sobota, 13 stycznia 2024

Głowa płonie, ale dystans i takt

 LECH JANERKA "GIPSOWY ODLEW FALSYFIKATU", MYSTIC PRODUCTION 2023




Podobno "Gipsowy Odlew Falsyfikatu" oznacza, że wszystko już było, wszystko zostało powiedziane i wszystko jest wariacją na temat, echem, cytatem, cieniem.

No dobra. Ale przekornie zauważę, że ta płyta nie jest "powtarzaniem siebie".  Najlepszy, ulubiony album mistrza - "Fiu Fiu", miał smutne rozkminy o upływającym czasie. Tamte "wieje i rozwiewa mnie" oraz "wyprowadzam się na górę / w piórnikowym garniturze" było ironiczne, ale jednak jakoś dołujące. Aktualnie wyśpiewując "zabieram cię na moje piętro", artysta drwi sobie ze swojego wieku, medytuje i podśpiewuje niskim głosem. Może nie jest to "Chwilo trwaj, jesteś taka piękna!", ale "Nic mi nie zrobisz, nicości!".

Bo przejrzał już świat na wskroś - świat oferuje głównie omamy i migające piksele. I dziś ceni sobie spokój. Choć do "kolorowych odlotów na Paragwaj" nie ma już powrotu, to nie robi z tego afery.

Płyta zaczyna się dostojnie. Od rozpoznania świata ("To wrogie terytorium..."), od żartu ze swojego miejsca ("Wracamy już na miotle"...). I kto czekał 18 lat na janerkowe mądrości ("Plagiaty" ukazały się w 2005 roku), może się częstować: ("Uwierzyć w coś i wziąć to w ręce / Niech trochę się ogrzeje / A może zmieni się w coś wiecej").

Muzycznie w każdym numerze jest ciekawie, basik tnie, wiolonczela tnie, dominują raczej wolne tempa. Harmonie beatlesowskie, jakiś walczyk. Z rzeczy, które niekoniecznie mi się podobają - są jakieś zabawy z modulacją głosu. 

Dobrze, że jest sporo humoru, który był zawsze (pamiętne: "Nalot, nalot, opadnie z ciebie galot" z płyty "Dobranoc", albo "a giry go ciągle bolą, polewa na to kolą, kolą złą" z "Plagiatów"). Jest i teraz. Humor pozwala rozcieńczyć trochę cierpkie frazy.

W "Chyba" Janerka zarzuca głupotę zarówno optymistom jak i czarnowidzom ("też bełkot!"). Dostaje się jednym i drugim. Słowo "raczej" z "Fiu Fiu" zastąpiło słowo "chyba" i zamiast niszczyć swą niepewnością, intryguje. Pięknie brzmi fraza o "dobrych snach", a jeszcze piękniej ta autoprezentacja "Janerków dwóch": "Oddychamy sobie patrząc na świat / Głowa płonie, ale dystans i takt".

Janerka na całej płycie pogrywa sobie słowem "sen". Od razu przypomniałem sobie, że "Klaus Mitffoch" z 1984 roku zaczynał się od turpicznego "Śpij Aniele mój", a w tekście "Dobranoc" z 1996 roku było "dokładnie się wszystko rozpadnie zabawnie" i przeszywające "nie dotykaj tych rąk, są wilgotne i drżą, nie nastąpi już żaden cud, cudów nie ma"... 

"Sen" z "Gipsowego odlewu falsyfikatu" jest snem spokojnego mędrca, ironisty "Po co mi ten Fis- dur / Kosmosu pustki wytwór?", może i czasem trwożny "Nie pamiętam już prawie nic / Nie pamiętam co się śni / Nie pamiętam siebie", może i przerywany ciągłym przebudzaniem się "wszyscy święci rozmazani jak z maligny dżem", "zwidy walą w bodhran", ale oczekiwany "lewituj, nie grawituj".


Najpiękniejszy utwór to "Dupa jak sofa", który nie jest bynajmniej peanem do dużych bioder, a żartem ze swojej nieudolności, za dużych ambicji. I ach, te neologizmy, te janerkosłowa: "tuttaj", "yf", "Fifa Żyrafa", "karafa Fafa", piękne są jak góry w Szkocji! I znów gadać się chce Janerką: "Śpij, śpij, śpij inteligencie", "Porykuje pustka, och porykuje. Nie marnuje szansy, och nie marnuje"...

Choć są na płycie dwa wesołe kawałki "Wanna na Wawelu i "Zabawawa" to zwykle je pomijam i zapętlam te spokojniejsze: "Pora na zło" - o jakimś dreszczu z tego, że świat świruje, "Lewituj" - z fragmentem o podłym lustrze, przy którym można się rozkleić, i "Nie śpię, śpię i nie śpię", który dobrze kołysze.

Janerka to jeden z moich ulubionych artystów, lubię jego niski głos, lubię jego frazy. Cudnie, że nagrał płytę, niech nam żyje, Fifa Żyrafa i karafa Fafa!


Krzysztof, fan piosenki "Jezu jak się cieszę"

sobota, 30 grudnia 2023

Robię Wow!

SPIĘTY - „HEARTCORE”, Mystic Production 2023


Oto moja płyta roku 2023, płyta spikselowanego serca. Jestem fanem muzyki pana Dobaczewskiego – zrecenzowałem jego „Black Mental”, jego „Antyszanty” oraz „Soundtrack” i „Wiedzę o społeczeństwie”. Wciąż grają mi „Powstanie Warszawskie” i „Gospel”. Ech, przecież ja motto do swojej książki „Przecieki z góry” wziąłem od Spiętego!

Mówią na niego „rockowy poeta” i mają rację. Kto ma napis nad łóżkiem napis „Lyrics, stupid!”, ten wie, co ważne. A solowy Spięty muzycznie, to kameleon. Od banjo, przez hiphopowe bity, po klasyczny rock.

Spięty to mój rówieśnik – rocznik 74, może też dlatego trafia do mnie i na koncercie w warszawskiej Proximie mogłem drzeć się pod sceną utożsamiając się z jego słowami?

Najlepszy kawałek to „Blue”. Odkryłem go nocą na YouTube przy sprawdzaniu sprawdzianów i po drugim-trzecim odsłuchu, stał się moim ulubionym kawałkiem Spiętego w ogóle.

Pieśń o zmęczeniu, znużeniu, znudzeniu. Idealna na listopadowo-grudniowe wieczory dla wszystkich z nadgodzinami, siedzących przy biurkach, wykonującym jakieś żmudne, niezbędne dla ludzkości, czynności. Wezwanie do dnia, by wreszcie się skończył. Pragnienie odpoczynku ubrane w piękną melodię. Fajna fraza „noc jest lepsza, noc się do mnie nie przypieprza” i te syrenie chórki!

Przepysznie brzmi „Piotruś Pan”, nieco frywolny (Spięty lubi takie podśmiechujki), nieco rubaszny w tym geście rozpinania płaszcza, ale to zupełnie na serio napisany osobisty erotyk, w jakieś pozie dziękczynno-proszącej. Mężczyzna obnażony okazuje wdzięczność, że ma kobietę swojego życia i wstydzi się dotychczasowej swojej gruboskórności i egoizmu „Piotrusia Pana”. Tak nagle wydał się sobie żałosny. Nie obiecuje złotych gór, złotych kart, tylko bycie „równią pochyłą, od której nie będzie odwrotu”. Mocne to. I jeszcze ta fraza „że świat ma zespół Tourette'a”. Proszę to rozkminić na swój własny sposób.

Był moment, że w kółko słuchałem „Ptaka głuptaka”. Genialnie się zaczyna i ma genialny rytm. Chórki wywalają go jeszcze w kosmos! Pomysł, by porównać się do ptaszyska-nielota, jest absolutnie fantastyczny. Refren „Ryzykuję, szybuję. Robię Wow!” przenoszę na tytuł recenzji. Pieśń o potrzebie bycia kimś więcej i ten wzrusz: „jedyne co ważne, to czyny odważnie nierozważne”...

Płytę zaczyna „Halo”. Są dźwięki burzy i słowa o zagubieniu - fajny myk, o tym jak odnaleźć radość w swym jestestwie. Radość w działaniu. Radość w tworzeniu. W rozmowie z drugim człowiekiem! Bo możesz być najszczęśliwszy, ale tylko wtedy, gdy będziesz miał komu, o tym opowiedzieć. Spięty jako Roger Waters pytający „It's anybody out there?

„Dźwiękczynienie” to prawdziwy hymn. Misternie utkany (wsłuchajcie się w bas i chórki)! Jest zwróceniem uwagi, że żyjemy w najlepszym czasie i na najlepszej planecie, a nasze narzekanie na brak hajsu, to zwykła zrzędliwość. Ogłoś stan upadłości kolan i czyń dźwięk! Wspaniały kawałek!

W „Robaczewskim” autor pogrywa z siebie porównując się do żuczka gnojarza. I nabijając się z marności swego losu, wyśpiewuje marzenie o sięgnięciu gwiazd, a nawet grozi świętym, że dostaną gnojową kulką, jak mu nie będą sprzyjać. Fajowe!

„Móc nic nie móc” to udana próba odpuszczenia sobie win, wyluzowania, zrezygnowania z nadmiernych ambicji. Piękna konstatacja: „Jestem sobą pierwszy raz, więc się mylę...” Jeśli współczesny człowiek cały jest z ciśnienia, oto odkręcenie wentylu. 

Podobny wydźwięk ma „Spektakl”. O tym, że gramy w teatrze, zakładamy maski, by ukryć swoją bezsilność, słabość.

„Uproszczony rachunek sumienia” puentuję płytę tekstem, że „zbyt surowym dla siebie bycie, jest najgłupszym z możliwych pomysłem na życie”, a „Jebut” w tekście przyda się każdemu zestresowanemu.

Zostawiłem na deser pieśń „Ładnie”, w której autor pięknie plącze się w swojej wierze/niewierze. „Wierzę, tylko Bóg wie w co...”. Piosenka przypomina momentami jakiś oazowy gospel, ale jest to absolutnie nietandetne, uczciwe i dobrze wymyślone. Płytę swą mądrością, balladowością i chórkami porównuję do płyt Leonardem Cohenem – szczególnie tych ostatnich "Popular Problems" czy "You Want It Darker", które uważam za wybitne. 

Nawet na dnie, też jest ładnie”, wyśpiewać może ktoś doświadczony, filozof, któremu świat się rozlatuje, ale on umie go ładnie spiąć.



czwartek, 28 grudnia 2023

Mistrzowski miszmasz

 AVENGED SEVENFOLD "LIFE IS BUT A DREAM", 2023.




Płyta z kostuchą na okładce. O śmierci. Jedynie pewnej rzeczy. Oryginalna płyta, bo zamiast typowego "hej do przodu!" jest odważny concept-album, mistrzowski miszmasz.

Zaczyna się od łkającej gitary, która nagle przeistacza się w ryk w stylu System of a Down. Wskakujemy w metaforę kieratu, w którym codzienne rytuały robią z nas roboty. Wyliczanka ulotnych chwil, aż po zachwyt nad ciemną pieczenią. Czyżby już tylko żarcie nas kręciło?

Już ten pierwszy utwór prezentuje nam niezwykły koncept. Na metalowej płycie usłyszymy zmiany stylu - będzie np. trochę: Queenu, Opeth, Alice In Chains, Stone Temple Pilots, Franka Zappy, Slipknotu, Korna, Franka Sinatry, Daft Punk. Gotowi?

Game Over” w pewnym momencie zwalnia, i robi się patetycznie. Codziennie się powtarzamy się i powtarzamy, lecz sio, depresjo! Samobójcze przerzucanie liny przez gałąź (drzewa genealogicznego) to zły pomysł. Oto życie, a jeśli „Życie to tylko sen”, trzeba go dobrze prześnić!

Mattel” to otrząsanie się z plastiku. Świetny, motoryczny kawał rockowego mięcha. Plastikowe stokrotki i ziemski teatrzyk, którego ma się dość. Piękne riffy! Jeśli ktoś mi jeszcze powie, że rock się skończył, to go wyśmieję. Oto rock, wiecznie żywy!

Uwielbiam ten fragment (3:30), gdzie przejmująco brzmi wokal:

Living feign in porcelain and just smart enough to know nothing at all
Pull my string and make me cry
Advertisement, moral scrawl, a semblance of choice
when there's no choice at all
Out of stock "The end is nigh"...

Podobnie jak w filmie „Truman Show” (jest tu cytat : And in case we don't see you again Good afternoon, good evening, and goodnight.”) orientujemy się, że nic nie jest prawdą - wszystko jest puste, udawane.

A potem uwielbiam ten rzężący początek „Nobody”. Jak wezwanie, by nie być nikim - być Słońcem, Bogiem, przebudzić się, odnaleźć sens. To jest utwór, przy którym można przeżyć katharsis. Zachwyca mnie to uspokojenie, patos i te dźwięki smyków, perkusji. Gitarowe prędkie solo i wiolonczela.

Trudno nie skomentować teledysku w estetyce produkcji zespołu Tool (z czasów płyty „Undertow”). Oto szkielet wychodzi z ciała, widzi trupy nad kawą, trupa w bicyklu, z teczką, przed telewizorem i pętlę; a potem kostucha zaprasza do swojego powozu, bo przecież nie ma już niczego autentycznego - wszystko nawet kwiat, czy kamień jest tylko produktem, tanim rekwizytem.

I jeszcze jeden wybitny utwór - „We Love You” z oryginalnym obrazkiem (w technice 360, gdzie można ruszając myszką patrzeć się we wszystkie strony), który ma nas zdołować – pokazać cośmy zrobili ze światem.

Utwór o żądzy posiadania, aż po zdeptanie wszystkiego wokół. Więcej, więcej, więcej! Połóż stopę na czyjejś twarzy! Więcej kasy, seksu, morfiny, aż po zatracenie. Ileż tu progresywnych zmian w obrębie utworu!

A może to „Cosmic” jest tym najważniejszym utworem na płycie? Zakończony wybitną wirtuozerską gitarą i podniosłą fortepianową codą, która wzrusza mnie niezmiennie przy „There you'll find me, Let it go!”.

Porusza to uświadomienie jak niezwykła jest droga jaką przeszliśmy od bazgrolenia po ścianach jaskiń, przez świat faraonów, królów. I tyle było w niej miłości i tyle razy wcielało się w nas dobro. I tak będzie jeszcze nie raz.

Beautiful Morning” jest o odkryciu naszej sprawczości. Że możemy „pomalować kwiaty”. I znów robią wrażenie te progresywne zmiany w utworze. Ortodoksyjni fani metalu będą krzywić się jak wieża w Pizie.

Utwór brzmi jak odnaleziony utwór Alice In Chains... Hołd dla mistrzów z Seattle, którzy na płycie „Dirt” osiągnęli mistrzostwo dołującego klimatu. Ale tu nastrój nagle śmiga w inne rejony... Emocjonalna huśtawka. Słyszę nawet The Beatles... „Chodzisz po wodzie, ale woda cię połyka. (Nie pozwól na to!)”. Pianino na koniec. Tego nie zniosą fani konkretnego machania długimi włosami, wyłączą i każą płytę zakopać.

Easier” zaczyna się jakimś wokoderem, potem słyszę głos Scotta Weilanda ze Stone Temple Pilots, którego uwielbiałem, a który po prostu wybrał śmierć. I teraz ten głos przekonuje, że to było łatwe.

G” wygląda mi na najambitniejszy utwór. Rozmowa z Bogiem nad klawiszem delete. Niesamowite są  te żeńskie głosy, a gadki przypominają Franka Zappę.  

(O)rdinary” to słodki pop w stylu Daft Punk. Oto robot-android zadaje ci konkretne pytania np. "Powiedz mi jak śnić?" albo przekonuje cię, że chciałby być tobą.

(D)eath” nie zaskakuje. Znam tę "zaskoczkę" z płyt Acid Drinkers. Frank Sinatra nam tu puentuje płytę - odlatuje w marzenia i sny.

Ale jest jeszcze ostatni - tytułowy - utwór. Odpalcie go na full. Nie będę spoilerował. Aha i nie dajcie się śmierci!




czwartek, 30 listopada 2023

Ogólnopolski Konkurs Poetycki "Kwadratura"

Łódzki Dom Kultury organizuje Ogólnopolski Konkurs Poetycki "Kwadratura".

W konkursie mogą wziąć udział autorzy (zarówno członkowie związków pisarskich, jak i osoby niezrzeszone), którzy nadeślą organizatorom zestaw 20 niepublikowanych w książkach, czasopismach ani w Internecie i nienagradzanych wierszy o dowolnej tematyce, będących podstawą do dalszych prac nad tomem poetyckim.

Prace konkursowe w formacie:.rtf, .doc lub .docx należy przesłać do 30 grudnia 2023 roku na adres: konkurs@ldk.lodz.pl.

Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 1 marca 2024.

Nagrodą główną w konkursie jest wydanie tomu wierszy laureata przez Łódzki Dom Kultury w serii poetyckiej Kwadratura. Jury przyzna ponadto nagrody finansowe i wyróżnienia.

Szczegóły:  LINK

sobota, 30 września 2023

Tomasz Smogór w Inowłodzu

Tomasz Smogór, autor książki "Dziwniej nie będzie" 23 września odwiedził Galerię Czarna Kura w Inowłodzu. Spotkanie poprowadził wydawca - Piotr Grobliński. Żonglerka śliwkami, flash mob przy jazzowym akompaniamencie - takie rzeczy tylko w Inowłodzu! 

Książka jest plonem konkursu Wydawnictwa Kwadratura, w którym oprócz mnie - jurorami byli Joanna Chachuła i Przemysław Dakowicz.








 

poniedziałek, 7 sierpnia 2023

Polacy tacy ładni

 NAWROCKI - "MOJA MAMA MA DEPRESJĘ I SIEDEM  INNYCH PIOSENEK O MIŁOŚCI", THIN MAN RECORDS, 2022.



To jest osiem fantastycznych piosenek. A śpiewa je odklejony od szołbiznesowej machiny, prawdziwy artysta, który ma image a la Matt Berninger z The National (a ja berningerowe „One More Second” mogę uznać za najpiękniejszą piosenkę na świecie). Jest podobny, w swoim szaleństwie i językowej feerii, do Budynia (który niedawno zmarł, zostawiając wszystkich w konsternacji i żałobie).

Nawrocki to lider zespołu Kobiety (czy jest jakiś mój rówieśnik, który nie zna hitu „Marcello”?). Można go było usłyszeć na płycie Yugoton, a ja gdzieś na strychu - być może - mam jeszcze kasetę „Ego” z piosenką - „Polska złota jesień”... Ma świetną barwę głosu, a wszystko tak powymyślał, że płyta jawi mi się jako doskonała, bezbłędna!

Zaczyna się genialnie. Numer „Dobrzy ludzie” powinien hulać po radiach i telewizjach, gdyby dobro było dziś w cenie... Wyobrażam sobie prezesów różnych stacji radiowych: „Ojej! Tam jest fraza o Jezusie”, „Ojej! Tam jest o zmianie płci”... albo „Kto zrozumie aluzję do zespołu Nagrobki („ale ja rozstroiłem się zupełnie / i nagrobki widzę wszędzie”). Ci prezesi mają minę prezesa spółdzielni mieszkaniowej z serialu „Alternatywy4”: „niech pan przyniesie kwit, czy ten radiowy hit, jest panu naprawdę potrzebny”...

Tymczasem to hicior dla wszystkich, którzy czują „w sercu tępy ból”, widzą, że świat zmierza w złym kierunku, ale widzą też kosmos dobra, więc zamiast wpadać w schizo-wizje biorą się w garść : „Chcę być dobry jak ty / kochać ze wszystkich sił / zostało niewiele dni / mówisz nie ma ludzi złych (…) / Chcę być dobry jak ty / bezpańskie kochać psy / i ciężarówki, gdy pędzą na mnie wprost”...

Tytułowy utwór wzrusza. Autor śpiewa o miłości do matki „Nie pamiętasz już jak karmiłaś mnie swoją wielką czułą piersią”, do matki, która zmaga się z amnezją i depresją. A gdy obok czułości pojawia się mieszanka gniewu, bezradności, to przy dźwięku trąb w tym „gdybym za pieniądze mógł, kupić dla ciebie czas / obrabowałbym światowy bank” nagle brzmi to absolutnie obłędnie.

Utwór „Tęczowa gitara” jest pełny wiary, że muzyką można zmienić świat. I jest tu trochę wstydu, że nie jest się idealnym, ale znacznie więcej nadziei: „ja tak jasno dziś widzę znów nas. Ciebie i cały świat, jakbym wziął jakiś kwas”. A w bonusie eko-szaleństwo: „posadź ze mną jakiś las”.

Przesiąknięty wariackim sarkazmem song „Karmiczne długi” przypomina mi trochę „Spowiedź kretyna” w wykonaniu Piotra Fronczewskiego do tekstu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Ileż tu spiętrzonej paranoi: ucieczka w Bieszczady, pragnienie wyłączenia pozostawionej kuchenki, pieszczenie kotów i mewy żrące mokry chleb. No i te jazzujące trąbki, cud!

Piosenka o zepsutej lodówce, śmieszy. A jeszcze ma wywaloną puentę.

„Przy Tobie czuję się lepszy” zaczyna się delikatnie i zwiewnie jakby mgły wschodziły nad polem. Ale potem jest sporo konkretu. Padają grube słowa i zapewnienia: „Dziś nie tęsknię już wcale, za tym pornorealem...”. Wyznanie „Przy Tobie czuję się lepszy, świat jest piękniejszy, Polacy tacy ładni”, od razu odwróciłem i wyszło mi, że kto narzeka na Polskę, po prostu prywatnie się jeszcze nie zakochał.

„Zupełnie jak nikt” to luzacki numer o odklejeniu od rzeczywistości. A w ostatnim tęsknym „W twoim fotelu” po strasznym śnie, jest ukojenie uzyskane dzięki gapieniu się w chmury. Co autor recenzji również poleca.



poniedziałek, 17 lipca 2023

Powiedz mi dobre słowo w ucho

 Karaś Rogucki "Czułe Kontyngenty", Kayax, 2022


"Świat nie jest straszny lecz piękny, bo tak postanowiłem" - powiedział ponoć Hrabal, a Roguckiemu mogło się to spodobać. Umiesz latać? Umiesz! Nie siadaj więc na złu, tylko fruń ku dobru - zdawałby się mówić.  

Kolor okładki tej płyty przypomniał mi kolor drugiej płyty Morcheeby - zespołu, który nie umiałby zaśpiewać mrocznej piosenki - a może umiałby, tylko byłaby to radość w mroku. 

Zatem maluję ścianę pokoju i drę się szczęśliwy z wokalistą Roguckim. Telewizor wyłączony, śniadanie z czerwoną porzeczką wśród świergolących ptaków zjedzone. Pora też wydać świergot. Obejrzałem mema na Facebooku: "Temperatura 30 stopni! Alert RCB: To już po Rzeczypospolitej!", a potem jeszcze przeczytałem na Gazeta.pl: "upiorna czerwień na mapach / Akropol zamknięty / Bordowe alerty we Włoszech / śmiertelne dachowanie w Krakowie". No i uspokoiłem się dopiero, gdy usłyszałem zwrotkę z płyty: "W lipcu pogoda stabilna / Napływają informacje ze świata / O kolejnych potwierdzonych przypadkach / Że dobro zaczyna wracać". Ochłonąłem i odśpiewałem refren: "Nie chcę już o niczym myśleć / Powiedz mi dobre słowo w ucho / Proszę jeszcze trochę bliżej / Resztę zostawmy na jutro". 


"Resztę zostawmy na jutro" to chyba moja ulubiona piosenka. Z frazami o upartej wierze i  kawałku nadziei, której starczy dla każdego. Z surrealem "Lokomotywy jak ogromne łososie / nawoływały się nocami (...)" prawie tak dobrym jak "Anioły żrą kiełbasę" z pierwszej płyty Comy. Pasuje mi ten plumkający bas, i te plamy dźwięku. Pasuje mi wokal - mistrzostwo Polski.

Piosenka nr 8 - "Film" też jest boska - z leśnym teledyskiem, z takim błyskiem słów: "Robisz mi w głowie takie małe eksplozje". Popowa, popowa do bólu - klawisze z dawnych lat (bardzo dawnych, tego kiosku "Ruchu" koło wieżowca,  gdzie kupiłem winyl "Papa Dance" z piosenką "Kamikadze wróć!" już nie ma) i ten jej lekko patetyczny refren: "Posłuchaj ciszy..."! Można dać się unieść. 


Tak o muzyce napiszę: to szlachetny pop-rock o bardzo dobrych refrenach. Woda jest przezroczysta i zachęca do zanurzenia. Teksty człowieka szczęśliwego mogą drażnić fanów mieszkających na Żuławach Wiślanych. Ja wynotuję jeszcze kilka fraz, przy których człowiek przyzwyczajony do negatywnych komunikatów i prognoz końca świata, zawiesi się skonfundowany:

"Dobry jest ból ten / Wybuchają butle" ("Zapasowy tlen"),

"Miasta kładą się do snu jak smutne psy" ("Marianna"),

"Właśnie jakbym się teraz / Zaczynał od nowa / Od jednego do drugiego / Twojego słowa" ("Bezpieczny lot"),

"Naładowany kolorami jestem / Jak sklepy w strefie bezcłowej" ("Zobacz jak się ładnie pali"),

"Nazywam rzeczy po prostu / Nie mają innych znaczeń / Jestem ufny i wierny i w cieniu / I tak jest łatwiej" ("Latem pływam nago w czystej wodzie"),

"Podpisuję się pod deklaracjami / Przeciwko wychodzeniu z sypialni") ("Jutro spróbujemy jeszcze raz").

Na tej płycie pełnej przebojów - najpierw wpadła mi w ucho "Marianna" ("Kolorowe robaki / Kamienie z morza / Na całym niebie / Rudy pożar"), potem "Bezpieczny lot" (fajny teledysk ze śpiewającym ogniem "dającym ognia"), "Mniej niż więcej" - z nagłym zrozumieniem, że niedosyt jest lepszy od przesytu ("Ciągle jest / Mniej niż więcej / I to jest moje miejsce").  No i "Brunatny", który bardzo kazał powtarzać refren ("Do widzenia do jutra, kolejny dzień"). Na koncercie w łódzkiej Wytwórni, ten kawałek - pamiętam - wyjątkowo dobrze zabrzmiał.

Pierwszy i ostatni utwór są lekko spowolnione. Klamrą spajają te taneczne, do których ciągle się chce powracać.



niedziela, 2 lipca 2023

Przesada, blichtr i przepych. Stadionowy rock

MUSE "Will of the People", 2022.


Gdy francuskie miasta pustoszą hordy nastoletnich buntowników, a Donald Tusk właśnie dziś nagrał filmik, że nigdy się nie zgodzi na imigrantów ("Czego nie rozumiesz?"), przypomniał mi się album Muse, który traktuje o buncie. W teledyskach - zamaskowane watahy, na okładce obalony pomnik Wielkiego Muse'a. Niezłe schizowizje!

Ten album w kategorii stadionowy rock - wygrywa wszystkie zestawienia. Bo posłuchać Muse, to jak pobyć na stadionie. Popadać w przesadę, blichtr i przepych. Śpiewać jak Freddie "Galileo! Galileo!", oszaleć. Nie jestem jakimś ich wielkim fanem. Z początku wydali mi się zdolnymi kopistami Radiohead. Potem bardzo polubiłem "The Resistance", ale "Will of The People"- płyta z zeszłego roku, podeszła mi jeszcze bardziej.

Chyba najbardziej lubię "Veronę" - patetyczną balladkę trochę w stylu Thoma Yorke'a, ale z tym wysokim vibrato pana Bellamy'ego. Tekst inspirowany tragiczną miłością Romea i Julii, pełny jest zadęcia, co mi absolutnie nie przeszkadza wzruszyć się, gdy gitarka łka jak w utworach U2... Trucizna na ustach i pragnienie miłości, zdejmowanie ubrań i maski, "jeśli to mój ostatni dzień na Ziemi to chcę być z tobą!". Ach, oszaleć z miłości, "rysować serduszka, słodzić"!

Płyta zaczyna się motywem kojarzącym się z piosenką Marilyna Mansona. "Beautiful People" zastąpiono "Will of The People". Ważne, że brzmi to czadersko. Taka wola suwerena. I przerysowany tekst o potrzebie rewolucji. I o tym, że wylejemy dziecko z kąpielą.

W drugim utworze, którego przebojowości ulegam bez wahania, cynicznie podawana jest nam teza: "że potrzebujemy uległości, żeby nie czuć bólu". Że samodzielność jest zła a możliwość wyboru zwyczajnie męczy. Piękny motyw retro (lata osiemdziesiąte) na klawiszach, absolutnie mistrzowski kawałek, do zapętlenia.

Dalej w "Liberation" dyskretnie sprawdzamy czy to Muse, czy Queen. Tym razem śpiewają uciśnieni. Mowa jest o obalaniu reżimu, dziękuje się mu kulturalnie, ale stanowczo. "Ukradliście wentylację, ale powietrze jest nasze!".  To znów hit!

W "Won't Stand Down" wokalista robi wyrzuty i zapewnia, że nie ustąpi, a jego gniew przechodzi w growl. Gdzieś w tle słychać orkiestrę, a gitary łoją rzeczowo i solidnie. 

"Ghost" - dla kontrastu to tylko spokojne pianinko, do którego mogłaby śpiewać Kate Bush. Lirycznie o tęsknocie, a może tylko o tym, że było, co było i niech już nie wraca.

"You Make Me Feel Like Halloween" brzmi jak jakiś pastisz (kościelne organy, przetworzony wokal). Czuję tu Jacksona, wizualizuję sobie moonwalk w pantofelkach. To jest tak głupie, że aż fajne. Kupuję to, tańcuję i podśpiewuję: "Kiedy zgaszasz światło, czuję się jakby to był Halloween"!

"Kill or Be Killed" rozpoczyna świetny gitarowy riff, potem jest wszystko, za co lubi się Muse. Bombastycznie tłumaczy się tu bunt opętaniem. Posłuchajcie tych głosów z zaświatów (od 2:43), a potem growlu... "Jeśli nie zabijesz, będziesz zabity", whoaahh!

"Euphoria" to trochę disco. Disco o potrzebie uciechy. Że niby wszyscy potrzebują ekstazy (i falsetu?).  

A płyta kończy się złowieszczym refrenem, że mamy przerąbane. Wirusy, trzecie wojny, trzęsienia, pożary, kryzysy. 

Z konstatacją, że wszystko przed nami, wyłączam telewizor, wyłączam dudniące basy, wychodzę do ogrodu, prosto w brzęczące chrząszcze!

Spotkanie z Łukaszem Kamińskim na Złotym Środku Poezji w Kutnie

W piątek 16 czerwca na Festiwalu Złoty Środek Poezji w Kutnie. Prowadziłem spotkanie z poetą Łukaszem Kamińskim. Rozmawialiśmy o tatrzańskich epifaniach, o szaleństwie języka w hołdzie Witkacemu ("3"), o wierszach z ulic Kutna ("2") i o wierszach sfrustrowanego nauczyciela polskiego ("1"). Później odbył się jeszcze wieczór poświęcony Arturowi Fryzowi, twórcy festiwalu - wspominaliśmy jego wiersze i jego organizatorski power. Przeczytałem wiersz Artura, do którego stworzyłem wiersz z bitem i stworzyłem teledysk.

Było super, a naładowany pozytywnymi emocjami, w niedzielę utkałem z kilku wierszy Łukasza Kamińskiego - kolejny wiersz z bitem. Wiersz przywołuje m.in. Wisławę Szymborską, Janusza Korczaka czy Brunona Schulza.





Zdjęcia: Krzysztof Myśliwiec

 

"Jak ten nauczyciel" - wiersz z bitem do słów Łukasza Kamińskiego (wiersze z książki "1")


"Za świtem" - wiersz z bitem do słów Artura Fryza (z książki "Czytanie z księgi świętego kłapouchego"

środa, 28 czerwca 2023

Niech zbudzi cię wielki step

 THE HU "The Gereg", 2019

"Kiedy byłem małym chłopcem, hej" wycinałem z gazet informacje o Wyścigu Pokoju. Była to coroczna impreza kolarska. Takie nazwiska jak Ludwig, Raab, Zagretdinow, Suchoruczenkow, a potem wreszcie Polacy: Piasecki, Mierzejewski, Jaskuła. Kapsle na asfalcie, na dywanie - i mały dziennikarz rozgrywał i zapisywał jakieś dziwne własne etapy. Moją ulubioną ekipą była ekipa z Mongolii.   Pamiętam kilku ze składu:  Cedendanbyn Ganbold, Chajanchiarwaa, Munchbad... 

Słucham płyty "The Gereg" od dawna (jest już nowa płyta, ale wciąż kocham pierwszą). Dawkowałem sobie te dźwięki. Słuchałem często w samochodzie. Najpierw wzbudzały skojarzenia z jakimś diabelskim mrokiem, szamańskim misterium. Ale odganiałem te myśli. Mongolia - to nie Diabolia. Mongolia to bezkresy z książek Stasiuka, piękno i dobro.  

Włączcie sobie numer 3: "The Legend of Mother Swan". Śpiewane z jakąś zawziętością, jakby z zaciśniętymi zębami. Gardłowo. 

Któregoś dnia zastanowiłem się, o czym to może być? I nie wymyśliłem, że o czymś tak pięknym! O łabędzicy, która znalazła wreszcie swojego łabędzia i urodziło się siedem wspaniałych łabądków. I było szczęście, cudowne chwile. Ale łabądkom nie urosły na czas pióra i gdy przyszła pora chłodów - nie mogły odlecieć na południe. Łabędzica chroniła je przed śmiercią pod swoimi skrzydłami i niestety - przyszło jej oddać życie. 

Gdy słucham tej tragicznej historii ptasiej miłości, wizualizuję sobie jakieś rozległe stepy pełne cierpienia i walki o przeżycie. I trzeba mi obudzić w sobie empatię do wszystkiego, co żywe, skoro twardziele z Mongolii ją mają. 

Pierwsze skojarzenie z Mongolią to Czyngis-chan, wódz - podręczniki piszą o jego okrucieństwie, ale i tolerancji. The Hu poświęcają mu trzeci kawałek - padają tu słowa: "Bicz Wiecznego Nieba", "Wysłannik Niebios", bo to hymn ku jego czci - pełen patosu, siły i przeświadczenia o słuszności sprawy. 

Płytę zaczyna utwór tytułowy - genialnie rytmiczny, narastający, z tym niezwykłym gardłowym głosem... Przepiękny refren (z powtarzanym słowem "Sons")..., który w tłumaczeniu brzmi: "Słuchaj, to niebezpieczne / Słuchaj i podziwiaj/ Słuchaj i słuchaj rozkazu wielkiego Króla Niebios", a więc posłuszeństwo, pewność...

Przebojowy - "Wolf Totem" zaczynający się od ptasich odgłosów i groźnej modlitwy, która ma moc odstraszania złych duchów. Pokrzycz sobie to "Hu - Hu - Hu - Hu", by znaleźć w sobie motywację do działania. W tekście lwy, tygrysy, lamparty, słonie walczą o przetrwanie, ale wygrywa Mongolia!

"Szokująco" brzmi utwór "Shoog Shoog". Ale ten "szok" to po mongolsku "krzak". Możliwe, choć nie wiem na pewno, że to o tym, że nie jesteśmy jak drzewa wysocy, ale jest w nas moc, siła i jest nas dużo.

Kluczowym słowem w utworze "The Same" jest powietrze. Idealny kawałek do głębokich wdechów! Świetne smyki i powtarzane frazy. 

"Yuve Yuve Yu" z teledyskiem, to najlepszy wstęp do poznawania twórczości zespołu. Śpiących budzi wielki step, tradycja, wiara przodków. Masz to w genach!

"Shireg Shireg" z dźwiękami fletu, ma w sobie jakiś klimat z filmów o Robin Hoodzie - czuję jakąś pierwotną siłę. Jakbyśmy jechali konno do jakiejś mistycznej krainy...

"Pieśń Kobiety" kończy płytę. Jeśli w pierwszym słuchaniu przerażą cię gardłowe szamańskie wokale The Hu, może chociaż ukoi cię ten utwór, poświęcony kobietom - prawdziwym cudom świata, a "Każde serce bije pieśń kobiety".