niedziela, 3 lutego 2019

Sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ

KATARZYNA ZWOLSKA-PŁUSA "Cud i Anomalia", K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów MBP im. Księcia Ludwika I, Brzeg 2017.


Oto wersy jak trzęsące się włókna mięśni, słowa o ciele jak o zdobytym zamku, wiersze-szpitalne traumy, które pozostają w głowie, które wywołują emocje. Coś tak mocnego, czytałem u Zuzanny Ginczanki ("a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (...) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać, w prześwicie słońca przez dłonie mogę pięć kości dostrzec - pod pomarańczą piersi jest suche jak gałąź żebro") Joanny Mueller (genialne "tota mueller in utero" z tomu "Intima Thule": "kobieta - kobierzec bielm, lilijka padolna - zawiana fiaskiem w oczy") i Izy Kawczyńskiej ("Masz ciało. Za jego sprawą dotyk przemienia się w polowanie." z tomu "Largo")

Czyta się tu o kobiecym doświadczeniu bezradności, słabości, cierpienia, które odbiera siły. I ten bezwład, ta gruda bólu, podany jest jak Tomaszowi rana.
"Zmierzam w kierunku Antarktydy" (działa z mrożącym mottem: "co za okropne miejsce" Scoot w swoim dzienniku, po dotarciu do bieguna południowego).

Dlaczego tak pisać? Bo, "Gdy słowo wyrasta w gardle jak florystyczny design, czy naprawdę trzeba je wyrwać i pozwolić mu umrzeć?" Bo jest "sprzeczność we własnym ciele przedziwnym jak miąższ - jasnym organicznym gotowym do rozkładu.". A więc aż do przerażania, jak w teledyskach Toola. Do dekonstrukcji pisania, w którym nigdy o zwyczajnym życiu, o krzesłach i stołach, parapetach, wobec marnych śladów życia w nich: "stoły i krzesła nie są szczególne" - "czuję się rozczarowana, jak wtedy gdy rtg wykazało przezroczystość myśli".

I jeśli jest tu trochę pod Beksińskiego: "pożeram plankton osiadły na stopach.", "tutaj ryby mówią językami dzieci i aniołów gładkimi jak śluz i ciągnącymi się w wyciszonym monologu", "guz rośnie jak ukwiał" i można się przyczepić, że to trochę epatowanie, to zgoda, ale... Są tu wiersze "w sedno" np.: o przemianie dziewczyny w kobietę, które obrazuje spadanie jabłka i w miejscu obicia robi się słodko i ciemno, o  jednoczesności matki-kobiety i dziewczynki w wierszu "isis hekate diana" (brawa za puentę: "w trójcy jedyna, prawdziwa zmieniam się w co tylko chcę i jak chcę. a świat przyjmuje mnie z otwartymi ustami."). I nie są to tylko własne historie - jest historia z obozu ("z  tymi wstążkami we włosach jesteśmy jak kapliczki"), z reportażu Hanny Krall, z życia Żeromskiego (o śmierci jego syna - Adasia). Jak manifest feministyczny zabrzmiał fragment: "dlaczego najpierw musimy rozłamać się na okruchy by stać się mniej więcej?"  Dużo tu przekrzykujących się obrazów: grzybiarz zatrzymujący pociąg, krew na zieleni babki lancetowatej, padaczka - baba jaga, śpiewanie przez otwór w brzuchu lalki barbie.

Przekonany, że druga książki autorki będzie jeszcze lepsza, zachęcam do wejścia w te wersy-infekcje-piwnice. Prowadzą do wyjścia: "funkcjonowanie jest fun".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz