sobota, 7 kwietnia 2018

Cegły zlizywane parującym językiem, aronia.

Roman Honet „Ciche psy”, Biuro Literackie, Wrocław 2017


Nie znoszę poezji przywracającej wiarę, bo to relacja rodem z teleturniejów i reklamy.” - powiedział do mnie przyjaciel, poeta. I wysłał mnie w tatarak, w chaszcze, bym deptał gołą nogą po szyszkach, by prowadziło mnie nic.

I musiałem znieść bezczelność recenzentów i blurbistów: „maestria, dynamika, przejrzystość, wyszukane, obłędne.” Pokrzyczałem do nich „nonszalanckie, dziwne, zamazane, udziwnione, chore.” I zobaczyłem biblijne motto ”Ja wprawdzie słyszałem, lecz nie rozumiałem”, i zapytałem „Czyli po nic, naprawdę?

A potem wyniosłem kawę z ławy. I zapisałem „Udziwniaj, zapętlaj, utrudniaj”. Poezja to wiara. Podmiot, orzeczenie? Podmiot, orzeczenie? Pies to trącał, cichy pies.

Konteksty w kąt! Niech rządzą symbole-babole, obrazy-bohomazy: „zbieracz elektrośmieci zaspawany w kuli, gdzie pływa wieża stereo, łom i wiązki słomy”. Cokolwiek to znaczy. Deformuj, plącz, zrób tak, jak nikt. Dać się przerazić jak obrazami Beksińskiego: „spotkać boga nigdy / nie udało się. Zjawiał się dość / zawiły, tak jak rzymska cyfra / albo gaz skamieniały nad wodą.” Poczuć się jak Owen u Irvinga, być „narzędziem boga”, wkładać w siebie natchnione słowa-zjawy. Wizje, surrealne, wyjęte ze snu, włożone w probówkę, takie belki w oko: „widmo, piękne // z diademem z margarytek i mosiądzu, / z berłem trzymanym przy łbie.” Googlaj po znaczenia, trwożnie, daremnie. Bo analiza tych wierszy jest karkołomna jak noszenie wody sitem. To zadry, utraty unurzane w snach. Sprzeczności, dwa minusy dające plus.

Idzie się w gęstwę, w niedorzeczność, a gdy pojawią się jakieś prześwity sensu, cieszą oczy: „upadłeś na kolana / i rzygałeś”, „żywi rzucają cienie, a umarli blask”,„błyskają gwiazdy, każdą / trzyma policjant z paralizatorem.” Właśnie! Oczy! Aż przekręca się głowę, pytając się „what?”, gdy czyta się takie wyimki: „cegły oblizywane parującym językiem, aronia”.

W tych wizjach powtarzają się: czas, śmierć, miłość. Znalazłem frazę, która mogła wywołać niedzielę wolną od handlu: „teraz biegnij przez sklepy, / lecz mnie nie zabieraj.”, frazę, która powoduje zawieszenie mózgu: „jeżeli brak trwać może, trwa właśnie - / ten brak, który nas ochrania / od zmierzchu, ziemi, nieznający snu, mowy ani milczenia, jak istota / powstała z samych oczu / i dlatego ślepa.”

Byłem też dźgnięty frazą: „pismo dla ślepców niszczy gładka dłoń”,  uderzany w policzek słowami: „żreć”, muszla klozetowa”, „kurwy”, albo ulubionym słowem poety: „rzeź”. Profanum robi tu ROTFL. Czytam te wiersze, wprawiam się w nierozumieniu, w odczuwaniu: swojej bezradności i bezradności poezji. I szczerzą się potwory, i przechodzą po mnie.


1 komentarz: