Nie sposób przecenić tego, co zrobiło Voo Voo dla polskiej muzyki. Te wszystkie płyty o dziwnych tytułach: "Płyta", "Rapatapa-to-ja", "Płyta z muzyką", "Samo Voo Voo", "XX cz.I" itd... Słucham często i nieustannie mnie zachwycają. Ten prywatny kosmos, o którym śpiewa Waglewski jest arcyciekawy, inspirujący. Z niejednego cytatu z piosenek Voo Voo można układać zaklęcia: "Ta zima kiedyś musi minąć", "Nie muszę mieć / może chciałbym, lecz po co mam chcieć", "Nieważne, że się gmatwa, ma się udać i uda się."
Fenomen Voo Voo to także to, że po ponad 20 latach grania są w życiowej formie. Płyta z nowym perkusistą (stąd tytuł) może nie wymyśla prochu, ale jest w niej w idealnych proporcjach, to czego oczekuje się od rockowego krążka.
Zaczyna się od znalezienia właściwej fali. Od wybrzydzania na ofertę radiową: wszak znalezienie radia "bez Beaty i Urszuli" nie jest łatwe ;D Numer dwa to takie Voo Voo Ars Poetica: "chodzę po domach i oddaję swe dźwięki / lecz raczej tego nie chcą, raczej słyszę dzięki / Chodzę po domach, by pokazać moje nuty / A to nie są żadne bzdety, a to nie są żadne gluty." Uwielbiam te jego: "mędzenia", "kostropatości", "sczochrania", to "zgniata mnie gniot, marność mnie mnie", voonderbar! voonderful!
Kocha się Voo Voo za pozytyw, za te trąby z "Pierwszego razu", które wyciągną z każdej listopadowo-grudniowej depresji, cud-miód-kofeina! "Żyj i daj innym żyć."
Sporo jest pięknej liryki kierowanej do małżonki. Podmiot liryczny tęskni w hotelowym pokoju ("Bezsenność"), ma cały świat w wielkim poważaniu ("Trąbka, pompka i lewarek" - najpiękniejszy tytuł świata!).
Wzrusza utwór dedykowany Stopie, byłemu perkusiście, zmarłemu w 2011 r. na zawał serca. I jeszcze ten piękny rysunek jego pięcioletniej córki w książeczce płyty. "Czy te ubranka białe, to nie klęska?".
Uderzeniami w bęben zaczyna się i kończy "Smutas", przyczajony, powolny. Z płaczliwą długą solówką. Włażący pod skórę.
A potem jest hymn (jakieś dalekie skojarzenia z Markiem Grechutą) "Może dziś", z chórkami, które wydobyły wielką siłę z wieczornego zwątpienia: "Spytasz czy po śmierci żyć będziemy? A skąd wiesz, że jeszcze żyjemy?" Pięknie narasta ta gitarowa improwizacja.
Nagle pojawia się coś z innej beczki: wspomniany "Pierwszy raz". Prawdziwy strzał. Te "Beirutowe" dęciaki, wspaniała sekcja dęta. Mateusz Pospieszalski wraz z gośćmi ułożył coś, co mogłoby wybrzmiewać codziennie o dwunastej w południe z jakiejś wieży.
Waglewski umie opowiadać o codzienności, o wypinaniu się na modę, o tym, że trzeba się wziąć w garść, uwierzyć w "niebieskie". Piękne są harce na gitarce w "Ukłonach", cudne są harce saksofonu w "Powiewa" - James Brown!
Puenta albumu to utwory o rozczarowaniu tym, że wokół zapiekłość i złość. Wiercą się w głowie chwytliwy refren "Moje Katmandu", czy zwariowany czadzik refrenu "Głupie to" przechodzący w gwizdanie. A potem jeszcze mamy orkiestrę strażacką, gotową do działania. Jesteśmy tu, dmiemy w trąby, mamy najdłuższe drabiny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz