ARTUR NOWACZEWSKI "Kutabuk", Biblioteka Toposu, Sopot 2015.
Najpierw - trochę obaw: przecież znam już te wiersze, te kluczowe. Drukowane były w "Arteriach". Osłuchałem je z płyty, o której pisałem w samych superlatywach. Artur dopieścił tomik ze starych tekstów. Sam napisał o swojej książce: "Wydałem zbiorek wierszy, które pisałem dawno, czasem tak dawno, że trochę już obcy jestem dla siebie."
Powstał concept-album. Być może idealny, by wziąć go w góry, na prywatny Everest.
Gdy byłem w Trójmieście, nie udało się nam spotkać. Nasze drogi się nie przecięły. Artur wybrał osobliwą, niezrozumiałą dla mnie - prowadzącego raczej siedzący tryb życia. "Moja droga wąska, drzewo rozłożyste. Chorągiew na wietrze, księżyc wśród gwiazd" - wyobrażam go sobie śpiewającego piosenkę Armii, opętanego drogą, owiniętego szosą.
Rozstań nie da się przeboleć. "Nie możesz jej zatrzymać / nie możesz zatrzymać siebie, // wstań i idź."
Można zacząć wiersz jak Świetlicki: "Wyjechać [ręce wytrzeć o liście. Cały kurz, tłuszcz miasta]". Rozstanie zdejmuje z oczu jakąś zasłonę i małomiasteczkowość zaczyna się jawić jako koszmar, kicz. Wszyscy wydają się fanami disco-polo. Jezus Miłosierny, Matka Boska z Fatimy i Papież patrzą z obrazków w kiczowatych ramach na alkohol, haszysz, amfetaminę, wpadki z ciążą. Patrzą na nienaruszone grzbiety przygód Hucka i baśni Andersena, tu "nigdy nie będzie "takiego lata", tylko kolejne sezony w czarnym korowodzie słońc. Zatem iść, emigrować, robić wypad z niedorozwoju.
W sedno ta smutna metafora - "miasto spada po szczeblach lig". W sedno ten smutek puenty: "bezkształt, który pochłonie wasze życie, tak / to właśnie będzie babilon i jego atrakcyjna oferta."
Ten szczupły tomik spodoba się tym, którzy lubią poezję konfesyjną. Taką, gdzie czuć przyspieszone tętno autora albo bystry wzrok: starsze panie pytające o wiersz to "małe dziewczynki pod portretem Stalina".
Zaraz na początku znajdziemy idealny, piękny wiersz miłosny ("na skrzydłach motyli"):
Czuje motyle w brzuchu. one są najpewniejsze -Wiersz bez tytułu ze strony 11 opisuje odwrotny stan porzucenia. Splątane rozedrgane frazy:
najpełniejsze jak każde z naczyń, które można czuć.
sama niepodzielna noc. bez żadnychW wierszu "34" autor stosując metaforykę piłkarską znęca się nad swoją starością.
ogrójców, zmartwychwstań ani rewolucji.
nie można przecież wyjść z tej baśni,Tu pozwolę sobie na prywatną refleksję. Ja wypisałem się z bajki piłkarskiej. Życie dopisało do tego smutną metaforę. Przejeżdżałem kilka dni temu obok stadionu Widzewa, którego... nie ma. Ja, który rozgrywałem mecze Surlitem, Wragą, Tłokińskim i Bońkiem, który przechowuję w pamięci taniec Smolarka przy linii w meczu z ZSRR i bramki Bońka z meczu w Belgią, który wklejałem do zeszytów relacje z "Głosu Robotniczego", "Trybuny Ludu" i "Przeglądu Sportowego" z meczów Widzewa z Juventusem, Borussią, Liverpoolem, relacje z mundialu w Hiszpanii, czuję dziś do futbolu jakiś rodzaj wstrętu. Owszem - obejrzę mecz Polski, ale to już dla mnie tylko muzyka z Radia Zet, nie ukochany winyl.
do której weszło się będąc chłopcem
i zawsze się już nim będzie
czy to podczas EURO 2012,
czy podczas mundialu w Meksyku.
Kilka stron dalej jest jeszcze jeszcze jeden wiersz - o futbolowej mitologii:
niewysoki, szopa włosów nad czołem, bardzo silne uderzenie
z dystansu. te strzały nazywano spadającymi liśćmi dębu.Na osobną uwagę zasługują dwa ciekawe wiersze o zdobywcach Everestu: "Hillary" i "Tenzing".
piłka szybowała wysoko, by nagle spaść do bramki.
bramkarze zawsze byli pewni, że wyjdzie na aut, a ta
nagle wpadała im za kołnierz. Ryszard Tarasiewicz -
piłkarz straconego pokolenia. ten, który w meczu z Brazylią
trafił w słupek.)
Dopiero potem spojrzenie w dół, na północne zbocze góry niewidzialne jak druga strona księżyca. radość, zdjęcia, uściski.
Ale tak jak pisałem na początku - najważniejszy jest: "Taniec ducha" i tytułowy poemat.
Pierwszy - to natchnione frazy, które jeszcze zyskują w recytacji autora. Nowaczewski "uświęca przestrzeń", odprawia szamański obrzęd. Modlitwa jego litanii skierowana jest do: zgarbionych kobiet, szklaneczki chlebowego kwasu, błota Ukrainy, domu Celana, "Sklepów cynamonowych”, schodów Odessy, Orląt...
O poemacie tytułowym pisałem recenzując płytę "Kutabuk". Ileż tu nazw miejsc, ileż bólu łydek! "szedłem przed siebie / z oddechem - ogonem komety / rozpalającym ciało. żadnych morałów z tego chodzenia - tylko pamięć oczu, mięśni, szczęśliwe godziny, / że lekko się szło i nie dolegało nic."; "i kilometry w próżni, kilometry w leśnych wiatach / kilometry w krzakach, ślepych ścieżkach, bagnach". Mistyczna wędrówka, nawiedzenie podróżnika!
Wkrótce jadę w góry. Po kilkunastu latach, tym razem z synem, planuję wejść na najwyższy szczyt Sudetów. Czy po wędrówce przeczytam: "i szedłem i szedłem i szedłem. i nie zatrzymywałem się - w Karkonosze pojechałem i Śnieżkę poznałem od północy, wschodu i zachodu. i również moje ślady na Szrenicy, koło Śnieżnych Kotłów, i na przedgórzu, w zamku Chojnik za zasłoną deszczu. i szedłem przez Kowary, ich ciemne ulice." A może uda mi się, ze swoją prywatną emfazą, przekłuć wędrówkę, w równie udany własny wers? Pytanie tylko czy chcę oszaleć, leźć, aż zmęczenie mnie wyciśnie jak tubkę, gdy "Wiatr jest szary / a księżyc zielony / zło jest złe."?