poniedziałek, 28 listopada 2011

Nic nowego pod słońcem



Nihil novi sub sole”– w przypadku płyty zespołu Vintage „Wielki Zen” chciałoby się posłużyć właśnie tą łacińską maksymą – zwracając jednocześnie uwagę na etymologię nazwy grupy, by się w sposób jednoznaczny przekonać, iż nie zawiera ona skrywanego zarzutu. Muzycy, którzy stoją za jej „szyldem” deklarują ją jasno: „vintage”, co odnosi się do stylu, który polega na szukaniu w muzyce, w modzie, w używanych przedmiotach czy wzornictwie, inspiracji najszlachetniejszymi i sprawdzonymi trendami. Słowo "vintage" w anglojęzycznym slangu oznacza projekty z przed lat, te nie do pobicia, te które się nigdy nie zestarzały i zawsze będą wzorem do naśladowania. Poza tym liderem tego muzycznego projektu jest Krzysztof Wałecki, były wokalista i gitarzysta Oddziału Zamkniętego, który to band nigdy przecież nie starał się wyważać szeroko otwartych od lat drzwi rock’n’rolla.

Znamienny jest także skład gości zaproszonych do nagrania „Wielkiego Zenu”, pośród których znalazł się Jerzy Styczyński, gitarzysta Dżemu i Witold Jąkalski, muzyk Nocnej Zmiany Bluesa, grający na gitarze slide. To krótka lista, ale i instrumentarium tria Vintage wskazuje jednoznacznie na źródła ich muzyki bijące gdzieś w okolicach rocka, blues-rocka i rock’n’rolla. Sami muzycy określają swój styl mianem „Hard & Happy r'roll”, przy czym nacisk należy kłaść raczej na „happy r’roll” niż na „hard”. Zatem czy muzyka, która uogólniając bliższa jest podstarzałym „hippisom”, aniżeli współczesnym „hipsterom” zaopatrzonym w elektroniczne gadżety ma szansę w ogóle zaistnieć? Z pewnością wśród fanów z pokolenia wychowanego na Dżemie, TSA i Perfekcie zaistnieje bez dwóch zdań. Dla miłośników shoeogaze i post-rocka ta muzyka zabrzmi raczej jak dźwięki z lampowego radia dziadka. Ale czyż nie w tym właśnie tkwi cały jej urok? Tak jak uroczo dziś się prezentuje sprzęt „SONY” wykonany w całości z aluminium, zielonych lampek i ogromnych potencjometrów.

No cóż, w rockowej sztuce nie liczy się tyle konwencja, co wynikający z niej kontekst. Wspomniany powyżej „soniacz” z lat siedemdziesiątych może stanowić prawdziwą ozdobę salonu zaprojektowanego w roku dwa tysiące jedenastym. Może też być „kupą” przestarzałego złomu, która burzy koncepcję nowoczesnej architektury wnętrz. „Wielki Zen”, tytułowy utwór płyty, który pojawia się zaraz na samym jej początku kieruje naszą opinię raczej w stronę pierwszego z dwóch powyższych przypadków. Mocny blues gitarowy riff, wyrazista sekcja i wokal przypominający fragmentami nieodżałowanego Tadeusza Nalepę oraz liczne smaczki – fajnie zaaranżowana gitara slide, melodyjny refren i prosty, rockowy tekst: („Jesteśmy piękni / jak słońce jasne, / jak porsche własne, / jak szparki ciasne. / Jesteśmy silni / jak w kuźni młoty, / jak zimne poty / jak szał idioty. // A na to wszystko z góry patrzy wielki „Zen”, / Z uśmiechem marszczy oczy, marszczy czoło swe, / Bo wie, co w mądrych głowach może nam się tlić, / Pytanie, co ważniejsze dla nas, mieć czy być?” – stanowią o tym, że jest to kompozycja charakteryzująca się klasycznym podejściem do rockowo-bluesowej maniery wykonawczej. Podobnie jak „Polewamy”, czy w „Muzo, gdzie jesteś, gdzie?”, gdzie niemal w całości rządzi rock i blues-rock, ale nie ten ortodoksyjny, „ciemny” i „płaczliwy”, a ten okraszony znaczną przebojowością i niekiedy całkiem współczesnymi patentami.

Takie utwory jak „Fala Emigracji” i „Moja Skrucha” mogłyby przy odrobinie promocji stać się przebojami w każdej stacji radiowej nadającej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nieco przystępniejszą odmianę wspomnianych dwóch gatunków muzycznych. Byłyby nimi niewątpliwie jakieś dwadzieścia lat wcześniej na każdej liście nieco bardziej rockowych przebojów. Udowadnia to zwłaszcza „Moja Skrucha” mieszcząca się stylistycznie w tym, co przed laty robił zespół Harlem (a ten miał za sobą kilka radiowych hitów).

W każdym razie utwór zatytułowany „Punkowa” na pewno nie ma nic wspólnego z punkiem; momentami bardziej przypomina mocniejsze utwory Brekoutu, a w innych fragmentach (te chórki i bas) dokonania Van Halen. Potężnie brzmią „Czary Polityków”, swój „flow” ma „Minął Rok”, brzmi nowocześnie i nieco funkowo „Szał Złotych Marzeń”. Już na sam koniec „Wielkiego Zenu” Vintage serwuje nam nareszcie balladę, w której do głosu dochodzi Jerzy Styczyński w pięknie „wydłużonej” gitarowej solówce. Szkoda, że zespół przyjął na niej raczej konwencję Iry i Perfectu, niźli bluesowej konfesji (bo tu akurat na koniec przydałoby się parę dźwięków w molowej tonacji). Najważniejsze, że Vinatage nie pozostawia po sobie żadnego niedosytu. Jego muzyka nie wyróżnia się co prawda niczym szczególnym poza muzyczną i wykonawczą kompetencją, ale też nie trąci „myszką” i spokojnie mieści się w tym, co dzisiaj możemy nazywać przebojem w rockowym radiu.

Dla kowbojów na „harlejach” i kierowców ciężarówek „Wielki Zen” to jazda obowiązkowa. Dla podtatusiałych hippisów to ostatnia szansa, żeby przypomnieć sobie „młode lata”. Dla miłośników piwa i pikników to wymarzona muzyka „tła”. Dla całej reszty to pięknie utrzymane trzydziestoletnie „SONY”, które na „allegro” kosztowałoby grubo ponad pięćset złotych.

Vintage, „Wielki Zen”. Wydanie Własne.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

niedziela, 27 listopada 2011

Puls Literatury 2011



Trwa Festiwal Puls Literatury. Wkrótce w Łodzi odbęda się spotkania autorskie: m.in. Marcinem Świetlickim, Justyną Bargielską, Jackiem Podsiadło, Joanną Mueller, Bogdanem Zadurą, Krzysztofem Siwczykiem, Maciejem Meleckim, Tomaszem Bąkiem. W Brzezinach zaś będzie można posłuchać wierszy Piotra Gajdy i Krzysztofa Kleszcza.

Muzycznie: koncerty Świetlików, Fonetyki (śpiewającej poezję Wojaczka), Czesława Mozila i Soyki śpiewającego Miłosza oraz zespołu Fonovel.

Szczegółowy program:

V FESTIWAL PULS LITERATURY 2011


30 listopada (środa)
Łódź, Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
17:30 Grafika i książka - Druki artystyczne – otwarcie wystawy prac studentów prof. Dariusza Kacy


2 grudnia (piątek)
Łódź, Klub Wytwórnia (Łąkowa 29)
19:00 Spotkanie z poezją Czesława Miłosza - prowadzenie: Przemysław Dakowicz
20:00 Koncert Czesław Śpiewa Miłosza (impreza towarzysząca)

2 grudnia (piątek)
Brzeziny, Muzeum Regionalne (Piłsudskiego 49)

godz.11:00
– Spotkanie dla uczniów szkół podstawowych z Grażyną Bąkiewicz
godz. 18:00
Finał III Ogólnopolskiego Konkursu Lirycznego im. Andrzeja Babaryki
Spotkanie z Piotrem Gajdą i Krzysztofem Kleszczem; prowadzenie: Przemysław Owczarek
– Koncert Andrzeja Ozgi
– Slam Poetycki

3 grudnia (sobota)
Łódź, Bajkonur (Piłsudskiego 135)
20:00 Koncert zespołu Świetliki (impreza towarzysząca)

4 grudnia (niedziela)
Łódź, Muzeum Kinematografii (Pl. Zwycięstwa 1)
12:00 Picture book / książka obrazowa. Jak czytać tekst kultury? – spotkanie z Iwoną Chmielewską (impreza towarzysząca)
Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
16:00 Inauguracja Festiwalu
16:15 Spotkanie z Božidarem Jezernikiem (Słowenia), autorem książki eseistycznej Kawa
17:15 Spotkanie z Jaroslavem Rudišem (Czechy), autorem powieści Grandhotel; prowadzenie: Ewa Ciszewska i Maciej Robert

18:30 Spotkanie z Marcinem Świetlickim; prowadzenie: Irek Grin
19:30 Koncert: Kuba Pawlak Live

5 grudnia (poniedziałek)
Łódź, Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
17:00 Łódź na powiekach – poeci w obiektywie Dominika Figla
17:30 Kanada. Spotkanie z Tomaszem Bąkiem, prowadzenie: Rafał Gawin
18:00 Spotkanie z Justyną Bargielską i Ingą Kuźmą, prowadzenie: Marta Zdanowska i Anna Minkina (Krytyka Polityczna)
19:00 Koncert zespołu Fonovel


6 grudnia (wtorek)
Łódź, Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
17:00 Colas Breugnon; monodram Stanisława Górki z piosenkami Georgesa Brassensa (bilety 20 zł)
18:30 Narody i narodowości – razem czy osobno? – spotkanie z Michałem Jagiełło
19:15 Poetycka Białoruś. Iryna Chadarenka i Paweł Nadolski
20:00 Andrzej Bart Boulevard Voltaire. Spotkanie z autorem i prezentacja spektaklu telewizji

7 grudnia (środa)
Łódź, Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka (Zachodnia 93)
17:00 Dedecius – Miłosz. Listy 1958-2000 – prezentacja książki z udziałem Przemysława Chojnowskiego i Wojciecha Kudyby
18:00 Krytyk i jego pisarz: Robert Ostaszewski i Hubert Klimko-Dobrzaniecki
19:00 Rodzinna Europa. Pięć minut później – panel z udziałem Grzegorza Jankowicza, Anny Kałuży, Julii Fiedorczuk i Szczepana Kopyta
20:00 Miłosz i inni - koncert Stanisława Soyki (bilety 20 zł)


8 grudnia (czwartek)
Łódź, Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
17:00 Spotkanie z Tiną Stroheker (Niemcy)
17:30 Seryjni Poeci: Maciej Melecki, Robert Rybicki, Krzysztof Siwczyk; prowadzenie: Przemysław Owczarek
18:30 Piąta strona świata. Spotkanie z Kazimierzem Kutzem
19:30 Rozstrzygnięcie VI Ogólnopolskiego Konkursu im. Witolda Sułkowskiego na Prozę Poetycką
20:15 Slam poetycki
21:00 Requiem dla Wojaczka. Koncert zespołu Fonetyka

9 grudnia (piątek)
Łódź, Poleski Ośrodek Sztuki (Krzemieniecka 2a)
Prezentacja romskiego numeru „Tygiel Kultury”:
17:00 Rumuńscy Romowie – wystawa fotografii
17:30 Koncert zespołu Perła i bracia
18:30 Panel dyskusyjny z udziałem Agnieszki Caban, Krystyny Perły Markowskiej, Edmunda Lewandowskiego i Piotra Werłosa; prowadzenie: Marcin Piotrowski

10 grudnia (sobota)
Łódź, Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
10:00 Warsztaty translatorskie (język angielski i język niemiecki - warsztaty zamknięte); prowadzenie: Sława Lisiecka i Maciej Świerkocki
16:00 Spotkanie z Rafałem Baronem; prowadzenie: Monika Kocot (Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego)
17:00 Zwrotnice czasu – historie alternatywne – spotkanie z udziałem Macieja Parowskiego i Jacka Inglota
18:00 Krytyk i jego pisarz: Justyna Sobolewska i Joanna Mueller
19:00 Prezentacja finalistów XVII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina
19:45 Wręczenie Nagrody Otoczaka – spotkanie z udziałem laureata Andrzeja Niewiadomskiego i Jerzego Suchanka
20:30 Ogłoszenie wyników konkursu krytycznoliterackiego
20:40 Turniej Jednego Wiersza „O Czekan Jacka Bierezina”
21:30 Koncert zespołu Kopyt/Kowalski
22:30 Ogłoszenie wyników Turnieju Jednego Wiersza „O Czekan Jacka Bierezina” i XVII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina

11 grudnia (niedziela)
Łódź, Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury (Roosevelta 17)
10:00 Warsztaty translatorskie (język angielski i język niemiecki - warsztaty zamknięte); prowadzenie: Sława Lisiecka i Maciej Świerkocki
16:00 Klasyk na luzie – spotkanie z Bohdanem Zadurą; prowadzenie: Jarosław Borowiec
17:00 Ogłoszenie wyników konkursów translatorskich
17:10 Przeczytane w tłumaczeniu. Literatura europejska w polskich przekładach
19:30 Koncert zespołu Ted Nemeth

Od 9 do 11 grudnia w Hali EXPO (ul. Stefanowskiego 30) będzie organizowany Salon Ciekawej Książki. Towarzyszą mu spotkania autorskie, m.in.:
10 grudnia (sobota)
11:00 Spotkanie z Kaliną Jerzykowską
15:00 Spotkanie z Andrzejem Sapkowskim
16:30 Spotkanie z Witoldem Jabłońskim
11 grudnia (niedziela)
11:00 Spotkanie z Jackiem Podsiadło
12:30 Spotkanie z Marcinem Jurzystą, autorem książki poetyckiej Ciuciubabka i promocja 11. numeru Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”
więcej informacji na stronie www.mtl.lodz.pl/ksiazka

Oprócz tego:
Od 4 do 11 grudnia w Muzeum Kinematografii (Pl. Zwycięstwa 1) odbędą się pokazy spektakli Teatru Telewizji w reżyserii Kazimierza Kutza.

Szczegóły na http://www.pulsliteratury.pl/

środa, 23 listopada 2011

Spotkanie autorskie w Brzezinach



2 grudnia o godzinie 18.00 w Muzeum Regionalnym w Brzezinach, ul. Piłsudskiego 49 w ramach regionalnej edycji „Pulsu literatury” odbędzie się spotkanie z Piotrem Gajdą i Krzysztofem Kleszczem, które poprowadzi Przemysław Owczarek. Będzie można na nim posłuchać naszych nowych i starych wierszy, uczestniczyć w rozstrzygnięciu III Ogólnopolskiego Konkursu Lirycznego im. Andrzeja Babaryki i slamie poetyckim oraz wysłuchać koncertu Andrzeja Ozgi. Zapraszamy!


(p)

Z szeroko otwartymi ustami




Nieczęsto zdarza się, żeby zupełnie nieznana kapela nagrała dzieło skończone. Okej, może lepszym określeniem będzie w tym konkretnym przypadku słowo „dziełko”, ponieważ mamy do czynienia z EP-ką zawierającą niewiele ponad trzynaście minut muzyki i jedynie cztery utwory. Za to wszystkie doskonałe, zapowiadające powstanie na alternatywnej scenie muzycznej zupełnie nowej jakości, która nie ustępuje w niczym dokonaniom takich zespołów jak Interpol, The Killers, czy The National. Panie i Panowie, Drodzy Fani Nowoczesnej Rockowo-Popowej Melancholii – niniejszym mam zaszczyt zaprezentować Wam grupę Vermones!!!

Warto zapamiętać te nazwiska: Mateusz Suchecki (vocal, piano, syntezatory i teksty), Filip Golis (gitara, syntezatory), Albert Przymus (bas) i Konrad Kubalski (bębny) – na płycie „How Soon Is Now?” razem tworzą coś, co śmiało może konkurować z produkcjami zachodnimi i absolutnie nie poddaje się zarzutom malkontentów „made in Poland” i ich łatwym opiniom w rodzaju: „grają w Polsce, a śpiewają po angielsku”. Owszem, ale mając tak dobrego wokalistę jak Suchecki robią to tak kapitalnie, jakby muzyków z Częstochowy nieustannie inspirował duch nieodżałowanego introwertyka-samobójcy Iana Curtisa. To druga nagrana przez zespół EP-ka (poprzednia nosiła tytuł „Synthetic Love Symmetry”), ale pierwsza, o której od pewnego czasu dosyć głośno się mówi w niezależnym światku muzycznym. I nikt nie postrzępi sobie przy tym ani języka, ani tym bardziej uszu.

Vermones to przede wszystkim new wave’owy synth-pop, ale na Boga, oby cały świat opanował taki właśnie synonim popu: grobowy głos i rytmiczne gitary, a wszystko to razem polane zawiesistym syntezatorowym sosem jak frytki z McDonaldsa. Unosząca się nad „Essential Shift” pierwszym utworze z EP-ki, maniera wokalna a la Morrissey (zwłaszcza w melodyjnym refrenie) – genialna! Zadziwia wokalista, o którym warto napisać, że to niewątpliwy wyjątek od reguły panującej w Polsce – potrafi śpiewać, robi to na luzie i w ogóle przy tym nie stęka.

„Insight (Moment In Life That Calls For Another Way of Living)”, to szybkie, energetyczne riffy gitarowe oparte na szlachetną równowadze pomiędzy surowymi gitarami a wszechobecnymi elektronicznym tłem. Refren powala melodyjnością, nad którą „króluje” doskonała technika wokalna Mateusza Sucheckiego dysponującego niezłym angielskim akcentem (co u polskich wokalistów śpiewających w „jinglisz” bywa rzadkie jak nagroda Grammy). Gdybym nie wiedział, że to zespół z okolic Jasnej Góry, mógłbym się nabrać, że oto objawił mi się kolejny wspaniały brytyjski zespół. „Oto kamień z Jeleniej Góry. Pan wie, kto po nim stąpał” – mógłbym powtórzyć za PRL-owskim Misiem; Misiem tamtych czasów, który w dzisiejszych złych czasach nagle stał się niedźwiedziem Grizzly.

W przypadku „Phantoms Of Disorder” porównania nasuwają się same: The Killers, Interpol, ale bynajmniej nie są to porównania krzywdzące i same w sobie stanowią jedynie pewien drogowskaz. Vermones to zespół zbyt zdolnych i oryginalnych muzyków, żeby chciał podążać drogą zwykłego naśladownictwa. Nawet, jeśli „Pearls That Their Eyes” to muzycznie niemal „klon” The National, paradoksalnie jednak osobny i indywidualny. To tak jak ryba sushi, którą można przyprawić na tysiąc sposobów. I tak, jak występuje to u ryby (zostańmy przy ichtiologicznych porównaniach) „How Soon Is Now?” od początku do końca słucha się z szeroko otwartymi ustami. Dla mnie Vermones to niewątpliwe odkrycie ostatnich dwóch lat (obok zupełnie nikomu nieznanej amerykańskiej grupy The Sheila Divine i jej doskonałej EP-ki „Secret Society”).

Jak żyć Panie Premierze? Jak dożyć? Zwłaszcza, że „How Soon Is Now?” jest taka krótka…


Vermones, „How Soon Is Now?”. Wydanie własne


Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl


(p)

wtorek, 22 listopada 2011

Wyczuwalny był "Puls"...










V Festiwal „Puls Literatury” – edycja w Tomaszowie Mazowieckim – 18.11.2011. Miejska Biblioteka Publiczna, OK. „Tkacz” w Tomaszowie Mazowieckim.


Za mną organizacja jednej z regionalnych edycji Festiwalu „Puls Literatury”. Tak jak w roku poprzednim, w Tomaszowie Mazowieckim pojawili się poeci, tym razem byli to: Robert Rutkowski, Robert Miniak i Przemysław Dakowicz oraz Emilia Kudra i Łukasz Handzel, artyści wywodzący się z łódzkiego Studia Piosenki „Forum”. Odbyło się również spotkanie z Kaliną Jerzykowską, autorką literatury dla dzieci. Spotkania odbywały się w dwóch miejskich placówkach kultury – pierwsze dopołudniowe, skierowane do najmłodszych w Miejskiej Bibliotece Publicznej, to popołudniowe dla młodzieży i dorosłych – w OK. „Tkacz”. Żadne nie mogłoby się odbyć bez odpowiedniego wsparcia władz miasta, które od lat starają się wspierać poezję i lokalnych poetów, co w końcu nie jest w sumie w naszym kraju aż tak powszechne.


Jako osoba, która w ramach swoich zawodowych obowiązków zajmuje się organizowaniem koncertów oraz rozmaitych wydarzeń kulturalnych twierdzę, że wyjście z poezją współczesną „w region” to dobry pomysł. Ze względu na kompletną „lukę” wynikającą prawdopodobnie z jakiegoś kolosalnego błędu programowego w edukacji szkolnej, to pomysł trudny do zrealizowania (mam tu na myśli „nieme” dla większości hasła: „poeta, poezja współczesna”) zarówno w większych miastach, jak i tych mniejszych. Wciąż towarzyszy mu nieustanna walka z powszechnym malkontenctwem: „u nas nic się nie dzieje”, ale by się przekonać, czy tak jest w rzeczywistości, należałoby przynajmniej wyjść z domu i na którąś imprezę w końcu przyjść. Stąd tym razem frekwencja towarzysząca popołudniowemu spotkaniu nie powalała i mieściła się w tzw. „standardzie” towarzyszącym imprezom poetyckim.


Kalina Jerzykowska, autorka związana z Wydawnictwem Literatura, to prawdziwa „pisarka-torpeda”, której opowieści o własnych książkach i fascynacji prawdziwym teatrem dziecięcym (robionym przez dzieci dla dzieci) poparte niesłychaną charyzmą bardzo spodobały się dzieciom ze Szkoły Podstawowej Nr 1 w Tomaszowie Mazowieckim. Zaplanowane na godzinę spotkanie przedłużyło się o dobre czterdzieści minut. Profesjonalnie podeszło do spotkania same wydawnictwo autorki przysyłając do Miejskiej Biblioteki pakiet jej książek, które rozchodziły się w śród dzieci jak „świeże bułeczki”. Ogromną pomoc przy organizacji tej części „Pulsu” udzieliła mi MBP, praktycznie zupełnie odciążając mnie logistycznie (dzięki, Justyno!).


Twierdzę również, że w przypadku spotkań autorskich niezwykle ważne są odpowiednie „fluidy” między prowadzącym spotkanie, a uczestniczącymi w nim autorami (autorem). Bywałem już na takich, na których prowadzący wyglądał jak osoba, na którą „akurat wypadło”, a sami poeci na lekko zażenowanych poziomem prowadzącego. Bywało i odwrotnie, prowadzący powalał erudycją a poeta coś tam stękał. W „Tkaczu” nie wydarzył się żaden z powyższych dwóch przypadków. Przemek Owczarek „przeprowadzał” poetów przez zawiłe meandry współczesnej dykcji i głębokie szyby w ciemnych pokładach filozoficznych hałd gładko, bo i sami poeci jasno „oświecali” sobie drogę „górniczymi lampkami” własnych wierszy. Starałem się pilnować ram czasowych, a i tak „ukradli” dla siebie piętnaście minut (he,he!). Słusznie też, jak jeden mąż, zostali na koniec nagrodzeni gromkimi brawami. Po moich wstawkach „inspincjencko-organizacyjnych”, błyskawicznej zmianie „scenografii” oraz autorskim pomyśle Przema Dakowicza: „proszę państwa, pięć minut przerwy na papierosa” (he,he!), rozpoczął się recital Emilii Kudry z towarzyszeniem Łukasza Handzela (akompaniament Przemysław Rogala). To co zrobili na scenie „Tkacza”, zaparło wszystkim dech w piersiach! Repertuar, profesjonalizm, wreszcie doskonały wokal Emilii i Łukasza – to musiało skończyć się pewnym bisem, i tak też się stało. O ile główny występ opierał się na szeroko pojętej piosence aktorskiej, to na bis zabrzmiał soul Arethy Franklin. Ale jak! Mój kolega Janek, kolekcjoner muzyki i znawca (jeśli zapytacie o jakąś płytę rockową, bluesową czy jazzową na pewną ją ma lub przynajmniej ją słyszał), który był obecny na koncercie, wystawił mu najlepszą chyba recenzję: „choćby dla tego wykonania warto było przyjść”…


(p)

poniedziałek, 14 listopada 2011

Matrix - reaktywacja

Plotki, domysły i spekulacje wreszcie zostały oficjalnie potwierdzone – Black Sabbath wraca do gry w oryginalnym składzie! Formacja w ubiegły piątek (11.11.11) zwołała w Los Angeles konferencję prasową, w trakcie której ogłosiła swoją reaktywację. W czerwcu 2012 roku grupa ma zagrać koncert na angielskim festiwalu Download, a następnie rozpocząć światowe tournee (oby w jego trakcie dotarła także do Polski!). Tuż przed nim Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer Butler i Bill Ward zapowiedzieli wydanie nowej studyjnej płyty, pierwszej w tym składzie od 1978 roku. Pierwsze osiem studyjnych płyt Black Sabbath to na mojej muzycznej drodze prawdziwe „kamienie milowe” (z ukochanymi „Sabbath Bloody Sabbath” i Never Say Die!” na czele). Dla egoistycznej przyjemności wymienię wszystkie tytuły albumów zarejestrowanych w latach 1970-78: „Black Sabbath”, „Paranoid”, „Master of Reality”, „Vol.4”, „Sabbath Bloody Sabbath”, „Sabotage”, „Technical Ecstasy”, „Never Say Die” (i jako bonus koncertowy „Live at Last”). Epoka Black Sabbath z Dio, Gillanem, Hughesem i Martinem też miała swoje uroki, ale to już nie było to. Faceta w moim wieku takie wiadomości nie powinny już ekscytować, a jednak…

(p)

niedziela, 13 listopada 2011

Czesław Śpiewa Miłosza






Po zespole Ballady i Romanse, i po Staszku Soyce, również Czesław Mozil postanowił w Roku Miłosza wykorzystać poezje Noblisty. Właśnie ukazała się płyta z 10 utworami ("Słońce", "A jednak", "Poeta", "Droga", "Do Laury", "Na ścięcie damy dworu", "Walc", "Do polityka", "One", "Postój zimowy"), która podejmuje próbę zainteresowania szerokiej publiczności poezją. Czy Miłosz dzięki temu trafi "pod strzechy"? Zobaczymy.

Popularny dzięki płytom "Debiut" i "Pop", a także dzięki jurorowaniu w telewizyjnym show, Czesław Mozil wystąpi 2 grudnia w Klubie Wytwórnia w Łodzi, na impezie towarzyszącej Festiwalowi Puls Literatury. (k)

Nagroda im.J.Mackiewicza dla Wojciecha Wencla





Po raz pierwszy Nagrodę im. Józefa Mackiewicza wręczono poecie. Otrzymał ją Wojciech Wencel za tom "De profundis" wydany przez wydawnictwo Arkana z Krakowa.

Nadawanie przez śmierć sensu polskości zostało źle zrozumiane przez sporą część krytyki, która zarzucała Wenclowi narodową nekrofilię. Nie można stawiać takich zarzutów, jeśli zrozumie się, że jest to poeta religijny, katolicki - mówił Rafał Ziemkiewicz w laudacji.

W kapitule nagrody zasiadali, oprócz Ziemkiewicza, m.in. prof.Jacek Trznadel, i Stanisław Michalkiewicz. Nagrodę przyznaje się za walory literackie oraz tematykę ważną kulturowo, społecznie lub politycznie. 11 listopada 2011 r. została przyznana po raz dziesiąty. (k)

"Kanada" - rzut lokalny



W lokalnych mediach zauważono doskonały debiut Tomka Bąka. „Kanada” została na łamach lokalnych mediów rozpoznana, jako dzieło „tomaszowianina”, choć z całą pewnością sam autor ma z tym określeniem problem „konstytucyjno-organizujący”. Lecz z drugiej strony żadnych obowiązków i geograficznych toposów, żadnego rozpoznawalnego „życiopisania” w świecie obowiązującej unifikacji i globalizacji. „Jesteśmy miedzynarodowi” jak mawiał pewien znajomy poeta, którego dom od zawsze był wyłącznie tu i teraz, tym samym wyrażając swoje „pobożne życzenia"...

Clue pod linkami:
http://tomaszow-tit.pl/artykul,Debiut_ksiazkowy_Tomka_Baka,9130.html
http://www.nasztomaszow.pl/kultura-rozrywka/tomaszowianin-w-poetyckiej-kanadzie/

(p)

piątek, 11 listopada 2011

Przekręcanie, przeżywanie, popieranie





Autor: Krzysztof Kleszcz


Felieton z "Arterii" nr 10 - Kwartalnik wciąż do nabycia w Empikach lub przez arterie.spp@gmail.com


Koniec rymów. Arsenał środków poetyckich. Wariacje na temat piosenek Janerki.

Cytaty: Maciej Woźniak, Teresa Radziewicz, Józef Czechowicz, Piotr Gajda, Michał Murowaniecki, Izabela Fietkiewicz-Paszek, Justyna Bargielska, Krzysztof Bąk, Krzysztof Bieleń, Rafał Gawin, Roman Kaźmierski, Paweł Podlipniak, Tomasz Różycki, Łukasz Jarosz









Blade pioruny neonków



Autor: Krzysztof Kleszcz

MACIEJ ROBERT "Collegium Anatomicum", WBPiCAK, Poznań 2011.


Słowa jak sól, jak gorzka tabletka. Wiersze bliskie prozie poetyckiej, trochę nieefektowne, szorstkie, ze światem przedstawionym, w którym „Tło brunatne, / a na nim ciężkie łby dmuchawców targane przez wiatr.”
Ciągle jest zima, nieogrzewana poczekalnia, opuszczone letnisko i tylko „Pamięć się rozsuwa jak jutlandzki torf”, możemy grzebać w czerni, która daje ciepło. Zbudowani z traumy. Nick Cave uderza kamieniem Kylie i „All beauty must die”: „chłopaki/ wracali znad rzeki, ciągnęli za sobą dwa martwe / łabędzie. Długie szyje głucho tarły o chodnik.”

Poeta naciska migawkę, wpierw ustawiając ostrość na jakiś szczegół, np.:„Oczko wasserwagi pod stopami”. Staranny kadr: oto śmiertelnie chory w szpitalu, potrząsa nad głową blaszanym pudełkiem z warcabami. Niech żarówka wydaje się być ptasim gniazdem „utkanym ze strużyn i łajna”. Zdjęcia celowo poruszone: „schowasz pod kurtką skarb, blade pioruny neonków”, „wszyscy ruszyli powoli jak jęzor lodowca”, albo niewyraźne: „Siadał zawsze tyłem do kierunku jazdy i patrzył jak wszystko marnieje, pokrywa się parą”.
Rozpoznane są znaki, które zwiastują tragedię: „nie lubił kobiet w ciąży, brzemiennych / przeciągów dającym firankom zbyt kulisty kształt. Lubił klimatyzację, ruch frędzli / w proporczykach (...)”.
Ruch zamka w zakładzie fryzjerskim wywołuje erotyczny dreszcz: „Nagle się uśmiecha, kładzie mi dłoń na ramieniu i idzie / zamknąć drzwi, żeby nikt już nie wszedł. Szybko wraca, podgala kark kilkoma ruchami.” Wesołe miasteczko przynosi tylko przeczucie śmierci („Lunapark”).
W ciekawym cyklu „Second hand, last minute”, autor w przewrotny sposób mierzy się z „Ośmioma błogosławieństwami”. Podmiot liryczny („miałam mieć święty spokój”) planuje samobójstwo, lecz przeszkodą stają się zawody wędkarskie, przerażający „odór otrąb", oczy ryb „mętne, oleiste zachodzące krwią”. Albo: prześladowcą jest pech nieudanych wakacji „ze słońcem za dwie trzecie ceny”, „muezzin i gruzy”, „sina forteca z betonu (...) Bo na pewno nie hotel z gwiazdkami”.

