niedziela, 30 maja 2010

Biegnące pardwy


Autor: Krzysztof Kleszcz

IZABELA KAWCZYŃSKA „Largo”, Biblioteka Galerii Literackiej MBWA Olkusz, Biblioteka Frazy, 2009.

Czytając poezję konfesyjną trzeba mieć świadomość, że oglądamy nawet nie czyjąś nagość, a wnętrze duszy. Zaproszenie do intymnych zwierzeń nie jest kierowane do wszystkich. Trzeba poprzebywać w ciemności, pozwolić oku na akomodację.
Nie bać się już wszędobylskiej: krwi czy rtęci. Trzeba być gotowym na intymny świat - bosych stóp i szorstkich traw. Na tym poziomie przekazu trzeba mówić tym samym językiem, być przygotowanym na gęstą metaforę, przeskok w świat pozarealny. Wkraczasz do mojego snu, nie pytaj mnie o każde słowo, chłoń klimat, nie szukaj reguł.

Poezja współczesna różni się od poezji lat 30-tych. Zmienił się styl i język. Bywa, że w wierszach są płaskie dowcipy, publicystyka, prowokacja, ironia - dystans.
W poezji Kawczyńskiej wszystko jest serio, wersy tłoczą żywą krew. Znalazłem u niej tą samą intensywność i niesamowitość co w poezji Zuzanny Ginczanki (zapomnianej przez podręczniki i antologie, niezwykłej poetki żydowskiego pochodzenia, tragicznie zmarłej w czasie II Wojny Światowej). Nie znam niestety antologii "Solistki", ale to, że nie ma tam Kawczyńskiej, już wiem, że czyni obraz kobiecej poezji niepełnym.

"Rozżarzony płomieniami barw dziki ogród tkwi w ziemi jak lont, przytknij czerwień gorącą jak ogień, i wybuchnie ziemia petardą" ("Ucieczka" z tomu "Udźwignąć własne szczęście"). Przyroda - "pyszny paw z kolorowej emalii" i kobieta uzbrojona w płeć przygotowana do walki "patrzę w luster stojące stawy i wypływam z nich jak topielec, oczy badam dłonią wylękłą i wyczuwam twardy oczodół". "Płaczę z żalu, całuję w usta, śmiechem parskam i marszczę brew, tylko życie mi w życiu zostaje, by o śmierci zapomnieć na śmierć." Tak pisała Ginczanka, tak tańczyli Eros i Thanatos.
"Pod opalonym naskórkiem krew podrażniona boli, w krętych opętlach tętnic życie wylewa wisłą, w cienki nabłonek wargi ciśnie się krwawo półkolem,rumieńcem zgrzanych policzków w manifest chce mi wytrysnąć - cieszę się: życie!(wykrzyknik); oddechom daję posłuch, że niby: lat siedemnaście, że niby: jestem szczęśliwa, a przecież jestem nadziana na pal, na własny kręgosłup (mam w sobie śmierć nieuchronną jak igła krążąca w żyłach) to nie da się przekabacić, i nie da się przeżebrać". („Fizjologia”)
"My ...Chaos leszczyn rozchełstanych po deszczu pachnie tłustych orzechów miazgą, krowy rodzą w parnym powietrzu po oborach płonących jak gwiazdy. - O porzeczki i zboża źrałe soczystości wzbierająca w wylew, o wilczyce karmiące małe, oczy wilczyc słodkie jak lilie! Ścieka żywic miodna pasieczność, wymię kozie ciąży jak dynia - - płynie białe mleko jak wieczność w macierzyńskiej piersi świątyniach."(„Dziewictwo”)

Konfesyjna poezja Ginczanki zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nie mniejsze poezja Izy.

Jej pierwszy tomik "Luna i pies. Solarna soldateska" zdobył II Nagrodę w konkursie "Złoty Środek Poezji". W nowej książce powracają niektóre toposy, zwraca uwagę natomiast krótsza fraza (być może to efekt redakcji Łukasza Jarosza). Pozostał język - pełen intensywności, gęstej metaforyki oraz klimat sennych fantasmagorii: "Jeśli zmrużyć oczy, gwiazdy rozlewają się jak rtęć. Kapią." ("Czerwiec"). Frazy nasiąknięte są bólem "Pieśń płynęła z rany" ("Ciężar").

Nietrudno wyczytać, że autorka zamieszkuje prowincję. Jej wiersze zasiedla bowiem całkiem niezły zwierzyniec: sarny, pardwy, trutnie, sowa, pies, kraby, trzmiele, nietoperze oraz "rozchełstany ogród". To odludzie kapiące płcią, w którym Słońce ma "zaprawione żółcią oko", a "Las dzierży chrobot".

Dość znamienne jest porównanie astronomicznych metafor Ginczanki: ”ja – jedyna wiadoma ziemia pośród martwo krążących planet” („Ucieczka”), i Kawczyńskiej: „Teraz jestem wymarłą planetą dojrzałą w swej barwie. („Nowa mitologia”).

Dwa wiersze "Miasta" i "L.A."wyłamują się z tej wiejskiej scenerii i wyrażają rozczarowanie wschodem i zachodem. Nowy Jork świeci brudem, Los Angeles kapie seksem...

Wszędzie sporo jest erotyki, nie ma tu żadnego tabu: "Słowa dźwigają woń potu i krwi". Podmiot liryczny wypisał się ze świata, urządza sobie swój - na pograniczu realu i poza nim. Czuje się zagubiony, zdradzony, niedopasowany, niespełniony, samotny.
"Za rogiem czeka mężczyzna. Dzierży blask w dłoni. Jeśli to nóż, boisz się bardziej", "Ciało leniwe jak truteń", "Grążele odstają od tafli jak narośl" ("Przezimowanie"), "Ryby prężyły ciała, grube niczym lingam" ("Luna"), "ptaki gotowe dziobać i dziobać". Dramat tego wyobcowania narasta z każdym wierszem: "Tutaj maluje się framugi, nie usta,(...)" („Ślady”), "Wziąć mężczyznę, jak się bierze tabletkę od bólu brzucha albo głowy."(„Lunetarium”),
by w wierszu "Milcząc" osiągnąć największą intensywność. Cytat z tekstu Św.Pawła z Tarsu kończy się w połowie zdania. Zamiast "A miłości bym nie miał..." następuje koszmarna wyliczanka: pejcz, świst, nóż, popiół.

W tych wierszach się grzęźnie. Opisana bezradność może zakłuć w serce: "Pardwy biegną ku nam jak nieszczęścia", "Odnaleźć w sobie spokój zwierząt, które ufając zmartwychwstaniu, szykują płytkie norki grobów", "Powinnam płakać. I płakałam."

W tej niewielkiej formatem książce sporo jest wielkich fraz, które oddziałują na wyobraźnię niczym obrazy Boscha albo Beksińskiego: "Śmierć jest dziewicą, pojawia się nagle, odziana w biel, śnięta i senna. Trzyma w ramionach czarną małpę.", "Drzewo na którym wisisz, rodzi owoc", "Nocami wpychali w dziewice krew. Wiedzieli. Minie. Musi minąć.", „Towarzyszył nam lot nietoperzy. Welwet skrzydeł powoływał niebo i niebo rosło, gotowe przystąpić”. "Księżyc wtacza się w antrakcie, pijany i wzdęty."

Niepokój płci, miłość jak atak epilepsji: "Byliśmy młodzi. Dół był głęboki i chcieliśmy skoczyć.” Wraca się do tej książki, przyśni się.

2 komentarze:

  1. Uwielbiam tę książkę. Bardzo często do niej wracam. Wiersz Drzewo to dla mnie arcydzieło. Dawno nie czytałem tak doskonałego tekstu, który by w tak niewielu słowach mówił tak wiele.

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak: świetna rzecz:

    "DRZEWO

    Masz tyle lat co Jezus i nie chcesz umierać. Owoce
    są cierpkie i ciężkie jak grzechy. W górze szkli się
    słońce, zaprawione żółcią oko. Wilgoć nadciąga

    od strony rzeki. Przynosi rustykalną słodycz, a ja
    starzeję się przy tobie. Boisz się, że umrzesz w lipcu.
    Jest lipiec. Drzewo, na którym wisisz, rodzi owoc."

    OdpowiedzUsuń