piątek, 22 lipca 2011

Łap się drabinki





Autor: Krzysztof Kleszcz


TOMASZ BUDZYŃSKI „Osobliwości”, Isound Labels 2011

Poprzednia płyta Tomasza Budzyńskiego - „Luna” była o pogodzeniu się ze śmiercią. Oswojona w piosenkach „Umieraj” czy „Dom” przestała być czymś złym, strasznym.

W „Osobliwościach” jest o tym, że śmierć obezwładniła żywych. Bo dlaczego krążą wokół muchy? Ten motyw pojawia się kilkakrotnie. Rozglądam się i faktycznie: pełno tego paskudztwa - siadają na telewizorze wieczorem gdy próbuję znaleźć jakiś film, bywają natarczywe w „Empiku” (półeczka z poezją zepchnięta do narożnika, ledwo trzyma gardę, tymczasem fantasy i komiksy boksują, a ten ostatni sierpowy doprawdy obłędny). Ten ich czysty głos: „Przynieś mi pączki / całuj mnie w rączki / Bo nie strzepniesz mnie”!

Zaskoczeniem jest muzyka. Kto ukradł gitary? Prym wiedzie zloopowany beat, przypomina solowego Brendana Perry’ego albo Dead Can Dance z płyty „Spirit Chaser”. Pojawia się klarnet, saksofon. Beat w „Amor Sui” jest jak paszczowe odgłosy zespołu Me Myself & I, a w „Mordopolis” rządzi niski bas a la Korn.

Warstwę liryczną Budzyński zaludnił postaciami z bajek: borsuk i lis, konik Garbusek, królik ponury, Balbinka. Dostaje się ludziom pióra: „Tysiąc kotletów, światło poetów”. Gdzie oni są? Wszak to ich rola, by ocalić sacrum. Refren piosenki „Imię” jest jak definicja pokolenia, gdzie piękno zmieniło się w piekło, bo taką podmianę zasugerował Word. Bolesna ta diagnoza duchowego upadku: „Z prądem płynie / Rzeczny trup / A na wierzbie płacze / Płacze siwy duch”.








Jest osobliwie. Fani „Legendy” poczują się zakłopotani. To płyta do kontemplacji, do przeżycia, do przebudzenia. „Człowiek nie jest sam” brzmi jak egzorcyzm – można się nieźle wystraszyć. Kompletnym odlotem jest „Bestiarum” - możliwe, że wokalnie się tu udziela pewien polityk. Ostatnie dwa utwory brzmią kojąco. W każdym razie najlepsze fragmenty płyty zmieściły się do mojego „The Best of Budzyński”: niepokój „Małej śmierci”; szaleństwo „Amor sui” szczególnie fragment „takie to tam i takie to to”, gdy niczym Lech Janerka na „Fiu Fiu” opisuje miłość; i „Mordopolis” – z refrenem nieprzypadkowo na melodię „stojąc w mroku” z „Triodante”.

Przejmująco brzmi smutne wołanie do ucieczki stąd: „Wio Garbusku”. Bo to się naprawdę udaje, jeśli się szybko biegnie, jeśli się złapie drabinki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz