piątek, 19 lutego 2016

Paul żyje

EL VY - "Return to the Moon", 2015.


EL VY to skok w bok wokalisty zespołu The National (jeśli nie ktoś nie zna - to koniecznie nadrobić, bo są wielcy - opisałem płytę "Alligator", ale jeszcze wyżej stawiam "High Violet" i "Trouble With Find Me").
Wspomniany Matt Berninger razem z nieznanym mi bliżej Brentem Knofem stworzył płytę, która skutecznie wciągnęła mnie w swój gitarowo-syntezatorowy dziwny świat. Nie pomnę już ile razy odsłuchałem "Paul is Alive".

Pierwsze wrażenie, że ktoś tu śpiewa tonem szczęściarza, którzy zdrapał w zdrapce milion złotych. Wrażenie misz-maszu, wariactwa, odurzenia świeżym powietrzem, zachwytu słońcem, nowym basenem, trampoliną. Tak jest np. w surrealistycznym utworze tytułowym: "Powrót na Księżyc, umieram." - robię sobie jaja.
W drugim utworze ("I'm The Man to Be") słyszę szaleństwa podobne do pierwszych płyt Becka, jakieś rozmowy telefoniczne, niecenzuralne słowa, ktoś się zamienia z kimś na rozum.
Trzeci utwór - "Paul Is Alive" jest wielki. Wspomnienie słodkiego dzieciństwa i gwiazd w zupie. I tego, że matka Matta zapewne wierzyła, że Paul (Mc Cartney) nie żyje - była przecież cała masa dowodów na to np. idący boso na okładce "Abbey Road"... Tymczasem Paul żyje i to jest piękne! Carpe diem! Refrenem "Nobody stays above / Out in the waves of love / Nobody stays above / Out in the waves of love / Inside the Jockey Club / I’m even with heaven" można by uratować wieloryby wypływające uparcie na wybrzeże.

W "Need a Friend" Matt wyrzuca z siebie: "I don't need your love", krzyczy "Heartbreaking, heartbreaking!" - i to może być przebój.
"Silent Ivy Hotel" zaczyna się jak jakaś koszmarna kołysanka... dalej jest miłość, miłość, hel w powietrzu, martini w basenie.
W "No Time to Crank the Sun" - moim numerze dwa - najpierw mamy dużo spokoju: pianino, wokal i mruczenie, by w refrenie otrzymać solidną dawkę patosu. Świetna realizacja, mistyczne chóry (jakieś luźne skojarzenie z pomysłami zespołu Red Box).
"It's a Game" - o smutku z powodu śmierci nijakiego Didi z zespołu Minuteman z Kalifornii (to odległe wspomnienie - Matt miał wtedy 14 lat).
"Sleeping Light" z cieplutkimi klawiszami, chórkami - tęskne powtarzane "Nie mogę być sam" - ma niepowtarzalny klimat (wolne skojarzenie: Morcheeba).
"Sad Case" - mocny, rockowy, klimatyczny (i znów coś przypomina, tak! The Afghan Whigs) - pięknie przechodzi w taneczne, genialne, zaledwie dwuminutowe "Happiness, Missouri" - w prawdziwe future disco! W obu są przyjemnie hałaśliwe sola gitary.
Zakończenie niespodziewanie rzewne - "Careless" z podniosłym chórem z syntezatora. Didi, czego chcesz ode mnie? Właśnie Didi, odpuść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz