Jeśli poezja to piękno, na wybiegu
pojawiła się wychudła modelka. Jędrnego ciała - słów ma
niewiele.
Sendecki wypracował sobie swój styl, rezygnuje z większości
zabiegów stosowanych przez współczesną poezję. Serwuje nam
zbitki słów, lekkie spięcia sensów. Wielu czytelników zacznie
sprawdzać, czy wszystko w porządku, czy nie dostali zbrakowanej
książki. Przecież poezja to metafora, zapamiętywalne frazy, jakaś
melodia! Nic z tych rzeczy! Muszą nam wystarczyć zapiski
(spisane z barowych serwetek?), ciemne notatki, szyfry, zaklęcia,
jakiś purnonsens, trochę neologizmów w stylu Mirona
Białoszewskiego. Liryka chuda jak strzęp, poetycki susz.
Prawie puste kartki, czasem z jednym
wersem. Ślepa uliczka poezji? Bezczelność facebookowych postów:
"Co weźmiecie na długi weekend?" Dobre sobie, na długi weekend - "W" czyta się
w 10 minut.
Krytycy są trochę bezradni, usiłują zaklinać rzeczywistość: "Sendecki potrafi uprościć
język i wzbogaca wiersz” – napisała sekretarz Nagrody im.
Wisławy Szymborskiej, Paulina Małochleb. U innych doczytałem, że
to "poemat autobiograficzno-autotematyczny". Stanowcze
veto. Nie ta długość! Jeśli te miniaturki zlepione razem są
poematem, to nazwijmy je od razu epopeją! A może to "Rozbudowana
elegia na śmierć przyjaciela oraz próba zapisania i utrwalenia
wspólnych losów w wierszach."? Też nie! O śmierci mówi się
tu zdawkowo.
Ale to cała uroda awangardy! Nowe
szaty cesarza! Poezja, której nie ma. Coś z Krystyny Miłobędzkiej,
coś z Darka Foksa. Świadomy zabieg - skrót, ekstrakt, wyciąg. To
my mamy rozpakować sobie skompresowany plik poetycki. Przy moim dobrym nastawieniu - w kilku
przypadkach się udało. Kilka fraz np. o utrzymywaniu
skrzepu, czy o patrzeniu w Marylin - jest OK. W większości przypadków, niestety, tak się nie
dzieje. Znajduję truizm, frazes i tere-fere. Z tych krótkich zdanek
niewiele wynika dla czytelnika. To są historyjki w dodatku
bezczelnie bezpuentne.
Nagrodzenie awangardowych notatek w
kategorii poezja Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej zabolało mnie.
Tak mało tu roboty poetyckiej! Czy „W” ma być wzorcem z Sèvres
poetyckiej książki?
To jest naprawdę skromny tomiczek. Na 49 ponumerowanych
"wierszy" - 8 razy jest to jeden wers, 5 razy 2 wersy. Nie
da się wspinać po tych drobinkach do poetyckiego nieba.
Może kluczem jest to, że to szesnasta
książka uznanego autora, redaktora? (Nagroda Odry, Nagroda
Silesius). Tłumaczę sobie, że to swego rodzaju nagroda za
całokształt. Tłumaczę sobie, że świat ma swoje pryncypia. Język Sendeckiego Piotr Kępiński nazwał "językiem wyczerpania,
rozpadu i gnicia", a potem jeszcze "ciekawym melanżem
klisz". Wszystko pięknie ładnie, ale naprawdę nie ma tu za wiele do czytania.
Lou Reed na rowerze, Andrzej Gwiazda,
profesor Staniszkis, Marcin Baran, Timur i jego drużyna - złapani w
przypadkowe wersy. "Ole! Heja! Klasa! Jechane!" -
zaskakujące kolokwializmy robią tu szum. Wcześniej jakieś mało
dowcipne przyglądanie się słowom i kilka toastów za lokalizacje
("po małemu"). Nieczytelne wspominki, mało śmieszne
anegdotki, obserwacyjki, zgrzyty nazw. Gdy pojawia się wreszcie
wiersz, który ma puentę, ma ironię, okazuje się, że... będzie
jedyny w zestawie. Fajnie poeta drwi tu z codzienności - z mężczyzn
w klapkach, z tatuaży i blogerów.
Co zrobić np. z taką jednowersówką:
"Nie byłem w tamtym barze od lat."? Dopisywać
sobie jakieś skojarzenia? Tylko Sienkiewicz się do mnie odezwał "Bar...
wzięty!"
Do "Mazowszanki w szkle i
ziemniaków z cząbrem" można wymyślać własne
potrawy. "Kropla Beskidu i pyry z okrasą." - to
pomysł jednego z moich znajomych. "Kapka z karafki, kranówka
w musztardówkach." - to już moje.
Do "Karolina przyniosła
czereśnie i ser" natychmiast wyświetliłem własny "Ola
przyniosła colę i beaujolais." Może tak się trzeba bawić
tą książką?
Ale przy "Czego nie napisałem
w Warszawie?" jestem bezradny. Wspominki dla autora, dla
czytelnika figi. Albo taka refleksja: "Jak radziłem sobie bez
telefonu?" Jeśli jest jakiś punkt wyjścia do wiersza "Porysowany
wyświetlacz, porysowane wyświetla.", to zakończony ni w pięć, ni w dziewięć. Zwrot "na wietrzną
pamiątkę" cokolwiek za łatwy, ograny. Ładny obrazek -
granie w Chińczyka na balkonie, słaby dowcip: "Nie bądź
vege..." Czułość, nieważność wspomnień, papużka w
oknie. "Nic nie widać. Popatrzcie." i coś w stylu Natalii Kukulskiej na koniec.
I to wszystko po to, by pokazać luki w
naszej pamięci? Tytułowe "W" jak Warszawa (autor
korzystał ze stypendium artystycznego miasta stołecznego Warszawy),
"W" jak wspomnienie. Ja, rozczarowany czytelnik czuję się zrobiony "W"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz