JOANNA PAWLIK "ALIKWOTY", WYDAWNICTWO J, WROCŁAW 2019.
Kartkując tomik, oryginalnie zaprojektowany (brawa dla Wydawnictwa J i Artura Skowrońskiego autora opracowanie graficznego), odkryłem najpierw intymny wiersz o rocznicy śmierci dziecka - "nieskończona liczba konfiguracji goryczy. replika za repliką." Wiersz przy którym trudno się nie wzruszyć, o wielkiej bezradności "Jakbym nie miała gniewu w rękach albo zębów, synku".
Ale ten tomik zaczyna się od "pierdolnięcia ręką" w stół. Rodzę się na nowo, radzę sobie - zdaje się mówić autorka.
To co było, jeszcze przypływa, odbija się i wraca, zakłóca. To co było, się nie odstanie, ale jest życie, są słowa, dźwięki, które zabijają złowieszczą ciszę: "Wyłzawiam dla ciebie pokrętne melodie, jakiś kord, jakiś cień, jakąś stratę. po karbach pięciolinii. przyjdź, mów jeszcze, bo właśnie to nieustannie ocala (...)".
Są tu błyski obserwacji - pudełko kremu Nivea, nagle przypomina dzieciństwo, gdy było krążkiem do gry w hokeja. Wulgarne zdanie: "uroki matki wypluwane ze śliną nie poszły w chuj" ciekawie współgra z bajkowym, tajemnym zaklęciem "kiedy kruszy się kra, rozłóż ramiona, a nie pożre cię, czarna woda", które tak nagle stało się przydatne.
Jest czytanie siebie. Gdy zmęczone podczas górskiej wędrówki ciało bezwolnie daje sygnał, co trzeba zrobić: "kładzie ręce na biodrach." - żyć!
Jest praca w języku. Boga odnajduje się we współbrzmieniu trójcy: "gór, mur, chmur".
To tom z licznymi odniesieniami religijnymi. Jak to o potrzebie zatrzymania się, pojednania i przebaczenia, nie siedem, a siedemdziesiąt razy.
Formalnie wyróżnia się pięć miniatur. Każda celna, np. o odczuwaniu drugiej osoby, przy czytaniu książki, (bo czyta się przecież po śladach jej palców), albo o pewnej kantacie Bacha, którą niefrasobliwie pary młode wybierają na uroczystość ślubu. Ach, i jeszcze o radości pisania "w ciekłych literach skaczą pstrągi".
Znalazłem wiele bardzo dobrych fraz - np. gdy pierwsze spotkanie obiecuje dalsze szczęście "Drewniany pomost, prawie parkiet". Czułość, erotyczne piękno, oddane z poetyckim kunsztem, np.: "tasuję ci palce i włosy".
Wiersz "Wsobność mundi" ma ciekawą konstrukcję "tam i z powrotem". Podmiot liryczny przepracowuje pięć lat swojego życia, pełnego rozpamiętywania, rozczarowania, obaw. Z ich słabości rodzi siłę.
W "Anima" wyrażony został głód Boga i utrata nadziei na jego istnienie. Autorka pragnie znaku i nagle uspokaja ją świadomość, że oto gra "w metrum na trzy kojące adagio", i że to jej "kość trzeszczy", jak kość Boga. Piękny wiersz o przełamaniu się, odnalezieniu, powrocie z głębokości w wysokość.
W "Mikrokosmos" - jest o strachu, że nie da się zupełnie wyprzeć traumy, że "wojna akustyk" spowoduje nakładanie się fal. Mocne jest w nim to przezwisko: "chory stroiciel waterphone'ów" (koniecznie zobaczcie w Google, co to waterphone) i piękne jest wyzwolenie: "trzecią kaplicę poświęcimy modlitwie, w czwartej porzucimy ubranie".
Działa na emocje to, co autorka wpisała w "Testament" (dla córki? dla świata?), by iść równo po chodniku ("stopom nie wolno dotknąć linii, ona parzy.") i by być hojną w wersach i puencie. I że "przez szpary w oknach wpadną ćmy, nie motyle". Dała trochę pokrzepienia "ten kamień czuje" i sporo goryczy, że nieśmiertelna miłość to rzadkość - "miłość bez rozstań przytrafia się niewielu. chłoną ją wariaci, znają psy i matki."
"Obietnica" to odczytanie obrazu Marca Chagalla "Niebo zakochanych". Ach, jakież są tu muśnięcia pędzla: "nad darnią cmentarzy", "określ przynależność i jak pestkę podziel.", "niebo zeszło w kobalt"! Absolutnie czysto zagrana ekfraza.
A wiersz "Vita"? Nie wiedziałem, że życie czyli "Vita" po hiszpańsku czyta się "bita". I że można tak misternie o tym napisać w stylu Wiesława Myśliwskiego: "pytania o świat, o przemijanie, o miłość / wywoływały śmiech" - tak żyło się w czasach naszych babć, "starucha miała obolałe ciało. staruchę bił mąż, mój dziadek", "ludzie śmiali się bezzębnie. zęby gryzą, (...)".
Gdy Pawlik pisze o cudzie posiadania córki, z magicznym rekwizytorium - śladami policzków i palców na szybie, to sielankę przecina przekleństwem: "na początku, kurwa, był tylko ból".
W wierszu "Etudia na jeden głos w trzech rejestrach. Studium związku" - wykorzystane zostały muzyczne terminy (autorka jest wiolonczelistką): ostinato, lentamente i na koniec - crescendo, jakby wszystko co narasta, kiedyś musiało pęknąć.
A w "Rozwodzie" próg domu staje się szafotem.
Podziwiam wiersz dedykowany zmarłemu synkowi "Iso e Super", który na pewno przywołuje klimatem lirykę Justyny Bargielskiej. Dźga mnie na wskroś - opis pożegnanie z synem: "połacie śniegu na głębocznicach", "bardzo nam przykro zabrzmiało niczym klaster na klawiaturze fortepianu."
Podobnie "Kwestionariusz" - choć może z za dużą szarżą - wulgarnym wyrzutem do Boga, tłumaczący cierpiącej, że każdy dzień jest wygraną.
Silnie działają te pytania: "jak wielkie nic jest we mnie, w tobie? ile można się w nic obdarzać?"
W codzie książki jest "mocne postanowienie wyprawy", przekonanie, że pod naciskiem palca, struna wyrabia w hebanie szurfy, coriandoli. Ja tych słów nie znałem, wielu innych odniesień do muzyki poważnej też. Każde googlanie było tego warte.
Znajdą się spętani lewicowym konwenansem, którzy wzruszą ramionami i powiedzą, że skoro nie ma tu upominania się o prawa kobiet, to... szkoda czasu. Dla mnie to poezja, która jest warta odzewu, reakcji, a najlepiej rezonansu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz