czwartek, 9 lipca 2009

Zmory


Autor: Piotr Gajda

MARS VOLTA „Octaheron”, 2009

Uwaga, to NIE JEST recenzja muzyczna. To monolog, a jednocześnie mikroskopijny wylew w oku Molly Bloom. To wykrętna odpowiedź na pytanie; „Jakie, jeśli zredukować je do najprostszych form wyrazu, były myśli Blooma o myślach Stefana o Bloomie i myśli Blooma o myślach Stefana o myślach Blooma o Stefanie?” To stenogram z transmisji na żywo „WC Kwadransa” z bananem, prezerwatywą i spoconą dyrektorką szkoły w rolach głównych („proszę nałożyć na banana prezerwatywę” – rozkazuje WC, dyrektorka stęka, ale on już nie patrzy, nie słucha, popija yerba mate i zanurza się w wizji, w której za kilkanaście lat Mars Volta nagrywa „Octaheron”). Cięcie, oto w tipi wódz siouxów pokazuje trzymany od pokoleń przez jego plemię chełm konkwistadora Kevinovi Kostnerowi (w scenie z zaginionego filmu „Tańczący z wilkami), ten przygląda mu się i widzi odbijające się w nim jak w złotej kuli twarze Omara Rodrigueza-Lopeza i Cedrica Bixlera-Zavali. Zzzziitttt, znów cięcie i tym razem Johnny Deep, tak jak jest to napisane w alternatywnej wersji scenariusza filmu „Blow”, która śni się z kolei Klausowi Meine z zespołu Scorpions, handluje hurtowo z Pablo Escobarem nie kokainą, a nielegalnymi kopiami albumów Mars Volty. I są tego snu konsekwencje – wkrótce zespół Scorpions przestaje nagrywać swoje piosenki w Zagłębiu Ruhry, zażywa pejotl, wywozi instrumenty do Puerto Rico i nagrywa pod pseudonimem Mars Volta piosenkę „Since We’ve Been Wrong”. Oczywiście, podobno istnieje naprawdę zespół Mars Volta i także w Niemczech się o tym mówi, za co Rudolf Schenker każdego rozgłaszającego te niesprawdzone plotki bez ostrzeżenia wali w zęby. A komu przyśnił się Frusciante? Początek „Halo Of Nembutals”, to rytmy/zapachy rodem z wnętrza skarpetek, które „redchoci” na słynnej fotografii założyli na własne penisy (sesja zdjęciowo trwała długo, od oświetlenia zrobiło się 35 stopni w studio). Śmierdzi, ale smród nie wyklucza progresywnego wyrachowania, co potwierdza pani profesor ze szkoły, w której w rok możesz zrobić maturę i przystąpić do dowolnego kierunku studiów pod warunkiem, że będą płatne. „With Twilight As My Guide”, tuli się do szyi nieładnej wybranki jej pryszczaty admirator, równie niezgrabny, ale o bogatym wnętrzu. Oczywiście na korytarzu wyższej uczelni (4 stopień schodów prowadzących na pięterko, w tle słychać jak doktor-łapówkarz smętnie gra na pile.). Podobno „Cotopaxi” przypomina miłośnikom King Crimson King Crimson? Gdzie, jak, kiedy? To tylko psychoza natręctw, która ogarnia Roberta Frippa, kiedy odwraca się od publiczności plecami – znów nie chcę grać jak Mars Volta, znowu gram jak Mars Volta? – i po raz 655592 układa palce na gryfie (oby Broń Boże!) nie w tej samej konfiguracji. Idźmy dalej z dyplomem wyższej uczelni z podpisem rektora (prof. dr hab. Bełkota), gwiżdżmy „Desperate Graves”. Czy przechodzień w szarym prochowcu, który nas minie cicho zapyta – Pan też to w ciemności słyszał? Tymczasem na niebie wschodzi sonda o nazwie „Copernicus”, o której wypowiedział się kiedyś Kurt Vonnegut, że gdyby takie zamiast B-52 latały nad Dreznem w 1945 roku, spałby spokojniej w oflagowym łóżku. Jakby na potwierdzenie jego słów, nieistniejący zespół o wymyślonej nazwie Mars Volta kończy swoją nieistniejącą płytę zatytułowaną „Octaheron” utworem „Luciform”, który śnię z kolei ja i mam otwarte usta, jakbym chciał przez sen powiedzieć; „Poszukujcie, aż w końcu znajdziecie zaśniedziały chełm konkwistadora, albo opróżnioną do połowy butelkę tequilli. Dopóki poszukujecie mój sen, chociaż duszny, będzie dobry”.

1 komentarz:

  1. Nagle poczułam nieodpartą ochotę sięgnąć po tę najnowszą płytę TMV, co nie zdarzyło mi się od czasów Frances the Mute.

    Ale ponieważ De-Loused in the Comatorium było dla mnie objawieniem dziesięciolecia uważam, że ich świeże dzieło zasługuje jeśli już nie na dozgonną miłość, to chociażby na poszturchanie kijem.

    OdpowiedzUsuń