niedziela, 22 lutego 2009

Sól na ból



Autor: Krzysztof Kleszcz

JUSTYNA FRUZIŃSKA „Wiesz dobrze czego się boimy”, Stowarzyszenie Literackie im. K.K.Baczyńskiego, Łódź 2008


Wiersze Justyny Fruzińskiej z książki „Na grani - antologia wierszy łódzkich debiutantów”, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Biblioteka „Arterii”, 2008.

Rzadko dziś słychać w poezji przyspieszony puls. Często wiersze są sztuczkami – ktoś zionie ogniem, ktoś cytuje klasyków, ktoś bawi się rytmem, żując gumę do żucia pisze o swoim grubym pancerzu, o wczorajszym paprykarzu. Wszędzie „ironia zamiast miłości” – jak śpiewają Trebunie-Tutki z Voo Voo na płycie „Tischner”.
Justyna Fruzińska nie przejmuje się trendami. „Mam serce na skórze” – pisze. Jej wiersze to sól na ból. Obsesyjnym tematem jest Bóg. Zaskakującym wobec wyznań „my ateiści”, „jestem już tylko turystą [w kościele]”. Podmiot liryczny wierszy zauważa czasem pustkę, czasem „trochę Boga” i nawet zdarza mu się bluźnierczo zawołać „Boga wymyślił system żeby nas uciskać”. A jednak przeczuwa obecność Najwyższego, boi się, że „trzeba będzie uwierzyć”.

Grzeszę, która Go nie szukam”, pisze, „Specjalizuję się w Bogu”. Być może naukowe podejście do Stwórcy powoduje osłabienie wiary. Rodzi się pragnienie, by mocniej go poczuć: „Czemu nie na mojej szyi rozpinasz palce silnie”.

Książka w kilku miejscach olśniewa mocnymi frazami. Oto gniew Ukochanego: „nie ma czasu, żeby zapytać za co / poprosić o wybaczenie / rozpłakać się (...) kiedy On mnie ściga / skacząc po górach w złości szukając mojego / drugiego policzka”. Albo, wg mnie najciekawszy fragment książki: „przed Bogiem trzeba ukrywać / te najpiękniejsze chwile w życiu / niech nie wie / co to jest miłość między dwojgiem / kąpiel z szampanem / i czekolada / (...) póki żyjemy / bądźmy tajemniczy / niech nie wie co traci”.

Mamy trudny związek (...) nie rozmawiamy ze sobą / nie patrzymy (...) udajemy, że tak jest dobrze”. Ale drobny wyrzut skierowany w stronę nieba znienacka przeradza się w rozpacz.

Justyna potrafi sięgać po ciekawe toposy (postacie z mitologii, historia okrętu Waza, który zatonął zaraz po wypłynięciu w morze, żydowski szpital w Hadassah ).

Dobre są, zebrane obok siebie, wiersze o zasypianiu „chrapanie sąsiada budzi moją zazdrość”, „człowiek rodzi się w łóżko // kołyska uczy go znosić morską chorobę (...) poznaje ciągle od nowa ten sam smak /bycia podwójnego mieszanki ja – obcy”

W książce są niestety wiersze mniej udane – szczególnie te, które tematycznie trochę odstają od całości tj. „Rumkowski”, „Herod”, wiersze bez tytułów: o papieżu, taksówce, gwoździach. Pomysły w nich są zbyt proste, puenty nie zaskakują.

Część końcowa książki jest znów ciekawsza np. rozmowa telefoniczna „Justyna Pan dzwoni (...) w słuchawce trzask coś / jak dźwięk gorejącego krzaka” czy np. kpiarski ton „proletariusze wszystkich krajów / łączcie się / (...) w wilgotnej międzynarodówce”.

Smutek kilku metafor umiem porównać tylko ze śpiewem Lisy Gerrard z Dead Can Dance: „wody się rozstąpiły / (...) aby przepuścić ich na dno obiecane”, „czy nie potrzeba świętości snu z trędowatymi / w objęciach, które się rozpadają”.

O ile debiutancka książka jest dobra, to zestaw wierszy Justyny Fruzińskiej z „Antologii łódzkich debiutantów- Na grani” jest, w mojej ocenie, czymś wybitnym. Te osobiste przejmujące wyznania czytałem już wielokrotnie i za każdym razem czuję w nich siłę poezji. Takie pisanie o bólu jest czymś niezwykłym. To trochę jak zachęta „Proszę włóż palec w moją ranę.”
To tylko sześć wierszy, a w każdym obraz, który zostaje na długo: „Trzecie oko też płacze, do środka, łzy spływają nosem, zmywają wspomnienia z dzieciństwa”, „A teraz mogę tylko czytać. Wiem wreszcie, co znaczy / bibliofil (obrzydliwe, bezpłodne zboczenie)”.

Przy tobie chciałam wieczności, jak zwykle nie wiedziałam, o co proszę” – czytając ten fragment, za każdym razem nieudolnie się bronię przed wzruszeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz