niedziela, 19 kwietnia 2020

Pyzata morda w pełni, trwożliwe łapki, ropuszy język

JOANNA LEWANDOWSKA "TRACH", Biblioteka Śląska, Katowice 2019



Tak. Nauka daje proste odpowiedzi: "nasza gwiazda / powoli acz nieuchronnie się spala". A z takimi tezami można popaść we frustrację. Poezja pozwala to przepisać używając metafory. Nadaje temu inny wyraz: "kiedyś wyschnie ocean możliwości małże / odcisną swoje ciała w skale zostawiając / po sobie linię zapisaną kredą chłodny krater / z którego wyparował rozgorączkowany meteor".

Podmiot liryczny tych wierszy, którego utożsamiam z autorką ("biolog, z chęci i zawodu nauczyciel przedmiotów przyrodniczych i artystycznych (...), baba warmińska"), czuły, acz czasem wnerwiony na świat, próbuje zdobyć wiedzę o świecie. Nazywa rzeczy, bierze pod szkło, wydaje się być uwiedziony językiem nauki, biologii. Przygląda się światu, jakby zdzierał płaty skóry, próbując dotrzeć powoli do sedna, do prawdy. Czyta "pierwotne piktogramy. armie drobnoustrojów." - ulega fascynacji, ma przeczucie sensu, który jednak pozostaje nieuchwytny. Próbuje go dociekać, snuje surrealne wizje znad mikroskopu. "Kiedy się budzę, widzę najpierw piasek, / potem wiatr usypuje mi twarz boga."; "Ciągi liczb zostawia z kolei uczynny szatan. Ten mnie pilnuje. Mówi zerkaj, zerkaj do wewnątrz."

Te wiersze są pełne przeinaczeń, iskrzą od ironii: "rogówka" oka staje się rogówką-tapczanem, na którym można się przespać; "posiać" - to zgubić, ale i rozsypać nasiona; horyzont zdarzeń - staje się "horyzontem zderzeń", itd.

Tytułowe "Trach" - odgłos pękania i łamania się, oznacza lęk o to, że mimowolnie rozdepcze się jakieś stworzenie, jakąś "trwożliwą łapkę", serce, ogonek.

Jest tu zniecierpliwienie na swoją niemoc, na niedostępność prawd, języków, znaczeń. Księżycowa "pyzata morda w pełni" zdaje się być symbolem nawoływania do dociekania sensu, działania, tworzenia, badania. Wrażliwi na "szum oceanu możliwości" reagują niezdrową gorączką -
"trzeba pozwolić trzeba mówić do siebie".

Widzę niewiarę w to, że "wyrzygały nas gwiazdy". Dzięki bezokolicznikowemu wierszowi "piszczenie", wiem co to są męki twórcze. Albo, że są podobieństwa między granitem, a człowiekiem.

Interesujący jest cykl "Warstwy". Autorka używa trudnych terminów naukowych. Czy to od nich wariuje śpiewając "tralala, tralala" i przywołuje piosenkę o mrugającej iskiereczce? Musiałem przypomnieć sobie jej zakończenie: "chwilę błyśniesz - potem gaśniesz".
Jesteśmy "na dziwacznej geoidzie wirującej jak bączek", wirujemy, podróżujemy w czasie, pora wugooglać sobie czym były belemnity.

Lewandowska zdaje się balansować między szaleństwem, a pogodzeniem się: "zanim zdąży ukryć dłonie w rękawach / wróci. właśnie objęła kolana żeby jakoś / zapobiec rozsypce". Ciągle dręczy ją pewnik śmierci, ale pociesza ją krzemowa pamięć, "ślady w torfie". "Rozpieprzenie wszystkiego i wielkie bum", kontra "mordki, futerka i noski", cuda.

By podnieść się z załamki własną słabością ("moje rzeczy stygną zamieniają się / w półprzezroczystą masę, zamieniają się miejscami stygną, nie eksplodują."),  autorka ma wizję, że jest "wielką panią ropuchą". Dzięki świadomości, że istnieje żywica, która pozwala ocalić w niej owady, wierzy, że ktoś tę inkluzję zawiesi sobie w bursztynowym naszyjniku. Będziemy cenni. Ktoś "będzie nosić na szyi język zwinięty jak linę." Ropuszy język! Ujmujące!

Podobnie jak "kosmochoria", wizja zasiania kosmicznego nieporządku "pierwiastka ciebie w moje", podobnie jak podróże naszych domów w czasie. Podoba mi się też fraza z "Dotknięcia": "oto jest słowo które rozcina ciało / jak papier / oto kartka którą można owinąć / kamień".

Malarski jest wiersz o "zimie" z przeszywającą puentą o poręczach, wizyjny - kosmos z koksownikiem w "Obłoku Oorta" i kosmos w "Meteorycie" - "zachowałabym na zawsze ciebie / w zwiniętej dłoni trzymałabym kurczowo / podczas podróży jak amulet".

Autorka tłumaczy świat: złe, co się nam przytrafia to "dezorientacja / programu sterującego", i, że wisi nad nami "damoklesowe ostrze".

Precyzyjny, gdzie trzeba brutalny, jest wiersz o człowieku. Jest tu pełen wachlarz słów - od przekleństwa do zachwytu.

Podziwiam uniesienie z "wiersza o niczym", frazę: "to żadna mowa / wiązana ani wolna - ot garść / słów splecionych w warkoczyk - coś / czego można się w nocy chwycić" i dalej: "Matko Boska Hodegetria módl się za nami / za nami niewdzięcznymi niewiernymi / uczulonymi na cień - pod twoje wiersze / uciekamy się (...)".

Można po wielokroć rozgryzać "sztukę palenia rękopisów", czy autorka kpi z siły słów, czy pokazuje ich muskuł. Polecam jej tomik, "próbowała to wszystko w soczewce skupić" i udało się jej.