piątek, 29 czerwca 2018

Hymny unurzane w blue

MANIC STREET PREACHERS - "Resistance Is Futile", 2018


Wciąż działa na mnie bezczelność muzyki Maniakalnych Ulicznych Kaznodziejów. Znów napisali hymny, przy których buzuje krew. Napisali ich już chyba tyle, że starczyłoby dla wszystkich krajów świata.

Lubię ich image - te retro marynarki. To jest urocze. Oto błędni rycerze, samuraje XXI wieku!

Weźmy pierwszy utwór "People Give In". O ludziach, którzy nas rozczarowują, złoszczą, wnerwiają. I nagle można im to wszystko wybaczyć. Bo nie ma żadnej teorii wszystkiego. Jest piękno i dobro. I łza na policzku.

Drugi "International Blue" - możliwe, że najlepszy utwór w ich karierze, zainspirowany twórczością Ivesa Kleina, który używał tylko błękitnego koloru tzw. IKB - International Klein Blue. Jego obrazy to np. odbicia na płótnie ciał modelek, które wcześniej pomalował ultramaryną. Podoba mi się szczególnie jego blue globus. To unurzanie w blue, unieważnianie. I czuję niepokój w tej piosence. W "chłopcu, który widział prawdę i zostawił nas z międzynarodowym błękitem", w "ścieżce dźwiękowej dla pustki". I zastanawiają słowa: "Czy poprowadzisz nas do pustego pokoju? I oprawisz w błękit?".

Numer trzy - "Distant Colours" - przepiękny, o miłości, o pękniętym tysiąc razy sercu. Do wielokrotnego zasłuchania. Albo zapatrzenia - do trzech piosenek powstały teledyski z udziałem sympatycznej Azjatki.

Czwarty "Vivian" z odgłosem migawki i nakręcania filmu (znam kogoś kto kocha ten dźwięk) i patetycznym refrenem. Poświęcony autorce tysięcy fotografii ulicznych Chicago Vivian Maier.

Ale najbardziej rozkłada mnie na łopatki, stadionowy zaśpiew w "Hold Me Like a Heaven". Zostawia mnie bezbronnym. Przy dźwiękach tej piosenki można wybaczać sobie ciężkie winy, bratać się, wyznawać miłość, gapić się w dal i nie rozumieć nic z wielkich problemów tego świata, skoro jest oddech, trwa czyjaś obecność. Można przecież tak łatwo przejść od trzeciej linijki z "I hate the world more than I hate myself", do wyznania, żebyś mnie objął jak niebo.

Odnotujmy, że jest tu też: np. "Dylan And Caitlin" - utwór z gościnnym udziałem The Anchoress z Simple Minds (przez to podobny do piosenki z Niną Persson z 2007r.) o alkoholizmie i trudnej miłości walijskiego poety Dylana Thomasa i jego żony Caitlin. 
Piosenki: "Sequels of Forgotten Years", "Liverpool Revisited", "In Eternity", czy "Broken Algorythms", gdzie zespół próbuje narzucić sobie tempo Green Day, są zwyczajnie słabsze od wyżej wymienionych.

Jeszcze przedostatni "A Song for a Sadness" jest tak przyjemnie podniosły i optymistyczny. Płyta kończy się jednak smutnym wyznaniem "Czekam na koniec czasu". Taki jest smutek samurajów. Ale póki co, miecze w dłoń! Opór jest daremny!



poniedziałek, 25 czerwca 2018

Gargulce nad głową, widelce w sercu

MARK LANEGAN BAND "Gargoyle", 2017.

Drapie głosem jak szorstkim policzkiem. Zachwyciłem się jego płytą "Blues Funeral" z 2012 roku. "Gargulce" zdają się okładką nawiązywać do "Imitations" z 2013 roku. Wtedy - nekrolog, teraz cmentarne ogrodzenie... Doprawdy, osobliwie...

Otwiera się ta płyta przepięknym mrokiem. Najpierw wyznanie, że "Diabeły, lepsze są te, które znasz, niż te nieznane." Wizualizuje się ktoś w czerni, cały w tatuażach z trupimi czachami, rozgryzający jakieś gorzkie ziarna, który obnosi się ze swoją zawziętością, macha
naładowanym ganem. A refren jest jak czarna chmura nad spragnionym deszczu polem.

Potem jest klimatyczny, najlepszy na płycie - "Nocturne" - złowieszczy, jakby ktoś zaklejał wszystko czarną taśmą, unieważniał. Niepokojące dźwięki. Smutne obrazki: prześwietlenie rentgenowskie, krwawienie niebios, zwisanie głową w dół, kotwica na szyi, martwa natura z różami w wazonie i świdrujące pytanie: "Czy będziesz za mną tęsknić, kochanie? Widzę kolizję dwóch samochodów."

Recytowany przy klawiszowym hałasie "Blue Blue Sea" przywołuje tytułowego gargulca, który usadowił się na wieży i ani myśli przestać wymiotować. Piętno, przekleństwo, przegrana, widelce w sercu.

"Beehive" - ul w głowie. Basowy pochód w stylu Joy Division i zawodzenie, że wszędzie są pszczoły i odjeżdżam". Uzależnienie. Od czarnowidztwa, od depresji, od widma porażki. Wampiryczny teledysk może zniechęcić wrażliwych, może zachęcić lubiących klimat Jarmuscha z "Tylko kochankowie przeżyją".


"Sister" - przynosi morfinowe uspokojenie. Rozmyta gitara w stylu the Edge'a ze starych dobrych czasów U2 i wokal przypominający trochę mniej chrapliwego Waitsa. "Emperor" - jest melodyjny i przebojowy. O zabijaniu - swojej dumy, buty albo demonów. Kolejny - "Good Bye to Beauty" - piękny jak sypiący biały śnieg w święta. "Drunk On Destruction" - dla odmiany szorstki. Pławienie się w smutku, perwersyjna satysfakcja z nieszczęścia. W "First Day on Winter", znów Lanegan jest łagodny jak baranek, a piosenka smutna jak nagrobek. Ostatni - "Old Swan" lekko rozczarowuje. Ech, gdyby zakończyć ten album czymś mocniejszym? Tak czy inaczej - płyta jest interesująca. Chłodzi jak wentylator, studzi jak woda z lodowatej studni.

wtorek, 5 czerwca 2018

Wywiad z Anną Mochalską

Na stronie Kalejdoskopu (Serwisu Kulturalnego Łodzi i Województwa Łódzkiego) ukazał się wywiad z Anną Mochalską. Serdecznie polecam! Debiutuję jako przepytujący.