Jest u Roberta trochę podobieństw do poetyki Łukasza Jarosza (np. wiersz „Świeże ślady”, „Ceremonie). Od razu przypomniały mi się frazy z „Białego tygodnia”: „W autobusie wciąż wieje, nie mogę zlokalizować tego miejsca.”; „Zamknąłem usta i powieki. A w środku wyło i wyło.”

Aleja Poezji - Tomaszów Mazowiecki




Od kilku dni w tomaszowskiej przestrzeni publicznej w ramach „Alei Poezji” funkcjonują wiersze gości V Festiwalu „Puls Poezji” – edycji w Tomaszowie Mazowieckim. Plakaty z wierszami Roberta Rutkowskiego, Przemysława Dakowicza i Roberta Miniaka znalazły się na ulicznych słupach ogłoszeniowych i w autobusach Miejskiego Zakładu Komunikacji. Powyższe zdjęcie przedstawia słup ogłoszeniowy znajdujący się w jednym z najbardziej ruchliwych miejsc w Tomaszowie – przy wejściu na „bulwary”, drodze prowadzącej na targowisko miejskie.

(p)

środa, 9 listopada 2011

V Festiwal "Puls Literatury" - edycja w Tomaszowie Mazowieckim











Od 4 listopada do 11 grudnia 2011 r. w Łodzi i w okolicznych miejscowościach będzie organizowana kolejna edycja Festiwalu Puls Literatury. Koncerty, spotkania autorskie, konkursy jednego wiersza, slamy poetyckie, wystawy, pokazy filmowe. Wszystko to – i wiele więcej – odbywać się będzie w Łodzi m. in. w Śródmiejskim Forum Kultury - Dom Literatury, Poleskim Ośrodku Sztuki, Teatrze Nowym oraz w Skierniewicach, Brzezinach, Tomaszowie Mazowieckim, Parzęczewie i Radomsku.



18 listopada 2011 r. o godzinie 17.00 rozpocznie się kolejny, V Festiwal „Puls Literatury” – edycja w Tomaszowie Mazowieckim. To najważniejszy łódzka impreza kulturalna poświęcona literaturze, od ubiegłego roku odbywająca się także w regionie łódzkim, w tym w Tomaszowie Mazowieckim. W jej ramach w OK. „TKACZ” przy ul. Niebrowskiej 50 zaprezentują się poeci, prozaicy i krytycy literaccy: Robert Rutkowski, Przemysław Dakowicz i Robert Miniak. W drugiej części tomaszowskiej edycji „Pulsu” z recitalem piosenki wystąpią wokaliści: Emilia Kudra i Łukasz Handzel.



Ponadto w ramach promocji czytelnictwa wśród najmłodszych, tego samego dnia o godzinie 11.00 w Miejskiej Bibliotece Publicznej odbędzie się spotkanie z Kaliną Jerzykowską – Polonistką, teatrologiem, autorką wierszy, powieści, piosenek, sztuk i scenariuszy teatralnych dla dzieci związaną z Wydawnictwem Literatura.

Nazwa festiwalu nawiązuje do ukazującego się poza cenzurą w latach 1977 – 1981 legendarnego czasopisma PULS, którego współzałożycielem, a także redaktorem naczelnym był poeta Jacek Bierezin, patron prestiżowego dziś konkursu dla poetyckich debiutantów, którego kolejna edycja zostanie rozstrzygnięta podczas tegorocznego festiwalu. Jego istotą jest próba łączenia historii z teraźniejszością, wskazywanie na istotne dla współczesnej literatury źródła i tradycje. To również próba „lokowania” współczesnej literatury w świecie opanowanym przez media elektroniczne i informacyjne.

W poprzednim roku przy okazji „Pulsu” gościł u nas m.in. Prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Sergiusz Sterna -Wachowiak, zespół Philomelos oraz tomaszowscy poeci związani z Kwartalnikiem Literacko-Artystycznym „Arterie”.

Tak jak i rok temu w ramach akcji „Aleja poezji” w Tomaszowie Mazowieckim, na ulicznych słupach ogłoszeniowych oraz w autobusach komunikacji MZK znajdą się plakaty z festiwalowym logo oraz wierszami zaproszonych do Tomaszowa poetów. Głównymi organizatorami Festiwalu jest Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Łodzi i Śródmiejskie Forum Kultury w Łodzi. Współorganizatorem dnia odbywającego się w naszym mieście jest Prezydent Miasta Tomaszowa Mazowieckiego, a jego koordynatorem Wydział Kultury, Sportu i Rekreacji UM.

Goście V Festiwalu „Puls Literatury” – edycji w Tomaszowie Mazowieckim:


KALINA JERZYKOWSKA – Polonistka, teatrolog, przez wiele lat dziennikarka (Radio Łódź i „Gazeta Wyborcza” w Łodzi). Autorka wierszy, powieści, piosenek, sztuk i scenariuszy teatralnych; entuzjastka teatru dziecięcego. Kawaler Orderu Uśmiechu.


PRZEMYSŁAW DAKOWICZ - ur. w 1977 r. w Nowym Sączu. Poeta, krytyk literacki, historyk literatury; doktor nauk humanistycznych; adiunkt w Katedrze Literatury i Tradycji Romantyzmu Uniwersytetu Łódzkiego; wykładowca literatury współczesnej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie; stały współpracownik dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Wydał zbiory wierszy Süßmayr, śmierć i miłość (2002), Albo-Albo (2006) i Place zabaw ostatecznych (2011), książkę krytycznoliteracką Helikon i okolice. Notatki o poezji współczesnej (2008) oraz rozprawę historycznoliteracką "Lecz ty spomnisz, wnuku. Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii (2011). Redaktor tomu zbiorowego Moja Musierowicz. O twórczości autorki „Jeżycjady” (2008). Publikował m.in. we „Frazie”, „Kresach”, „Odrze”, „Pamiętniku Literackim”, „Toposie”, "Twórczości", „Tygodniku Powszechnym”, "Wyspie" i „Zeszytach Literackich”. Tłumaczony na czeski, serbski i słoweński.


ROBERT MINIAK – (ur. w 1969 r. w Łodzi. Poeta, prozaik. Absolwent polonistyki Uniwersytetu Łódzkiego, Członek Zarządu Koła Młodych przy Łódzkim Oddziale Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Leszczyńskiego Stowarzyszenia Twórców Kultury. Autor tomików poetyckich : Refleksy ( Piła 2006), Czarne wesele (Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2008), Drzewostany ( Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2011). W latach 2007- 2010 został laureatem ponad siedemdziesięciu ogólnopolskich konkursów literackich w tym prestiżowych: im. R. Wojaczka (Mikołów) , im. C.K. Norwida (Pruszków), im. K.K. Baczyńskiego (Łódź), im. S.Grochowiaka (Leszno) , im. J. Kulki ( Łomża), im. H. Poświatowskiej (Częstochowa), im. W. Gombrowicza (Sosnowiec). W dziedzinie prozy: im. Z. Morawskiego (Gorzów Wielkopolski), im. W. Sułkowskiego( Łódź, im. Reymonta (Łódź). Publikował w „Tyglu Kultury”, „Toposie”, „Fragile”, „Arteriach”, ”Strumieniu” i wielu almanachach pokonkursowych, a także w antologii łódzkich debiutantów Na grani (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi 2008). W 2009 roku otrzymał nagrodę Marszałka Województwa Łódzkiego w uznaniu za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania kultury.


ROBERT RUTKOWSKI - (ur. w 1978 r. w Łodzi) – polski poeta. Wiersze publikował m.in. w „Akcencie”, „Czasie Kultury”, „Frazie”, „Kresach”, „Odrze”, „Toposie” i „Tyglu Kultury”. Laureat kilkunastu ogólnopolskich konkursów poetyckich, między innymi im. Wojciecha Bąka („Struna Orficka”), im. Stanisława Czernika, im. Jerzego Kozarzewskiego, im. Cypriana Kamila Norwida. Opublikował trzy książki poetyckie: Niezobowiązujący spacer po cmentarzu (Łódź, 2002), Łowienie spod lodu (Rzeszów 2008), Wyjście w ciemno (Łódź 2009). Jego wiersze tłumaczono na angielski i serbski.


EMILIA KUDRA i ŁUKASZ HANDZEL (akompaniament Przemysław Rogala) – łódzcy wokaliści wywodzący się ze Studia Piosenki Forum, laureaci licznych nagród i wyróżnień na festiwalach piosenki poetyckiej i aktorskiej, m.in. Ogólnopolskiego Festiwalu im. Jonasza Kofty i Festiwalu piosenki Aktorskiej w Koszalinie.

(p)

wtorek, 8 listopada 2011

Life as video clip




Ten dzień zapisze się złotymi zgłoskami w czarnych księgach waszego życia” – tymi mniej więcej słowami w filmie „Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy”, zwraca się kierownik zakładu (w tej roli Leon Niemczyk) do bumelantów zabranych „żukiem” spod „pośredniaka” (wśród nich Wiesław Dymny i Zdzisław Maklakiewicz), „zatrudnionych” do rozładowania wagonów z grysem stojących na zakładowej bocznicy. Film skądinąd doskonały, ale nie o nim jest mowa, lecz o „czarnej księdze życia”, w której tak niewiele zapisków w postaci złotych zgłosek. Za to mnóstwo zbyt rozwlekłych rozdziałów, „uchwyconych” w kilkuminutowym teledysku, który przypadkowo i niezamierzenie stanowi ich wyczerpującą paralelę. A, że ten utwór to przy okazji świetny cover (równie ekscytujący w wykonaniu tego samego zespołu jest także inny – „War Pigs”), niech będzie tutaj wyłącznie o nim, niech będzie tylko on tutaj. Oby wszelkie „dłużyzny” były mgnieniem oka, bo jeśli poezja jest z tego co „dłuży się”, w czarnej księdze i tak dalej będą pojawiać się nowe zapiski. Niby grys. Hałdy grysu.


(p)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Obsesja rock'n'rolla




Zawsze lubiliśmy bawić się tym, co robimy! Ogromną frajdę sprawia nam granie na żywo, uważamy że Rock N’ Roll to coś, czym żyjemy i to widać wyraźnie! To maksymalna ekspresja i zabawa na 100%” – tak reklamuje się warszawska Zła Obsesja, do której po serii koncertów przylgnęła opinia „najbardziej głośnego i nieokiełznanego bandu”. Jasne, „Rock The City” to przede wszystkim radosne, gustowne granie w hardrockowym stylu z lekkimi naleciałościami punk-rockowymi. Co prawda ta muzyka na nowo nie odkrywa świata, ale chyba nie miała nigdy aż takich ambicji. Zagrać dobry, dynamiczny koncert, nagrać porządną płytę – to wyczerpuje cały pakiet muzycznych aspiracji Złej Obsesji. I dobrze, ponieważ muzyka rockowa nie składa się przecież z samych milowych słupów. Na drodze do panteonu sławy znacznie częściej natrafić można na zwykłe przydrożne słupki (co 100 metrów).

Przywiązanie do patentów wczesnej IRY przefiltrowane przez punkową stylistykę, stanowi główną oś repertuaru zarejestrowanego na „Rock The City”. No i wykonawczo-tekstowa zadziorność, która w połączeniu z niezłymi riffami melodyjnie i owocnie prezentuje się w utworach takich, jak np. „Nie Przestanę” i „Mały Świat”. Jest rockowo, pojawia się melodia i pasujący do niej, niezbyt skomplikowany tekst. Zdecydowanie najbliższa estetyce dawnej IRY, tytułowa „Rock The City” odkrywa przed słuchaczem całą prawdę: to granie mocno standardowe, zapatrzone gdzieś w pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych. Lecz o dziwo, takie podejście absolutnie nie deprecjonuje dzieła końcowego. Rzecz tkwi w dobrych, nośnych kompozycjach. A, że to już było? Wszystko już było! Ważne, że „Niemiły Typ” odpowiednio działa, ma swój „flow” i da się przy jego dźwiękach wyrywać na koncercie panienki.

Trochę mniej mogą się podobać nieco „sztampowe” „Tak Jak Chcę” i „Długie Chwile”, zatrzymane jakby w połowie drogi: na punk za słabo to brzmi, na hard rock zbyt miękko, i w sumie wychodzi z tego taki Oddział Zamknięty lub inny Scorpions w swoich najsłabszych chwilach. Za to „Szaleństwo W Oczach” ma ciekawą strukturę; zaczyna się balladowo, ale ostatecznie zmierza w stronę mocnego riffu. Przy tej okazji warto wspomnieć, że przydałaby się na „Rock The City” jakaś stricte balladowa kompozycja, która stanowiłaby kontrast dla tych melodyjnych, niekiedy zbyt podobnych do siebie kompozycji. Trwająca niespełna trzydzieści minut płytę kończy punkowy „Nie Chcę Czekać”, który ma wreszcie odpowiednią siłę pozwalająca zmierzyć się z tym właśnie stylem.

Ta recenzja musi być taka jak ten krążek. Nie ma co się w niej rozpisywać, silić na jakąś głębszą analizę. Debiut Złej Obsesji to solidna i treściwa płyta. Nagrana w dobrym studio, z odpowiednią kompetencją wykonawczą. To muzyka, która sprawdzi się na każdym koncercie – tym stadionowym i tym w pubie. Sprawi niewątpliwą radość i pozwoli przez chwilę zapomnieć o codziennych kłopotach. Czy to za mało? Nie, skoro rock’n’roll to głównie zabawa, która tylko niekiedy przemienia się w wielką sztukę.

Zła Obsesja, „Rock The City”. Wydanie Własne.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

niedziela, 6 listopada 2011

Ocean spokojny




Wyobraźcie sobie wyspę zamieszkałą przez melancholików. Jeśli chodzi o florę, porastałyby ją wierzby płaczące (odmiana karłowata). Faunę reprezentowałyby kojoty w poświacie księżyca zawodzące głosem niemowlęcia z kolką, sępy posępnie unoszące się w powietrzu, leniwce melancholijnie wspinające się na gałęziach z prędkością, której nie rejestruje ludzkie oko (nie jest w stanie tak długo skupić się na jednym obiekcie bez obfitego łzawienia). Waszą wyobraźnię zaludnialiby także i autochtoni (wyłącznie samotni mężczyźni) – wysocy, chudzi, w przykrótkich garniturach, pomiętych koszulach i wąskich krawatach, cali w szarościach, brodaci. Nieschludnie hołdujący modzie obowiązującej w środowisku pracowników zatrudnionych od trzydziestu lat na pełnym etacie w archiwum kurii biskupiej. Czyli członkowie najbardziej melancholijnej grupy na świecie – The National. Pora zapłakać…

…bo grają tak rzewnie, że stale podnosi się poziom wód w oceanie. Od ich muzyki wypływają oczy. Słuchacz boi się, że zaraz pęknie mu serce albo pogrąży się w depresji trwającej całą wieczność. Nie trzeba dodawać, że oprócz rosnących na wspomnianej wyspie karłowatych wierzb, prawie cała pokryta jest skałami. Przetrwać na niej to prawdziwe wyzwanie. The National dokonuje tej trudnej sztuki, ponieważ na swoim piątym albumie łączy melancholię w stanie czysto klinicznym z jednoczesną jej wiwisekcją, tworząc komplementarny, intymny przekaz dla setek tysięcy podobnych muzykom frustratów, zamieszkującym odległe od wyspy kontynenty. Epigoni „zimnej fali” nagrali muzykę przystępniejszą, niż na poprzedniej płycie, która była dla nich prawdziwym komercyjnym przełomem („Boxer”), ale jeszcze smutniejszą. Wszystko przez to, że Mattowi Berningerowi udało się stworzyć teksty, w których wyszedł poza wyłącznie własne lęki, obsesje i fobie, i sprawić, że dziś utożsamiają się z nim tysiące zapłakanych fanów. To, że wokalista i autor tekstów przy okazji przesadził z ilością wypitego czerwonego wina i wylał z siebie wszystkie dręczące go emocje, tylko potwierdza, że cały czas mamy do czynienia z podążaniem za posępną muzyką Joy Division, a ta jak wiadomo, zawsze była „closer”.

Współcześni „robinsonowie rocka” zbudowali kolejną ratunkową tratwę, którą nazwali „High Violet”. Przy jej pomocy z pewnością znajda się na samym grzbiecie słonej fali i wypłyną na pełny ocean, pokonując przybrzeżne mielizny, rafy i prądy wsteczne. Mimo to swoją przeprawę rozpoczynają od wydawałoby się banalnego „Terrible Love”, z którego w podniosłym refrenie robią coś w rodzaju gorzkiej pigułki, jakby przy jej pomocy chcieli uzdatniać słoną wodę do picia. „Sorrow” – kolejna tyczka w ich prowizorycznej tratwie, to w porównaniu z utworem otwierającym płytę piosenka iście samobójcza. Klimat rezygnacji („aniechnastamfaleniosąbyledalejodtejprzeklętejwyspy”) ogarnia także „Anyone’s Ghost”, charakteryzujący się partią sekcji rytmicznej zaczerpniętą z okrętu pod nazwą „Joy Division”.

Płyńmy dalej, choć wokół nas flauta! Weźmy takie„Little Faith” – jedno wiadomo na pewno, nie mogłoby znaleźć się na ścieżce dźwiękowej filmu „Piraci z Karaibów” – kapitan Jack Sparrow wpadłby przecież w szał, a wiadomo przecież, że nosi przy sobie mnóstwo białej i w dodatku ostrej broni. Mógłby się pociąć, a tego nie ukryłaby nawet gruba warstwa charakteryzacji na ślicznej buźce Johnny’ego Deepa. Za to można śmiało twierdzić, ze nazwa „Czarna Perła” pasuje również dobrze do następnego utworu na „High Violet” - „Affraid of Everyone”: „Ja wierzę, / oni tańczą wciąż. / Oni żyją swoim życiem / i dopłyną tam, gdzie chcą. / I wierzę w ich podwodny świat. / A orkiestra, która grała, / do tej chwili /gra”.*

Wystarczy wsłuchać się w „Bloodbuzz Ohio”, żeby uwierzyć w słowa poety. Ten utwór to prawdziwa boja na samym środku nieprzebranych wód. Żywi lub martwi, a jednak postawią wreszcie stopę na stałym lądzie. Przy okazji wylansują wyjątkowo nostalgiczny przebój. Odkryją swój własny „Lemonworld”. Czy warto wspomnieć, że „Runaway”, czy nieco żywsze od niego „Conversation 16”, pomimo palącego słońca, wciąż utrzymują właściwy kolor płótna na zamontowanym na tratwie prowizorycznym żaglu – oczywiście czarny – który nawet gdy już nieco spłowiał, nadal ostrzega: zastanówcie się, zanim wypłyniecie na te pozornie spokojne, ale zimne i głębokie wody? A co będzie, jeśli zatoczycie koło, pobłądzicie i wylądujecie w słotnej Anglii („England”)? Deszcz będzie tam padał i padał, a Londyn wyglądał znowu tak, jak w „Powiększeniu” Antonioniego. Spokojnie i nostalgicznie.

Czy utworem „Vanderlyle Crybaby Geeks” zamykającym „High Violet” wytłumaczą się ze swojej wyprawy? Czy wyjaśnią, skąd mieli tyle sił, żeby żywiąc się wyłącznie słonymi rybami i pijąc gorzką wodę, nadal zachować nadzieję? Słuchając ich najnowszego dzieła, możemy się domyślić, że choć silny wiatr zwichrzył i potargał ich długie brody, to jednak ocean, przez który do nas płynęli, pozostał spokojny.

* Fragment tekstu piosenki „Zostawcie Titanica” zespołu Lady Pank

The National, „High Violet”. 4AD


Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” NR 1 (10) /2011. Aktualny numer pisma do nabycia w sieci „EMPIK”.


(p)

sobota, 5 listopada 2011

Znaki ostrzegawcze




Zakaz Wjazdu nie jest bynajmniej zespołem, w którego skład wchodzą funkcjonariusze Straży Miejskiej, pasjonaci kodeksu wykroczeń. To ekipa zatwardziałych hardrockowców ze Świdnicy nostalgicznie zapatrzonych w brzmienia z lat 80 i 90 ubiegłego wieku. To nie bloczek mandatowy, ale kobiety, piwo i ciężkie motocykle stanowią dla nich prawdziwy punkt odniesienia, to są ich toposy. A także szczere umiłowanie soczystego rock’n’rolla, bluesa, funku i rockowej prostoty. Kiedy grzebię się we własnej pamięci jak w dolnośląskich hałdach, pozostałościach po upadłych kopalniach, wydobywam z niej takie rockowe artefakty jak grupę Perfect, czy mniej znane: Korbę i Harlem, nad którymi unosi się zwiewny duch Dżemu, niby mitycznego patrona muzycznej śląskości.

Już pierwszy utwór na płycie „Let’s Rock Tonight” nie pozostawia cienia wątpliwości; wyrazisty wokalista, który brzmi jak skrzyżowanie Szymona Wydry i Grzegorza Markowskiego, przy czym nie ma nic wspólnego ze sztucznym „ID-e-OL-ogicznym” produkcyjniakiem, co jest grzechem tego pierwszego, ani póki co, nie jest tak długowieczny jak ten drugi. Stara się przy tym brzmieć drapieżnie i choć w tytułowym „schlagworcie” („Let’s Rock…”) wypada jak Wojciech Gąssowski w anglojęzycznym repertuarze, można mu wierzyć. Zwłaszcza, że sporym ratunkiem dla tej kompozycji i mocnym wsparciem dla niego samego jest gitarzysta i sekcja. Inny dowód stanowi „Motor” – rock ’n’rollowa nawalanka; nic tu nikogo nie dziwi, wszystko jest jasne i klarowne – to pieśń może nie na miarę harleya, ale taka panonia śmiało może przyjmować od zespołu wszelkie hołdy.

„Mr. Killer”, zaczynający się jak partia klawiszy stanowiąca podkład dla występów tanecznych rewiowej grupy Sabat na pokładzie „Achille Lauro”, okazuje się być przyzwoitą rockową kompozycją w stylu dawnego Perfectu (podobieństwo do wokalnych popisów Markowskiego jest w tym utworze chyba najwyraźniej słyszalne). Inne składniki tego utworu to m.in. lekkie wpływy IRY i siermiężna pseudo-aktorska zagrywka z „offu” (w założeniu humorystyczna, ale mnie jakoś nie ubawiła). „Być Albo Nie” to odpowiedź Zakazu Wjazdu na nu-metalowe wpływy na hard rockowy styl (podobnie w kompozycji „Wciąż Samotny”), trzeba przyznać, że dosyć wyrazista i podparta odpowiednimi argumentami. W „Niedzielnym Bluesie” można dostrzec wyraźne wpływy southern rocka, zwłaszcza w jego współczesnym wydaniu (patrz: ostatnie płyty starych wyjadaczy tego gatunku, Lynyrd Skynyrd). I to jest w porządku, zwłaszcza, że kolejna pieśń („Ona”) nosi znamiona obu nurtów – nu metalu i „grania od południowej strony”, nieźle brzmi i zawiera tym razem ciekawy patent w postaci „orientalnie” brzmiących instrumentów klawiszowych.

Dopiero przy okazji siódmego utworu na płycie odkrywamy Wielką Tajemnicę tego krążka. Zakaz Wjazdu to specjalista od wykonywania utworów balladowych w rodzaju „Kochaj Mnie Teraz”. Gitarowe „mewy”, partia saksofonu „a-la Sting” (a raczej Marsalis), śpiew wokalisty nie naznaczony wysiłkiem. Tego się słucha. Podobnie jak „Krzyku”, utworu wypełnionego niezłymi muzycznymi pomysłami (głos raportującego żołnierza lub reportera, pieśń mujahedina, sterylne bębny, jazz-rockowy dialog gitary i klawiszy, anty-wojenna tematyka). Automatycznie sięgam pamięcią do „Pierwszego Karabinu” grupy TSA i dobrze mi z tym skojarzeniem. „Bez Reguł” to sporo funku, o którym wspominałem na początku, ale że zbytnio nie lubię funku, przechodzę od razu do następnej piosenki – „Kalendarza”, któremu towarzyszy inne moje skojarzenie – ze słynną „dżemową” „Cegłą” . Przez chwilę robi się rockowo, a przy tym lekko i tanecznie.

Że Zakaz Wjazdu to grupa specjalna od zjawisk balladowo-rockowych wyjaśniło się już wcześniej. W całości potwierdza to „Tylko w Twoich Rękach”, „Krystyna”, akustyczna ballada „Pomiędzy Świtem a Nocy Zniknieciem” i nagrany na żywo w studio „Pozwól (List Do K.)”. Tematy damsko-męskie to repertuarowe clue zespołu, ale i najbardziej wdzięczne pole dla jego muzycznego popisu. „Koszula” wreszcie jest zabawna (udało się to co nie wyszło przy okazji „Mr. Killera”), i stanowi dobry przykład radosnego, rock’n’rollowego grania. Warto wspomnieć i o tym, że to właśnie w balladach słyszy się kunszt wokalisty (w mocniejszych partiach bywa, że jego partie czasem nieco nużą) oraz zauważyć, iż w składzie grupy gra naprawdę niezły gitarzysta. Dlatego należy uczciwie stwierdzić, że słuszną drogę wybrali muzycy nagrywając tę płytę. Siedząc w studio nagrań, nie wypisali co prawda ani jednego mandatu, ale też sami nie złamali żadnego zakazu.

Zakaz Wjazdu, „Zakaz Wjazdu”. Wydanie własne.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronie codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

piątek, 4 listopada 2011

Trudne, ale z publicznością


foto: M. Mizerski


„Bruno Schulz – historia występnej wyobraźni”. Teatr Lalki i Aktora „Pinokio” w Łodzi. OK. „Tkacz”, 03.11.2011.

Każde przeniesienie na scenę prozy Schulza jest decyzją karkołomną, by nie rzec samobójczą. Przedstawienie może być jedynie pewną wariacją stylistyczną, sceniczną impresją na motywach prozy Schulza. Najważniejsze podczas pracy nad tekstem jest to, aby jak najwięcej wynieść z ducha oryginału. Technika lalkowa daje w tym względzie największe możliwości”. Temu też założeniu wyartykułowanemu przez reżysera Konrada Dworakowskiego przyświeca wykreowany przez aktorów Teatru Lalki i Aktora „Pinokio” w Łodzi, świat wyobraźni, mitologii, dzieciństwa i arkadii, który odkrył przed nimi i przed samym reżyserem Bruno Schulz. „Historia występnej wyobraźni”, to spektakl wymagający od widza skupienia się na działaniu aktora i jego pracy nad animacją lalki. To spektakl poniekąd innowacyjny, nie tylko ze względu na zastosowanie ciekawych technik i środków artystycznych (w tym przede wszystkim niezwykłej gry aktorskiej z teatralnym rekwizytem – maską, lalką, manekinem, strzępem papieru), ale jednocześnie z powodu swojej otoczki multimedialnej w postaci wizualnych projekcji, dźwięków i dialogów z offu, gry światłem scenicznym oraz przykuwającej uwagę, nastrojowej oprawie muzycznej. Klimat tajemniczych i trudnych interpretacyjnie tekstów oraz magia i dynamika zmieniających się na scenie „obrazów” tworzących poszczególne sceny, trzymają widza w ciągłej koncentracji. Główną osią spektaklu jest postać ojca Schulza – Jakuba, niejako umiejscowiona w niepokornej i „występnej” wyobraźni pisarza, miejscu w którym nieustannie ewoluuje – od absolutnego autorytetu, mędrca, poprzez stetryczałego i zdziecinniałego starca, „kupca bławatnego”, aż do zatracającej swoje człowieczeństwo, bliżej nieokreślonej sylwetki „człowieka-karakona”, postaci zbudowanej z luźno układających się fantasmagorii, marzeń i wspomnień. Postać Jakuba podszyta jest seksualnym kontekstem, który obrazuje z jednej strony męska słabość do służącej Adeli, z drugiej miłość do ksiąg, obie zaś projektują zarówno „doskonałość” ojca, jak i jego zwykłe „ludzkie” ułomności i wady. Całość, osnuta w dość mrocznej scenerii, jest raczej reżyserskim odniesieniem się do pojedynczych myśli autora "Sklepów cynamonowych", niż wiernym odtworzeniem jego zbioru opowiadań lub szkiców i rysunków. Zresztą trudno się było tego spodziewać, gdyż prozę tego międzywojennego pisarza cechuje wyjątkowa „surrealna” zawiłość i trudność w jednoznacznej interpretacji. Niemniej w „Historii występnej wyobraźni” możemy odnaleźć pewne tropy jak np. oparty na "Traktacie o manekinach" dramat człowieczej demiurgii, odsłaniany przez Ojca w pracowni krawieckiej między ubranymi w pończoszki i chichoczącymi lubieżnie szwaczkami.

Znakomicie dopisała tomaszowska publiczność, która w całości wypełniła salę widowiskową OK. „Tkacz”. Świadczy to o tym, że wbrew powszechnej opinii Tomaszowianie nie są ludźmi nastawionymi wyłącznie na łatwą rozrywkę, ale i na przedsięwzięcia, za którymi stoi nieco głębszy przekaz intelektualny i estetyczny. To, że tak trudny (mimo, że atrakcyjny wizualnie spektakl) zgromadził tak liczną publiczność jest dowodem na to, że w naszym mieście funkcjonuje spora grupa miłośników teatru, dla których projekt „Teatr Polska” (zakładający występy teatru objazdowego na lokalnych scenach), to atrakcyjna forma spędzania wolnego czasu, a przy okazji możliwość szerszego dostępu do kultury.



(p)

Długie loby (lopy)


fot: Jacek Deka


„Długie loby (lopy)” – z Elą Dul, wokalistką, wiolonczelistką, poetką i autorką tekstów zespołu wariacje.pl rozmawia Piotr Gajda

Zajety, podobnie jak miliony moich rodaków codziennym „survivalem” jaki od dłuższego już czasu organizuje nam „nasza kochana klasa (polityczna)”, przygotowując pytania do poniższego wywiadu popełniłem „freudowską pomyłkę”, poniekąd dyskwalifikującą mnie, jako osobę, która byłaby w stanie dowiedzieć się czegokolwiek o jakichkolwiek faktach. Otóż pomyliłem nazwę zespołu, o który pytałem. I przy tej okazji, od razu zdradziłem swoje ukryte pragnienia związane z ”burżuazyjnymi przywilejami” (wakacje), zamiast próbować coś zmienić, wszcząć rewolucję...

Piotr Gajda: Wakacje.pl (sic!) to forum internetowe poświęcone wyjazdom wakacyjnym, ale też nazwa Twojego zespołu. Jaka jest jej geneza? Czy muzyka wakacji.pl celowo bywa tak gwałtowna jak niedawne wydarzenia rozgrywające się w krajach arabskich słynących dotąd wyłącznie z luksusowych plaż i hoteli? Tak samo nieprzewidywalna?


Ela Dul: Wariacje.pl a nie wakacje.pl! Rozumiem, że Twoja podświadomość podstępnie podsunęła ci tą zamianę i wnioskuję z tego, że „wakacje” dla Ciebie to „wariacje”, znaczy czyste szaleństwo (śmiech). Idąc dalej tym tropem, naszą muzykę kojarzysz zapewne z szaleństwem, stąd porównanie z gwałtownością wydarzeń w krajach arabskich. I zapewne trochę logiki w tym wszystkim jest. Faktycznie to trochę szaleństwo - łączenie poezji z mocnymi „riffami” gitarowymi, twardym rockiem, czy efektami elektro zamiast z łzawym fortepianem i łkającymi skrzypeczkami. Muzyka jest ostra i gwałtowna, ale również teksty nie są z cyklu "muchy brzęczą, trawa rośnie". To walka słów z dźwiękami, w której to czasem słowa mają przewagę, a czasem muzyka wręcz „zabija słowa”, więc rozpatrując to w tym kontekście, porównanie do rewolucji wydaje się zasadne. Jeśli zaś chodzi o nieprzewidywalność, to nie do końca jest tak „rewolucyjnie”. My jako artyści, owszem, cechujemy się pewnym „obłędem” i myślę, że to dobrze, bo stąd się biorą świeże, oryginalne pomysły, ale przy okazji nasza twórczość jest precyzyjna, nie ma tu mowy o przypadkowości. Dokładnie wiemy co chcemy przekazać, jakimi środkami i jaki efekt uzyskać. Na scenie oczywiście znajduje się przestrzeń dla improwizacji, ale jest to przestrzeń, dokładnie przez nas określona i zaplanowana. I jeszcze słowo na temat genezy nazwy zespołu. Nasza wspólna podróż zaczęła się od "wariacji na temat", czyli muzycznych impresji Janka (Jeżyńskiego – przyp. red.) na temat moich wierszy. Oboje zafascynowani formą haiku tworzyliśmy miniaturki poetyckie i muzyczne, którym nadaliśmy nazwę "wariacje na jeden palec". Niedosyt środków wyrazu spowodował, że postanowiliśmy dołączyć do tego projekcje wideo. I tak powstał projekt muzyczno-poetycko-wizualny pod tym właśnie tytułem. Kiedy robiliśmy stronę internetową uznaliśmy, że cały tytuł na adres strony jest zbyt długi, więc zostawiliśmy tylko wariacje.pl. Doszliśmy także do wniosku, że to może być również nazwa zespołu.


PG: Wyczytałem gdzieś, że Wasza muzyczna twórczość jest wynikiem artystycznych poszukiwań i próbą spojrzenia na te same zjawiska z różnych perspektyw. Mogłabyś sprecyzować, jakiego rodzaju są to poszukiwania i o jakie zjawiska chodzi?


ED: Niedawno, na pchlim targu, kupiliśmy obraz. Ja byłam przeciwna, ale Janek się uparł. Przekonał mnie argumentem, że warto go kupić dla ramki, która pasuje do wystroju naszego studia. Zapłaciliśmy za niego całe 15 złotych i przytargaliśmy do domu. Problem pojawił sięprzy próbie umieszczenia go na ścianie. Obraz przedstawiał ogromne niebieskie serce namalowane we wszystkich odcieniach niebieskości, ja oczyma wyobraźni już chciałam domalowywać na nim wielka czerwoną strzałę, ale Janek zawiesił go odwrotnie. Pytam go, czemu tak, że powinno być odwrotnie. A on, no to jak ty chcesz, taką wielką niebieską dupę odwrotnie wieszać? Podobnie jest w naszej twórczości, ja wiele rzeczy dostrzegam inaczej niż Janek, wielokrotnie toczymy boje o każdy dźwięk, o każde słowo. Każde z nas widzi otaczającą rzeczywistość po swojemu, przekonuje, argumentuje dopóki nie znajdziemy wspólnej płaszczyzny, która jest stopniem pod kolejny krok. Tak powstaje nasza muzyka, wiersze i filmy. Jesteśmy diametralnie różni, więc niezmiernie ważne dla spójności naszych utworów jest to, że w procesie tworzenia próbujemy "zamieniać się oczami" (i uszami, dodałby Janek). Ciągle też poszukujemy, interesuje nas wszystko co mogłoby być przydatne w mocniejszym, dosadniejszym wyrażeniu tego co chcielibyśmy przekazać słuchaczowi. Janek jest również elektronikiem, sam robi procesory i modyfikatory brzmień zarówno sprzętowe jak i programowe. Jego pluginy doskonale sprawdziły się przy nagrywaniu naszej płyty i wciąż są udoskonalane. Wciąż mamy też niedosyt form wyrazu, wizualizacje stały się już zbyt popularne więc może przyjdzie kolej na taniec, może operę lub coś co uda nam się wspólnie jeszcze. Wymyślić.

PG: Czy na debiutanckiej płycie udało się osiągnąć założone cele artystyczne? Skąd taki a nie inny tytuł -"Stajnia Augiasza"?


ED: Przede wszystkim chcieliśmy, żeby płyta nie była zlepkiem kilkunastu utworów, żeby opowiadała jakąś historię. I ta historia jest, właściwie od początku świata, począwszy od Boga, boskości poprzez stopniowe zatracanie tej boskości w człowieku, aż do końca, do ostatniego uderzenia serca w "trzynastym kolorze zimy". Jeden z utworów na płycie p.t. "Stajnia Augiasza", to jakby streszczenie tej historii i dlatego właśnie tytuł płyty jest nawiązaniem do tego utworu. Drugim celem do którego dążyliśmy, to wypracowanie bardzo dobrego brzmienia płyty. Biorąc pod uwagę fakt, że nagrywaliśmy płytę sami, w właściwie tworzonym na bieżąco własnym studio, było to nie lada wyzwanie. Pracowaliśmy nad tą płytą ponad rok. To był proces twórczy, w którego toku powstało kilka nowych utworów oraz wszystkie nowe aranżacje, połączony ze zdobywaniem dogłębnej wiedzy na temat nagrywania i masteringu. Myślę, że obydwa cele udało nam się zrealizować.

PG: Płyta została wydana przez społeczność MegaTotal.pl, co brzmi dosyć tajemniczo. Przybliżysz nam nieco ową społeczność?


ED: Megatotal to portal społecznościowy artystów i ich fanów. Artyści zamieszczają tam swoje utwory w formie mp3 a fani kupują je, wpłacając dowolne kwoty i tym samym stając się udziałowcami w płycie. Zespół, który uzbiera określoną kwotę, może za te pieniądze wydać płytę, a dochodami ze sprzedaży płyt dzieli się z jej udziałowcami czyli fanami. Nad wszystkim czuwa załoga Megatotal, zajmując się sprawami technicznymi, organizacyjnymi, promocją i dystrybucją. Bardzo fajna idea, sporo dobrej muzyki i kilkadziesiąt wydanych płyt.

PG: Wariacje.pl tworzysz z Januszem Jeżyńskim - kompozytorem i instrumentalistą (na scenie zespól występuje w poszerzonym składzie - Piotr Kowalczyk - bas i Michał Smodlibowski - perkusja. Jesteś poetką, dlatego o to pytam: czy zawarta na płycie muzyka jest wyłącznie instrumentalnym podkładem do Twoich wierszy?


ED: W jakiś sposób na to pytanie odpowiedziałam już wcześniej. Słowa i muzyka wzajemnie się przenikają, czasem muzyka wychodzi na pierwszy plan, a czasem słowa. Są nierozerwalnie ze sobą związane, ale jednocześnie mogą funkcjonować samodzielnie. To nie jest podkład instrumentalny pod wiersze. To jest dzieło muzyczne samo w sobie, którego zadaniem jest wzmocnienie przekazu słownego, miejscami wyeksponowanie go, a miejscami zdominowanie.


PG: Koncertom zespołu towarzyszą projekcje wideo. Czemu służą?


ED: Projekcje wideo są dopełnieniem całości spektaklu, wprowadzają do niego trzeci element. Przywiązujemy do nich dużą wagę, ponieważ stanowią dość ważny kanał komunikacji ze słuchaczami. Filmiki reżyserujemy i kręcimy sami, amatorską kamerą wideo, sami montujemy materiał, tworzymy animacje. Podobnie jak w muzyce, nie ma w tych filmikach przypadkowości. Każda klatka filmu jest dokładnie przypisana do dźwięku, zrytmizowana i zharmonizowana z nim. Obraz ma za zadanie wzmacniać przekaz tekstowy i muzyczny lub wręcz przeciwnie prowadzić odbiorcę w zupełnie inne rejony, dezinformować go, sprawiać, żeby chciał zagłębić się dokładniej w treść. Staramy się przy tym zachować spójność i pewną "skojarzeniowość" z tym co mamy do przekazania.


PG: Wasz występ na ubiegłorocznym "Openerze" spotkał się z ciepłym przyjęciem publiczności. A przecież prezentowana przez zespół muzyka nie należy do łatwych i przebojowych. To nie jest tak całkiem oczywiste granie. Jak myślisz, czym udało Wam się ująć zgromadzonych wtedy na Waszym koncercie ludzi?


ED: Nasz występ na "Openerze" wspominamy bardzo ciepło, ponieważ był to nasz pierwszy występ na tak dużym festiwalu. Staraliśmy się podejść do niego profesjonalnie, ale przede wszystkim postawiliśmy na szczerość. Myślę, że to zostało docenione przez publiczność, zresztą rewelacyjną publiczność kochającą muzykę, publiczność, która spowodowała, że udało nam się wydobyć, wszystko to co w naszym występie jest najlepsze. Może zapunktowaliśmy jeszcze tym, że byłam bodaj jedyną wokalistką na festiwalu, która nie chwaliła się swoja bielizną (śmiech).

PG: Występy zespołu to bardziej poetycki spektakl, czy raczej to przede wszystkim koncert rockowy?


ED: Zależy nam na tym, żeby nasz występ był przede wszystkim nieszablonowy. Są w nim obecne elementy charakterystyczne dla spektaklu poetyckiego, choćby recytacje czy obraz. Muzyka, która jest częścią składową spektaklu czyni go również koncertem rockowym. Myślę więc, że jest zarówno jednym jak i drugim.


PG: Łódź to dla Ciebie miejsce mentalne, czy geograficzne? Czy to miasto inspiruje?



ED: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Tu żyję, tu pracuję, tu tworzę. Równie dobrze mogłabym tworzyć i pracować gdzie indziej. Nie jestem przywiązana do tego miejsca, nie ma we mnie lokalnego patriotyzmu. Inspirację czerpię ze wszystkiego co mnie otacza i w tym kontekście miasto jest dla mnie również inspiracją, ale nie mam do niego osobistego stosunku. Nie umiem nawet powiedzieć, czy je lubię czy nie. Interesują mnie przede wszystkim ludzie z ich ogromnym bogactwem życiowych doświadczeń.

Materiał pierwotnie ukazał się na łamach Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” NR 1 (10) /2011. Aktualny numer pisma do nabycia w sieci „EMPIK”.



(p)

czwartek, 3 listopada 2011

Dopełniaczyk



Kiedy ciało styka się z chłodną wodą na skórze pojawia się gęsia skórka. Zimny prąd, który wówczas przebiega wzdłuż kręgosłupa pobudza do życia nawet somnambulików, nie wspominając już o lunatykach i majaczących we śnie. Wsłuchując się (niby w szum wody) w muzyczną propozycję grupy Zakręt (zespół ma już na koncie debiut zatytułowany „Lubię”), odnosi się niezatarte wrażenie, iż zanurzamy się w samym źródle muzyki alternatywnej, źródle niezwykle przejrzystym. Od ręki można także zdementować przewrotny tytuł płyty („Na granicy fałszu” ), który jest z gruntu fałszywy (chyba, że chodzi o podaną temperaturę wody, w rzeczywistości chłodniejszą o 10 stopni), ponieważ zarejestrowany na niej repertuar prezentuje naprawdę niezłą jakość. Wspomniany chłód cieczy też jest zresztą jedynie metaforą przyjętą przez recenzenta, wyłącznie po to aby podkreślić, iż mamy do czynienia z muzyką niezwykle świeżą, wręcz ożywczą. Szkoda tylko, że możemy się w niej zanurzyć na tak krótko…

Osiem utworów trwających niewiele ponad dwadzieścia sześć minut to nie jest czteropłytowe wydanie albumu ze słynnym koncertem w Woodstock. Niemniej ten oczywisty skrót robi dobrze muzyce czwórki ze Śremia, której wszystkie piosenki na tej w sumie (przynajmniej objętościowo) Epce, wypadają dynamicznie i naturalnie, a na dodatek pozostawiają po sobie spory niedosyt. Zapragnąć włożyć płytę ponownie do odtwarzacza zaraz po jej pierwszym przesłuchaniu, to skądinąd najlepsze świadectwo dla jej zawartości. Na cztery płyty z zapisem Woodstocku trzeba wszak mieć sporo czasu i odpowiedni nastrój.

Tymczasem „Na granicy fałszu” to lekkie i optymistyczne granie na pograniczu alternatywy, piosenki autorskiej, jazzu, bluesa i popu. Podobno na swoim debiucie Zakręt był o wiele bardziej taneczny, wręcz funkowy, ale na drugiej płycie tego nie ma (ale wciąż da się zatańczyć przy niej przynajmniej foxtrota). I dobrze, bo w zamian za to znalazło się miejsce na jakże przyjemny „flow”. Ta muzyka płynie jak struga zasilająca źródło zwłaszcza, że w większości utworów Agata Jankowiak (główna wokalistka) i Bartosz Zieliński, śpiewają w duecie czyniąc w ten sposób swoisty „melanż” brzmień bliskich takim zespołom jak Raz Dwa Trzy (zwłaszcza) i Kawałek Kulki (przy okazji).

Płyta zaczyna się od iście garażowego wejścia sekcji, aby po chwili ustąpić gitarze, którą wspiera „krocząca” partia basu i zdecydowany żeński wokal. „Pamiętaj Zapomnieć”, bo o tym utworze mowa, „zrobiony” jest w zasadzie z dwóch elementów – „odjechanego” chórku dobiegającego z drugiego planu („papa pappa papa pappa”) i jazzowych, gęstych zagrywek gitary. Podobnie we „Wszystkich Złych Słowach” z jazzującą sekcją i spiętrzającym się kaskadowo riffem gitary, nadal poddani jesteśmy urokowi muzyki granej w zadymionej od dobrych cygar restauracji z żyrandolami z kryształu, nad którą unosi się duch innej polskiej grupy – Komety.

„Spokojenie” to jedna z takich piosenek, do których od razu przylega określenie „ulubiona”. Rozpisana na dwugłosowy wokal (Agatę Jankowiak świetnie uzupełnia głos Bartosza Zielińskiego) rozpoczyna się jak poetycka ballada w klimacie „leśmianowego dusiołka” („Gdy zachodzę / czasem w głowę / nóżki, myśli łapie ból / kiedy sensu poziom spada / i odczuwam duszy dół / wino mierzi, dym przeszkadza / przyjemnością nie są już / a żyjątko miast do światła / ciągnie w otchłań mętnych snów…”), a kończy rozpędzonym, rozbujanym groovem. „Przerwa” to fantastyczny, rozleniwiony blues, której markowy charakter nadają głównie gitarzyści: za pomocą basowej podstawy i nadbudowy w postaci mięsistej solówki zagranej na „dusznym” przesterze. Klasa!

„Jak Butelki Wina Dwie” to takie Raz Dwa Trzy na landrynkach, albo inaczej: pamiętna piosenka Misia Uszatka na dobranoc znana osobom dziś już dorosłym – tak jak i tamta pięknie relaksuje. Można też dodać, że spokojnie mogłaby znaleźć się w repertuarze Pustek lub sióstr Wrońskich (co niemal wychodzi na jedno). W „Uczuciowcu (Lajf in Nołłer)” zagranym w niemal wodewilowej konwencji, usłyszymy jak Jankowiak wciela się wokalnie w rolę małomiasteczkowej femme fatale wyśpiewując słodko najładniejszy refren tej płyty, skażony niedopuszczalną metaforą dopełniaczową, tu (paradoksalnie) brzmiącą intrygująco: „Snów szybowcem lecieć z tobą chcę”. Całość „Na granicy fałszu” kończy się solidną dawką optymizmu w postaci „Tego Dość” (czyżby woda w źródełku nagrzała się od temperatury naszego ciała?), który obok megaterapeutycznego tekstu wzmacniają dodatkowo; skoczna melodia i zgodny dialog dwóch gitar w końcówce. Zamykający płytę, instrumentalny „Zadumiak” wyprowadza nas z tych sielankowych klimatów i zgodnie z przesłaniem zawartym w tytule, zmusza przez chwilę do zadumy. Dlaczego ta płyta jest taka krótka? Dlaczego muzycy nie rozwinęli swoich pomysłów i nie dołączyli do track-listy kilku dodatkowych utworów? Czy (i tu „złośliwie” odpłacimy się im równie mocnym „dopełniaczykiem”) osiągnęli to, co sobie założyli – pozostawili słuchacza z makijażem niedosytu na twarzy?

Zakręt, „Na granicy fałszu…”. Vintage Records.

Recenzja pierwotnie ukazała się na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl

(p)

środa, 2 listopada 2011

Fiszki na drzwiach lodówki (5)

„…kultura od początku swego istnienia różnicuje i hierarchizuje. Sztuka jest ze swej natury niedemokratyczna, elitarna. Strój, sposób mówienia, tematy rozmowy, oczytanie - wszystko to pozwalało przez lata odróżnić prostaka od człowieka wykształconego. Obecnie te granice się zacierają. Znaleźć na Kongresie mężczyznę w krawacie było równie trudno, jak wysłuchać kogoś, kto prawidłowo powiedziałby "w dwa tysiące jedenastym". Nawet dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza czy redaktor największego w Polsce tygodnika mówili z uporem maniaków "w dwutysięcznym jedenastym". Zgroza, ale tylko dla nielicznych. Od wykładowcy UŁ usłyszałem, że nie można wykluczać z dyskusji o kulturze ludzi mówiących niepoprawnie” – twierdzi na portalu reymont.pl Piotrek Grobliński, jako „jeden z niewielu twórców obecnych na wszystkich sesjach”, który diagnozuje w ten sposób zakończony właśnie Regionalny Kongres Kultury. A ja doświadczając tej wypowiedzi mam ochotę zapytać: „a co z Jeanem Genetem, Janem Himilsbachem, Zdzisławem Maklakiewiczem, Nikiforem, Rafałem Wojaczkiem, Basquiatem, Tupackiem Shakurem i dajmy na to artystami z nurtu punk rocka?”. Czy, drogi Piotrze, aby na pewno ich wszystkich wykluczałby z tej dysputy wysokiego bon tonu brak krawata i nadmierne niekiedy używanie wyrażenia „motherfucker”? Jeśli tak, to myślę sobie, że dobrze się stało, iż nie „wzięłem” udziału w ani jednej z tych elitarnych sesji.



(p)

wtorek, 1 listopada 2011

Nigdy w mojej głowie



(...)

Wszystko to woda, gmaź, trochę białka
Trze się to, mnoży, pożera i ciamka
Chłepce i chlipie, drąc się w nieboskłony
Na pastwę, na życie sam pozostawiony

Tyś mi opowiadał o nieludzkiej przyldze
Boś ty był człowiekiem - gdzie mi szukać przyjdzie
Byłeś i po tobie kto mi bajkę powie?
Choćbyś wszędzie umarł, nigdy w mojej głowie



Fragment piosenki "Lema Pamięci Kosmiczny Pogrzeb" zespołu Homotwist, słowa: Maciej Maleńczuk


(k)

Dzień dobry!



Niekiedy do mojej skrzynki pocztowej zamiast jak zwykle rachunków, trafiają zapakowane w koperty tomiki osób poznanych w rozmaitych okolicznościach lirycznych. Podarowane zupełnie bezinteresownie, w pięknym geście dzielenia się wierszem. Kto bardziej potrafi ten gest docenić niż inny poeta (tym się czasem bywa), a przede wszystkim czytelnik? Kiedy rozpakowuję kopertę i wyjmuje z niej książkę, wydaje mi się, że jego autor(ka) mówi do mnie: „…dzień dobry! Oto też piszę, moje myśli krążą wokół poezji, a teraz przez chwilę skupiłem (am) uwagę na tobie. Wiem, że przeczytasz tych kilkadziesiąt wierszy, kilka zapamiętasz, a twoją pamięć być może zasiedli myśl, że nie jesteś osamotniony, kiedy marnotrawisz własne siły i czas na to, co dziś wielu nie jest do niczego potrzebne i nie będzie zapamiętane”. „Dzień dobry!” – odpowiadam – i dodaję: „tak”.

Dorota Ryst

dzień dobry

jest dwudziesty pierwszy października. dwieście pięć
lat temu w bitwie morskiej pod trafalgarem zginął
horatio nelson brytyjski admirał. sto trzydzieści jeden
lat temu thomas edison zaprezentował w menlo park

w stanie new jersey żarówkę elektryczną. dziewięćdziesiąt trzy
lata temu urodził się dizzy gillespie amerykański trębacz
kompozytor współtwórca stylu bebop. sześćdziesiąt jeden
lat temu ss sołdek po raz pierwszy wyruszył w morze. jest

dwudziesty pierwszy października. dwadzieścia lat temu kupiłam radio
i gramofon. moje statki nie wypływają już na mętną rzekę.
ciągle wierzę że któryś dopłynął do morza i jeden z ludzików
z kory wyrzucił butelkę z listem. za rok znów będzie dwudziesty

pierwszy października. pod niebem sufitu zaświeci żarówka.
czarna płyta na pamiętającym lepsze czasy mister hicie zabrzmi
bebopem. przyjdzie listonosz. wrzuci do skrzynki wiadomość
od rozbitka wysłaną z wyspy której nie ma. choć podobno była.

Dorota Ryst, „Punkty przecięcia”. Wydawnictwo Salon Literacki. Warszawa 2011.

(p)