wtorek, 29 marca 2016

Z zachwytu mapą

MICHAŁ KSIĄŻEK - „Droga 816”, Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2015.


Ta książka powstała z zachwytu mapą. Takiego jakiego doświadczyłem na praktykach studenckich, gdzie wykonywałem z kolegą odwierty. Bywalec knajpy w Paskrzynie (woj.łódzkie), który zobaczył naszą kolorową mapę, dotykając ją zamknął oczy i przesuwając dłonią po niej wydał z siebie okrzyk ekstazy.

To książka-plon pieszej wędrówki, niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba, wędrówki drogą 816 tzw. Nadbużanką, biegnącą tuż przy granicy polsko-ukraińskiej i polsko-białoruskiej.
Książka skupiona na odczuciach piechura, obserwatora przyrody: szczególnie ptaków, zachowań ludzkich, znawcy tragicznej historii tego regionu.
Do lektury należy przygotować sobie mapę z jakiegoś dobrego atlasu samochodowego, ta z drugiej strony okładki książki jest zupełnie nieczytelna.

To trochę Stasiukowa opowieść. Mała różnica – Stasiuk podróżuje samochodem. Drogą 816 też jeździł. W jednym z felietonów pisał: „Droga 816 jest jak szczelina między płytami tektonicznymi historii.”
albo „Przez jakiś bezczas jechałem. Przez zapomnienie. Przez jakąś bukoliczność z pelargoniami w oknach, z gęsiami na wygonach. A jednocześnie wiedziałem, że tam z lewej zwożono cały naród wagon za wagonem, by po prostu spalić. (…) A po prawej ten bezkres eksperymentu, ta ziemia aż po oceany, po Chiny, prawie nieskończoność, gdzie w szczerym polu, na stepie, w jakiejś przedwieczności próbowali zbudować przyszłość z pominięciem teraźniejszości…”

Michał Książek postrzega świat poetycko. Już pierwsze zdanie przyrównujące niebo nad Lublinem do barwy obfitych plwocin sugeruje, że niekoniecznie będzie to książka o wyprawie, raczej o tym, co wyprawa „robi w głowie”. Zatem przynajmniej dla mnie – poety-geografa książka idealna.

Zaczyna się od spojrzenia w górę: „Na stepie niebo to połowa widoku, połowa świata.” Wschód Polski, jest dla autora wyjątkowym miejscem: zachwyca się każdym szczegółem, interesuje się „każdym z wymiarów istniejących w przestrzeni i czasie."

Dla mnie najciekawsze były poetyckie błyski, które mózg zapewne projektuje bezwiednie, gdy reszta ciała jest utrudzona wędrówką. „Szedłem, a żyzna noc zasypywała wszystko. Wpadało się w to jak nasionko w bruzdę, głęboko i bez powrotu.” albo Czas musieli wymyślić nocą, kiedy się czeka na światło. Za dnia nikt by na to nie wpadł, prawie na pewno tak było.”
Wschód. Pierwsze skojarzenie? Gościnność: „Ledwo przedeptałem pierwszy kilometr, zjawił się człowiek z brodą. I zaprosił na obiad. Niemalże od razu.” 

Krok za krokiem wyjątkową drogą. „Zasypiałem spokojnie. Tylko nogi wciąż chciały się ruszać. Syty rybami wyłowionymi z Bugu, czyli z granicy. Właściwie najadłem się samą granicą, tak, zjadłem jej trochę. Naruszyłem jej linię jak kornik drewno. Osłabiłem linię graniczną między Polską a Ukrainą. Ba, między Unią Europejską a Wschodem. Noszę więc w sobie część limes orientalis, jestem z niego zbudowany.”

W zapiskach Książka czuć swobodę: obok zachwytu, są rozczarowania miasteczkiem, zabytkiem, widokiem. Bez żenady pisze, że wdepnął w kupę. Dla równowagi wtedy przywołuje jakąś znaną, zapewne z lektur lub zasłyszaną, informację np. o oporządzaniu wieprzka na Wielkanoc: „Na wschodzie martwa świnia leży na desce i płonie w kupie słomy jak przebłagalna ofiara. Dzięki temu giną włoski, które tak dotkliwie przypominają, że jemy kogoś, kto jeszcze niedawno żył.”

Urocze są te jego ornitologiczne zdanka: „Zanurzyłem rękę w granicy (…) Ktoż jej tam strzegł? Drozd paszkot, dzięcioł pstry duży i sójka. Wspierały je kowalik, bogatka i modraszka.”
Sporo uwagi poświęca ludzkiej nienawiści, pogromom, niszczeniu cerkwi.
Dla mnie najciekawiej, gdy płynie strumień świadomości: „Nie potrzebuję całej szerokości drogi 816. Wystarcza pobocze, taki pas nie wiadomo dokładnie gdzie. Nie ma go na mapie. Jakby strużyna drogi. Tak, sterczały mi jej peryferia. Skrawki. Obrzynek bez numeru i bez asfaltu. Dużo tam śmierci i trupów różnych nieistotnych ontologii. Resztki ptaków, sucha żabka, pies, szczątki kota. Ich śmierć, pod kołami, na zderzakach, wydawała się tym bardziej bez sensu, że nie mogły się godnie rozłożyć, zgnić i wsiąknąć w humus. (…) Szedłem, szedłem i szedłem. Strużynką drogi na północ. Trochę znosiło mnie na prawo, w stronę granicy, jakby znowu kusiło na drugi brzeg. Może przez ruch obrotowy Ziemi, może z powodu dłuższej lewej nogi. Ale wyraźnie chwiałem się ku wschodowi, temu geograficznemu. Ku prawej stronie mapy, która wystawała z kieszeni. Jakby ten wschód nie mógł się w niej zmieścić.”

Kiedy rozdziały są krótkie – czujemy, że zwycięża w nim poeta, np. rozdział „Kolor” to tylko 11 wersów. Ale nie tylko wtedy. Raz po raz natrafiamy na takie zdania jak: „Ział stamtąd tylko jamochłon nocy.” albo „Źrenice okien powytykane, święci sprofanowani przez wilgoć i wiatr.Cały czas zajmuje go też etymologia nazw. Szuka w nich prawdy.
Piękne są opisy "kanonicznej triady rodzaju męskiego": byka, koguta i wieprza. (s.31) Ileż dystansu trzeba mieć do siebie, by napisać: „trzeba było (…) znosić głupawe uwagi pograniczników. Nie mogli pojąć, po co tak iść w błocie i deszczu, zamiast wysiadywać w domu hemoroidy. Nawet nie wzięli mnie za przemytnika, raczej za przygłupa. W ręku trzymałem suche łodygi wiesiołka i wrotycza. Za uchem zimowa gałązka lipy.
Robi wrażenie opis burzenia cerkwi w 1938r.: „Co czuje człowiek, kiedy burzą mu sacrum? Kiedy Maria dostaje dębowym taranem w brzuch. (…) Potem wywieźli sacrum, żeby utwardzić nim drogi. (…) Końmi się wtedy jeździło, krowy po tym chodziły. Ci, co szli pieszo, znajdowali zapewne pod nogami wizerunki świętych, męczenników i ojców Kościoła. (…) Zwiastowanie znalezione w kałuży bądź w końskich odchodach (...)”

Wraz z lekturą przesuwam palec po mapie: Radziejowice – Horodło – Matcze – Dubienka – Dorohusk – Świerże. To tu autor powątpiewał, czy warto budować pomniki z piaskowca. Dalej: Wola Uhruska – Zbereże – Sobibór, gdzie ocalała z zagłady tylko Myszka Miki – Włodawa. Dalej: Hanna – Sławatycze – Jabłeczna z klasztorem ze świętym Onufrym nad bramą, surrealistycznym, bo na tle egipskiej pustyni. Klasztor jeszcze w połowie XIX wieku był po wschodniej stronie Bugu. Po zmianie koryta rzeki znalazł się po zachodniej. Książek zauważa: „Jakby dwie płyty tektoniczne – wschodnia i zachodnia – starły się tutaj i przemieściły część wschodu paręset metrów w stronę Atlantyku.”
Potem Kodeń i Terespol, by droga 816 zmieniła się w 698. A dalej: Neple – Bohukały – Pratulin, w którym ludzie okazali się wyjątkowo niesympatyczni i nieufni: „Czy można ufać komuś kogo nie stać nawet na starego passata? Na pewno zwiadowca, ma mapy, lornetkę, ma aparat.”. I Janów Podlaski znany ze słynnej stadniny, choć uwagę autora przykuł "dom Gargamela". Pawłów Stary, a potem Buczyce Stare z jakimś człowiekiem, który zapadł w stupor. Za wioską Bubel, Bug skręca i staje się już całkiem polski.

W kolejnych rozdziałach są jeszcze inne trasy. Przy tej za Drohiczynem wciąż trwa kenozoik z rozkwitem roślin zielnych, w Siemiatyczach mieszają się tablice rejestracyjne B – belgijskie i BY – białoruskie - Wschód spotyka się z Zachodem. Zaś w Kleszczelach wszystko ociekało rosą.

Ta lektura uświadamia, że wędrówka wydobywa słowo.


Przeczytaj też recenzję książki Michała Książka "Nauka o ptakach"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz