Kuriozalna sytuacja. Pewien uczestnik warsztatów
poetyckich zapytał mnie, absolutnie serio: Czy w książce poetyckiej gdzieś na
dole zamieszcza się tłumaczenie wiersza? Pamiętam dwie swoje myśli: Kolego,
nie widziałeś nigdy żadnego tomiku? (prawdopodobne). Ja nie będę
łyżwiarzem figurowym, a ty nigdy nie zrozumiesz poezji. (pewne)
*
Małe dzieci czują, że chodzi o rym. Rymujesz – jesteś poetą.
Starsi uczą się w szkole o poezji sprzed lat, wkuwają wiersze na pamięć, a przy
interpretacji celują w klucz. Odbijają się o archaiczny ton, o patos jak
potatoes.
Jeden czytelnik na tysiąc ma ochotę sięgnąć po tomik współczesnego
poety. No i na ochocie się kończy. Takich książek nie ma w księgarniach, bibliotekach.
W czasopismach istnieje tajna zmowa: poezja jest be.
**
W Polsce szasta się milionami złotych. Znajduje się kasa na
koncert Madonny, na internetowy portal dla bezdomnych, na ochronę populacji
rysia. Poezja zostawiona jest samej sobie. W kraju gdzie główne ulice miast to
Mickiewicza, Słowackiego i Tuwima, poezja jest niszą nisz. Traktowana
pogardliwie, z buta, na zasadzie zła koniecznego. Wydawnictwa bez żadnego
problemu piszą: „poezji nie wydajemy”, jakby chodziło o trąd lub
wirusowe zapalenie wątroby. Poeci piszą za free, publikują w prasie za free, rozdają
sobie wzajem tomiki, czekają w nieskończoność na recenzje swoich książek.
Patrzą w stronę krytyków, wysyłają im książki na osobiste adresy. Krytycy, na szczęście, są. Jest ich kilku, kilkunastu.
Znawcy poezji. Bywa, że sami są poetami. Czasem piszą biografie, eseje. Siedzą
w temacie. Poeci z utęsknieniem czekają na dwa zdania od nich.
Madonna ma się dobrze, dwóch bezdomnych loguje się na
portalu, a rysie, fajne chłopaki, rozmnażają się jak norki, tymczasem „poeci
umierają”, „w samotności, bez miłości”.
***
I oto którejś soboty jeden z tych, którzy powinni przycinać
drzewko poezji (dbać by puszczało nowe pędy, odbijało wyżej i wyżej),
krytyk-ogrodnik postanowił popracować w ogródku. Wziął szpadel i... wykopał
połowę drzew, ogłaszając:
„W ciągu ostatnich parędziesięciu
lat polska poezja się skurczyła, wyjałowiła.”
A potem jeszcze postawił dwa ogrodowe krasnale czyli stworzył
figury: wiersza-gazu łzawiącego i wiersza-ramion matki (sic!).
„Ale przecież chwila, gdy utwór otwiera drogę
łzom, daje świadectwo sensu istnienia literatury”,
„Czy na dnie naszych dusz nie
krwawi otwarta rana miłości, potrzeby bycia nią otulonym, jak ramionami matki w
zapomnianym już dzieciństwie (...)?”
Grubo!
Żeby nie było. Dumałem, może to ma sens? Każdy ma potrzebę wzruszeń, ckliwości,
katharsis. Wielu poetów opowiada o poezji jako ranie, wywalaniu flaków na
wierzch. W muzyce istnieje cały zestaw „cebul do krojenia”: Dead Can Dance,
Radiohead, Pink Floyd – któż nie chlipał przy „Great Gig in The Sky”, przy
„Exit Music (For a Film)”?
I już prawie tej idei przyklasnąłem! Przecież i ja lubię to
ściśnięcie gardła, gdy słowo nagle ma ciężar kafaru i miażdży nas piękna puenta,
i oczy sarny patrzą na nas, i cicho łka gitara, i zespoleni jesteśmy z „korą
drzew leśnych i kwiatem pomarańcz”!
Ale teza, że to jedyna droga?
Zagrzałem się. Przesadzimy z podniosłością, wykoślawimy
poezję! Wieczory poetyckie zmienią się w wieczornice. Niskim głosem poeci będą
piać tylko o śmierci, o miłości, o tych wszystkich toposach, które są ciężkie
jak karabin. Połezja!
****
No i jeszcze to, że Andrzej Franaszek definiuje wrogów
poezji!
Jest nim „lingwistyczny upiór” – wszelkie
(nadmierne?) używanie metafor, aliteracji, cały ten arsenał, który – jak
rozumiem – poeci mają zdać jak granaty po wojnie i pisać gładko, co by w
tłumaczeniach nic nie zginęło!; („Ile jest we współczesnej
polskiej poezji wierszy zbudowanych jedynie z przeglądających się w sobie słów,
jakby ich autorów opętał lingwistyczny upiór każący bez końca opukiwać,
przeglądać, smarować językowy mechanizm.”)..I znów zacząłem kombinować, że może jest w tym ziarnko prawdy? Niektórzy poeci za daleko weszli w
gęstwę języka i buszują tam bez celu. W ich wierszach sens wziął i wklęsł. Ale opamiętałem się: bez językowego
szaleństwa poezja staje się tylko prozą z enterozą!
Wrogiem nr 2 jest ironia („Całe zastępy twórców porzuciły pisanie o
człowieku na rzecz pisania o języku, na rzecz ''wynalazczości'', ironicznej
parodii, gry”). Aż nie do wiary! Czy to „wypalenie się” krytyka? Znudzenie słowami? A może podjudzanie? Wkurzanie poetów, dla których język do
granic rozpalony, za nic ma proste sensy? Czy trzeba pisać tak, żeby czytelnik w
lot pojął o co chodzi? Za chwilę będziemy zamieszczać małym druczkiem
objaśnienia! Poezja chuda jak odtłuszczone mleko, przyśni mi się teraz blada i
anorektyczna!
I zajrzałem szybko do moich aktualnych wierszy. Czy nie
cuchną ironią, językiem potocznym, złośliwym dla świata? Czy aby w tym zero-jedynkowym świecie sięgnąłem po „broń słabych, tych, którzy klęskę próbują pokryć
inteligentną zgryźliwością”?
Sięgnąłem. Moja klęska tak kląska:
Wiersz dla Andrzeja Franaszka
Wysoki ton jak falset. Pachnie fałszem.
Wiem, nic mnie nie zdławi, jałowy wacik,
skurczony, skończony, zimne mam dłonie.
Bóbr, co nie buduje żeremia dla płaczu,
odsłania plecy dla słońca, nie dreszczu.
Kroję cebulę wersów, aż po smak,
wśród rondli, bębnów i trąb.
W pełnym słońcu w bluzie z kapturem,
aż przez pory skóry wypłynie wiersz.
Ironię ronię zamiast łez.
Ja tam Franaszka rozumiem. Sam dzielnie walczę z "polską poezją współczesną" (to taki twór jak polska myśl szkoleniowa) i potwierdzam przynajmniej część jego słów.
OdpowiedzUsuńGros polskiej poezji nie mówi nic zwykłemu czytelnikowi, który być może chciałby od czasu do czasu po jakiś wiersz sięgnąć, ale jak ma to zrobić, skoro autorzy obracają się w zaklętym kręgu fascynacji samym językiem poetyckim jako takim - tu bryluje Biuro Literackie, Sosnowski i jego epigoni, krytyk Śliwiński, paru innych, którzy wmówili nam, że "wielka poezja jest wielka o ile jest niezrozumiała, elitarna i hermetyczna."
Pół klawiatury zjadłem recenzując tomiki poetyckie, które wydawały zacne ośrodki, a okazywało się, że wiersze są o niczym, nie są potrzebne nikomu, poza samymi autorami. To jest groza.
A biorę sobie do ręki na przykład tom hiszpańskiego poety "Pieniądze" (zdobywca nagrody Poeta Wolności sprzed dwóch lat chyba), czytam i widzę, że nasi "poeci" mogą się schować ze swoimi dyrdymałami o języku, gdy widzę tak miażdżącą dawkę realizmu, dramatu i wiarygodności.
Polska poezja jeszcze żyje, ale nikomu nie jest potrzebna w takim wymiarze. Gdy nie mówimy do ludzi, przestajemy być im potrzebni. Tyle.
Dla mnie idealny wiersz powinien być jak drabina, po której czytelnik wspina się na coraz to wyższe szczeble. Nie ma sensu usuwać z drabiny górnych szczebli, bo wtedy wysoko nie wejdzie, tym bardziej nie ma sensu usuwać szczebli dolnych, bo wtedy nie wedzie w ogóle.
OdpowiedzUsuńMaciek Froński
To pisz pan drabiny, skoro masz już waść patent.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie... :-) Oto jeden z moich wierszy:
OdpowiedzUsuńAch, poezjo!
budzisz mnie w samym środku dnia,
graniczy to z herezją.
na strunach mojej muzy grasz
poezjo, ach, poezjo!
na ustach klucze niesiesz dwa,
dwa słowa: samo sedno,
pod pachą dźwigasz Platona,
poezjo, ach, poezjo!
na stopach psalmy trzy - prayer,
gdy jest już wszystko jedno
na sznurku spuszczasz nadzieję
poezjo, ach, poezjo!
Kartezjusz pcha się: ja też chcę
teorię sprzedać jedną
„cogito ergo sum”* - żyję
poezjo, ach, poezjo!
*) „cogito ergo sum” - myślę, więc jestem (Kartezjusz)
Beata Dudek (dw2@op.pl)
czyżby Pan Franaszek wyrażał fobie i stan odczuwania zagrożenia jakiejś części recenzentów/krytyków w związku z obecnością innej poezji, niźli "poezja tanich wzruszeń"?
OdpowiedzUsuńW.Jocher
Pan Franaszek nie znosi napuszonego, pretensjonalnego badziewia. Brawo!
OdpowiedzUsuń