czwartek, 14 stycznia 2021

Zastygłem w dziwnej pozie

 MACIEJ MELLER "ZENITH", Ambient Media House, 2020


Na okładce postać w mgle. Jak wyjęta z covidowej izolacji, przemykająca pospiesznie. To płyta z 2020 roku, prosto z zamknięcia, nie zagrana jeszcze na żywo. To pierwsze solowe dzieło Macieja Mellera gitarzysty, który współtworzył świetną płytę "Meller Gołyźniak Duda", a w międzyczasie dołączył do jednego z najlepszych polskich zespołów - Riverside.

Fajnie wydany ten album. Klimatyczne zdjęcia w środku - przyroda, pusty górski krajobraz (Islandia?), paproć, brzoza, sucha gałąź, kora, drabina położona w ściółce, alejka pokryta liśćmi.

Ach, każdy dźwięk tej płyty wydaje mi się doskonale na miejscu. Słucham jej od dobrych paru miesięcy, naśladuję solówki (brzdąkam na jednej strunie). Utożsamiam się z bohaterem z pierwszego utworu "Aside", który z uchem przy ścianie, z nosem w szybie, jest trochę oczekujący, trochę pogodzony. Ten kanister w ręku to zbyt gruba metafora, serce na rękawie - ok. Jest przyczajenie w czterech ścianach, mnóstwo wiary i odrobina frustracji, gdy "fuckin' destiny" wydaje się misją niemożliwą, wtedy przydaje się kaptur, samotność. Jest tu delikatność i pewna żarliwość. Ten ośmiominutowy utwór w połowie 5 minuty fajnie zwalnia. I wtedy 'muszę' zmienia się w 'mogę', gitara brzmi podniośle jak u Gilmoura, a potem jeszcze "porządny walec drogowy" prostuje ścieżki.

Najbardziej radiowy utwór to numer 5 - "Frozen". Użyję tu swojego ulubionego słowa: "genialny". Kocham to "zastyganie w dziwnej pozie". Co poradzę, że nie widzę tu nic zbędnego. Po prostu każdy dźwięk gitary, uderzenie perkusji, głos (ach, jak to jest zaśpiewane - na wokalu, autor tekstów - Krzysztof Borek) - wszystko. I tekst, o przekazywaniu pałeczki młodszemu, silniejszemu, o tym, że "przed tobą jeszcze tyle, ja już przegrałem". Piękne katharsis. Ja osobiście z każdym załamkowym refrenem tej piosenki czuję się pewniej. Niech mnie świdruje ta gitara na początku, niech we mnie wierci! 

Siódemka - "Trip", maczał w niej swoje palce lider Riverside - Mariusz Duda. Być może to on jest odpowiedzialny za te piski i pomruki. Może to ta szczypta geniuszu dała niesamowitą atmosferę sennego wieczoru? Jeśli nie uniesie Was to, co się dzieje pod koniec trzeciej minuty, spiłujcie sobie pięty! Te powtarzane dźwięki, pętle i łkania gitary, aż proszą się o zamknięcie oczu i odlot. 

"Knife", numer trzy na płycie, zaczyna się od pianinka, fajnych dudnień i wysoko z jakąś mistyczną ekstazą zaśpiewanych słów. No i jest tu trochę gitar, na które czekają fani progresywnej muzyki. W tekście - kupno noża, gdy wróg u bram i dużo miłosnych wyznań.

Czule brzmi "Plan B". To spokojna ballada o trudnej decyzji, smutna i piękna jednocześnie. "Plan B mi pasuje". Zgodnie z kanonem pojawiają się mocne gitary, a na koniec znów o pewności, że wyjście awaryjne to dobra decyzja.

"Halfway" zdaje się dał tytuł płycie. Połowa drogi, czyli Słońce w górowaniu (z tym zenitem, to chyba przesada, nie jesteśmy wszak w strefie międzyzwrotnikowej). Tak jakoś dramatycznie rozwija się ten utwór,  by w czwartej minucie pozwolić płynąć już spokojnie na falach gitarowego wywijania. Lubię to!

Pogwizdywaniem zaczyna się "Fox". Poetycki niejednoznaczny tekst interpretuję sobie jako historię radzenia sobie z życiowymi nieszczęściami. Domniemywam po radosnej solówce, że lisek już swoje włoski wkłada w inny kurnik.

Przyjemnie kończy się ta płyta - spokojem, wyznaniem, że to żadna magia, że to się dzieje naprawdę i jest pięknie. Choćby to była droga w mgłę wzdłuż samochodowych kolein, pójdę tą drogą.