sobota, 13 lipca 2019

Urywanie głowy lalce

RAMMSTEIN "Rammstein", 2019.

Znam ich od lat 90-tych. Od przerażenia w "Du Hast". Zachowałem w pamięci najbardziej przebojowość "America" i smutek "Ohne Dich". Po cóż mi nowe wariactwa panów z byłego NRD? Było, minęło, dziękuję, znam wasze wygłupy i obrzydlistwa! Tymczasem odwołuję, nowy album to maestria!

Zatem: po kolei od najlepszych smakołyków.
"Ausländer" - choć pobrzmiewa tu jakaś chamska dyskoteka, zachwycił mnie, "wlazł w głowę i zdjął laczki". To "Ciao ragazza, take a chance on me" jest absolutnie genialne!
Niesamowity teledysk, świetny tekst. Zespół nie rezygnuje ze swojej metody: "Jeśli nie prowokujesz, odbiorca będzie ziewał". A tematy tabu, czyż one nie są idealne, by robić z nich refreny?
W tekście: pewny swej seksualnej siły podrywacz, wyznaje: "Ich bin kein Mann für eine Nacht / Ich bleibe höchstens ein, zwei Stunden" - "nie jestem mężczyzną na jedną noc, / zostanę najwyżej jedną-dwie godziny".
W teledysku zaś: członkowie zespołu dopływają łodzią do dzikiej wyspy. Ubrani w stroje z epoki kolonialnej, dokonują specyficznego "podboju". W warstwie dosłownej pokazany został tu haniebny świat seksturystyki, gdzie kobieta to przedmiot, ale spokojnie można wyczuć aluzję do cudzoziemców, którzy w ekonomiczny sposób wyzyskują tubylców. W teledysku jest mnóstwo obcojęzycznych zwrotów - możemy więc np. w "Ja lublju tiebia" dostrzec politykę Putina. A do wulgarnych słów na końcu dopasować każdą przemocową sytuację.

Najmocniejszym utworem jest "Puppy", opowieść o chłopcu, który urywa głowę lalce, w czasie gdy jego siostra zarabia jako prostytutka. To co wydaje z siebie Lindemann: "Und dann reiß' ich der Puppe den Kopf ab" - to rozpacz, skowyt, złość na cały zepsuty, zboczony świat. 

Przyjemnie łaskocze singlowe "Radio" - wspomnienie dawnych czasów, kiedy słuchając audycji radiowej doznawało się muzycznych olśnień. W jednej ze zwrotek mowa też jest o "zakazanej muzyce". Młody słuchacz tego nie zrozumie, stary - przypomni sobie słuchanie zachodnich stacji, odkrywanie muzyki nieobecnej w "dozwolonych mediach". "Żadnych granic, żadnych płotów", "Moje uszy stają się oczami" - to o uniesieniu jakiego się wtedy doznawało.
Cytowany jest tu, oczywiście, kultowy niemiecki zespół - Kraftwerk.
Jaka to smutna refleksja, że nie mam dziś żadnej audycji, którą regularnie słucham. Niestety, to co dziś serwuje radio, jest takie jak w moim wierszu "Bajka na dobranoc": "trzy minuty dudnią basy i stęka wokal", a potem "wchodzą reklamy środków na libido", ech.

"Diamand" to małe cudeńko: piękna melodia, brzmienie wiolonczeli (jakieś dalekie skojarzenie - przebój zespołu Therapy? "Diane" z 1995 roku) i smutny tekst o zachwycie urodą kobiety, która wobec swojego chłodu wyzwala tylko nienawiść. "Wunderschön wie ein Diamant / Doch nur ein Stein". 

"Halloman" to utwór, w którym wokalista kreuje się na zboczeńca zaczepiającego dziewczynę, próbującego ją zwabić do samochodu, zostawia słuchacza w rozedrganiu. I to zawodzenie syren, bynajmniej nie policyjnych.

"Sex" ma frazy typu: "pięść w moim brzuchu", "spoglądam na ciebie i robi mi się niedobrze", "żyjemy tylko raz, kochamy życie, kochamy miłość", "Chodź tu, też tego chcesz", przez co wydaje się rammsteinową kalkulacją. Podobnie jak "Deutschland", zaczynający się cytatu z piosenki "Du hast", o mieszanych uczuciach wobec swojego kraju. Teledysk tym razem mnie przytłoczył, podobnie jak refren z "Deutschland über allen".

W "Zeig dich!" - cedzone są słowa oskarżenia kapłanów o obłudę i molestowanie dzieci. Lindemann wzywa Boga: "Ukaż się", przerwij to. "Niebo barwi się na czerwono".
Muzycznie: przy partii chóru pod koniec, bas brzmi jak w "Aerials" System of a Down (ktoś tu chyba czeka na ich nową płytę ).

Fantastycznie się rozwija i wybrzmiewa "Was ich liebe". Trafna i przejmująca autodiagnoza syndromu wypalenia: "Nie kocham tego, że kocham, / nie lubię tego, że lubię, / nie cieszę się, kiedy się cieszę, / bo wiem, że będę tego żałował".
Miedź brzęczy i cymbał brzmi wobec tej gruboskórności i czarnowidztwa, jakże powszechnych w dzisiejszych cynicznych czasach: "Szczęście i radość niosą ze sobą udrękę", "Kto mnie pokocha, też to go pogrąży", "To co kocham, zostanie zepsute / To co kocham musi także umrzeć".

Fajne brzmienia klawiszy dominują w "Weit Weg" - o sile wyobraźni. W "Tatoo" zaś pada trafne: "Dziaram sobie twoje imię / Wtedy zostaniesz tu na zawsze / Ale jeśli nas poróżnisz, / Poszukam sobie kogoś, / kto nazywa się tak samo".

Niech was nie zwiedzie poza Lindemanna. Że wygląda jak zwierz spuszczony ze smyczy, wykrzywiający się i spluwający, to także poeta - wydał m.in. w 2013 roku tom "In stillen Nächten".
A co do zapałki z okładki, czy to aluzja do dziewczynki z zapałkami z baśni Andersena, nie do końca wiadomo. W każdym razie jedną zapałką podpalane są wszystkie urządzenia pirotechniczne na koncertach.

niedziela, 7 lipca 2019

Orangutany przyjęte do fifa

BARTOSZ SADULSKI "Mniej niż jedno zwierzę", Dom Literatury, Łódź 2019.


To trochę nie moja bajka. Cokolwiek nieswojo czuję  się w świecie przedstawionym, w którym życie to wieczna udręka wobec działań drwali, komorników i deweloperów. Harvester i forwarder prowadzą tam nieustanny karczunek - zaraz wyrwą mi serce. Nie ma  tam nadziei na umorzenie długów.

Nawet wynalezienie ognia czyli znaczący skok cywilizacyjny, w wierszu Sadulskiego generuje pożar lasu (czy to nie brzmi jak beka z eko?). Wszędzie gnębienie jednostek, "mechanizmy przemocowe", oszustwa i znój. Gdzie nie spojrzeć - wszędy wyzysk, a gdzie się nie zalogować "po pustych kontach hula wiatr".

Ale gdy pooddychałem helem tych wierszy, to ważne i poważne koncepty np. o północnokoreańskim dyktatorze, obrócone w dykteryjkę, zaczęły mi podchodzić. Bo ja to uwielbiam takie frazy: "dwunastu ochroniarzy chroniących merca / z którego wyfrunie gołąbek pokoju i już nigdy / nie usiądzie na czerwonym guziczku / biegło w marynarkach rozpiętych / jak brezentowa płachta na czereśni".
I choć czułem przy lekturze, że tę poetycką strawę autor zbyt przesycił ironią, zacząłem mlaskać, doceniając jej smak.

Motywy eko są bardzo ciekawe. Oto: trafiona w punkt króciutka forma, którą pozwolę sobie przytoczyć w całości: "ale pewnej nocy wszystkie reklamówki / spod naszych zlewów / opuszczą swoje pozycje / żeby udusić nas we śnie".
Niemniej celna jest rzecz o orangutanach z Borneo. Ileż tu słownych gier: embargo/letarg, nutella/karuzela, a rokoko brzmi jak małpka Koko! Ileż humoru! "Państwo orangutanów zostaje przyjęte do fifa ale nie do onz". Bo może nie da się o problemie wycinania lasów mówić na poważnie? Uczą o tym na geografii, powstały już memy. Ileż dano subów i łapek w górę na YT! Co może jeszcze poeta?

Motywy ekonomiczne są częstsze. Katastrofa Costa Concordii jest doskonałym pretekstem, by czytelnik został wskazany palcem jak na kultowym plakacie z frazą "Coś ty zrobił dla realizacji planu?". Szyderczo to brzmi: "kto pochyli się nad tobą (...) można cię pokroić albo przewrócić na bok / nic więcej / zanim całkiem pójdziesz na dno".
A szamani w Indonezji są vatowcami, czy pracują na śmieciówkach? Świetny pomysł dla poetyckich rozważań!
Albo taki cymes-cytat: "w obliczu gorączki / pocą się inwestorzy & na parkietach // nikt już nie tańczy / lecz inwestuje swój krok // w rozród kapitału" - tam dalej jest o budowie stadionów na katarski mundial, gdzie jak wiadomo siłę roboczą traktuje się haniebnie.
Wiersz "moje grunty" w bezbłędny sposób szydzi z przekrętów deweloperskich: "deweloper pomylił człowieka / z kamienicą bo ten stał w miejscu i się nie ruszał".

Gdzieś "pomiędzy" znajdujemy motyw rozpadu związku. To, że "za późno, by dać jej róże", pojawia się w piętrowym rozkminianiu historii powstawania pieniądza. Potem jest jeszcze "chciałbym się nie sparzyć / lecz rozanielić", albo puentą wiersza o domu (zrymowaną z herbata) staje się krata.

Dla "efektu" Sadulski o Bogu pisze "z jajem": a więc w dzieje świata opisuje się misz-maszem klisz: "ktoś zmartwychwstaje, ktoś chodzi po wodzie", a w innym wierszu bakterię "umiłował jehowa przed swym obliczem a jej potomstwo jest liczne. //potem umiera".
Dla prowokacji niekiedy przebiera wiersz w perukę z czasów La Fonteine'a: stąd dziwne komiczne rymy, wersy z gruszki na wierzbie ("dokąd nocą tupta / jerzy urban"). Sięga też po bluzg albo cytuje narkomana ("wczoraj nie wszedł mi mefedron").
To ja już wolę, gdy przejmująco powtarza frazę "popiół jest naszą zgodą", wtyka ją w wersy o długu, o instrumencie bez strun, w "nie szept i trucht" - w powszechny brak wiary i niecierpliwość.



wtorek, 2 lipca 2019

Szerokopasmowy deszcz

ROBERT KRÓL „Polka”, Mikrooficyna Ówże, Kraków 2018.


Poemat to nie jest byle co! Chociaż z początku zastanawiała mnie zwyczajność opowiadanej historii. Choć nie byłem pewny czy mitologizacja sąsiadów, którzy żyli koło nas, to rzeczywiście dobry pomysł – zostałem przekonany. I bardzo słusznie, że książkę, wydaną własnym sumptem, dostrzegło jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej!

Wyobrażam sobie, że pomysłem na jej powstanie był kołowrót myśli w czasie górskiej samotnej wędrówki, albo w czasie, gdy nie chce przyjść sen. Zapewne każdy ma takie natarczywe historie, którym nie umie nadać znaczenia, a one wciąż rozgrywają się w głowie. Cali jesteśmy zbudowani ze zdarzeń, z ran i zdarzeń.

Robert Król w swym poemacie snuje nitkę opowieści o swojej przeszłości. W jego domu (kamienicy?) słychać wszystko i wszystkich - przywołuje sporą galerię postaci. Już w pierwszym wersie, jak jaki demiurg, pojawia się Mackiewicz nakręcający sprężyny zegarka. Jest Falkowska spod szóstki, której tragicznie zmarł syn - „zbudowana z płaczu, który zaczął pojawiać się nawet w naszych progach pod postacią odbić i dźwięków plądrujących kredensy (...)”, albo nijaki Magiera, który zalega z czynszem od trzech pokoleń, udaje, że go nie ma w pokojach, który „po zakupy chodzi o świcie” i całymi dniami siedzi w słuchawkach...

Od początku czuć, że autor to nadwrażliwiec, który odsłania się przed nami. Który nie wstydzi się swoich łez, swojej bezsilności, porażek. Widzi „Niebo, jak pusty balonik, dotykające ostrych zwieńczeń dachów, gontu i anten.”

Spodobała mi się intymność i magiczność tej opowieści. Motorniczy gmerający metrowym kluczem pomiędzy szynami jest w niej ponurym stomatologiem, szacującym grubość nalotu i aktualizującym ubytki itd. A te wtręty o śmierci - „Chadza samotnie w dziurawych podomkach. Podmienia wycieraczki z nazwiskami sąsiadów (…) Palcem zgarnia kurz z poręczy. Albo gości przez chwilę w telewizorze jako szum i śnieg (…)” albo świata - „Kasztanowce wciąż stukają wszystkim w okna, (…) jakby kto wprowadził do środka dmuchawę, jakby uruchamiał mechanizm i napędzał wnętrze.”. zaczęły mi się czytać jak u Brunona Szulza.

Życie jak sen, a w tym śnie autor „Gdybyś chciał się dowiedzieć, kim będzie w przyszłości, powie bez namysłu, że wiatrakiem, wielkim świętem pola i ziemi, tawerną, gatunkami ptactwa i śniegu.”
Słowo-klucz to samotność, która „potrafi wykorzenić z człowieka każde zło”, a przeszłość „rośnie u stóp, gra marsze, odprawia z kwitkiem rzesze wspomnień.”

Czytając, mokłem na "szerokopasmowym deszczu": poczułem uderzenie w twarz na ślizgawce, rozumiałem marzenie, by się dowiedzieć, co ma w środku żelbetowa kula-pomnik o średnicy kilku metrów. 
Ojciec pyta się: "Czy jeszcze piszę?", matka ma ręce po łokcie w mące... - nakładają się te obrazy, kumulują, aż do apogeum, w którym okazuje się, że autor tym poematem wypełnia przeznaczenie i że wszystko ma sens.