Roman Honet „Ciche psy”, Biuro Literackie, Wrocław 2017
„Nie znoszę poezji
przywracającej wiarę, bo to relacja rodem z teleturniejów i
reklamy.” - powiedział do mnie przyjaciel, poeta. I wysłał
mnie w tatarak, w chaszcze, bym deptał gołą nogą po szyszkach, by
prowadziło mnie nic.
I musiałem znieść
bezczelność recenzentów i blurbistów: „maestria, dynamika,
przejrzystość, wyszukane, obłędne.” Pokrzyczałem do nich
„nonszalanckie, dziwne, zamazane, udziwnione, chore.” I zobaczyłem biblijne motto ”Ja wprawdzie słyszałem, lecz nie
rozumiałem”, i zapytałem „Czyli po nic, naprawdę?”
A potem wyniosłem kawę
z ławy. I zapisałem „Udziwniaj, zapętlaj, utrudniaj”. Poezja
to wiara. Podmiot, orzeczenie? Podmiot, orzeczenie? Pies to trącał,
cichy pies.
Konteksty w kąt! Niech
rządzą symbole-babole, obrazy-bohomazy: „zbieracz
elektrośmieci zaspawany w kuli, gdzie pływa wieża stereo, łom i
wiązki słomy”. Cokolwiek to znaczy. Deformuj, plącz, zrób
tak, jak nikt. Dać się przerazić jak obrazami Beksińskiego: „spotkać boga
nigdy / nie udało się. Zjawiał się dość / zawiły, tak jak
rzymska cyfra / albo gaz skamieniały nad wodą.” Poczuć się
jak Owen u Irvinga, być „narzędziem boga”, wkładać w siebie
natchnione słowa-zjawy. Wizje, surrealne, wyjęte ze snu, włożone
w probówkę, takie belki w oko: „widmo, piękne // z diademem z
margarytek i mosiądzu, / z berłem trzymanym przy łbie.” Googlaj po znaczenia, trwożnie, daremnie. Bo analiza tych wierszy jest
karkołomna jak noszenie wody sitem. To zadry, utraty unurzane w
snach. Sprzeczności, dwa minusy
dające plus.
Idzie się w gęstwę, w
niedorzeczność, a gdy pojawią się jakieś prześwity sensu, cieszą oczy:
„upadłeś na kolana / i rzygałeś”, „żywi rzucają
cienie, a umarli blask”,„błyskają gwiazdy, każdą / trzyma
policjant z paralizatorem.” Właśnie!
Oczy! Aż przekręca się
głowę, pytając się „what?”, gdy czyta się takie wyimki: „cegły oblizywane
parującym językiem, aronia”.
W
tych wizjach powtarzają się: czas, śmierć, miłość.
Znalazłem frazę, która mogła wywołać niedzielę wolną od
handlu: „teraz biegnij przez sklepy, / lecz mnie nie zabieraj.”,
frazę, która powoduje zawieszenie mózgu: „jeżeli brak trwać
może, trwa właśnie - / ten brak, który nas ochrania / od
zmierzchu, ziemi, nieznający snu, mowy ani milczenia, jak istota /
powstała z samych oczu / i dlatego ślepa.”
Byłem też dźgnięty
frazą: „pismo dla ślepców niszczy gładka dłoń”, uderzany w policzek słowami: „żreć”, „muszla
klozetowa”, „kurwy”, albo ulubionym słowem poety: „rzeź”.
Profanum robi tu ROTFL. Czytam te wiersze, wprawiam się w
nierozumieniu, w odczuwaniu: swojej bezradności i bezradności
poezji. I szczerzą się potwory, i przechodzą po mnie.
no jak ty nie kumasz o co kaman to jak ja bym dał radę ?
OdpowiedzUsuń