sobota, 30 sierpnia 2025
Jestem na górze
środa, 20 sierpnia 2025
Włażę w ten zderzacz hadronów
Jane's Addiction "The Great Escape of Artist", 2011.
Jedną z płyt, które wydają mi się niesamowite, jest album o ucieczce Jane's Addiction.
Rozpoczyna go manifest - "Underground". Schować się w podziemie! Jak to śpiewał Maleńczuk? "W undergroundzie siedzi Andrzej, Jarek w popie robi bardziej." Mainstream to hajs, popularność, blichtr i sława. Jesteś jak Midas, wszystko zamienia się w złoto - jesteś przeszczęśliwy, a za chwilę nie możesz na siebie patrzeć, stajesz się własną karykaturą. Zatem to pieśń o świadomym wyborze bycia outsiderem - z dala od komercji, promocji, pierwszego nurtu, gdzie wszystko jest sztuczne, wypchane i odrealnione. Farrell upaja się tym uczuciem. Przypomniałem sobie od razu "Waiting Underground" Patti Smith i "Underground" Toma Waitsa. Patti chowa się pod podszewkę świata, pisze wiersze, modli się, znajduje prawdę, jedyne szczęście, Waits zaś pokazuje podziemie jako krainę dziwadeł, teatrzyk-cyrk fantasmagorię.
Muzycznie "Underground" ma świetny bas i rytm, Dave Navarro wywija tu kosmiczną solówkę, a Perry śpiewa jak natchniony.
Moim ulubionym utworem jest szósty - "Twisted Tales". Ma intymny tekst, coś w rodzaju pokrętnych tłumaczeń, spowiedzi. Perry się wije, plącze w zeznaniach, że ściemniał i kłamał, bo miał pokiereszowane dzieciństwo, nie miał matki, domu, więc musiał "coś kręcić", bo jak inaczej miał zdobyć miłość? Ton w jakim to wyśpiewuje jest tak przejmujący, że ja się rozczulam i rozgrzeszam.
Hipnotyczny "Curiosity Kills" przekonuje, że ciekawość zabija. Możliwe, że to o autodestrukcji, która pcha w używki i inne zło.
Zaś "End to The Lies" to psychodeliczny protest-song, przestrzegający, że piękne obrazki kryją kłamstwo.
Największy przebój z tej płyty to "Irresistible Force" - brzmiący nieco Red Hotowo. Perry roztacza aurę kosmicznej potęgi wokół siebie i zespołu. Oto siła miłości, zderzenie dwóch galaktyk. Nie wiem jak wy, ale ja włażę w ten zderzacz hadronów!
Prześwietnie się mieni "I'll Hit You Back". Wokalista ma ochotę po prostu się odwinąć, odpowiedzieć na prowokację.
Wali obuchem w łeb - "Ultimate Reason". Farrell zwierza się, że był robakiem, nie miał lustra, ale teraz znalazł miłość i ma powód, by żyć.
Słabsze, a przy tym nieco łagodniejsze są "Splash A Little Water On It" i "Broken People" - cóż, często je pomijam, ale na pewno nie - końcowe szaleństwo: "Words Right Out of My Mouth" - o ptaszyskach, które zjadają słowa.
Dlaczego omawiam płytę z 2011 roku? Z dwóch powodów. Pierwszy - jest genialna! Drugi -hmm - wokalista Perry Farrell nagle na koncercie w Bostonie (13 września 2024) zaatakował jak ostatni buc gitarzystę Dave'a Navarro (to ten, co grał na płycie RHChP "One Hot Minute"w 1995 roku w zastępstwie Johna Frusciante). Wszyscy mówią, że wyglądał jak niespełna rozumu. Zatem oto puenta albumu o ucieczce: artyści, których twórczość wielbimy, bywają palantami, burakami, mrukami. Życie.
piątek, 8 sierpnia 2025
Weź chleba piętkę
Kleszcz - "Luk Step", HorRec 2025
Kleszczmy rękoma! Jest dobrze, płyta wchodzi, buja, ma dobre teksty, dobre flow. Znów Kleszcz - Łukasz Stępień - raper z Tarnowskich Gór, jawi się jako twórca oryginalny, niebanalny i z pozytywnym przesłaniem. Oj to nie jest "chu**wy hip-hop", którym straszył Artur Rojek w swej piosence, to mądre teksty z przesłaniem. Świetne kleszczowe rapy, gdy trzeba przyspieszone, gdy trzeba trochę "chorre" - albo urozmaicone śpiewem, albo nawijką gości.
Kluczowym utworem wydaje mi się ostatni - "Nowy plan". Jest tu smutna diagnoza świata, w którym "gra muzyka z wraku Titanica" i "wokół sami specjaliści". Kleszcz diagnozuje u siebie niefajne objawy: "Szczerze - jestem już zmęczony, bo mnie wyczerpał ten wyścig", cierpi na bezsenność i ma złe przeczucia. Nadwrażliwiec "płaczący bez dźwięku", umie tylko wciąż wszystko brać na siebie. Trochę jak super-bohater, ale taki specyficzny, bo jego moc do tej pory jakoś średnio działa i za jej słabość - sam się obwinia. Ma jednak motywację i pewność, a adresat jego piosenek - ma słodko spać, a on się wszystkim zajmie.
Piękna jest "Ciuciubabka" - z przejmującym przeczuciem, że nadejdzie koniec: "Pewnego dnia, ktoś reflektor wyłączy / na scenę opadnie kurz". Kleszcz sieje dobre ziarno wiary, wie, że najważniejsza jest skromność, a szczęściem wcale nie jest sytość: "Masz swe ziarno zasiewaj. Zbieraj, co da ci gleba. Pragniesz igrzysk czy chleba? / Chleba piętkę. Nie proś o rybę, a o wędkę." Piękne są te rapowe motywatory - pamiętam spotkałem jakiegoś młodzieńca na górskim szlaku, tuż przed szczytem - śpiewającego piosenkę Kękę "Do celu w swoim tempie idę człap człap człap / Powoli konsekwentnie tak buduję swój świat / I mi się nie śpieszy bo mnie cieszy co mam / Nigdy ponad stan". Do dziś mi się jawi ów młodzian, jak jakiś mistrz Yoda.
Są tu dwie zgrabne piosenki do najbliższych. "We dwoje" - wezwanie do swojej "damy", by po prostu ze sobą pobyć, odrzucić zgiełk i nadmiar, posłuchać ciszy ("ktoś ten utwór dla nas napisał"). Bardziej dramatyczna - "Noemi", w którym ojciec wyśpiewuje miłość do córki, bez grama banału, za to aż po ciarki: "Chronił będę przed szalonym wiatrem / Trzymał mocno, aby cię nie porwał gdzieś."; "Dam ci serce na dłoni, parę płyt zakurzonych, uśmiech szczery, zmęczony." Wzrusza ojcowska słabość: "Nie wiem wiele sam, bo / popsuł mi się lampion, i po omacku tak poruszam się." i zaciekłość "Czuwał, aby ten co serce skradnie, kolorował świat twój, jak tylko chcesz."
Lubię "chore" utwory z tej płyty - pierwszy - całkiem "tłusty" wstępniak - z wezwaniami do Boga, by wybaczył ludzkości, która się hańbi, a jemu dał siłę do walki z pokusami. I czwarty - "Różowe okulary" - taki popis umiejętności (ach, słowa szybkie jak karabin!) i wezwanie do słuchaczy, by złapali "chore flow". Fajne są te wezwania: "Hej, dziewczynko!", "Hej, dziadek!" albo pogróżki.
"Szkoda życia na sen, szkoda marnować tlen / Jest później niż myślisz" - te wersy są idealne na dźwięk budzika. Bo to utwór - dźwigar, który podnosi słuchacza. Zwłaszcza frazka - "Porażka to część sukcesu" - do wyśpiewania na głos.
W piosence "Lepsze jutro" zwraca uwagę szczególnie dramatycznie wyśpiewany, a nie zarapowany fragment: "Dzień jest po nocy, słońce po burzy..." - bardzo mi się to podoba i lubię sobie wrzasnąć ten fragment, jakbym był juhasem na hali. No, a przesłanie: "Nie będzie padać, parasol zostaw!", mógłbym sobie wyszyć na kuchennej makatce.
Czujny jest song o utracie złudzeń - "Świat dorosłych", który przypomina mi trochę kultowe utwory z pierwszych płyt, takie jak np. "Mówili mi". Świetne jest wejście Koprucha (ten to ma głos!).
I jeśli "Tylko na chwilę" to sianie gorzkich rapowych ziarenek, to "Klaszcz" jest rozdeptywaniem pola, na których wyrosło to gorzkie ziele. Dosłownie dostajemy z dyni (zobacz teledysk -1:07), dużo tu surrealu i odlotu, Kleszcz jest nawet Babą Jagą.
"Klaszcz, klaszcz" - mi nie trzeba było, aż tak wiele razy powtarzać.
czwartek, 7 sierpnia 2025
Pieśni rozstania na elegancko
Płytę zaczyna "Open Window" - pięknie narastający, jakbyśmy wchodzili do japońskiego ogrodu i tonęli w kwiatach. Wszystko jest zmysłowe, narastające, arcypiękne. W teledysku, który idealnie dopełnia utwór - Devoldere wcina przy stoliczku małże, a w tle lecą z okna różne przedmioty - jakieś łachy, poduszki, złote płyty, gitara, a nawet fortepian. Wszystko płynie, ma taki orkiestrowy rozmach, że aż łezka chce się ronić. Artysta zdaje się wyśpiewywać fazę zaprzeczania - wizualizuje sobie przyszłość, na którą już dawno nie ma szans.
Piosenka "When I Am With You" - jest idealna do wolnego tańca z ukochaną. No właśnie, właśnie. Przystojny wokalista tańcuje sam. Odgrywa rolę samotnego narcyza, który jest przeszczęśliwy. Pewnie partnerka mu potrzebna tylko do kojenia własnego ego. Te wszystkie prośby o czułość i prośby o adorację, zdają się być tylko potrzebą posiadania lusterka, w którym zobaczy siebie. Doceniam tę kreację i odwagę artystyczną - i chwalę ten taniec dandysa. Od razu przypominają mi się dwie inne genialne tego typu role.
Pierwsza - wokalista The National - Matt Berninger na swojej solowej płycie łkał tańcem: "daj mi chwilę na osuszenie oczu; dzień, rok — cokolwiek, by odzyskać to, co było” - zupełnie bez dumy, bez poczucia dominacji, raczej w pozie "spieprzyłem, wybacz". No i Michael Stipe z "R.E.M." w "Losing My Religion", który dobitnie, cokolwiek teatralnie wyrażał utratę miłości przez neurotyczny podryg i wymachy (w genialnym teledysku pełno było religijnych odniesień).
Utwór "It Had To Be You" jest zmysłowy, tajemniczy, z momentem szaleństwa (trąbka!). Jakieś dalekie skojarzenie - brzmienie zespołu Morphine. Piosenka o potrzebie oczyszczenia i zasypania wzajemnych pretensji. A w teledysku spychacz usypuje plażę.
To płyta bez nieudanych fragmentów - każdy kolejny utwór przynosi fajne emocje. W "Time Bomb" jest zmysłowo, w "Desire" dominuje łagodność - w nim szczególnie słychać różne muzyczne smaczki, dobry zestaw stereo wydobywa niesamowite dźwięki raz w lewym, raz w prawym kanale. To naprawdę cudne!
Trochę łzawo brzmi - "I'll Miss You Baby" z deklaracją, że "jedyne czego chcę, to cię poznać, by przestać cię kochać".
No nie mógłbym nie wspomnieć o "Shadowplay", choćby ze względu na wers "Jest sen, sen, sen, którego nie możesz zapomnieć / jest złoto, złoto, złotwo, które zmienia się w gówno". Ciekawe, że pojawiają się postacie żałujących rodziców, którym widocznie związek, który się rozleciał, był nie obojętny.
Codą jest spokojny "Best I Ever Had" (fraza tytułowa "pożyczona" z piosenki J.J. Cale'a "Magnolia"), w którym wartościowane jest wygasłe uczucie. Devoldere może ironizuje, ale tylko po to, by nie wyć. I roztkliwia bardzo zdanie: "jeśli ktoś zrobiłby ci to samo co ja, rozpie**oliłbym go".
sobota, 12 lipca 2025
Jakby muskał powietrze
Cass McCombs "Mangy Love", 2016.
Płyta idealna na wieczór. Sącząca się powoli. Delikatna. Przypominająca leniwe dystyngowane songi Bryana Ferry. Rytmika i wokal czasem przywoła Talking Heads i Davida Byrne'a albo franuskie snuje zespołu Air. To stara rzecz, sprzed 9 lat - cóż kiedy dopadła mnie właśnie teraz.
Jak o niej nie napisać? Skoro nie mogę się od niej uwolnić. Wymieniam zatem z niej 7 muzycznych perełek, a Cassa z Kalifornii dopisuję do listy ulubionych artystów.
"Bum Bum Bum" spokojniutkie, rozmarzone choć w tekście ulice płyną gęstą krwią i pada pytanie "Powiedzcie mi jak się obudzić z nie-snu?". To antyrasitowska, antywojenna piosenka, o naszej bezradności wobec kolejnych doniesień "ze świata".
Piękny, lekki "Laughter is a Best Medicine" - z jakimś absurdalnym przepisem lekarskim, który kończy konstatacja, że najlepszy na wszystko jest uśmiech.
Wspaniała kompozycja - "Opposite House" z surrealistycznym tekstem o domu, w którym dach jest na podłodze i nie ma drzwi. Jest jakaś tragedia w tekście, ale melodia jak widok z wysokich gór. Pogodzenie z losem: "Ain't nobody want you / Ain't nobody want me too"...
"Low Flying Bird" przypomniał mi o kultowym Cocteau Twins. Głos Comba "jakby muskał powietrze". Zupełnie jak Elisabeth Fraser śpiewająca "w nieistniejącym języku". Ech, wystarczy zamknąć oczy i lecieć nad kanionem. Olśniewający song!
Podoba mi się - "Run Sister Run" (tu właśnie słyszę rytmikę Talking Heads), w którym Cass wspiera kobiety walczące o swoje słuszne prawa.
I jeszcze - świetny "Cry". Od rozczarowania rolą rolą artysty, przez konstatację, że wszędzie banał, hipokryzja i zagubienie (jest tu wers o zagubieniu w "złej poezji"). Zostaje tylko płacz. Jakoś celnie mnie to przeszyło.
Wyróżnię na koniec śpiewany karykaturalnie wysoko "Medusa's Outhouse" - o surrealistycznej ucieczce od realnego świata w świat tańca, muzyki, teatru, marzeń. Warto się zanurzyć.
czwartek, 27 lutego 2025
Jesteś tym, co masz pod powiekami
BAZA LUDZI ŻYWYCH - „BAZA LUDZI ŻYWYCH 2”, GENITAL SECTOR 2024.
Egzystencjalne, pełne napięcia wersy w połączeniu z klasycznym rockowym brzmieniem - wszystko w punkt - idealne. Dawno się nie zachwyciłem jakimś utworem, tak jak "Fenem"!
Każda fraza "otwiera szufladki w głowie", np. "To, co robi w tobie zmierzch" - przypomina mi jak w czasach bezsmartfonowych, bezkomputerowych - słuchało się przy zgaszonym świetle, łowiło się frazy z ulubionych płyt, spisywało ze słuchu teksty...
Uwielbiam szybki "Sierpień" - z refrenem "Bo się ciągle śni" (skąd znam tę zbitkę słów? natręctwo długo kazało mi długo grzebać w pamięci - i mam - "W oczy patrzeć mi" na płycie Yugopolis w wykonaniu Andrzeja „Kobry” Kraińskiego).
"Fale" - dziurawią serce. Znów świetne i kompozycja, i gitara, i perkusja. Jarosz buduje mroczny obraz, w którym mrozi przeczucie, że kiedyś nas nie będzie, a będą: "ostrze traw", "szum fal", "oczy psów", "skrzek mew", "lustra kałuż"... I jest wezwanie, by być silnym, pełnym - "jak wiatr wiej, przez sen się śmiej, w tym śnie głęboko skacz, w tym śnie śmiejąc się płacz."
Utwór nr 2 - "Przypływ" napędza już inny punkowy szybszy rytm. "Jesteś tym, co masz pod powiekami" - przekaz dla wszystkich przebodźcowanych, uzależnionych od gonitwy dnia codziennego.
Z "Prehistorii" wybieram frazę, by uciąć to, związać to lub po prostu autorowi „w twarz".
"Densmakabr" to już piętrowa rzecz, prawdziwy progresywny rock. Organowy wstęp jakby ze Świętej Lipki. Utwór o śmierci - tej, co przyjdzie i do króla, i do kmiotka. Przypomina się płyta Trupia Czaszka z Budzyńskim na wokalu "Uwagi Józefa Baki" i wszystkie te średniowieczne lub barokowe teksty jak np. "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią". W części zaczynającej się od "I pytasz mnie, czym jest Bóg, (…)?" Łukasz śpiewa z emfazą, szaleństwem, które narasta. Mroczne zachłyśniecie się śmiercią. Kunsztowne, mocne!
Tak zwyczajniej podoba mi się "Podróż" - z powietrzem "jak w krysztale" i imieniem "pisanym na białej skale".
"Kochane ręce" (tekst Edwarda Stachury) - to czułe wyznanie miłości – przebojowe, żywe, słodkie, ale nie przesłodzone: „Kocham za siebie, kocham za ciebie, kocham jeden za dwoje. Słońce po niebie, księżyc po niebie, gwiazdy po niebie, chmury po niebie - wszystko spoczywa na mojej głowie!” - wrusz-tekst! (piosenki nie ma na Spotify, poszukajcie na YouTube).
Jest jeszcze "Rzeka" – dokładnie ta, w której stoją artyści. Psychodeliczna, z jakimś "nierealem" w środku. Klimatyczne (dalekie skojarzenie z The Doors)!
Wczoraj, gdy zasypiałem i „Baza 2” grała mi w głowie, wiał fen i widziałem „epilog” świata, w którym dla takiej muzyki nie ma miejsca w mediach. Pewnie dlatego, że nie jest z bogatej wytwórni, pewnie dlatego, że ma hasztag poezja...
środa, 19 lutego 2025
Dopóki koła nie odpadną
WARHAUS "KARAOKE MOON", 2024.
Fajna okładka. Wokalista ciśnie na rowerze.
Belgijski Warhaus na początek częstuje nas takim love songiem, że Leonard Cohen "w niebiesiech" wykrzywia wargi niczym Linda, i kiwa głową, mówiąc "Moja szkoła!". Czego tu nie ma: mruczanda (kojarzą mi się z płytą "Wild God" Nicka Cave'a), cymbałki, szamańskie bębenki, głęboki bas, chórki. To jest wielkie jak Himalaje, święte jak przydrożne kapliczki! Tak! W "When The Names Are Real" to - jak Maarten Devoldere upaja się słowami, jak cedzi wulgaryzm; jak w teledysku niesie płomyczek po schodach; jak powtarza się o królestwie, które posiada; jak bredzi o tym, że chce jechać ze swoją miłością, dopóki koła nie odpadną; jak plącze się o zmienianiu zamków - jest genialne. Koniec kropka. Arcydzieło. A to piosenka z refrenem "Babe I'm in love with you"! Stoimy pod balkonem Julii.
Przy okazji wygooglałem "schody do nieba" przy ulicy Komediantów w Brukseli, z teledysku.
Równie dobry jest song numer 3. Muzyczna perełka - "What Goes Up!" z jakichś głębin, z krainy lodu. Zapamiętuje się plumkający bas i podśpiewywanie. Enigmatyczny tekst o tym, by nie wgryzać się w to, co chce się uważać za prawdziwe.
Mocno zwariowany jest "Zero One Code" - z intrygującą zadyszką. Jak się dowiedziałem z wywiadu, inspirowany książką „Narcyz i Złotousty” Hermanna Hessego. O różnych typach osobowości. W książce Hessego - Narcyz wierzył, że równowagę wewnętrzną można osiągnąć jedynie poprzez odcięcie się od świata zewnętrznego i skupienie na duchowych wartościach, Złotousty żył inaczej - jak artysta, pełnią życia, szukał szczęścia we włóczędze, miłości, sztuce. Dwie strony monety - kod zero i jeden. Podziwiam oryginalny teledysk do tego utworu, gdzie - jakaś adrenalina rozwala porządek świata i wszystko się przewraca, przekształca, zmienia w wyścigowe konie. Fantastyczna wizja.
"Hands of Clock" to bajka o mrocznej miłości wystawiana na trzeszczących deskach jakiegoś tajemniczego teatru. Świetne smyki, melodia snuje się delikatnie jak walczyk. W tej historii mężczyzna tłumaczy swojej wybrance: "Jestem dzieckiem dnia i nocy / Ale one się podzieliły i walczyły o mnie / Więc gwiazdy i księżyc to część, którą tylko ty możesz zobaczyć."
"No Surprise" brzmi jak popowy przebój z radia, piękny męsko-damski duet. Urokliwy, jakby grany był na plaży na Hawajach. Coś o zabieraniu kluczyków samochodowych, coś o poczuciu, że przewidywalność jest niedobra, zatem "napijmy się".
"Jim Morrison" to zawiły monolog do kobiety, pełny sprośności i wszeteczności z refrenem: "Trzeba mężczyzny, by Cię kochać, kochanie". Morrison obrywa tu boleśnie - "był tylko dzieckiem, gdy umarł". Muzycznie jest naprawdę interesująco, awangardowo i nowocześnie, patetycznie i lekko. Do zasłuchania.
"Jacky N." to eteryczna melodia jak z czarno-białego filmu. Niespodzianka. Bez wokalu. Piękna jak "Sonata księżycowa", albo "Claire de Lune".
Nieco mniej mi się podoba "The Winning Number"- jako zbyt monotonny efekciarski monolog, w którym na końcu padają zwycięskie numery na 14 sierpnia.
"I Want More" za to jak najbardziej. Tytuł przypomniał mi o znakomitej, dawno nie słuchanej płycie Sisters of Mercy "The Vision Thing". Devoldere tłumaczy się, że "chce więcej", w podobny sposób jak Andrew Eldritch. "Jak bardzo zmęczona jest armia, / która ląduje na twoim brzegu? / Cóż, przeważnie chcę jakiegoś rodzaju zwycięstwa,/ ale czasami chcę więcej".
Kończąca płytę piosenka "Emely" jest nieco smutna (smętna?) - czuć znów, że "Leonard Cohen lubi to", a mi przyszło do głowy patrząc na okładkę, że wolałbym na koniec jakiś finisz a la Abdużaparow (czy ktoś pamięta jak finiszował w Wyścigu Pokoju, ten szalony kolarz?), jakąś jazdę na zatracenie, aż odpadną koła. Niemniej Warhaus zaczarował mnie tą płytą, i tą recenzją próbuję się od niej uwolnić.
sobota, 28 grudnia 2024
Pościelowe klimaty, melancholijne snuje
Warhaus "Warhaus", 2017
sobota, 16 listopada 2024
Możemy już moknąć patrząc w niebo
THE THE - "Ensoulment", 2024
Możliwe, że to nie jest płyta takiego kalibru jak kultowe "Soul Mining" (1983) , "Infected" (1986), "Mind Bomb" (1989) czy "Dusk"(1993). Tamte buzowały energią. Matt złowieszczył "Arabia! Arabia!" (w "Sweet Bird of Truth"), Matt odprawiał jakieś szamański obrzęd (w "Giant"). Ta jest spokojniejsza, kameralna, wyciszona. Ale ja czekałem na ten tembr głosu, doczekałem się i jestem happy.
Na pewno gra we mnie sentyment. The The to moje prywatne odkrycie. Piosenka "Armageddon Days (Are Here Again)" z tekstem "Gdyby prawdziwy Jezus Chrystus powstał dzisiaj z grobu / Zostałby zastrzelony przez C.I.A." - wywoływała u mnie ciarki. Uwielbiałem "The Beat(en) Generation" z fajną harmonijką, z przekazem dla pokolenia, które było oszukiwane i ogłupiane: "Otwórz oczy, otwórz wyobraźnię!"; i "Kingdom of Rain" - najsmutniejszą piosenkę świata - o wypaleniu związku - śpiewaną w duecie z Sinead O'Connor. Wgryzałem się w świetne teksty - we wspomnianym już "Giant" widziałem przejmujące wyznanie człowieka, który z przyjaciół uczynił wrogów, "boi się Boga, boi się piekła i zapada się sam w sobie", teraz patrzy w lustro z obrzydzeniem: "jak ktokolwiek mógłby mnie poznać, jeśli nawet ja nie znam samego siebie?" i wypędza demony. W tytułowym "Soul Mining" - była ponura konstatacja zdradzonego; w "This Is The Day" - głupia nadzieja; a w "Lonely Planet" - podniosła modlitwa dziękczynna, wyznanie miłości do świata, pomimo zła: "Jeśli nie możesz zmienić świata, zmień siebie"...
Ciekawy jest tytuł nowej płyty - "Obdarzenie duszą".
Intryguje genialny początek: "Cognitive Dissident". Świetne brzmienie basu i brzęk dzwonka. Oto świat 2024 roku. Jesteśmy: okłamywani, śledzeni, ograniczani. Oto my. Bombardowani informacjami. Wszystko nam zostało pomieszane - lewo jest prawo, białe jest czarne, kwadrat jest okrągły. Kłamstwo siedzi na tronie, prawda na szubienicy.
Wśród tych piosenek o miłości, polityce i śmierci, jedną z najlepszych jest "Someday I Drink My Cofee by the Grave of William Blake" - wspomnienie Williama Blake'a natchnionego poety, malarza, artysty, mistyka, proroka. Smutek wobec codzienności, w której prawda nie ma szans - trwa dyktatura w przebraniu wolności, "Londyn, który znałem dawno odszedł", "Albion upada". "Zielona, przyjemna kraina" z Blake'a, staje się w tekście The The - "Chciwą i nieprzyjemną". Intrygujący tytuł kazał mi pospacerować po Bunhill Fields, co proponuję: https://youtu.be/3kwsoSraaGI?si=curj1CZT-kjqvHV4&t=466
"Zen & Art of Dating" to szydera z poszukiwaczy szczęścia w aplikacjach randkowych. "Przesuń w lewo, przesuń w prawo - potrzebujemy kogoś dziś wieczorem". Zgrabnie uszyty tu każdy wers i refren, a jest tu nawet morał-banał/nie banał: "Że gdy przestaniesz szukać, miłość poszuka ciebie".
"Kissing the Ring of POTUS" - to znowu przytyk w stronę USA. Całowanie pierścienia prezydenta USA, jak zgoda na obłudę, zbrodnie i zło.
"Life After Life" - ma piękny refren. Matt dzieli się przeczuciem, że to życie, które mamy, nie kończy śmiercią. Że czeka nas zrozumienie i naprawienie swoich błędów, czeka nas coś czego nie umiemy sobie wyobrazić.
"I Want to Wake Up With You" - intymne wspomnienie zakochania - jak wspomina w wywiadach autor: "wspomnienie chwil, dla których się żyje, gdy wyznajesz komuś miłość".
"Down by the Frozen River" z pianinkiem jak na płycie "Dusk" ("This Is The Night") - o młodości i niedokończonej edukacji.
"Rising Above The Need" - spokojna piosenka o naszej chciwości.
"Linoleum Smooth To The Stockinged Foot" - gadany jak w morfinowym zwidzie (wspomnienie pobytu w szpitalu, gdy zdiagnozowano u niego chorobę, która mogła odebrać mu głos); Matt brzmi tu podobnie jak Dieter Meier z Yello;
"When We Go When We Die" - o zmarłym ojcu, którego rzeczy trafiły do charytatywnego sklepu; "słabi kłamią, a silni płaczą".
"I Hope You Remember (the things I can’t forget)" - kameralny, skromny kawałek, w którym wspominane są drobiażdżki - prawdziwa esencja życia.
Ostatni - "A Rainy Day In May" - to zapis emocji utraty. Ledwie zobaczyło się czyjąś piękną twarz, a ta osoba wysiadła z pociągu. Smutek myje majowy deszcz i pozostaje dźwigać ciężar pustki. Tak wybrzmiewa piękno tego świata - piękno utracone. Gdy przychodzi spokój pomimo żalu, gdy udaje się przepracować ból, pogodzić się - możemy już moknąć patrząc w niebo.
sobota, 9 listopada 2024
Wylew kojącego smutku
The Cure - „Songs of a Lost World”, 2024.
środa, 28 sierpnia 2024
Ten gardłowy dźwięk, to straszenie powietrza!
The Hu – Rumble of Thunder, 2023
Ech, ten charakterystyczny język mongolski. Ta zawziętość, ta złość. Zachwycałem się ich pierwszą płytą, druga jest równie dobra. Świetna rockowa moc!
Niestraszny step, niestraszna niepogoda czy za długa kolejka do kasy. Wrzucasz sobie czwarty na płycie „Teach Me”, pieśń o melodii tak nośnej jak „Belgijka”. Hymn do własnej siły, wiary i nieustraszenia. Przeżyjesz, przetrwasz. Góra? Rzeka? Przełęcz? Brzeg oceanu? Chcesz to wleziesz, przejdziesz, dotrzesz. Ten zaśpiew, te postękiwania „Hu! Hu! Hu!” i ten gardłowy dźwięk, straszenie powietrza.
Przełączmy na numer trzeci: „Triangle”. Nie wiem czy nie jeszcze bardziej przebojowy. Zaczyna się jakby jakiś pasterz ogarniał wzrokiem swoje stado, rozkładał ręce i chwalił sobie swój stan. Tekst jest enigmatyczny. Zaczyna się tak: „Latawiec, wrona i gęś. Czy wszystkie trzy mają wspólny brzeg?” Można to rozkminiać do rana albo dać się unieść genialnie dynamicznej melodii. No i ten refren: „Ee yeh buuvuu... Ee yeh buuvuu... Ee yeh buuvuu...”. Ja mogę tego słuchać z dziesięć razy pod rząd. Po prostu genialny utwór.
Może uspokójmy się trochę. Numer „Mother Nature”. Posłuchałem tego na YouTube, patrząc w oczy muzykom. I pozazdrościłem im wiary, piękna i dobra, które mają w sobie. Od wersji płytowej różni się to wykonanie tym, że nagle pojawia się pani z niezwykłym głosem – LP (cenię sobie jej płytę z hitem” Lost On You”). Ale jak kto woli bardziej rockowo, niech wybierze wersję bez LP. W obu teledyskach, chwali się matkę Ziemię. Mamy kochać i szanować planetę jak własną mamę. Ekologiczna pompa, aż po ciarki.
Drugi na płycie „YUT Hovende” brzmi jakby muzycy chcieli kogoś wystraszyć. Okrzyki mongolskich wojowników gdzieś w tle i główny wokal, mogą płoszyć sarny w lesie albo suhaki wśród traw.
Numer 1 - "This is Mongol" z autoprezentacją „Hu! Hu!” - to idealny początek. Sławi się tam Mongolię i duch mongolskiego narodu. Ech, jak dobrze, że to nie czasy pradawnych podbojów; ech, jak dobrze, że istnieje NATO.
Mongolię w tytule ma też „Upright Distined Mongol”, no i w tekście jest cokolwiek nacjonalistycznie. Że ponad wszystko, że bogata i potężna.
„Sell The World” to śpiewany przez zaciśnięte zęby, niesamowitym głosem – wielki wyrzut sumienia: „niszcz, plądruj, aż nie zostawisz nic swoim dzieciom”, „handluj wszystkim, żywym i martwym, dopóki rzeki nie znikną!”, „lej dalej, dopóki nie będzie wody do zwilżenia ust!”.
„Bii Biyelgee” z dużą ilością folkowych instrumentów, to wesoły utwór – o tym, by się cieszyć, radować. Tam się potrafią bawić - hasają wokół ogniska, wznoszą dziwne naczynia z mocnym trunkiem. Ciesz się zgnuśniały człeku, póki los sprzyja!
Może jeszcze wypada, bym wspomniał o złowieszczym, potężnym "Black Thunder" (skrzypeczki przycinają tu zawodowo!).
Płyta jest długa. Ale właściwie wszystko już wiadomo, koniecznie - spojrzeć na wschód, słuchawki na full, zrobić sobie Ułan Bator.
sobota, 24 sierpnia 2024
Łona umie w język polski! Łapcie ten kurs!
Łona Konieczny Krupa „Taxi”, 2023
Jeśli ktoś tak uważa, to ten album może go wyleczyć z tego ograniczenia. Słuchasz i mówisz pod nosem: „Łona umie w język polski”, słuchasz i mówisz: „To jest wielkie, to jest Literatura, to jest sztos.”
Łona to uznany raper (pierwsza płyta 2001 r.) – mocarz rapowego rzemiosła. Gaduła cedzący frazy, w których nie ma bzdetu, tylko błysk i polot, żonglerka cytatami ze świata kultury. Ma niezwykłą umiejętność posługiwania się słowem i świadomość możliwości języka.
I płyta jest rapowo-jazzowa. Muzycznie gęsta, nie taka przebojowa – dla przyzwyczajonych do łatwo wpadających w ucho utworów, może być pewnym wyzwaniem. Warto poświęcić jej trochę czasu. Potraktować pierwsze odsłuchy z uwagą, skupieniem. Podkłady przypominają mi jazzujące płyty Beastie Boys. I stąd pomysł, by wydać też wersję instrumentalną płyty, by „paszczowe dźwięki” nie przykrywały detali muzyki.
1. „Bym poszedł” - zawiera obserwacje biedy. Taksówkarz wspomina lata transformacji ustrojowej, bezrobocie. Lombardy, pułapki kredytowe...
„Ja problemy głównie wożę, kto by nie był. Nie pytam, czy coś w domu zaszło, czy przez kredyt.”
„Więcej nie powiem – taksówkarskie RODO. Ale wiem pani, różnie jest u ludzi z głową.”
...by podzielić się refleksją, że widział protesty młodych, którzy „głośno i na temat szli”, i że nie przyłączył się do nich, bo trafił mu się kurs.
2. „Jedziesz” - zaczyna się „przyczajeniem”, by potem wypluć świetny refren. Refleksja o kieracie, w której nietaksiarze też mogą spokojnie się odnaleźć.
„Jedziesz, jedziesz, jedziesz... 24/7 mordo, przez ten ciąg czwartków, niedziel i wtorków, co się tam napatoczy bierz na korpus. Po co to wiedzieć?”
3. Żartobliwy i lekki - jest „Kocyk”. Z „Co jest źródłem stylu, gdzie jest krynica mocy? Kocyk, ryju. Trzeba mieć kocyk.” To, jak jest utkany z szaleństw językowych ten dowcipny tekst, powinno się pokazywać młodzieży, by zakochała się w języku polskim. Jeśli straciła takie uczucie przy przeciążonej podstawie programowej.
4. „Biegnij” - taki żywy, idealny pod harce na parkiecie. O ucieczce od niechcianych klientów, gdy czuje się, że to będzie kurs do Rygi.
5. Spowolniony trochę - „Godzina wilka” o nocnych kursach z niemowami, niechętnymi do interakcji.
6. „Kimaj” - o żalu do ludzi, że tak nisko oceniają taksiarza. Że jest „złotówą”, „parą oczu w lusterku”. Celne.
7. „Kiedyś to było” - pełny smutnych konstatacji o upadku ludzkości. I pełny zmyślnych fraz, niby żarcików. „Zimy były lepsze, że jak mróz był, to mróz był.”; „No, to się idzie zarżnąć przy tych cenach. Kiedyś to było. Teraz to nie ma.” "Czas upływał bardziej na figlach, papieros był smaczny, wódka zimna i pożywna.” O! Cytat ze Świetlickiego!
8. „Kolęda” - o tym, że taksówkarz widzi różne rzeczy, o których może lepiej nie wiedzieć, tu: zaskakujący splot kursu pod ten sam adres.
9. Nie napisałbym tej recenzji, gdyby nie przeżyty katharsis przy piosence „10 pytań”. Muzyka dociska, a potem ten tekst o Ukraińcu, który jeździ jako taksówkarz po Szczecinie i opowiada historię, o tym jak po „symbolicznych 100 gramach” podjęli z bratem decyzję, kto pojedzie walczyć. Trzeba tego posłuchać. Tych świstów, dudnień i tej puenty.
10. „Pan Darek” - jak wyjęty z filmu „Fanatyk wędkarstwa” z Netflixa (gdzie wybitną rolę fanatyka wędkowania grał Piotr Cyrwus) o tym, że gburowaty przypadkowy kierowca taksówki, nagle okazuje się mistrzem słów, gdy go spytasz o to, co lubi, gdy go docenisz. Zapytany o ryby, staje się mówcą, piewcą, wykładowcą.
Zakończę recenzję rapowym flow:
11. „Żeby nie skłamać” porównuje kierowcę taxi do spowiednika. Jakaś transcendencja, jakaś wspólnota dusz. "Co by tu powiedzieć, żeby nie skłamać?" Cud liryka! Łapcie ten kurs!
czwartek, 22 sierpnia 2024
Gęsta nawijka
Tau "Remedium 2", Bozon Records, 2024
Tau to raper z misją. Sam uważa, że "W rapie flexem jest zło, wstydem zaufanie Bogu", a także iż "Ludzie wolą wielką ciemność niż promienie światła", ale daje słowa wiary, nadziei i życia. Pod prąd. Z przekonaniem, z posłannictwem. Wśród rapowych gaduł wyróżnia go nie tylko świetny tembr głosu i szybkość, ale chęć dawania świadectwa.
Wiele utworów wpada w ucho od pierwszego słuchania, bo i bity niezłe i zacna żonglerka słowem: w "AI", że sztuczna inteligencja nie dorówna człowiekowi, bo nie ma serca; w "Nie znamy się" (z raperem Łoną) o tym, że oceniamy się błędnie po wyglądzie. Najlepsza jest "Grawitacja" (w udanym teledysku w roli Jokera - Michał Koterski), ma i dowcip, i mądry przekaz o naszej marności. Jest tu sporo zawadiackiej pewności siebie, że pokora jest lepsza niż pycha; że pomimo zła, trzeba być zdrowym, bo "wystarczy, że świat jest chory". Tau śmiało prezentuje się w kontrze do typowego rapera: "Nie imponują mi hajsy, nie imponuje mi sława. / Podoba mi się, gdy walczysz, żeby podnosić się z bagna." Szacunek i za to, i za hip-hopowe rzemiosło na najwyższym poziomie. Posłuchajcie na przykład: jak w refrenie "Ciszy" słowa pięknie płyną: "To życie płynie szybkim tempem / Kłócili się i bili, ale znikli we mgle". Albo na rymy: "Mamy fana Pana - wiem to na pewno. / Nienawidzę zła, kocham rap, kto jest ze mną?!"
Tak mi się spodobała ta gęsta nawijka, że polecając płytę, polecę jak raper: „Posłuchaj Tau, będzie raźniej - dość już strat / otuchę dla serducha, znajdziesz brat!”
poniedziałek, 22 lipca 2024
Antydepresant
AMAROK - "HOPE", Oskar Records, 2024
Amarok to polski zespół grający rock progresywny. "Hope" to piękny, uduchowiony album, trzeci z trylogii (wcześniej "Hunt" i "Hero"). Jego rozbudowane utwory, przez swój nastrój - idealnie sprawdzają się wieczorem, wymagają skupienia, ale sowicie wynagradzają poświęcony im czas. Słyszę talent kompozytorski i wirtuozerię gitarzysty - Michała Wojtasa, podziwiam teksty Marty Wojtas.
Już pierwszy utwór "Hope Is" jest niezwykły - działa jak antydepresant. To wspaniałe przestrzenne dźwięki, nawołujące do przebudzenia. Nie słuchajcie ich, jeśli dobrze wam we własnej skorupie zrzędy i frustrata. Oto wśród agresywnych riffów słyszymy głosy mentorów. Jeden z nich - kobiecy, ogłasza prawdę o nadziei jak komunikat o zniszczeniu statku-matki w którymś z filmów sagi "Obcy" (ten patent był już na płycie "Hero"). "If in the darkest hour / I could still imagine there's a light / I could re-charge with its power" ("Jeśli w najciemniejszej godzinie / Wciąż mogę sobie wyobrazić, że jest światło / Mogę się naładować jego mocą").
"Stay Human" ma przesłanie, by pozostać ludzkim, niedoskonałym. Wśród niepokojących dźwięków instrumentów klawiszowych, słyszymy apel, by w erze fałszu być prawdziwym.
Bardzo lubię utwór nr 3 - "Insomnia", o skuleniu się w strachu i braku wiary we własne siły. Ta wyliczanka obaw kojarzy mi się z jedną z moich ulubionych płyt z lat 80-tych "Soul Mining" zespołu The The (np. piosenka "The Giant": "I'm scared of God and scared of hell / And I'm caving in upon myself" ("Boję się Boga i boję się piekła / I zapadam się w siebie") albo "Soul Mining": "Someone captured your heart - just like a thief in the night / & squeezed all juice out - until it ran dry" ("Ktoś porwał twe serce - jak złodziej nocą / i wycisnął wszystkie soki - aż pozostało suche na wiór").
"Insomnia" wspaniale się rozwija (podobieństwo do Pink Floyd, Archive), ma kojący, przejmujący refren, ("In whispers and in prayers / I hope to have no fear" - "W szeptach i modlitwach / mam nadzieję, że nie będę się bał"), który nagle narasta i wierci dziurę w głowie.
"Trial" ma klimat koncertów chińskich Jeana-Michaela Jarre'a. To fantastyczny motywator: "Value the way / Enjoy the trail" ("Doceniaj drogę / Ciesz się szlakiem"). To taki klasyczny utwór progresywny, przetwarzający temat, przechodzący z łagodności w agresywną codę z szaleństwem gitarowych riffów (w stylu Porcupine Tree) i perkusji.
"Welcome" - troszkę inny w nastroju, jest zachętą do odwagi.
Zaś utwór "Queen" zaśpiewany jakbyśmy człapali przez pustynię, traktuje o uzależnieniu od cyfrowego świata i o pragnieniu wyzwolenia.
Podoba mi się dynamiczny, instrumentalny "Perfect Run", który ma znów jakiś Jarre'owe inspiracje.
"Don't Surrender", w którym pobrzmiewa mi solowy Steven Wilson albo Blackfield ("Jupiter z płyty "IV") i łagodne, może odrobinę zbyt monotonne - "Simple Pleasures" zmierzają do zaskakującego zakończenia. O ile wcześniejsze utwory były śpiewane po angielsku, "Dolina" zaskakuje poetyckim tekstem o tęsknocie za czymś, co było rajem, cudem i idyllą, a może za czymś, co się przyśniło, co powraca tak często, aż stało się pewne.
Zobacz też: Recenzja płyty "Hero"
niedziela, 19 maja 2024
Leżymy obok siebie jak pokot
PABLOPAVO I LUDZIKI "LAKUNA", KARROT KOMMANDO, 2024
"Cała nasza egzystencja, to temat dla Pablopavo" - taki napis na korpościance. Docenienie autora za zmysł obserwacji, wyciągania esencji.
Bardzo przyjemnie buja "Mi miłość". Jest w niej wszystko, za co lubi się autora. Jest opowieść, a niski tembr bierze w nawias, w cudzysłów, ubiera w metaforę.
Hip-hopowo brzmiący, agresywny, trochę brutalny - "Taksiarz" - to znów opowiastka, znika człowiek (i jeszcze ktoś, o kim dowiemy się z puenty), obcy, ale bliski. To opis wypadku i chaotyczna gonitwa myśli i skojarzeń, przejmująca, dosadna.