ lubił zegarki, zaraz założył sobie na rękę. Ładny – stwierdził „Król”. No to, kurwa, weź go! – powiedział Cole. Ofiarowanie zegarka włączyło u Elvisa mechanizm dawania prezentów. Elvis wybiegł z pokoju i wrócił z innym zegarkiem. Masz – powiedział, wręczając go Cole’owi. Możesz go, kurwa, sobie wziąć. Był to złoty zegarek udekorowany trzydziestoma dwoma diamentami. Elvis spojrzał potem na Jonesa i spytał: A ty jaki masz? Daj mi go! Jones wręczył „Królowi” swój tani zegarek z Myszką Miki. Elvis podskoczył z radości i wrócił z dwutarczowym zegarkiem marki Baume i Merzier dla dwóch stref czasowych, oprawionym w szlachetne kamienie. Ale to nie wystarczyło Elvisowi. Co jeszcze masz? – spytał. Cole dał mu brazylijski pierścień z ametystem. Elvis zdjął z ręki pierścionek i rzucając go Cole’owi, powiedział: Możesz sobie, kurwa, wziąć! Był to dwukaratowy pierścionek z diamentem i wygrawerowanym napisem „Love, Linda”. Elvis wypuścił Jonesa i Cole’a dopiero po trzech godzinach. Odprowadził ich do limuzyny w piżamie i otworzył im drzwi do samochodu. Kierowca i cała reszta towarzystwa omal nie padli trupem. Elvis bardzo rzadko wychodził z domu, nie mówiąc już o otwieraniu drzwi do samochodu swoim gościom”.
Stephen Davies, „Młot Bogów – Saga Led Zeppelin” (w przekładzie Marty Szelichowskiej-Kiziniewicz). Wydawnictwo “In Rock”, Poznań 2006.
Stephen Davies, „Młot Bogów – Saga Led Zeppelin” (w przekładzie Marty Szelichowskiej-Kiziniewicz). Wydawnictwo “In Rock”, Poznań 2006.
(p)
wtorek, 19 października 2010
Nastrojone struny
W ostatnich dniach pod mój stary adres zamieszkania dotarła literacka przesyłka-niespodzianka. Tym razem była nią paczka z Ostrowa Wielkopolskiego z antologią podsumowującą pięć edycji OKP „Struna Orficka” im. Wojciecha Bąka. O samym konkursie tak pisze jeden z jego organizatorów, Wojciech Gawłowski: „Chciałem powołać w naszym mieście konkurs poetycki, który zyskałby rangę ogólnopolską i na trwale wpisał się w życie literackie kraju (…). Na patrona wybrałem najbardziej znanego i ze wszech miar „niewygodnego” dla literackich salonów i masowych mediów poetę, Wojciecha Bąka związanego biograficznie z naszym miastem. Do jury, któremu miałem zaszczyt przewodniczyć, zaproszenie przyjęli znani poeci, krytycy i wydawcy kierujący czasopismami literackimi, wydawnictwami i instytucjami kultury. Ich wszechstronne doświadczenie literackie, w tym również jurorowanie w wielu innych konkursach literackich, było wprost bezcenne”. Od jego samych początków konkurs wspierają: Krzysztof Kuczkowski, poeta, redaktor naczelny „Toposu”, Witold Banach, dyrektor Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego, Wojciech Kass, poeta, członek redakcji „Toposu” i dyrektor Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, Sergiusz Sterna-Wachowiak, poeta, krytyk i redaktor, aktualny Prezes ZG SPP w Warszawie, a ostatnio także Przemysław Dakowicz (za W. Kassa), poeta i krytyk literacki związany m.in. z „Toposem”. O swoich doświadczeniach „bycia jurorem” tak pisze ten ostatni: „Ocenianie wierszy w konkursach poetyckich jest zajęciem w równym stopniu interesującym, co kłopotliwym. Niewątpliwe korzyści, wynikające z czytania setek utworów o bardzo zróżnicowanym poziomie artystycznym, związane są z możliwością śledzenia tego, co dzieje się w najmłodszej polskiej poezji, definiowania dominujących języków i dykcji, rozpoznawania rytmów decydujących o kierunkach rozwoju literatury (…). Kłopot polega na tym, że zestaw kilku, nawet znakomitych, wierszy nie daje możliwości pełnego wglądu w odrębna osobowość poetycką, nie otwiera przed czytającym osobnego uniwersum pisarskiego, oferuje szansę zaledwie pobieżnego, by tak rzec – propedeutycznego wglądu, prezentuje fragment zamiast całości (…). Dlatego właśnie jestem głęboko przekonany, iż w konkursach poetyckich powinni brać udział przede wszystkim debiutanci – ci, którzy wydali już kilka książek, zazwyczaj wystarczająco dobitnie udowodnili już, że potrafią sprawnie operować piórem”. Jeszcze dalej w swoich wywodach posuwa się Wojciech Kass, który zgodnie ze swoją cudowną, „puszczańską” (od puszczy) naturą, prze pod prąd konkursowej niby-logiki, pisząc: „(…) konkursy są rodzajem instytucji i pełnią podobną funkcję co kolegia redakcyjne czasopism literackich i wszelkie inne kolegia – krytyczne i uniwersyteckie, które zbierają, przekładają i wybierają wiersze jak segregatorzy w magazynach owoców (…). Wszystkie te gremia są kimś czymś zewnętrznym wobec poety i procesu twórczego, który odbywa się w skrajnej samotności, w przestrzeniach pozostających poza okiem literackiej współczesności, jej giełd, rankingów, koterii (…). Dlatego nie pytaj, jeśli musisz być poetą, o nagrody lokaty, zaszczyty, o to, co i gdzie nabredził któryś z krytyków, ale pytaj w „najspokojniejszą godzinę nocy”, który z twoich wierszy był konieczny (tylko wtedy będzie naprawdę dobry), czy jest literą twojego głosu i życia, które przekuły się na literę słowa i oddechu”. Oj, zawstydzasz mnie swoimi słowami Drogi Wojciechu, mnie, który dwukrotnie „przełożył” miłość własną na udział we wspomnianym konkursie, będąc w nim poetą nagradzanym i wyróżnianym. Lecz mą „winę” częściowo zmywają słowa Krzysztofa Kuczkowskiego: „Czy widzenie poetyckie jest szczególnym rodzajem widzenia? A jeśli tak, to na czym ta wyjątkowość polega? Na nieufności do świata przedstawionego, do rzeczywistości – czy do rzeczywistości języka? (…) Poeta jest jak dziecko, czy może jest intelektualistą – znawcą kultury i badaczem umarłych języków? Te i inne pytania wracają podczas czytania wierszy zgłaszanych na konkursy. O, nie wszystkich wierszy! Myślę o tych kilku czy kilkunastu lirykach, które zostają wyłowione jak perły spośród setek innych tekstów, które poezją nie są, choć bardzo chciałyby nią być”. Stawiać pytania lub „zmuszać” czytelnika (nawet, jeśli akurat w danym momencie jest czytelnikiem-jurorem) do postawienia ich samemu sobie, to szczytny cel! Szczytni są i patroni poezji, których wymienia Sergiusz Sterna-Wachowiak: „Dojrzała poezja to według mnie przestrzeń doświadczenia wewnętrznego człowieka, nad którą unosi się czterech świętych. Pierwszym patronem poezji jest święty Adam z Raju, gdy nazywa zwierzęta, minerały i gwiazdy, rośliny, które już istnieją, już zostały stworzone, ale nie maja jeszcze imion. Nazywać to, co istnieje, ale i nie istnieje dopóki nie zostanie nazwane przez poetę we własny, niepowtarzalny sposób – to pierwsza z misji i wyzwań poezjomania. Drugim patronem poezji jest święty Heraklit z Efezu, gdy mówi, że nie można wstąpić dwa razy tej samej rzeki. Zapisać to, co nie zapisane – przeminie. Trzeci w moim małym niebie, pod którym przycupnęła pracownia poety, święty Hans Chrystian Andersen, jest patronem poznania dziecięcego, bezpośredniego, może i naiwnego, ale pozwalającego dotknąć tajemnicy, otrzeć się o prawdę w sposób czysty, nieuprzedzony. I wreszcie czwarty, święty Syzyf, ten, który nie wtoczy kamienia na górę. Poezja nigdy nie zgłębi tajemnicy, nie powie ostatniego czy właśnie ostatecznego słowa, na zawsze pozostanie wysiłkiem, który nie ma finału, nie rozplątuje tajemnicy”. W antologii znajdziecie Drodzy Czytelnicy „światy” i „tajemnice” laureatów konkursu z lat 2006-2010. A wśród nich wiersze wielu moich „poetyckich” znajomych: Dariusza Adamowskiego, Czesława Markiewicza, Joanny Lech, Doroty Ryst, Aleksandry Zbierskiej, Sławomira Płatka, Mariusza Cezarego Kosmali, Teresy Radziewicz, Joanny Herman, Justyny Fruzińskiej, Pawła Podlipniaka, Małgorzaty Lebdy, Natalii Zalesińskiej, Roberta Miniaka, Macieja Woźniaka, Roberta Rutkowskiego, Eli Galoch i Janusza Radwańskiego, których korzystając z tej niewątpliwej okazji, pragnę serdecznie pozdrowić!
(p)
niedziela, 17 października 2010
Skutki uboczne (1)
„Jaką radę dać przeciętnemu właścicielowi domu, by go uchronić przed włamywaczami? Cóż, pierwsza rzecz to zostawiać światło, gdy się wychodzi. Muszą to być żarówki co najmniej sześćdziesięciowatowe, słabszymi włamywacz gardzi i natychmiast splądruje dom. Innym dobrym sposobem jest trzymanie psa, to jednak nie zawsze jest niezawodne. Ilekroć zamierzałem obrobić dom z psem, wrzucałem trochę jedzenia dla psów zmieszanego z seconalem. Jeśli to nie działało, mieszałem po równo siekane mięso i jakąś powieść Theodore’a Dreisera. Jeśli zdarzy się, że wyjeżdżasz z miasta i musisz pozostawić dom nie strzeżony, dobrym sposobem jest umieszczenie w oknie własnej tekturowej sylwetki. W zasadzie jakiejkolwiek sylwetki. Pewien człowiek z Bronksu umieścił kiedyś w swym oknie tekturową sylwetkę Montgomery’ego Cliffa i wyjechał na weekend do Kutsher’s. Potem sam Montgomery Cliff przechodził tamtędy i zobaczył sylwetkę, co bardzo go zaintrygowało. Usiłował nawiązać rozmowę, ale gdy przez siedem godzin nie otrzymał odpowiedzi, wrócił do Kaliforni i oświadczył swym przyjaciołom, że nowojorczycy są snobami. Jeśli zobaczysz intruza w trakcie obrabiania twojego domu, nie wpadaj w panikę. Pamiętaj, że on boi się nie mniej niż ty. Dobrym sposobem jest obrabować jego. Przejmij inicjatywę i uwolnij włamywacza od zegarka i portfela. Niech idzie do twojego łóżka, kiedy ty się zmywasz. Kiedyś w Des Moines wpadłem w pułapkę tej samoobrony i przez sześć lat żyłem z cudzą żoną i trojgiem dzieci, a uwolniłem się, gdy miałem szczęście zaskoczyć innego włamywacza, który zajął moje miejsce. Sześć lat z tamtą rodziną było bardzo szczęśliwe i często wspominam je z życzliwością, choć praca w grupie skazańców też ma wiele zalet”.
Wody Allen, „Skutki uboczne” (w przekładzie Bogdana Barana) . Wydawnictwo „inter esse”, Kraków 1991.
Wody Allen, „Skutki uboczne” (w przekładzie Bogdana Barana) . Wydawnictwo „inter esse”, Kraków 1991.
(p)
piątek, 15 października 2010
W tyglu...
W numerze 1-3 (169-171) 2010 „Tygla Kultury” ukazała się recenzja antologii wierszy łódzkich debiutantów „na grani” autorstwa Marcina Orlińskiego. Antologia ukazała się wraz z numerem 2 (3) 2008 Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”. Całość recenzji zatytułowanej „Linie zastępcze” można przeczytać pod linkiem: http://www.marcinorlinski.pl/nagrani.htm
* Marcin Orliński, ur. 1980. Poeta, krytyk literacki. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Redaktor "Zeszytów Poetyckich". Wydał tom wierszy Mumu humu (Zielona Sowa, Kraków 2006). Publikował m.in. w takich czasopismach, jak "Gazeta Wyborcza", "Tygodnik Powszechny", "Przekrój", "Odra", "Twórczość", "Akcent", "Kresy" czy "Topos". Tłumaczony na języki angielski i szwedzki. Mieszka i pracuje w Warszawie.
(p)
* Marcin Orliński, ur. 1980. Poeta, krytyk literacki. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Redaktor "Zeszytów Poetyckich". Wydał tom wierszy Mumu humu (Zielona Sowa, Kraków 2006). Publikował m.in. w takich czasopismach, jak "Gazeta Wyborcza", "Tygodnik Powszechny", "Przekrój", "Odra", "Twórczość", "Akcent", "Kresy" czy "Topos". Tłumaczony na języki angielski i szwedzki. Mieszka i pracuje w Warszawie.
(p)
czwartek, 14 października 2010
Akwizytorzy w W-wie
Paweł Łęczuk (Paweł Luis)
Dorota Ryst i Sławek Płatek (lipiec)
Sprzedawanie poezji współczesnej przypomina oferowanie elementarza języka łacińskiego australijskim buszmenom. Panie, to się w ogóle nie sprzeda! I nie ma znaczenia to, czy poetycki domokrążca będzie krążył po dzielnicy wielkości małego miasteczka czy po małym miasteczku wielkości dużej dzielnicy. Być poetą – ta branża raczej nie ma przyszłości. Co więc pozostaje? Prestiż? He, he, darujmy sobie! Poczucie własnej wyjątkowości? Chyba, że w sensie, o którym wspomina na Nieszufladzie (przy okazji postu o naborze tekstów do nowego numeru „Arterii”) mój serdeczny kolega Rafał Gawin: „Co do dystrybucji - numer 1(7)/2010 wyjątkowo nie jest dystrybuowany za pośrednictwem sieci Empik, numery 2(8)/2010 i 3(9)/2010 powinny już mieć szerszą, ogólnopolską dystrybucję”. Do wspomnianego „wyjątkowego” numeru pisma dołączona była moja druga książka, która podobnie jak i mój debiut okazała się być „okryta” nie tylko nimbem, ale wręcz całunem „wyjątkowości”. Dziś poezja współczesna funkcjonuje w świadomości społecznej wyłącznie dzięki grupie absolutnych zapaleńców, którzy nie pozwalają na całkowite wygaszenie jej ognisk porywając się na desperackie próby zaprószenia ognia za pomocą benzyny (inaczej mówiąc: łopatologicznie). Otóż zapraszają poetę do knajpy i każą mu czytać wiersze zgromadzonym w niej klientom, którzy akurat zamawiają piąte piwo i drugie frytki. I ten czyta i nagle ze zdumieniem konstatuje, że na jego spotkanie autorskie ktoś jednak przyszedł, i to nie sami znajomi – wręcz przeciwnie – prawie sami nieznajomi. A wszystko to dzięki Pawłowi Łęczukowi, który mając do dyspozycji prywatnego sponsora nie zajął się organizowaniem dochodowej hurtowni, ale postanowił wraz z nim w W-wie promować poezję. Mając do dyspozycji bazę lokalową (dwie warszawskie knajpy) i periodyk w postaci „Notatnika Satyrycznego” ma szansę przekuć się do świadomości warszawiaków ze swoim pomysłem szybciej niż budowniczowie kolejnej linii metra przebiją się przez kilometry gliny. Za dwa tygodnie na zaproszenie Pawła w W-wie pojawi się Mariusz Grzebalski, w lipcu pojawili się Dorota Ryst i Sławek Płatek. Będzie się działo, a to najważniejsze.
Klubogaleria "Stary Żoliborz", 13.10.2010, Warszawa
(fotografie 1-5 D. Ryst, 6 W. Muck)
(p)
środa, 13 października 2010
Niby wżery rdzy
Autor: Krzysztof Kleszcz
Kto ma rację? Parmenides, który mawiał „Wszystko co istnieje, istnieje od zawsze, niezmienne.”, czy Heraklit i jego „wszystko płynie”?
Krzysztof Bieleń żyjąc 2500 lat później zdaje się mówić: płynę dziurawą łodzią, mając w dłoniach wiosła, w które czule wierzę. Starożytną Grecję pomieszał z przaśną polską prowincją, gdzie przyszło mu żyć.
„Przeciskam się przez rzędy cyprysów, bukszpanów, wierzb, wiązów, rdestów” – pisze, jakby zmagał się ze stałością, bezradny. Ale choć osamotniony, pogodził się z losem - wzrusza się wspomnieniami przeszłości, znajduje radość w prostych czynnościach - w marności widzi harmonię świata,
Podmiot liryczny książki przez, z pozoru banalną, frazę: „W łóżku mym pani labiryntu drzemie” zaczął mi się jawić jako mitologiczny Tezeusz. Choć ironizuje o sobie „kabotyn? odszczepieniec? łeb zakuty?” jest swoistym bohaterem. Stał się nim przeczytawszy setkę książek, od anorektycznych tomików do grubych tomów („A tu znów ludzie stamtąd, szumy, zlepy, ciągi, pociągi pod nadzorem. gra w klasy, miasto i psy, rondo, inny świat, zamek, fiasko, bije dzwon.”)...
Zatem zostawił z niewiadomych powodów swą Ariadnę we śnie. Wycofał się gdzieś na obrzeże świata. Teraz wspomina swoje wędrówki (pracował tu i ówdzie, np. przy winobraniu) i znajduje olśnienia np. podczas spaceru wiejską drogą w śniegu („Mój wietrze, bądź tu ze mną jeszcze dziś; zobacz też tegoż, tamże.”). Dobrze wie, że rozszerzyć wszechświat można rozprawiając o drewnianej łyżce, susząc na ganku kukurydzę, głaszcząc spanielkę Zoe. Księżyc nocą wygląda jak księżyc nocą nad morzem.
Te wiersze, bliskie prozie poetyckiej, to zwykle statyczne migawki z samotnego życia wrażliwca: np. segregowanie jabłek na strychu „jakże cieszą się wciąż ręce moje” staje się przesłanką do odkrycia w sobie boskiego pierwiastka: „Słońce jest ściśle widoczne na równiku niebieskim, i tyle czasu spędza nad horyzontem, ile pod nim. Ilekroć o tym myślę, mam tremę”. Proste frazy wzięte są wprost z obserwacji wiejskiej egzystencji: „Ale po chwili wstawał i szedł, a był już czas na sen, czerpać wodę ze studni starym aluminiowym wiadrem, by poić bydło – rozcieńczonymi pomyjami, i konie – wyłącznie czystą i zimną wodą.”albo z lektur, wtedy bywają dość patetyczne, stylizowane na starożytne pisma „Napisano: „Idźcie obejrzyjcie okolicę Jerycha”. Idę. (...) zaczynam się jąkać, czując, jak dojrzewa owoc mych warg otwartych: pusty grób – język martwy. Poza tym moje papiery nie są w porządku. W każdej chwili mogę być wykryty.”
Bieleń plącze światy. Za jego oknem zapewne jest pole obrabiane niegdyś przez dziadka „Myślę o odciskach jego dłoni ( i tych zdjętych z kosisk, i tych ze stylisk siekier, motyk, wideł).”, a w oknie odbijają się grzbiety książek niemałej biblioteczki.
Potrafi „przewiercić” puentą zwyczajną relację z podróży pociągiem „widziałem ludzi pokrzywionych, czytających, patrzących w okno, drzemiących w różnych pozach, jakby wciąż czekających na swoją kolej w jakiejś poczekalni, barze czy łagrze.”
Dręczy go fraza Heraklita. „Przed nimi młyny wodne” - myśli o dzieciach, które wrzucają w wodę kamienie „lepsze bo płaskie”. Ale gdy pisze „Z sepiowej fotografii patrzą wprost w moje oczy piwne oczy mojej mamy, niby wżery rdzy w tle stepu, który równie dobrze mógłby być morzem (...)”chyba bliżej mu do Parmenidesa. Stałość, niezmienność w bezkresie...
W tym kontekście podoba mi się pomysł spięcia książki klamrą w postaci wyimków z atlasu botanicznego. Opisy dwóch roślin, przewłoki czarnej i tytułowego wiciokrzewu to przecież „wiersze, które same się napisały”: „Wprawdzie może róść wszędzie, ale nie można jej uprawiać w pomieszczeniach”, „Po przekwitnięciu odrosną im trujące, małe jagody o barwie pomarańczy. Karmcie nimi kurczęta.”
Krzysztof Bieleń „Wiciokrzew przewiercień”, Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej, Tychy 2009.
Kto ma rację? Parmenides, który mawiał „Wszystko co istnieje, istnieje od zawsze, niezmienne.”, czy Heraklit i jego „wszystko płynie”?
Krzysztof Bieleń żyjąc 2500 lat później zdaje się mówić: płynę dziurawą łodzią, mając w dłoniach wiosła, w które czule wierzę. Starożytną Grecję pomieszał z przaśną polską prowincją, gdzie przyszło mu żyć.
„Przeciskam się przez rzędy cyprysów, bukszpanów, wierzb, wiązów, rdestów” – pisze, jakby zmagał się ze stałością, bezradny. Ale choć osamotniony, pogodził się z losem - wzrusza się wspomnieniami przeszłości, znajduje radość w prostych czynnościach - w marności widzi harmonię świata,
Podmiot liryczny książki przez, z pozoru banalną, frazę: „W łóżku mym pani labiryntu drzemie” zaczął mi się jawić jako mitologiczny Tezeusz. Choć ironizuje o sobie „kabotyn? odszczepieniec? łeb zakuty?” jest swoistym bohaterem. Stał się nim przeczytawszy setkę książek, od anorektycznych tomików do grubych tomów („A tu znów ludzie stamtąd, szumy, zlepy, ciągi, pociągi pod nadzorem. gra w klasy, miasto i psy, rondo, inny świat, zamek, fiasko, bije dzwon.”)...
Zatem zostawił z niewiadomych powodów swą Ariadnę we śnie. Wycofał się gdzieś na obrzeże świata. Teraz wspomina swoje wędrówki (pracował tu i ówdzie, np. przy winobraniu) i znajduje olśnienia np. podczas spaceru wiejską drogą w śniegu („Mój wietrze, bądź tu ze mną jeszcze dziś; zobacz też tegoż, tamże.”). Dobrze wie, że rozszerzyć wszechświat można rozprawiając o drewnianej łyżce, susząc na ganku kukurydzę, głaszcząc spanielkę Zoe. Księżyc nocą wygląda jak księżyc nocą nad morzem.
Te wiersze, bliskie prozie poetyckiej, to zwykle statyczne migawki z samotnego życia wrażliwca: np. segregowanie jabłek na strychu „jakże cieszą się wciąż ręce moje” staje się przesłanką do odkrycia w sobie boskiego pierwiastka: „Słońce jest ściśle widoczne na równiku niebieskim, i tyle czasu spędza nad horyzontem, ile pod nim. Ilekroć o tym myślę, mam tremę”. Proste frazy wzięte są wprost z obserwacji wiejskiej egzystencji: „Ale po chwili wstawał i szedł, a był już czas na sen, czerpać wodę ze studni starym aluminiowym wiadrem, by poić bydło – rozcieńczonymi pomyjami, i konie – wyłącznie czystą i zimną wodą.”albo z lektur, wtedy bywają dość patetyczne, stylizowane na starożytne pisma „Napisano: „Idźcie obejrzyjcie okolicę Jerycha”. Idę. (...) zaczynam się jąkać, czując, jak dojrzewa owoc mych warg otwartych: pusty grób – język martwy. Poza tym moje papiery nie są w porządku. W każdej chwili mogę być wykryty.”
Bieleń plącze światy. Za jego oknem zapewne jest pole obrabiane niegdyś przez dziadka „Myślę o odciskach jego dłoni ( i tych zdjętych z kosisk, i tych ze stylisk siekier, motyk, wideł).”, a w oknie odbijają się grzbiety książek niemałej biblioteczki.
Potrafi „przewiercić” puentą zwyczajną relację z podróży pociągiem „widziałem ludzi pokrzywionych, czytających, patrzących w okno, drzemiących w różnych pozach, jakby wciąż czekających na swoją kolej w jakiejś poczekalni, barze czy łagrze.”
Dręczy go fraza Heraklita. „Przed nimi młyny wodne” - myśli o dzieciach, które wrzucają w wodę kamienie „lepsze bo płaskie”. Ale gdy pisze „Z sepiowej fotografii patrzą wprost w moje oczy piwne oczy mojej mamy, niby wżery rdzy w tle stepu, który równie dobrze mógłby być morzem (...)”chyba bliżej mu do Parmenidesa. Stałość, niezmienność w bezkresie...
W tym kontekście podoba mi się pomysł spięcia książki klamrą w postaci wyimków z atlasu botanicznego. Opisy dwóch roślin, przewłoki czarnej i tytułowego wiciokrzewu to przecież „wiersze, które same się napisały”: „Wprawdzie może róść wszędzie, ale nie można jej uprawiać w pomieszczeniach”, „Po przekwitnięciu odrosną im trujące, małe jagody o barwie pomarańczy. Karmcie nimi kurczęta.”
poniedziałek, 11 października 2010
Krzysztof Grzelak w Kwadraturze
Wydawnictwo Kwadratura i Stowarzyszenie Twórców CONTUR zapraszają na premierę zbioru poezji Krzysztofa Grzelaka „37 wierszy wybranych z erratą”. Warstwę plastyczną książki tworzą grafiki Pawła Kwiatkowskiego.
Publikacja ukazała się dzięki wsparciu finansowemu Miasta Łodzi.
Krzysztof Grzelak (ur. 1978) w 2001 roku opublikował w wydawnictwie Biblioteka tom „Porucznik Borewicz odnajduje sens”. Cztery lata później w tym samym wydawnictwie wyszła książka „Żyjąc pod księżycem” – obie pod redakcją prof. Jerzego Poradeckiego. Książki te miały dobre recenzje, ale z racji niewielkiego nakładu i złej dystrybucji nie przebiły się do ogólnopolskiego obiegu literackiego. Dlatego w dwóch pierwszych częściach tomu przypominamy wybór najlepszych wierszy z tych książek, uzupełniony o część trzecią – zestaw 15 nowych wierszy tworzących autonomiczną całość (trzeci zbiór wierszy Krzysztofa Grzelaka – „Erratoman bibliotek rejonowych”). K. Grzelak jest laureatem wielu nagród w konkursach i turniejach ogólnopolskich. Swoje wiersze publikował w czasopismach, almanachach i antologiach. Mieszka w Łodzi.
Autorem ilustracji do tego tomiku jest Paweł Kwiatkowski (ur. 1981) student Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Grafiki i Malarstwa. Malarz, grafik (m.in. autor opracowania graficznego drugiej edycji antologii City Stories z komiksami o Łodzi), fotograf, twórca komiksów oraz filmów krótkometrażowych. W 2009 roku otrzymał aż cztery nagrody w XXVI Konkursie im. Władysława Strzemińskiego – "Sztuki Piękne 2009". W 2010 roku otrzymał główną nagrodę w konkursie im. Władysława Strzemińskiego. Swoje prace wystawiał w 2010 roku m.in. w Galerii Nowej Łódzkiego Domu Kultury oraz w galerii Klubu Bagdad Cafe.
Spotkanie poprowadzi Piotr Grobliński.
Zapraszamy 21 października 2010 r. o godz. 18.00 do Łódzkiego Domu Kultury,
ul. Traugutta 18, sala 221.
Wstęp wolny!
Więcej informacji pod nr tel. 042 633-98-00 wew. 241
Publikacja ukazała się dzięki wsparciu finansowemu Miasta Łodzi.
Krzysztof Grzelak (ur. 1978) w 2001 roku opublikował w wydawnictwie Biblioteka tom „Porucznik Borewicz odnajduje sens”. Cztery lata później w tym samym wydawnictwie wyszła książka „Żyjąc pod księżycem” – obie pod redakcją prof. Jerzego Poradeckiego. Książki te miały dobre recenzje, ale z racji niewielkiego nakładu i złej dystrybucji nie przebiły się do ogólnopolskiego obiegu literackiego. Dlatego w dwóch pierwszych częściach tomu przypominamy wybór najlepszych wierszy z tych książek, uzupełniony o część trzecią – zestaw 15 nowych wierszy tworzących autonomiczną całość (trzeci zbiór wierszy Krzysztofa Grzelaka – „Erratoman bibliotek rejonowych”). K. Grzelak jest laureatem wielu nagród w konkursach i turniejach ogólnopolskich. Swoje wiersze publikował w czasopismach, almanachach i antologiach. Mieszka w Łodzi.
Autorem ilustracji do tego tomiku jest Paweł Kwiatkowski (ur. 1981) student Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi na Wydziale Grafiki i Malarstwa. Malarz, grafik (m.in. autor opracowania graficznego drugiej edycji antologii City Stories z komiksami o Łodzi), fotograf, twórca komiksów oraz filmów krótkometrażowych. W 2009 roku otrzymał aż cztery nagrody w XXVI Konkursie im. Władysława Strzemińskiego – "Sztuki Piękne 2009". W 2010 roku otrzymał główną nagrodę w konkursie im. Władysława Strzemińskiego. Swoje prace wystawiał w 2010 roku m.in. w Galerii Nowej Łódzkiego Domu Kultury oraz w galerii Klubu Bagdad Cafe.
Spotkanie poprowadzi Piotr Grobliński.
Zapraszamy 21 października 2010 r. o godz. 18.00 do Łódzkiego Domu Kultury,
ul. Traugutta 18, sala 221.
Wstęp wolny!
Więcej informacji pod nr tel. 042 633-98-00 wew. 241
(informacja nadesłana)
piątek, 8 października 2010
Łowienie spod lodu
Łódzki poeta, Robert Rutkowski opublikował na swoim literackim blogu naszą rozmowę na temat jednego z moich wierszy. Zainteresowanych zapraszam do lektury.
(p)
Polskie Siły Powietrzne
Aleksander Jurewicz
RIMBAUD
wszyscy mieliśmy wtedy po siedem lat
nasze siostry czekały w ślubnych sukniach z
białymi obrączkami lodu na palcach
nikt jeszcze nie wybierał się w wielką podróż
nie gryźliśmy po nocach palców nie jęczeliśmy
przykryci prześcieradłami gazety pierwsza książka
miała zapach twojej skóry
nie było wśród nas przyjaciół
przed wigilią odstawiano krzesła od stołu robiąc
miejsce na teatralną mszę śmierci
wszyscy mamy po siedem lat
każdy jest poetą chociaż nie
pisze wierszy
ale ból przychodzi jak opętanie w Marsylii
Bronisław Maj
* * *
Wychodząc rano, niby przypadkiem, zostawiła
darowane konwalie i ciągle wypełni pokój
mrocznym zapachem ta noc. Wypełniony,
patrzę teraz na harującą od świtu Wisłę:
robotnicy ciągną przez śluzę barkę z węglem –
ich ruchy niezbędne i skuteczne, mówią,
ile trzeba, żeby się zrozumieć, czasem tylko
gest ręki. Barka odpływa ciężko wypełniona
swoim sensownym ładunkiem. – Jeżeli mimo to
będę pisał wiersze: tylko słowa niezbędne,
by się porozumieć, proste fakty: rzeka,
zapach kwiatów, ruch ręki zrozumiały
dla dwóch ludzi i tego, kto
na nich patrzy. To jest
wszystko. I tylko to
nas nieskończenie przerasta.
Piotr Sommer
PIOSENKA DLA JACKA KLEYFFA
Na pewno przeczekamy kolejki wszystkie
(za cieniem cień i cień za cieniem)
a potem odwilż, wiosnę i kolejną czystkę
(a wtedy paru braciom ktoś położy wieniec)
Na pewno czas przepłukać wciąż kilkoro drzwi
(szczególnie te, które wyjęto)
przepytać, czy za nimi żyje ktoś albo choć tkwi
(z twarzą pobitą , ale uśmiechniętą)
Na pewno mają rację: ktoś przeżyje nas
(ta cisza już dziś mówi, że nas nie ma)
Struna to tylko iskra, choć oświetla las
(kłamliwych słów, które nie miały nic do powiedzenia)
Na pewno pora jeszcze słuchać
kogoś, kto może wcale nas nie szuka
gdy idzie wciąż tą samą drogą
i mówi swoje ciche słowa do nikogo
(p)
czwartek, 7 października 2010
Nobel dla Mario Vargasa Llosy
Mario Vargas Llosa (czyt. Josa) zdobywcą Nagrody Nobla 2010.
To jeden z najbardziej znanych laureatów Nagrody Nobla. Jego książki od lat są na listach bestsellerów. Razem z Marquezem i Cortazarem upowszechnił literaturę iberoamerykańską.
O mało nie został w 1990 roku prezydentem Peru (przegrał w II turze).
W tym roku był wymieniany jako jeden z faworytów. Zatem wygrał m.in.: z Adamem Zagajewskim, szwedzkim poetą Tomaszem Transtromerem, Czechem Milanem Kunderą.
Jego książki: m.in.: „Ciotka Julia i skryba (1977), „Rozmowa w Katedrze”(1969) czy „Raj za rogiem”(2003) czy ostatnio „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”(2006) są dość odważne obyczajowo. Akademia uzasadniając werdykt napisała, że nagradza Llosę „za kartografię struktur władzy oraz wyraziste obrazy oporu, buntu i porażek jednostki".
W tym roku był wymieniany jako jeden z faworytów. Zatem wygrał m.in.: z Adamem Zagajewskim, szwedzkim poetą Tomaszem Transtromerem, Czechem Milanem Kunderą.
Jego książki: m.in.: „Ciotka Julia i skryba (1977), „Rozmowa w Katedrze”(1969) czy „Raj za rogiem”(2003) czy ostatnio „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”(2006) są dość odważne obyczajowo. Akademia uzasadniając werdykt napisała, że nagradza Llosę „za kartografię struktur władzy oraz wyraziste obrazy oporu, buntu i porażek jednostki".
Mario Valgas Llosa
Zielony Żoliborz, "pieprzony" Żoliborz!
Klubogaleria Stary Żoliborz oraz Stowarzyszenie Kultury Europejskiej "Enclave" zapraszają serdecznie na WIECZÓR AUTORSKI PIOTRA GAJDY.
(p)
Jocher z Iłłakowiczówną
Laureatem tegorocznej nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny, przyznawanej za książkowy debiut poetycki, został Waldemar Jocher, autor tomu "Reszta tamtego ciała" (Instytut Mikołowski, 2009). Nagroda zostanie wręczona autorowi 3 listopada 2010r. w Poznaniu.
"Konkret" w Arteriach
Redakcja "Arterii" zachęca do współpracy tj. do przysyłania prozy, eseistyki, grafiki i fotografii) oraz zestawów 5-7 utworów poetyckich. Hasłem (dość zagadkowym) nowego numeru jest KONKRET.
Leitmotiv KONKRETu odsyła do betonowych struktur, konceptów materializujących się w sztuce, społecznego zaangażowania, ale także do konstruktywnej krytyki. Grudniowy KONKRETny numer kwartalnika artystyczno-literackiego ARTERIE [3(9)/2010] będzie miał premierę na IV Festiwalu Puls Literatury, którego głównym hasłem jest właśnie KONKRET.
Deadline: 19.11.2010 r.
Z propozycjami i pytaniami prosimy zwracać się pod adres: arterie.spp@gmail.com
* Kwartalnik artystyczno-literacki ARTERIE jest wydawany przez łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Poleski Ośrodek Sztuki. Utrzymujemy się z dotacji, nie czerpiemy z naszej działalności zysków i wszelkie materiały zmuszeni jesteśmy publikować nieodpłatnie. Najpóźniej 1.12.2010 r. autorzy zostaną poinformowani o przyjęciu tekstu do druku. Wyboru tekstów i grafik dokona grono redakcyjne: redaktor naczelny Przemysław Owczarek, sekretarz redakcji Magdalena Nowicka, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin oraz Agnieszka Kowalska-Owczarek.
Deadline: 19.11.2010 r.
Z propozycjami i pytaniami prosimy zwracać się pod adres: arterie.spp@gmail.com
* Kwartalnik artystyczno-literacki ARTERIE jest wydawany przez łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Poleski Ośrodek Sztuki. Utrzymujemy się z dotacji, nie czerpiemy z naszej działalności zysków i wszelkie materiały zmuszeni jesteśmy publikować nieodpłatnie. Najpóźniej 1.12.2010 r. autorzy zostaną poinformowani o przyjęciu tekstu do druku. Wyboru tekstów i grafik dokona grono redakcyjne: redaktor naczelny Przemysław Owczarek, sekretarz redakcji Magdalena Nowicka, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin oraz Agnieszka Kowalska-Owczarek.
środa, 6 października 2010
U.S. Air Force
Robert Hayden
HOŁD CESARZOWEJ BLUESA
A że gdzieś siedział facet w jedwabnej koszuli w jaskrawe
paski, gibki i groźny jak jaguar, i że dla niego kobieta
jęczała w ponurym świetle sześćdziesięciu watów Niewierną
Miłość, Oszukańczą Miłość, och Miłość Lekkomyślną, Dręczącą,
Weszła na scenę w jardach pereł, jak doskonały teatralny
obraz błysnęła złocistym uśmiechem i zaśpiewała.
I że gdzieś spod spodu zaczęły wyłazić brudne łaty wystrzępione
litografie katarynek nieba o lalczynej twarzy; że byli
tacy, co bali się pieści śniegu bijących w przerażeniu
o drzwi, którzy lękali się nocnego patrolu statystyk,
weszła na scenę w strusich piórach, w obszytej cekinami
sukni, objęła nas światłem uśmiechu i zaśpiewała.
Stanley Kunitz
OSTATNIE PYTANIE
O, piękne czasy! śmiechu na wzgórzu!
Wiosenne przyjęcia u Larry’ego!
Rozkosze władcy twego, które same się tak płocho
Zaniedbały, dziś w sercu paradują nagie. Twe dotkniecie, gdy
Przybywasz z nieba z plotkami i darami zepsucia
Tutaj, gdzie nasze cienie prostują się w kapturach
By odegrać scenę gilotynowania, kres miłości
Przy wtórze posępnych śpiewów, ledwie co trzeci zostanie.
Dziś, kiedy twój smutek błyszczy w innych salonach
I gdy twe ziarno idzie znów pod młynów koła
Jest-że mi szczęście pisane, radości wreszcie fala?
Czy wojna z tym przybłędą, którego dziś wychwalasz?
William Stafford
TE DNI
Których zraniono, pełzną
jakby po latach odmawiania sobie
znów mogli kochać każdą cząstkę siebie,
jakby następne miejsce im pisane
przyjść miało z słońcem w dłoniach lub mgłą
w którą wnikną, by mogła ich prowadzić.
Jakby za chwilę miał ptak krzyknąć
by dzień nastał, a z rynsztoka
doszedł ich śpiew kuzynki,
kochanki; których zraniono
z zaciekawieniem obracają głowy
jakby spełnieniem ich, w demokracji –
skoro celem naszym jest pokój – było najszybciej
jak się da odpełznąć za horyzont.
(przełożył: Grzegorz Musiał)
(p)
wtorek, 5 października 2010
Ojciec Dyrektor 2
W Łodzi trwa inwazja „prajaszczurów” na instytucje kultury. Po Andrzeju Strąku kolejnym ojcem-dyrektorem został nieoceniony Zdzisław Jaskuła, który objął z końce września funkcję dyrektora naczelnego Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka. Jaskuła był już dyrektorem „Nowego” w latach 90-tych. Teraz zamierza uspokoić sytuację wokół teatru i skupić się na repertuarze oscylującym wokół klasyki i kwestii społeczno-politycznych. Znając cierpliwość Zdzisława okazywaną co roku podczas „łagodnej pacyfikacji” ekscesów towarzyszących „Bierezinowi”, da radę! Urodzony w 1951 roku zdobył sławę i uznanie jako poeta Nowej Fali. Od wielu lat nie publikuje wierszy. Od poezji nigdy jednak nie odszedł. Współpracuje z "Tyglem Kultury", jest tłumaczem poezji niemieckiej, animuje wydarzenia literackie, m.in. jako organizator spotkań literackich w kawiarni literackiej „Nowego” w ramach Festiwalu „Puls Literatury”. Stale obecny w „Arteriach”, prowadzi swoisty dialog z Jerzym Jarniewiczem w rubryce pt. „Co do Joty”.
(p)
RAF
Ciarán Carson
WAKACJE
Podczas śniadania przypomniałem sobie
Okaleczone owce, na które natknęliśmy się wczoraj.
Ropa w różowych ustach ran
Zdążyła zgęstnieć jak kwaśna śmietana;
Ich nieruchomy wzrok przywodził na myśl
Oczy kelnerki, wymięte powieki
Wciąż jeszcze rozmazane snem, sieć
Żyłek biegnących przez białko.
Baranki chmur po drugiej stronie okna
Zakrzepły nagle; kożuch koloru serwatki
Wpełzł i pomarszczył
Kawę. Wróciwszy do Belfastu
Odkryliśmy, że dom się wyparł naszej obecności,
Klamka osnuta była pajęczyną,
Nie przeczytane gazety leżały w hallu,
Mleko zsiadło się na progu.
(przełożył: Piotr Sommer)
Brian Jones
LUTY, I TO W TWOIM WŁASNYM DOMU
Luty, i to w twoim własnym domu –
najcichszym z cichych miejsc,
gdzie to zawsze zdarza się najstraszniej.
W twoim ogrodzie, z twoich własnych rąk,
zbiera się wiosna, gromadzi
śnieżyczki, wypełnia ich niezliczone głowy,
kiedy patrzysz jak dywan oddycha przez skórę
i zbiegają się meble, kiedy przygarniasz
udrękę, która określa cię tak nagle.
Opatulone nordyckie rodziny wędrują dziś
Przez kraj, gniotąc rozmiękłą trawę,
Polując na obietnice. Gotów byłbyś zrozumieć
kto kochał obrządek,
czyja żona płacze w nowiutkiej kuchni,
czyje dzieci śpią w innym kraju.
(przełożył: Jarosław Anders)
Michael Longley
POECI CZASU WOJNY
Nie oznaczono ciał poetów-żołnierzy
Bo szrapnel po raz drugi otworzył ciemiączko
Jak ziarno gradu opadające
Na dno studni albo jak moskit
Którego drobny cierń kołysze się nad wargą.
To szuwary powietrza odebrały oddech
Jakby zasłony nagle rozsunięto
I ciemność napłynęła do sypialni
Gdzie każdy mówił, że wojna się kończy
I zawsze miał być jeszcze tylko tydzień.
(przełożył: Piotr Sommer)
(p)
poniedziałek, 4 października 2010
Janis
„Był 4 października (…) w przybliżeniu 24.30, kiedy dojechali do hotelu Landmark i Janis sama poszła do pokoju. Musiała poczuć elektryzujący dreszcz, zważywszy na czystość hery, którą wprowadziła sobie do żyły (…). Skończywszy, wyrzuciła fiolkę po heroinie do śmieci. Włożyła sprzęt do chińskiej szkatułki, którą odłożyła do szuflady. Zwykle zostawiała ja na stoliku nocnym. Te gesty mogą zasadnie świadczyć, że naprawdę chciała dać sobie w kanał po raz ostatni i żeby nic jej nie przypominało o tym rano. Chciała odrodzić się o poranku. Heroina mogła ja zabić natychmiast. Ale nie zabiła. Kiedy Janis trochę później zeszła do recepcji, nie mogła wiedzieć, że umiera. Chwilę porozmawiała z recepcjonistą, poprosiła, żeby rozmienił jej banknot pięciodolarowy i kupiła papierosy. Następnie wróciła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, postąpiła krok albo dwa naprzód i upadła jak marionetka, rzucona na ziemię."
(Myra Friedman „Janis Joplin – żywcem pogrzebana”. Przekład: Anna Kołyszko. Wydawnictwo W.A.B., 2005)
„W pokoju numer 105, zupełnie sama Janis wyjęła swój zestaw do szprycowania się i zaczęła gotować dużą dawkę „kolosalnego spokoju”(…). Po naszprycowaniu się wyszła do głównego hallu po papierosy, prosząc nocnego stróża George’a Sandoza, żeby rozmienił jej pięciodolarowy banknot. Podał jej cztery banknoty jednodolarowe i cztery monety dwudziestopięciocentowe i sądził, że pójdzie prosto do automatu z papierosami stojącego w patio, ale ona nadal tam stała wyglądając tak, jakby chciała porozmawiać. Dla niego nie była nikim szczególnym, po prostu kobietą, jakie często widywał w hotelu, taką, która nigdy nie wyglądała na szczęśliwą. Tego wieczora uderzyło go to, że „wyglądała na zaniedbaną” w swoim czerwonym, cygańskim kostiumie do kostek. Podobnie jak Blanche DuBois, rozwiązła piękność z Południa z Tramwaju zwanego pożądaniem, Janis zawsze liczyła na uprzejmość obcych i ten ostatni obcy w jej życiu nie rozczarował jej. Sandoz odłożył na bok to, co akurat robił, i słuchał jej. Opowiadała mu o sprawach, jakimi ludzie zwykle dzielą się ze swoimi kochankami czy małżonkami – małżonkami tym, jaki długi miała dzień pracy, jaka była zadowolona ze swojej płyty i jak dobrze jej szło. Rozmawiali przez ponad kwadrans, a potem powiedziała „dobranoc”, poszła do automatu z papierosami po swoje marlboro i wróciła do pokoju. Janis rzuciła papierosy na łóżko i rozebrała się pozostając jedynie w bluzce i majtkach. I wtedy, tak szybko jak wskutek postrzału w głowę, dopadła ją śmierć, która powaliła ją na ziemię. Upadła tak ciężko, że rozcięła sobie dolna wargę o mebel i jej usta wypełniły się krwią. Przewróciła się pomiędzy łóżkiem a krzesłem i leżała tam przez całą noc i większość następnego dnia. Jej ciało zostało odnalezione dopiero o godzinie 19.30 w niedzielę, 4 października – w osiemnaście godzin po śmierci (…). Próby laboratoryjne rozwiązały zagadkę, dlaczego wstrzyknięcie przeciętnej wielkości dawki heroiny, w przypadku Janis, okazało się śmiertelne. – Handlarz sprzedał Joplin…niemal czystą heroinę, tak czystą, że była ona dziesięć razy mocniejsza od heroiny, jakiej normalnie używała (…).”
(Elis Amburn „Perła – obsesje i namiętności Janis Joplin”. Przekład: Lidia Drapińska. Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa, 1995)
Janis Joplin (19.01.1943-04.10.1970)
(Myra Friedman „Janis Joplin – żywcem pogrzebana”. Przekład: Anna Kołyszko. Wydawnictwo W.A.B., 2005)
„W pokoju numer 105, zupełnie sama Janis wyjęła swój zestaw do szprycowania się i zaczęła gotować dużą dawkę „kolosalnego spokoju”(…). Po naszprycowaniu się wyszła do głównego hallu po papierosy, prosząc nocnego stróża George’a Sandoza, żeby rozmienił jej pięciodolarowy banknot. Podał jej cztery banknoty jednodolarowe i cztery monety dwudziestopięciocentowe i sądził, że pójdzie prosto do automatu z papierosami stojącego w patio, ale ona nadal tam stała wyglądając tak, jakby chciała porozmawiać. Dla niego nie była nikim szczególnym, po prostu kobietą, jakie często widywał w hotelu, taką, która nigdy nie wyglądała na szczęśliwą. Tego wieczora uderzyło go to, że „wyglądała na zaniedbaną” w swoim czerwonym, cygańskim kostiumie do kostek. Podobnie jak Blanche DuBois, rozwiązła piękność z Południa z Tramwaju zwanego pożądaniem, Janis zawsze liczyła na uprzejmość obcych i ten ostatni obcy w jej życiu nie rozczarował jej. Sandoz odłożył na bok to, co akurat robił, i słuchał jej. Opowiadała mu o sprawach, jakimi ludzie zwykle dzielą się ze swoimi kochankami czy małżonkami – małżonkami tym, jaki długi miała dzień pracy, jaka była zadowolona ze swojej płyty i jak dobrze jej szło. Rozmawiali przez ponad kwadrans, a potem powiedziała „dobranoc”, poszła do automatu z papierosami po swoje marlboro i wróciła do pokoju. Janis rzuciła papierosy na łóżko i rozebrała się pozostając jedynie w bluzce i majtkach. I wtedy, tak szybko jak wskutek postrzału w głowę, dopadła ją śmierć, która powaliła ją na ziemię. Upadła tak ciężko, że rozcięła sobie dolna wargę o mebel i jej usta wypełniły się krwią. Przewróciła się pomiędzy łóżkiem a krzesłem i leżała tam przez całą noc i większość następnego dnia. Jej ciało zostało odnalezione dopiero o godzinie 19.30 w niedzielę, 4 października – w osiemnaście godzin po śmierci (…). Próby laboratoryjne rozwiązały zagadkę, dlaczego wstrzyknięcie przeciętnej wielkości dawki heroiny, w przypadku Janis, okazało się śmiertelne. – Handlarz sprzedał Joplin…niemal czystą heroinę, tak czystą, że była ona dziesięć razy mocniejsza od heroiny, jakiej normalnie używała (…).”
(Elis Amburn „Perła – obsesje i namiętności Janis Joplin”. Przekład: Lidia Drapińska. Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa, 1995)
Janis Joplin (19.01.1943-04.10.1970)
(p)
niedziela, 3 października 2010
Nike 2010
Laureatem literackiej nagrody NIKE 2010 został Tadeusz Słobodzianek. Uhonorowano go za dramat "Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach". Akcja sztuki osnuta jest wokół pogromu w Jedwabnem w 1941 roku. Opowiada o uczniach i uczennicach jednej klasy szkoły powszechnej, Polakach i Żydach z małego miasteczka na wschodzie Polski. „Nasza klasa” to pierwszy dramat, który zdobył nagrodę w czternastoletniej historii tej nagrody.
(źródło: "Gazeta Wyborcza")
(p)