poniedziałek, 25 czerwca 2018

Gargulce nad głową, widelce w sercu

MARK LANEGAN BAND "Gargoyle", 2017.

Drapie głosem jak szorstkim policzkiem. Zachwyciłem się jego płytą "Blues Funeral" z 2012 roku. "Gargulce" zdają się okładką nawiązywać do "Imitations" z 2013 roku. Wtedy - nekrolog, teraz cmentarne ogrodzenie... Doprawdy, osobliwie...

Otwiera się ta płyta przepięknym mrokiem. Najpierw wyznanie, że "Diabeły, lepsze są te, które znasz, niż te nieznane." Wizualizuje się ktoś w czerni, cały w tatuażach z trupimi czachami, rozgryzający jakieś gorzkie ziarna, który obnosi się ze swoją zawziętością, macha
naładowanym ganem. A refren jest jak czarna chmura nad spragnionym deszczu polem.

Potem jest klimatyczny, najlepszy na płycie - "Nocturne" - złowieszczy, jakby ktoś zaklejał wszystko czarną taśmą, unieważniał. Niepokojące dźwięki. Smutne obrazki: prześwietlenie rentgenowskie, krwawienie niebios, zwisanie głową w dół, kotwica na szyi, martwa natura z różami w wazonie i świdrujące pytanie: "Czy będziesz za mną tęsknić, kochanie? Widzę kolizję dwóch samochodów."

Recytowany przy klawiszowym hałasie "Blue Blue Sea" przywołuje tytułowego gargulca, który usadowił się na wieży i ani myśli przestać wymiotować. Piętno, przekleństwo, przegrana, widelce w sercu.

"Beehive" - ul w głowie. Basowy pochód w stylu Joy Division i zawodzenie, że wszędzie są pszczoły i odjeżdżam". Uzależnienie. Od czarnowidztwa, od depresji, od widma porażki. Wampiryczny teledysk może zniechęcić wrażliwych, może zachęcić lubiących klimat Jarmuscha z "Tylko kochankowie przeżyją".


"Sister" - przynosi morfinowe uspokojenie. Rozmyta gitara w stylu the Edge'a ze starych dobrych czasów U2 i wokal przypominający trochę mniej chrapliwego Waitsa. "Emperor" - jest melodyjny i przebojowy. O zabijaniu - swojej dumy, buty albo demonów. Kolejny - "Good Bye to Beauty" - piękny jak sypiący biały śnieg w święta. "Drunk On Destruction" - dla odmiany szorstki. Pławienie się w smutku, perwersyjna satysfakcja z nieszczęścia. W "First Day on Winter", znów Lanegan jest łagodny jak baranek, a piosenka smutna jak nagrobek. Ostatni - "Old Swan" lekko rozczarowuje. Ech, gdyby zakończyć ten album czymś mocniejszym? Tak czy inaczej - płyta jest interesująca. Chłodzi jak wentylator, studzi jak woda z lodowatej studni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz