NIGEL KENNEDY "THE FOUR ELEMENTS", 2011.
Nigel Kennedy to ekscentryk, mistrz, znany z wykonania "Czterech pór roku" Vivaldiego. Po tym jak mając już bilet koncert w Tomaszowie w ramach Love Polish Jazz Festival, nie mogłem go zobaczyć, postanowiłem wsłuchać się w jego "Cztery Elementy". I była to świetna decyzja. To nowoczesne granie bez strachu co ludzie powiedzą.
"Overture". Po krótkim wstępie - od 56 sekundy zaczyna się - piękno i dobro - ożywcze popisy skrzypcowego wirtuoza. Płyniemy, grzejemy, rozpadamy się na atomy, marniejemy, śnimy.
"Overture". Po krótkim wstępie - od 56 sekundy zaczyna się - piękno i dobro - ożywcze popisy skrzypcowego wirtuoza. Płyniemy, grzejemy, rozpadamy się na atomy, marniejemy, śnimy.
Czuję tu kondensację inspiracji. Nigel z różnych tygielków wkłada nam na talerz różne przysmaki. Na przykład trąbka. Wchodzi sobie znienacka koło szóstej minuty i łaskocze nas w piętę. Ani to klasyka, ani jazz, ani pop, wszystkiego tu.
Air. Wdech i wydech. Sam rzewny smyk na początek i delikatne mazy pianina. Brzmienie skrzypiec ma swój specyficzny urok. Zaskoczenie - damski głos i popowa, nieco rozwlekła melodia. Zaraz potem sprzężenia jak u Hendrixa, przetworzenia, przepoczwarzania. Momenty klasycznego grania, mrugnięcie w stronę fanów Vivaldiego, uspokojenie i urocza nostalgia.
Earth. Taneczny pop. Wszyscy ortodoksi w tym momencie wyłączają płytę. Skrzypce przejmują stery dopiero potem. Skrzypce jak gitara, smyczek jak szybkie palce Joe Bonamassy, Steve'a Vaia...
Fire. Płoniemy, znów, w nowoczesnym anturażu. Czuć dorzucanie do pieca, czuć porządny podmuch tlenu. Fajne narastanie. Czy potrzebne są te gadki, fałszujące głosy, chichoty? Dodają luzu, ujmują patosu.
Water. Spokojnie... lekko smętnie. Z żeńskimi wokalami. Pop z nutą klasyki. Od 4:27 z nagłym improwizowanym szaleństwem skrzypcowo/gitarowym.
Osiemnastominutowy finał. Klasyczny wstęp, by znów flirtować z różnymi gatunkami. Eklektyzm. Skrzypce jako mieszadełko. Trochę pretensjonalnych szeptów, chórków. Niemożliwe, by nie docenić - pozwolę sobie zrymować - skocznej cody wyjątkowej urody. Smyczek biega sobie bez smyczy. I choć na koniec ("It's Plucking Elemental") jest (zupełnie zbędna) głupawka, to jakoś tam uwznioślony, wychodzę z tej płyty przez cztery pory skóry, gdzieś pomiędzy cztery żywioły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz