Autor: Krzysztof Kleszcz
Dorota Bachmann "Opatrunek z piasku", Wyd. Kwadratura Łódź, 2009.
W jakimś sensie każdy poeta zna zen - któż nie medytował nad pustą kartką papieru?
Jednak informacja z okładki o autorce „Praktykuje zen w szkole Kwan Um” wprawiła mnie w zakłopotanie. To chyba „not for me” – to osiąganie doskonałości, wchodzenie w odmienne stany świadomości...
Ale ponieważ wcześniej polubiłem „buddyjskie” wiersze Dariusza Adamowskiego, zatem z ciekawością sięgnąłem po książkę wydaną w „Kwadraturze”.
Z początku coś mi przeszkadzało. Wiersze przypominały mi dom w stylu zen: oszczędność kolorystyczna, ascetyczna pustka, skromne dekoracje, związek z przyrodą (wszystkie tytuły pochodzą z czasopisma „Cztery kąty”, kwiecień 2010, s.96-97). W takim pokoju nie chciałbym mieszkać. Dopiero, gdy pomyślałem, że przecież nie muszę mieszkać - mogę pobyć przez jakiś czas, przekonałem się.
Twardym orzechem do zgryzienia było oprócz buddyjskich pojęć i oszczędnej „haikupodobnej” frazy przywoływanie najróżniejszych postaci (np.: Zefirelli, Hamlet, Fellini, Celan, Tumor Mózgowicz, Dickinson, Kundera, Bacon, Simone i Jean Paul). Pozostawianie takiego mnóstwa tropów licząc, że czytelnik odnajdzie satysfakcję w podążaniu za nimi, było niekiedy ponad moje siły. Innym ryzykownym pomysłem jest spora dawka angielszczyzny (cross and pile, hate speech, powertrip, long take).
Przy pobieżnej lekturze zlekceważyłem te wiersze. Ale gdy wyobraziłem sobie, że siedzę na poduszce, wśród bambusowych dekoracji, i zaparzam liściastą herbatę... Spodobał mi się pomysł nadania rozdziałom tytułów „ja”, „mnie”, „moje”. Pierwszy rozdział, pierwszy wiersz: opis porodu i... poporodowej depresji - nieźle... Potem zaskoczyły mnie, w kontekście buddyjskich praktyk, odniesienia biblijne np. biały koń z Apokalipsy św. Jana („Widzę nieba otwarte, a oto biały rumak, i Ten, który go dosiada, odziany w szatę całą we krwi”) w wierszu „Kierat”:„Białe wierzchowce transportuje się ciężarówkami ze skrzyżowań, w cztery strony świata rozchodzi się fetor ich stłoczonych ciał” (Kierat) – czy to rozczarowanie tym, jak Bóg daje się wykorzystywać przez człowieka? Motyw z przypowieści o Samarytance posłużył do wyrażenia szczerej tęsknoty za Stwórcą: „Ja boję się podejść, choć pragnę właśnie Jego słów: Daj mi pić.”(Żywa). Ta sama - żywa woda znaczy jej drogę do domu:„Furtka sprana deszczem, śliskie schodki, wilgotna sień.” (Woda). Bóg został nazwany: „Ciężka ręka babki na ramieniu, klękaj /On jest naprawdę. A do kogo mówisz w głowie?”.
Niezwykłej urody jest wiersz „Przed burzą”, utkany z fajnych rzeczowników (skrawki, okruszki, kłaczki, strzępki, piórka, patyczki, lejek), który w jakiś sprzeczny ze sobą sposób afirmuje zwyczajne życie i jednocześnie kpi z jego małości. Zaś odkrycie „Hatifnatów świata” w starej szopie uświadamia, że „za siedmioma krokami” jest życie, nie ma śmierci (Powierzchnia).
W książce odnajduję sporo udanych erotyków. Artystka-rysownik wyznaje „Interesują mnie dłonie mężczyzn...” i tym wyznaniem kończy czas „przeglądania trocin z pociętych kukiełek”, odkrywa swą kobiecość. Na palcu lśni brylant, a mężczyzna jest królewskim gwardzistą, zaklinaczem żmij, konkwistadorem...
Duży urok ma wiersz „Cyfrowy zapis” dotyczący oleju, tłuszczu, sebum - ma on formę scenopisu filmowego - naprawdę dobra forma i styl. Niczego nie brakuje w wierszu „Tętniak” („wyrzekam się ostrożności ruchów”). Tak samo - w „Tożsamości” z „kochany, spodziewam się / śmierci” i „ach, umieram, umieram / piszczy pani i żwawo biega po scenie przez pół aktu, pamiętasz? Pękaliśmy ze śmiechu”. W wielu wierszach są frazy, które się zapamiętuje: np. „Szkoda przestrzeni na stelaż”, „Zejścia bez prób są lepsze niż śmierć w starych dekoracjach”... Jest dyscyplina, klimat, ascetyczny język.
Na marginesie: jako „Kwadraturową ciekawostkę” zauważam, że o zajęczej wardze i nartnikach pisał Robert Miniak w „Czarnym weselu”, a o „pustym polu” Maciej Robert. Z innych łódzkich skojarzeń: wiersz „W basenie jest ryba” przysiągłbym, że napisała Monika Mosiewicz.
Po swojemu interpretując zakończenie książki: „Idę z nitką cukrowej waty, po mnie potop.” ogłaszam zwycięstwo słodkiej miłości.
Z początku coś mi przeszkadzało. Wiersze przypominały mi dom w stylu zen: oszczędność kolorystyczna, ascetyczna pustka, skromne dekoracje, związek z przyrodą (wszystkie tytuły pochodzą z czasopisma „Cztery kąty”, kwiecień 2010, s.96-97). W takim pokoju nie chciałbym mieszkać. Dopiero, gdy pomyślałem, że przecież nie muszę mieszkać - mogę pobyć przez jakiś czas, przekonałem się.
Twardym orzechem do zgryzienia było oprócz buddyjskich pojęć i oszczędnej „haikupodobnej” frazy przywoływanie najróżniejszych postaci (np.: Zefirelli, Hamlet, Fellini, Celan, Tumor Mózgowicz, Dickinson, Kundera, Bacon, Simone i Jean Paul). Pozostawianie takiego mnóstwa tropów licząc, że czytelnik odnajdzie satysfakcję w podążaniu za nimi, było niekiedy ponad moje siły. Innym ryzykownym pomysłem jest spora dawka angielszczyzny (cross and pile, hate speech, powertrip, long take).
Przy pobieżnej lekturze zlekceważyłem te wiersze. Ale gdy wyobraziłem sobie, że siedzę na poduszce, wśród bambusowych dekoracji, i zaparzam liściastą herbatę... Spodobał mi się pomysł nadania rozdziałom tytułów „ja”, „mnie”, „moje”. Pierwszy rozdział, pierwszy wiersz: opis porodu i... poporodowej depresji - nieźle... Potem zaskoczyły mnie, w kontekście buddyjskich praktyk, odniesienia biblijne np. biały koń z Apokalipsy św. Jana („Widzę nieba otwarte, a oto biały rumak, i Ten, który go dosiada, odziany w szatę całą we krwi”) w wierszu „Kierat”:„Białe wierzchowce transportuje się ciężarówkami ze skrzyżowań, w cztery strony świata rozchodzi się fetor ich stłoczonych ciał” (Kierat) – czy to rozczarowanie tym, jak Bóg daje się wykorzystywać przez człowieka? Motyw z przypowieści o Samarytance posłużył do wyrażenia szczerej tęsknoty za Stwórcą: „Ja boję się podejść, choć pragnę właśnie Jego słów: Daj mi pić.”(Żywa). Ta sama - żywa woda znaczy jej drogę do domu:„Furtka sprana deszczem, śliskie schodki, wilgotna sień.” (Woda). Bóg został nazwany: „Ciężka ręka babki na ramieniu, klękaj /On jest naprawdę. A do kogo mówisz w głowie?”.
Niezwykłej urody jest wiersz „Przed burzą”, utkany z fajnych rzeczowników (skrawki, okruszki, kłaczki, strzępki, piórka, patyczki, lejek), który w jakiś sprzeczny ze sobą sposób afirmuje zwyczajne życie i jednocześnie kpi z jego małości. Zaś odkrycie „Hatifnatów świata” w starej szopie uświadamia, że „za siedmioma krokami” jest życie, nie ma śmierci (Powierzchnia).
W książce odnajduję sporo udanych erotyków. Artystka-rysownik wyznaje „Interesują mnie dłonie mężczyzn...” i tym wyznaniem kończy czas „przeglądania trocin z pociętych kukiełek”, odkrywa swą kobiecość. Na palcu lśni brylant, a mężczyzna jest królewskim gwardzistą, zaklinaczem żmij, konkwistadorem...
Duży urok ma wiersz „Cyfrowy zapis” dotyczący oleju, tłuszczu, sebum - ma on formę scenopisu filmowego - naprawdę dobra forma i styl. Niczego nie brakuje w wierszu „Tętniak” („wyrzekam się ostrożności ruchów”). Tak samo - w „Tożsamości” z „kochany, spodziewam się / śmierci” i „ach, umieram, umieram / piszczy pani i żwawo biega po scenie przez pół aktu, pamiętasz? Pękaliśmy ze śmiechu”. W wielu wierszach są frazy, które się zapamiętuje: np. „Szkoda przestrzeni na stelaż”, „Zejścia bez prób są lepsze niż śmierć w starych dekoracjach”... Jest dyscyplina, klimat, ascetyczny język.
Na marginesie: jako „Kwadraturową ciekawostkę” zauważam, że o zajęczej wardze i nartnikach pisał Robert Miniak w „Czarnym weselu”, a o „pustym polu” Maciej Robert. Z innych łódzkich skojarzeń: wiersz „W basenie jest ryba” przysiągłbym, że napisała Monika Mosiewicz.
Po swojemu interpretując zakończenie książki: „Idę z nitką cukrowej waty, po mnie potop.” ogłaszam zwycięstwo słodkiej miłości.
Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń