Niepokoi mnie słowo „kruchość” – o tomie wierszy Pawła Podlipniaka "Aubade triste".
Tom wierszy Aubade triste zachęca do postawienia kilku pytań. Pierwsze dotyczyłoby tytułu zbioru. Zawiera on nazwę gatunku liryki prowansalskiej, z powodzeniem uprawianego później w poezji anglosaskiej, w wieku XX na przykład przez Philipa Larkina, którego Paweł Podlipniak chętnie czyta. W polskiej literaturze aubadę napotkamy najczęściej w przekładzie poezji języka angielskiego, dominującej dziś jako źródło oddziaływania. Czy także Podlipniakowi twórczość anglosaska dostarcza najwięcej inspiracji? Warto przypomnieć etymologię słowa aubade. Oznacza ono dokładnie kocią muzykę, a zaprojektowana przez autora okładka tomu z czarnym kotem odbijającym się w snopie światła wyraźnie ten trop uwiarygodnia. Na marginesie: obraz czarnego kota jako figury pecha, ale i magii, w nieomal Heideggerowskim prześwicie daje do myślenia...
Już tytuł i okładka zbioru – jako zaproponowana forma autoprezentacji – podsuwają jeden z wielu możliwych kierunków jego odczytywania. Jakim chce się Podlipniak zaprezentować, jak chce, żeby go postrzegano? Z tego pytania wynika kolejne – o to, kto w tych wierszach – jeśli założyć, że poezja jest zachętą do współmyślenia i do współodczuwania – mówi, kto i po co pragnie zatrzymać naszą uwagę? Na to pytanie niejako z definicji nie ma odpowiedzi. I nie dlatego, że – jak każdy dobry poeta – Podlipniak ukrywa się w sprzeczności. Rzecz w tym, że są to antynomie na nasze czasy i idzie nie tylko o zarysowanie kłopotów, z jakimi zmaga się jego bohater, ale również o mnożenie sprzeczności, tak by ostatecznie wymknąć się czytelnikowi. Jeśli bowiem stwierdzę, że dostrzegam w Podlipniaku czystego liryka o subtelnej wrażliwości, skłonnego do czułej i intymnej mowy poetyckiej, natychmiast natknę się na zaprzeczenie tej intuicji w obrazie kociej muzyki, w przejawach autoironii i autodeprecjacji, w koncepcie, paradoksie i celnej poincie. Zbudujcie mój obraz poprzez wybór elementów, które wam podsuwam - zdaje się zachęcać poeta. Będę, jakim chcecie – ukryty w syntezie przeciwieństw lub po prostu taki, jakim mnie zdołacie rozpoznać. W ten jednak sposób autor może mówić coś więcej. Może za filozofami postmodernizmu wyznawać niewiarę w istnienie silnego podmiotu i – na wzór Johna Ashbery – proponować grę powierzchniowych odbić w salonie krzywych zwierciadeł, jak w wierszu Król owocowych galaretek:
Hej, jestem królem owocowych galaretek
tego, co półprzejrzyste i stanowi wejście
pomiędzy obce dykcje, stępione języki,
słowa, w których na chwilę zastyga zdumienie.
Hej, jestem panem kolażowych niepewności,
przyczepiam się zbyt łatwo do powierzchni, sunę,
nie dotykam istoty, sklejam nieporadnie
strzępki nic nieznaczących smaków i obrazków.
Może – inaczej – sygnalizować zasadnicze kłopoty z istnieniem, z tożsamością. Jeszcze inaczej – czując się nieprzygotowanym na odsłonięcie w tym tomie – może próbować różnych głosów i odwlekać moment innego spotkania z czytelnikiem. Wszystkie te możliwości uruchamia już pojedynczy wiersz pod tytułem Noli me tangere, w którym czytamy najpierw: „Jest pogoń, żar, i smutek pod jego powierzchnią”, następnie: „Niesie nas ciągle naprzód. Bez wytchnienia. Gładko.”, a na końcu: „Szukam nas po omacku. Szukam bezustannie”.
Praktykowaniu sprzeczności sprzyja kompozycja zbioru. Jest on zbudowany z czterech cykli poprzedzonych mottami: Sztuka tracenia z mottem z wiersza Elizabeth Bishop, Raport ze snów z mottem z Radosława Wiśniewskiego, Noli me tangere z mottem z Dariusza Adamowskiego i Ścieżka na sam koniec opatrzona fragmentem wiersza W.H. Audena. Jak bohater tomu daje się poznać w wielu autoportretach i autokreacjach, tak autor śmiało zarysowuje krąg ważnych dla siebie poetów – od klasyków i klasycystów po twórców znajomych bywalcom internetowych salonów literackich. Ten dobór patronów zbioru jest tyleż jego zaletą, co znakiem naszych czasów, a Podlipniak bardzo bystrym malarzem obyczajów.
Choć w kolejnych cyklach bohater tomu znajduje się w innych sytuacjach, występuje w innych rolach, podejmuje inny temat, w rzeczy samej rozważa kilka pytań, które przewijają się w całym tomie. W cyklu pierwszym jest to upływ czasu, przemijanie, niemożność pogodzenia przeszłości i teraźniejszości, przygotowywanie się na odejście, zniknięcie w porozumieniu ze zmarłymi lub umierającymi. Bohatera widzimy tu często w roli syna. Nie jest tajemnicą, że ćwiczenie się w śmierci rozumianej także jako codzienna akceptacja doświadczenia utraty zbiegło się z odejściem Matki poety, stąd kilkakrotnie wyrażona prośba o pocieszenie w wierszach, których tytuł jest zarazem tytułem całego tomu. Tematem cyklu drugiego jest próba uporania się z żałobą, graniczną sytuacją utraty i śmiercią ujmowaną jako problem egzystencjalny. Sposobem radzenia sobie z naporem rzeczywistości bywa tu sen albo ogólniej: czynność zanurzania się. Zanurzanie się w sen, wodę, noc jest metaforą oddalenia od świata, przeniesienia w inną, może lepszą i prawdziwszą rzeczywistość, oczyszczenia oraz wyparcia negatywnych przeżyć: „Noc jest wtedy, kiedy odpadamy od życia/ na chwilę, pod spód. Mruczymy razem ciepło. (Noc). Odczytane po freudowsku symbolizuje także pragnienie powrotu do łona matki, a tym samym wyraża niezgodę na jej śmierć. Tytuł cyklu Noli me tangere nawiązuje do słów Jezusa wypowiedzianych do Marii Magdaleny po zmartwychwstaniu, słów, które zainspirowały wielu malarzy do przedstawienia tej sceny na obrazach, ołtarzach i freskach. Gra dwojakim tłumaczeniem tego nakazu jako „nie dotykaj mnie” i „nie zatrzymuj mnie” pozwoliła Podlipniakowi zbudować arcyciekawą sytuację dla jego bohatera. Portretuje go w ruchu, a jest to ruch rozumiany jako podróż w przestrzeni, w czasie, w wyobraźni oraz jako dojrzewanie. Pokazuje go także w miłosnej relacji z kobietą, której śmiałość i dotyk przywracają mu smak istnienia. Erotyki Podlipniaka są odważne i odkrywcze, celnie i zmysłowo obrazują dramaturgię uczuć mężczyzny i kobiety, wreszcie są poezją wysokiej próby, gdy idzie o portretowanie miłosnej namiętności. Bohater cyklu – kochanek w miłości doznaje ukojenia i wyzwolenia. Kobieta – figura opiekuńcza także w tej poezji dzieli się z nim siłą życia. Tom Pawła Podlipniaka nie kończy się na szczęście konkluzją o ozdrowieńczej sile miłości. Cykl ostatni Ścieżka na sam koniec przywraca obraz bohatera uwieranego przez świat, niepogodzonego ze sobą. Cykl ten w stosunku do pozostałych jest w największym stopniu poświęcony poezji, zawiera najwięcej wierszy autotematycznych, w których bohater stawia pytania o twórczą tożsamość. Nieprzypadkowo w tej części znajdują się trzy wiersze zatytułowane Huśtawki, bohater powraca także do praktyk autoironicznych i gry z czytelnikiem.
Warto poświęcić nieco uwagi konstrukcji zbioru – zwrócić uwagę na fakt ujęcia wierszy z różnych okresów w cykle tematyczne i nastrojowe, by tworzyły myślowe całości, na to, że jak w skomplikowanych formach muzycznych, w cyklach tych powracają wspólne, choć przetworzone motywy, na piękną frazę poetycką Podlipniaka ujętą w kunsztowne i trudne strofy. Aubade triste dowodzi, że Podlipniak jest czuły na brzmienie, rytm, szczodrze, choć wybrednie gospodaruje bogatym, a zarazem dyskretnym rymem. Mówiąc krótko: jest poetą o wyraźnie ustawionym głosie, sympatyzującym z tymi, którzy za Jackiem Dehnelem cenią kunszt, warsztat, formalne wirtuozostwo. Jeśli podsuwa kolejne wizerunki, przymierza różne maski i przebrania, aranżuje rodzaj literackiej gry w chowanego, czyni to także po to, by ćwiczyć i jednocześnie tworzyć swój styl.
Wspomniana gra wymaga niemało sprawności w rozpoznawaniu jej reguł. Podlipniak oczekuje od czytelnika sporej erudycji w odczytywaniu aluzji, cytatów i kryptocytatów literackich, orientacji w sztukach plastycznych, zamiłowania do kina i różnych gatunków muzyki. Na przykład w wierszu Zawsze na południe nawiązuje do Wyprawy na południe Jacka Dehnela, który z kolei polemizował w swoim tomie z poezją Marcina Świetlickiego. W wierszu Utomlonnyje Sołncem uruchamia skojarzenia z filmem Nikity Michałkowa. W dyptyku Meta–fora medytuje nad poezją, wspominając życie i twórczość Vincenta van Gogha. Aubade triste jest jak potrawa przyrządzona z wybornych składników, dobrze przyprawiona i pięknie podana – jej wyrafinowany smak docenią ci, których kulturalny jadłospis jest na co dzień bogaty i zróżnicowany. Bo to, co na pewno wiemy o bohaterze wierszy Podlipniaka, to że dla zrozumienia i opowiedzenia siebie używa języka kultury w jej wielu dziedzinach, obiegach i idiomach.
Poezja polska XX w. rozwijała się – mówiąc bardzo grubo – w symbiozie dwu tradycji: Peiperowskiej wiary, że wiersze robi się ze słów i Miłoszowskiego wyznania, że skoro jest prawdą, powstaje z podszeptu dajmoniona. Paweł Podlipniak dowodzi, że umie robić poezję ze słów w tym znaczeniu, w jakim ów awangardowy postulat przefiltrowany przez teorię i praktykę postmodernizmu jest dziś aktualny. Jednak autor Aubade triste – choć nie chce tego przyznać w tym tomie – jest moim zdaniem poetą mającym fascynującego dajmoniona. Ten głos wewnętrzny, który nie ulega melodii bezradnych pozytywek chciałabym usłyszeć wyraźniej w jego przyszłym zbiorze wierszy.
* Ewa Kołodziejczyk - Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Zastępca Dyrektora Instytutu Filologiczno-Pedagogicznego Politechniki Radomskiej.
"Smutek sztukmistrza". O wierszach Pawła Podlipniaka.
Anna SpólnaTom Aubade triste Pawła Podlipniaka jest dopracowany w każdym szczególe. Poczynając od kompozycji, przypominającej mapę nawigacji, poprzez motta naprowadzające na interpretację poszczególnych partii książki, aż do przemyślanej estetyki całości.
Pieśń poranna, śpiewana ze smutkiem...
Tytuł zbioru zaprasza do słuchania, sugerując jednocześnie elegijny ton wyśpiewanej opowieści. Czarna okładka z czarnym kotem w uchylonych drzwiach, nieco przewrotna w swej niejednoznacznej symbolice, wzbudza jednak ostrożność – i słusznie. Uważnie przeczytany, zbiór ujawnia szczególny talent jego autora: wiersze będące dowodem niezwykłej, bardzo przy tym nowoczesnej wrażliwości, skutecznie opierają się sentymentalizmowi. Podlipniak szuka równowagi pomiędzy intymnością śmiałych (i dowcipnych) erotyków czy dramatycznych wierszy o swoich najbliższych, a obroną własnej prywatności. W gruncie rzeczy raczej uchyla drzwi do siebie, niż je otwiera. „Ja” jest w jego liryce czujne i zdystansowane, „ty” – niejednoznaczne, lekko rozmyte, czasem zapraszające do współodczuwania, czasem - wymykające się dookreśleniom. Konwersacyjność tej poezji, wyraźna i angażująca czytelnika, realizuje się poprzez aluzje literackie, nie personalne.
Cztery ścieżki
Ułożenie książki według czterech obmyślonych starannie kręgów tematycznych wprowadza porządek w lekturę tych skomplikowanych, bogatych w odniesienia filozoficzne i literackie utworów; wariacyjność w ich obrębie, niespodziewane wolty tematyczne i chwiejność wpisanych w nie nastrojów uniemożliwia znużenie czy gnuśne zadowolenie czytelnika.
Część pierwsza - Sztuka tracenia – gromadzi wiersze poświęcone umieraniu, zanikaniu, ubywaniu. Odchodzą bliscy ( to śmierć Matki staje się rdzeniem doświadczenia kruchości świata), zmieniają się relacje rodzinne, zamazują wspomnienia, życie traci swą wyrazistość, przechodzi w majak, sen. Stąd tytuł drugiej części – Raport ze snów – w której bohater tomu zdaje relację ze swojej egzystencjalnej bezdomności, ujawnionej w całym dramatyzmie wobec traumy utraty. Śmierć wyrzuca go poza obręb zwykłości, bo, jak pisze francuski antropolog Michel Vovelle „piętno śmiertelności odbija się w naszym pojmowaniu życia”. Intensywne poszukiwanie odpowiedzi o sens odbywa się w zaszyfrowanych wierszach religijnych, którymi są w istocie wszystkie zebrane w tej grupie liryki. Podlipniak wskazuje na rytualizm zbiorowych uniesień, zderzony z prywatnymi lękami ich uczestników; posługuje się dwuznaczną symboliką miodu (jego słodycz, zalepiająca rany, prowadzi do zatonięcia – warto zresztą przypomnieć bogatą tradycję utożsamiania pszczół z królestwem Persefony, tak w mitologii, jak poezji). Oskarżycielską siłę mają w sobie zarówno wiersz Dżizas, jak Paintballs. Najlepsze są powroty – należące do najdojrzalszych w zbiorze. Część trzecia tomu, Noli me tangere, tytułem przewrotnie nawiązująca do Ewangelii, gromadzi intymne wiersze jak zapis miłosnej podróży do prywatnego edenu, który jawi się jako „królestwo, obiecana ziemia,/ bezwstydu, bezbożności i bez zapomnienia”. Erotyki odtwarzają próby zbudowania więzi, wbrew goryczy, lękowi, poczuciu winy. Zastąpienia ciosu - pocałunkiem. Ostatni blok utworów, Ścieżka na sam koniec, najbardziej niejednoznaczny, jest dla mnie przede wszystkim medytacją nad naturą języka: jako (zwykle nieskutecznego lub niewiarygodnego) narzędzia komunikacji, tak w codziennych próbach porozumienia się ze światem, jak w poezji.
Wyzwalanie wyobraźni
Tytuły wielu wierszy tomu sugerują istnienie większych całości, tworzących rozbudowane cykle, z których wyimki tylko opublikowane są w debiutanckim tomie (Huśtawki, Wilki i przebiśniegi, Pociągi, zabawki, Faberże, opatrzone numerami). W ich obrębie prowadzony jest intrygujący wewnętrzny dialog, pozwalający szukać podobieństw na poziomie powtarzających się obrazów. Prostota składni zderzona zostaje z nagłymi zwrotami wyobraźni, co uważam za szczególną wartość tej poezji. Odwaga obrazowania, odrealnianie wycinków rzeczywistości, prowadzące ku niejasnym, symbolicznym skojarzeniom, kryjąca się za nią siła sugestii spokrewniają liryki Podlipniaka z dokonaniami polskich imaginistów, zwłaszcza Romana Honeta:
Lata spalone słońcem jak dzieci na brzegach
rzek, zapomnianych jezior, wciąż ścigają lotną
śmierć ważek i kijanek. Pełzniemy za nimi
Zawieszeni, zastygli, zaczepieni w świetle
jakby było nadzieją. Bezwolni. Zbyt wolni.
(Utomlonnyje Sołncem)
Dziś znowu jesteś. Rzeka znacznie krótsza. Strachy
ja wypełniają ciasno - od brzegu do brzegu.
Będzie nas kołysała, póki nie spłyniemy
śpiąc w ogniu, śniąc wraz z nurtem, wezbrani powodzią.
(Huśtawki II. Rzeka)
Najlepsze wiersze zbioru uderzają w czułe miejsca, bolą - ciąg skojarzeń odsłania dramatyczną ludzką bezdomność, bezradność, prowadzi przez puste miejsca po Kimś (śmierć Matki, umieranie Boga), czymś (miłość tracona, dzieciństwo rozmywające się we wspomnieniach, poczucie wspólnoty, kontrapunktowane smutkiem rozstań). Aubade triste to pustka nie do wypełnienia, której nie unieważni zasypywanie jej słowami, która woła o nową treść, o obecność (czy może Obecność).
Wspólnota głosów
Aubade triste wskazuje na wyraźne, powiedziałabym nawet – świadomie eksponowane - zadomowienie autora w kulturze. Imponuje jego wiedza, oczytanie, swoboda, z jaką porusza się zwłaszcza w anglojęzycznym kręgu nawiązań estetycznych. Poprzez aluzje literackie, mikrocytaty, motta, szersze odwołania kulturowe Podlipniak otwiera swoją poezję, pozwala ją czytać w kontekście dokonań E. Bishop, A. Sexton, P. Larkina (jego Aubade wydaje się szczególnie ważną poetycką inspiracją), W. H. Audena. Wiersze radomskiego poety przywołują pesymizm Eklezjasty, samobójczy gest lidera Nirvany, depresyjne malarstwo późnego van Gogha, poczucie osaczenia, utrwalone w filmie Michałkowa... Toczy się rozmowa zapośredniczona w tekstach kultury, co komplikuje ją – i wzbogaca. Nieco manieryczne wydaje się nadużywanie w tytułach liryków „wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych”. Kryje się za nią, mam wrażenie, pewna kokieteria autora. Książka, jak jej okładka, wyraźnie ma się podobać – ale to ostatecznie jej zaleta, nie wada.
Sztukmistrz
Krystalizowanie się własnego stylu wymaga czasu. Autor Smutnej porannej pieśni trochę chowa się za plecami swoich mistrzów (naśladując w tym bliskiego sobie Jacka Dehnela), musi jeszcze nabrać odwagi w pokazywaniu własnej twarzy. Forma tych wierszy jest już dopracowana, wycyzelowana. Widać staranność, sprawność, niewymuszoną łatwość wyszukanych rymów, kontrolowanego rytmu. Podlipniak udowadnia, jak plastycznym narzędziem jest język, który przylega do myśli, rzadko stawia im opór. Jego liryki bywają bardzo piękne, niektóre – uderzająco prawdziwe. Świetne pointy, przyszpilające uwagę czytelnika, zapadają w pamięć na długo.
Podlipniak żegna się z czytelnikiem grymasem przekory. Zbiór spointowany został bowiem wierszem pozornie błahym, kuglarskim, naprawdę zaś będącym prywatnym manifestem twórczych poszukiwań. Król owocowych galaretek, „władca bakaliowych przyjemności” odsłania tu swój warsztat poetyckiego sztukmistrza, przedzierającego się wśród obcych sobie dykcji, strzępków obrazów i smaków, uległego „melodii/ bezradnych pozytywek”, by za chwilę nadać im własny rytm. Uchyla się w niepowagę, pozornie bagatelizuje swoje poetyckie gesty, żeby autoironicznie koronować się na „pana kolażowych niepewności”. Jakby mówił: przeczytaj raz jeszcze, inaczej, uważniej. Sprawdź, co ukrywam.
Paweł Podlipniak, Aubade triste, Miejska Biblioteka Publiczna w Radomiu, Radom 2010.
Pawła poznałem przy okazji wspólnego czytania wierszy w Tomaszowie nie tak dawno temu, i choć nie powinno tak być, zawsze jego twórczość będę odbierał przez tych kilkach chwil przegadanych razem. A jest przesympatycznym człowiekiem. Jednym słowem, mam do niego słabość ;). Pozdrawiam, RR.
OdpowiedzUsuńRobercie
OdpowiedzUsuńdziękuję z pewną dozą kokieterii
pp vel komnen kastamonu