Warhaus "Warhaus", 2017
Belgijski Warhaus wydał w tym roku płytę "Karaoke Moon", jednak - póki co - to piosenki z płyty z 2017 roku wciągnęły mnie absolutnie. Z okładki uśmiecha się młodzian - wtedy prawie 30-letni Maarten Devoldere. Uśmiecha się, bo zrobił dobrą robotę. Te pościelowe klimaty, melancholijne snuje - mają wielki urok. Złapały mnie i nie chcą wypuścić. Płyta kompletna. Każdy utwór zapada w pamięć.
Już pierwszy - "Mad World", ma to "coś". Czuję jakby autor chciał powiedzieć, że trzeba poddać się szaleństwu, żyć nie rozumiejąc żadnych reguł, nawet siebie. A potem jest najlepszy kawałek "Love's a Stranger", w którym miłość jest obezwładniająca. Jest zamętem, obłędem i zgiełkiem. Męski wokal z delikatnym śpiewem Sylvie Kruesch tworzą erotyczną aurę, której trudno się nie poddać.
Szorstki "Well Well" z kontrabasem i jakąś chorą solówką gitarową przesuwa inspiracje z Leonarda Cohena w stronę Toma Waitsa. To kolejna historia miłosna, historia poddania się i wzięcia władzy.
"Control" ma chory klimat - jakby pochodził z jakiegoś mrocznego thrillera. Mała Lolita przejmuje kontrolę nad mózgiem mężczyzny.
"Dangerous" o tajemnicy pożądania - z jakimś orientalnym hipnotyzującym klimatem, piękną perkusją.
"Bang Bang" - rozważania o zakończeniu związku, a koniec ów obwieszczają genialne trąby.
"Everybody" - to czułe pojękiwania porzuconego kochanka.
"No Such High" - to znów historia miłości, co jest jak odurzenie, wyzwanie do wspinaczki na najwyższy szczyt: "Byłaś piękna w internecie / Jak bardzo chciałem cię spotkać / Aż pewnego dnia się to stało / I byłaś piękna na ulicy"...
W "Kreusch" miłość każe zdradzać i wybaczać. Podoba mi się ten moment, gdy Marteen cedzi słowa: "And now: I’m coming in" - trochę w stylu Nicka Cave'a.
Płyta kończy się czarującą piosenką, w którym facet tłumaczy dziewczynie, że nie pozwoli jej się w nim zakochać. "Bo człowiek, o którym myślisz, że jest mną, jest kimś, kim nigdy nie będę." Mówi to i mówi, ale sam sobie nie wierzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz