niedziela, 3 listopada 2019

Kołatkę zamieniła na szczekaczkę

JOANNA ŁAŃCUCKA i JOANNA MUELLER "WARUJ", Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019.

Kobiety „w bieda-trybie”, to o was, dla was! Niech przebudzi się wasza samoświadomość. Bo „w głaskach trosk, się zastarasz na szrot”, zasługujesz na szacunek, równię praw.
Mężczyźni - za wasze grzechy, za wasz seksizm, upokarzanie kobiet - przyjmijcie te ciosy na otrzeźwienie: „(czółko!)(...)(łokieć!)(...) (główka!) (…) (kolanko!)”. Za dużo sobie pozwalacie!

To książka feministyczna, interwencyjna. Ale żadne tam machanie czarną parasolką. Jest źle, napsuło się wiele, zatem ktoś się musi wziąć za naprawianie pęknięć złotem (na tym polega japońska sztuka kintsugi) czyli słowem. Są tu słowa zachęty do boju o swoje, jest radykalna agitka „będziemy pisać wiersze z mamy tego dosyć”, „idźmy na melanż na noże, a nie na wersale”, „nie chcę odwetu / ale stawiam weto: libidalnym bitom / fetom i laudesom”.

Książkę firmują dwie Joanny - Łańcucka to autorka interesujących ilustracji, Mueller to autorka wierszy. Joanna Mueller – wydała w tym roku „Piratów dobrej roboty”. Tamte wiersze matki pięciorga dzieci nie dziwiły, tematyka feministyczna "Waruj" może zaskakiwać.

"Jednakie mamy losy" - czytamy w motcie, które precyzuje tematykę książki. Poetka zdaje się mówić - współodczuwam, czuję każdy kobiecy ból, ustawiam się po stronie słabych, skrzywdzonych. Empatia każe jej zaprząc machinę słowotwórczą do słusznej sprawy. Niech mąci, kłębi sensy, wzmacnia je, dodaje im siły. Zdaje się iść na całość, odrzuca asekurację. To ten sam power, który pozwolił jej tak świadomie pisać o trudach bycia matką.

Joanna Mueller ma rozpoznawalny styl. To zestawianie słów o podobnych znaczeniach, szukanie ich zaskakujących wnętrz. Słowa są przez „cyzelatorkę” lepione, słowa są gniecione (jak - sam to wymyśliłem - gumowa zabawka wypełniona mąką). Nadaje się im inne znaczenia, wymyśla się je na nowo, naprawia, modyfikuje. Skoro zużyte słowa nic już nie znaczą, a wyświechtane tylko świszczą, trzeba sięgać po mało znane. Tak, wyszukiwarka Google będzie przydatna!

Dla mnie to co się dzieje w tych frazach, to zderzanie się słów - to absolutna maestria! Zachwycałem się „Wylinkami”, podziwiałem „Intima thule”, teraz ekscytuję się „Waruj”. Uważam, że to co się tu wyprawia w języku, zasługuje na największy szacunek. I laur. I pean. I dużo PLN-ów! 

Książka jest wyjątkowa, wyjątkowe są też: jej format – przypominający komiksy, i forma – przeplot wierszy oraz komiksowych okienek. Powstało novum - poemiks. Poemiks, który nie ma zbędnego wiersza.

W pierwszym - wyciszona kobieta "wmotana w kokoning", w wieczne usuwanie się w cień, tworzy "punkt przywracania"; jej smorzando (wyciszanie głosu aż do zera), to gotowanie się do boju. W drugim - życie kobiet porównuje się do losu kur niosek, którym przycina się dla ich dobra dzioby - rozpoczyna się właściwe „oburzenie Mueller”.

Skąd ta chęć do walki? Oto trop: "Nowa wspaniała szujnia - język zdążył zbrunatnieć”. Obserwacja orgii drętwych mów - nie pozwala milczeć, każe się otrząsać. "Przeszły przez nią wiece stronnictw", "kołatkę odsprzedała za szczekaczkę", wściekła się. Dotąd grzeczna, odpala aplikację „Kick the buddy!” i rozprawia się z "chłopcami grającymi w pikuty". Obrywają gnoje!

W wierszu dedykowanym Urszuli Zajączkowskiej wykorzystana jest botaniczna metaforyka. Czytamy o potrzebie otrząsania się ze stadionowego chamstwa, które dziś depcze wrażliwość. "Try me traumo, zrań dłoń, gdy mnie złamiesz / trzciną czującą najwątlejszą w przyrodzie / wbrew twardzicy zwartej darni murawy".

"Stara kontynentka wysiaduje" - to brutalna diagnoza współczesności pełnej nacjonalizmów, braku współczucia dla innego człowieka: "nie w taki weszłam mariaż rewanżów / nie takim matkowałam demarkacjom" - zdaje się mówić ta, która zawodzi się na własnych dzieciach.

"bezwarunkowa" to ckliwe, przejmujące wyznanie matki, która poświęciła się dla swojej pociechy: "dla ciała które czule ciułałam / w nagłych swatach ze światem wy / bita z wycia spowita w całun / suczych sukienczyn: (...)" Zapada w pamięć - obraz świata spowitego śniegiem - spokojem.

W "Autoodzysku (Widka szapoba)" autorka chce przestać się zatracać, zanikać, chce wziąć się za siebie. O! Takich wierszy potrzeba tysiącom kobiet, które pokornie służą, a którym przecież należy się świat. Trafiają w sedno te frazy o mikrych apanażach, "to nie majak, że masz nijak", "co ci spłonęło w domowym ognisku?", itd.

W dziesiątkę trafia - "dobermanka" - pięknie sportretowana przez Joannę Łańcucką - wielka psina ubrana w fatalną falbaniastość, metafora kobiety ściśniętej gorsetem konwenansu. To trzeba zobaczyć, to trzeba przeczytać!

W cyklu pt. "Brzuchy (rewia trzewiowa)" jest zaskakujące olśnienie, że ciąża ("piąta infantiada") i kroczenie w demonstracji ulicznej "pod czarną banderą bioder" to podobny bój i ból. Swoje rany zadaje wiersz "Bracha" z wcieleniem się w kobietę, która poroniła - z określeniami: "zachłanne zapadlisko", "dóbr w bród ale nie dla mnie"...
Brzmiący trochę hiphopowo (rymy) wiersz o brzuchu - pełnym dziwnych szamańskich zaklęć - jest o buńczucznym cznianiu złych myśli o swoim ciele, o tym, by zamiast kompleksów, obnosić się dumnie i tańczyć.

W przepisanym z poprzedniej książki wierszu "To nie tak jak myślisz, siostro" - jest o uważnym wsłuchiwaniu się w opowieści "sióstr". Są tu filozoficzne wskazówki: "mówiących od czapy, nie potępiaj w czambuł", "obejmij mnie narracją, która nie wyklucza" i okrzyki: "viva urawniłowka, brygada roszczeniówka!".

W kolejnych wierszach są groźne nawoływania do działania (zabrzmiało mi to jak RATM): "będziemy pisać wiersze z mamy tego dosyć", "idźmy w melanż na noże, a nie na wersale", "nie chcę odwetu / ale stawiam weto: libidalnym bitom / fetom i laudesom", "bądź usadzona na bujanym tronie" i są prowokacyjne  do pań, czy aby są wojowniczkami, czy aby są pewne siebie?

Zaskakującą - glacjalną metaforykę ma wiersz "Gdzie nas nie ma w wyobrażeniu góry lodowej", to reprymenda dla kobiecej bojaźni i życzenie, by kobiety były niepodzielne, twarde jak kwarc.

"Myto" to już spojrzenie w oczy prześladowcy. Niżne Potulice zmieniają nazwę. Nikt tam już nie będzie potulny.

Bardzo lubię "Krio" - wiersz o głodzie uczuć, który czai się w wyblakłym zdjęciu ślubnym. Automatyczne skojarzył mi się z wierszami "Anoreksja" i "Wielki chłód" Piotra Gajdy z tomu "Hostel". Tam było spojrzenie z męskiej strony: "Chcesz być Ewą, bo po domu / krąży mit o zamrożonej w lodówce paczce / owoców "Rajski ogród" ”; "Wokół tylko lód, jedzenie lodu, kruszenie lodu."
„Krio” jest specyficznie zapisane: tekst raz wyrównany do lewej, raz do prawej, jak głosy z różnych światów. A wszystko to, zakończone takim dystychem: „to głód tak wielki że w zastygłej kuchni / zgrabiałymi palcami wyżerasz mrożonki”.

Sięgający do japońskich skojarzeń „takotsubo (Krakenka i jej krach)”, uzupełniony niesamowitym portretem poetki oświetlonej ekranem, która jest jednocześnie ośmiornicą plującą czarnym tuszem, to maestria uderzania w poetyckie struny.

„Blednica dziewczęca, oczar wirginijski” to zakręcona wizja matriksu, w którym jak na dłoni widać labirynt świata kobiet – pełen pułapek, porażek. Wszędzie „zgnioty”, „zgłuchy po szamot”, „kraina rozczarów”...

„Stygmy (dreszczowa piosenka)” to zapis rytuału oczyszczenia się z głosów świdrujących głowę. To jest przymus, by „wybić szczelny szpunt”.

Ciekawym pomysłem są dwa wiersze inspirowane dramatem Eurypidesa „Trojanki” w tłumaczeniu Jana Kasprowicza. Wers „przez koltan w waszych tabletach rudę niobu i tantalu” wysyła nas z czasów starożytnych do współczesności. Idąc za tropem frazy z wiersza, łatwo znaleźć w sieci artykuł o tragedii kobiet w Kongo i zrozumieć sens pisania takiej książki!

Czy chcemy aż tak dużo? - zdaje się pytać autorka. I odpowiada: „Chcemy pisać się wreszcie godnie”, i sięga po grube działa - w wierszu „lico / mizdra” opisuje horror kobiet, porównując je do oskórowania zwierzęcia, co dosadnie podkreśla grafika z Wenus, której rozpruto brzuch.
W wierszu „artemizje” sięga po los Artemizji Gentileschi, włoskiej malarki, która była gwałcona przez swojego nauczyciela Agostino Tassiego, potem jeszcze torturowana w czasie procesu sądowego, co zaowocowało potem słynnymi obrazami z motywem Judyty i Holofernesa.

Kończący książkę wiersz „asie-niteczki” jeszcze raz podkreśla konieczność wspólnoty.

„Waruj” to wyrzut możliwości języka, fajerwerk, który zachwyca. „Waruj” to wyrzut - żal skierowany do niegodziwego świata. Jeśli autorka za patrona miała np. Józefa Czechowicza – (pierwsze skojarzenie: „zwija się zaułek zawiły zagubiony we własnych załomach”), to do perfekcji dopracowała, co tamten wypróbowywał. Ten gruby bas słów, niech trzęsie. Te "brzmienia brzemienne w sens" niech wprawiają w drżenie, niech przejmują. Niech szyby drżą!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz