poniedziałek, 6 kwietnia 2009
Inspiracja - reakcja
Natalia Talarek, Krzysztof Kleszcz, Piotr Grobliński
Inspiracja...
Autor: Krzysztof Kleszcz
W sobotnie przepiękne przedpołudnie odbyło się drugie spotkanie warsztatowe w Łódzkim Domu Kultury integrujące środowiska poetów i plastyków. (Wcześniejsze wpisy --> tutaj). Słabsza frekwencja spowodowana była nadmiarem pracy (wielu plastyków robi dyplom)... W każdym razie te kilka godzin warto było spędzić na rozmowie o pomysłach, sposobach pracy, inspiracjach...
"Trzech tenorów" Krzysztof Kleszcz, Piotr Grobliński, Robert Miniak
Robert Miniak, Anna Maria Jurewicz
Fotografie: Marzena Łukaszuk
Etykiety:
warsztaty w ŁDK
niedziela, 5 kwietnia 2009
Wydłubywanie rodzynek z sernika
Autor: Krzysztof Kleszcz
Monika Mosiewicz "Cosinus salsa" , Wyd. Zielona Sowa, 2008.
Monikę, poetkę z Pabianic, znam z czasów, gdy Nieszuflada poezją stała - dawne to czasy!. Dwukrotnie nominowana do nagrody Bierezina na książkę poetycką, miała czas, by jej debiut był debiutem dojrzałym, przemyślanym. Monika i ja, należymy do grupy „mŁódź Literacka”, i oboje doczekaliśmy się wspólnej publikacji w antologii łódzkich debiutantów „Na grani”. Byłem na jej wieczorze autorskim, gdzie jeszcze ciepły tomik z miłą dedykacją trafił w moje ręce.
„Cosinus salsa” to książka z zupełnie innej bajki, niż to, co sam piszę. Nie jeden raz w tym „matematycznym tańcu” potykałem się, gubiłem rytm i kroki. Żeby się nim cieszyć, wyłączałem rozumienie. Idąc tropem kulinarnym (sugestia Miłosza Biedrzyckiego z tylnej strony okładki) – jeśli poezja Moniki to sernik, potrafię w nim docenić smakowite rodzynki.
Precyzyjniej: uważam, że są tu znakomite wiersze, ale całość wymyka się mojemu pojmowaniu poezji. Być może rzecz w tym, że czego innego od poezji oczekuję.
Tomik ma świetny początek. „Wiewióreczko, wiewióreczko, co mi rzeźnię robisz rudą kreską”. Ten wiersz zachłystuje się światem, jakby był napisany na wdechu. Mamy tu miks obaw, fobii i „mosiewiczowych przestraszeń” („pająku w wannie”), ale i radości („śniegu za kołnierzem, mlaskający za cholewą”), który kończy buńczuczne „wyzywam was!”.
W „Przywilejach” natychmiast wyczuwam dobrą frazę: „Im większe stłumienie, tym większa kultura. Słyszysz ten tłum za oknem, jak rzęzi na zaciągniętych hamulcach?”
W „Jam! session” dzwoni „dzwoneczek Mosiewicz”. Hmm, bynajmniej nie ostrzegawczy, a służący do „po-dźwię-ki-wa-nia sobie”. To może być symbol tej poezji.
W króciutkich „Zbitych garach” zabawa słowem, służy niewesołej refleksji. („Śliwko, siwa, robaczywko – wywołuję - gdzie się schowasz, gdzie twoje zaklepanki”. )
Według mojej opinii „numerem jeden” książki jest „Język nie przystaje” – wiersz zasłużenie nagrodzony na jednym z Turniejów Jednego Wiersza (w którym też uczestniczyłem). Wyścig zająca z żółwiem jest parafrazą ścigania się języka i świata. Zając z wiersza zalicza przewrotkę – czy oznacza ona bezradność języka wobec opisu rzeczywistości? Autorka zachwyca się „Jak cicho! Zasnąć lekko, głęboko” – jakby nierealność była dla jej własnego języka lepszym miejscem. Ten prześwitujący szylkret – nasuwa mi skojarzenie z „Kongresem Futurologicznym” Lema, gdzie po zażyciu blokera ukazuje się prawdziwy świat; język nie daje rady go opisać.
W zmyślnym wierszu pt. „W co może zmienić się tygrys” – znów jest Lem - tym razem jego "skrzynie Corcorana."
W „Śpiewaj dalej” mamy smutek kogoś, kto nie odnajduje się w słowach piosenek miłosnych. Świetnie brzmi to „Nie chce żadnej róży i kaliny, tylko dołem cicho przejść.”
„Robaczku to nas toczą” – to bardzo ciekawa puenta miniaturki „Wcześniej nie było tam nic”.
W „Albie” kończącej tomik Monika buduje „szklany dom”, podoba mi się to, tylko puenta trochę chybiona.
I jeszcze „Corpus delecta”... To tu – jak pozwalam sobie to interpretować – Mosiewicz rozprawia się z tradycyjną liryką. „Ocknij się, warzona przez tyle lat zupa / wystygła tak samo jak ty, na nic zamorskie przyprawy”. „Nikt nie woła” jest – jak rozumiem – wezwaniem do świadomej ucieczki w nieznane.
Te dziesięć wierszy to rodzynki. To, co wyczytałem w tych wierszach jest wg mnie świadome, zmyślne, niebanalne. Wspomniany pomysł ucieczki w nieznane – szalony, ale i godny pochwały. Ale co z realizacją tej wizji?
Monika szarżuje:
- głównym środkiem stają się gry słowne, z zapałem godnym ulicy Sezamkowej „bawmy się, bawmy się” (czasem są mistrzowskie: „eskadra buhajów z ektoplazmy obudzi się z marazmu”, ale nie w takim stężeniu, doprawdy!)
- za dużo tych dźwiękonaśladownictw (nyny-nyny; pac pac , cha-cha-cha, dryń-dryń, digi-dingi, digi –dong, puku-puk, ouuuu!, ou!, tralala tralala)
- wiwat łamańce językowe i słownik wyrazów obcych!
Efekt jest taki, jakby spełniały się jej własne słowa: „wesoła mydlina w tytkach ust” i „eksperyment skończył się weltschmerzem” – dokładnie!
Jeszcze krok dalej i wiersze zbliżą się do wierszy Elektrybałta - maszyny Trurla z „Cyberiady” Lema.
Żonglowanie cytatami dowodzi, że Monika ma wielką łatwość w posługiwaniu się materią wiersza (pieśń z „Nad Niemnem”, jest Baczyński, Brzechwa „Kaczka Dziwaczka”, Mickiewicz, ba nawet Andrzej Lepper (kursywa w wierszu „Dryń Dryń”). Nie ulega dla mnie wątpliwości, że ma poetyckiego czuja. Ale wracając do kulinarnej metaforyki – sernik się przypalił.
Pamiętam dyskusję na „Bierezinie” – „Język czy zaangażowanie”. Sam krzyczałem, że język ważniejszy. Ale język to foremka do ciasta, treść, treść się liczy! Czytając „Wioskowe (Zelów, Porszewice i okolice)” czy „Non troppo” czułem się jakbym oglądał sitcom rozgrywający się w nierealnym świecie. Czy tego chciała Monika, czy zaplanowała to z czystą perfidią? Czy – do diaska! - nie ma alternatywy między „zaułkami jasnymi”, a „imponderabiliami w indeksprymablach”?
„Cosinus salsa” to książka z zupełnie innej bajki, niż to, co sam piszę. Nie jeden raz w tym „matematycznym tańcu” potykałem się, gubiłem rytm i kroki. Żeby się nim cieszyć, wyłączałem rozumienie. Idąc tropem kulinarnym (sugestia Miłosza Biedrzyckiego z tylnej strony okładki) – jeśli poezja Moniki to sernik, potrafię w nim docenić smakowite rodzynki.
Precyzyjniej: uważam, że są tu znakomite wiersze, ale całość wymyka się mojemu pojmowaniu poezji. Być może rzecz w tym, że czego innego od poezji oczekuję.
Tomik ma świetny początek. „Wiewióreczko, wiewióreczko, co mi rzeźnię robisz rudą kreską”. Ten wiersz zachłystuje się światem, jakby był napisany na wdechu. Mamy tu miks obaw, fobii i „mosiewiczowych przestraszeń” („pająku w wannie”), ale i radości („śniegu za kołnierzem, mlaskający za cholewą”), który kończy buńczuczne „wyzywam was!”.
W „Przywilejach” natychmiast wyczuwam dobrą frazę: „Im większe stłumienie, tym większa kultura. Słyszysz ten tłum za oknem, jak rzęzi na zaciągniętych hamulcach?”
W „Jam! session” dzwoni „dzwoneczek Mosiewicz”. Hmm, bynajmniej nie ostrzegawczy, a służący do „po-dźwię-ki-wa-nia sobie”. To może być symbol tej poezji.
W króciutkich „Zbitych garach” zabawa słowem, służy niewesołej refleksji. („Śliwko, siwa, robaczywko – wywołuję - gdzie się schowasz, gdzie twoje zaklepanki”. )
Według mojej opinii „numerem jeden” książki jest „Język nie przystaje” – wiersz zasłużenie nagrodzony na jednym z Turniejów Jednego Wiersza (w którym też uczestniczyłem). Wyścig zająca z żółwiem jest parafrazą ścigania się języka i świata. Zając z wiersza zalicza przewrotkę – czy oznacza ona bezradność języka wobec opisu rzeczywistości? Autorka zachwyca się „Jak cicho! Zasnąć lekko, głęboko” – jakby nierealność była dla jej własnego języka lepszym miejscem. Ten prześwitujący szylkret – nasuwa mi skojarzenie z „Kongresem Futurologicznym” Lema, gdzie po zażyciu blokera ukazuje się prawdziwy świat; język nie daje rady go opisać.
W zmyślnym wierszu pt. „W co może zmienić się tygrys” – znów jest Lem - tym razem jego "skrzynie Corcorana."
W „Śpiewaj dalej” mamy smutek kogoś, kto nie odnajduje się w słowach piosenek miłosnych. Świetnie brzmi to „Nie chce żadnej róży i kaliny, tylko dołem cicho przejść.”
„Robaczku to nas toczą” – to bardzo ciekawa puenta miniaturki „Wcześniej nie było tam nic”.
W „Albie” kończącej tomik Monika buduje „szklany dom”, podoba mi się to, tylko puenta trochę chybiona.
I jeszcze „Corpus delecta”... To tu – jak pozwalam sobie to interpretować – Mosiewicz rozprawia się z tradycyjną liryką. „Ocknij się, warzona przez tyle lat zupa / wystygła tak samo jak ty, na nic zamorskie przyprawy”. „Nikt nie woła” jest – jak rozumiem – wezwaniem do świadomej ucieczki w nieznane.
Te dziesięć wierszy to rodzynki. To, co wyczytałem w tych wierszach jest wg mnie świadome, zmyślne, niebanalne. Wspomniany pomysł ucieczki w nieznane – szalony, ale i godny pochwały. Ale co z realizacją tej wizji?
Monika szarżuje:
- głównym środkiem stają się gry słowne, z zapałem godnym ulicy Sezamkowej „bawmy się, bawmy się” (czasem są mistrzowskie: „eskadra buhajów z ektoplazmy obudzi się z marazmu”, ale nie w takim stężeniu, doprawdy!)
- za dużo tych dźwiękonaśladownictw (nyny-nyny; pac pac , cha-cha-cha, dryń-dryń, digi-dingi, digi –dong, puku-puk, ouuuu!, ou!, tralala tralala)
- wiwat łamańce językowe i słownik wyrazów obcych!
Efekt jest taki, jakby spełniały się jej własne słowa: „wesoła mydlina w tytkach ust” i „eksperyment skończył się weltschmerzem” – dokładnie!
Jeszcze krok dalej i wiersze zbliżą się do wierszy Elektrybałta - maszyny Trurla z „Cyberiady” Lema.
Żonglowanie cytatami dowodzi, że Monika ma wielką łatwość w posługiwaniu się materią wiersza (pieśń z „Nad Niemnem”, jest Baczyński, Brzechwa „Kaczka Dziwaczka”, Mickiewicz, ba nawet Andrzej Lepper (kursywa w wierszu „Dryń Dryń”). Nie ulega dla mnie wątpliwości, że ma poetyckiego czuja. Ale wracając do kulinarnej metaforyki – sernik się przypalił.
Pamiętam dyskusję na „Bierezinie” – „Język czy zaangażowanie”. Sam krzyczałem, że język ważniejszy. Ale język to foremka do ciasta, treść, treść się liczy! Czytając „Wioskowe (Zelów, Porszewice i okolice)” czy „Non troppo” czułem się jakbym oglądał sitcom rozgrywający się w nierealnym świecie. Czy tego chciała Monika, czy zaplanowała to z czystą perfidią? Czy – do diaska! - nie ma alternatywy między „zaułkami jasnymi”, a „imponderabiliami w indeksprymablach”?
sobota, 4 kwietnia 2009
Z Pruszkowa do Kanady
Fot.: Autor w Katedrze na Wawelu - przed urną z prochami Cypriana Kamila Norwida.
Autor: Krzysztof Kleszcz
W tym roku po raz drugi wziąłem udział w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im.C.K.Norwida, który organizuje Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im.H.Sienkiewicza w Pruszkowie. Rozstrzygnięcie zaplanowano na 31. maja. Zestaw wierszy wysłałem w ostatniej chwili. Natchnienie spłynęło ma dwie godziny przed zamknięciem poczty. Trudność polegała na tym, że jeden z utworów miał być inspirowany twórczością lub życiem patrona konkursu. To niby proste - ale łatwo wpaść w banał.
Wiersze Norwida nie są łatwe, mają specyficzny kod, niedostępny dla nieprzygotowanego twórcy. Niedoceniony za życia, pochowany w zbiorowej mogile - dziś jest powszechnie szanowany; cytat z Norwida w swoim przemówieniu umieścił - jak pamiętam - Donald Tusk.
Uwielbiam wiersz "W Weronie" - w przepięknym wykonaniu Wandy Warskiej na płycie "Warska Niemen Kurylewicz" był w moich, odległych nastoletnich czasach bodźcem do zainteresowania się poezją. Nie sposób też nie wspomnieć o Norwidzie zinterpretowanym przez Czesława Niemena ("Bema pamięci rapsod żałobny") czy zespole Homo Twist na płycie "Moniti Revan". Klasyka i klasa. I jeszcze zespół De Press "Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba /podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba / Tęskno mi Panie / Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia / Do tych, którzy mają tak - za tak / nie - za nie/ bez światłocienia". Niezwykły tekst, a w ustach emigranta brzmiący wyjątkowo autentycznie.
Fot.: Rozmowa z Bogumiłem Pacak-Gamalskim
Drugie miejsce - które uzyskałem w zeszłorocznej edycji rok temu - to jeden z laurów, które cenię sobie najwyżej. W dodatku uzyskany w pięknych okolicznościach w wiosennej aurze. Zjawiliśmy się z Robertem Miniakiem (również, tak jak ja nagrodzonym) sporo wcześniej zwiedziliśmy miasto, poznaliśmy dyrektora biblioteki pana Grzegorza Zegadło, planowaliśmy - pamiętam - nasze debiuty.
Przeszklona sala, spora nagroda finansowa, ozdobne dyplomy - czytaliśmy, słuchaliśmy, dyskutowaliśmy przy lampce wina. Została pamiątka - przepięknie wydana antologia (z trochę turpiczną okładką ;) ), a w niej oprócz mojego zestawu - wiersze zwycięzcy Michała Murowanieckiego (własnie! mŁódź zdominowała tą edycję - miejsca I-III były nasze), a także znajomych: Doroty Ryst, Agaty Chmiel, Aleksandry Zbierskiej, Piotra Nowaka, Przemka Owczarka.
Prawdziwą niespodzianką pokonkursową była informacja, iż pan Bogumił Pacak-Gamalski, którego poznaliśmy w Pruszkowie, redaktor polonijnego pisma literackiego "Strumień - Rocznik Twórczości Polskiej w Zachodniej Kanadzie", wydawanego w Surrey, zamieścił wiersze laureatów w nr 5/2009. Tak więc mam publikację po drugiej stronie Atlantyku. Hmmm to brzmi dumnie!
Poniżej mój wiersz - inspirowany życiem Norwida - nagrodzony w 2008 roku.
wtorek, 31 marca 2009
Wielka ropa gdzieś pod Łodzią
Autor: Krzysztof Kleszcz
Z pewną nieśmiałością - wklejam tekst autorstwa Piotra Groblińskiego z łódzkiego "Kalejdoskopu" (nr 3/2009)
Dywersyfikacja źródeł poezji
Kryzys gazowy sprawił, że wszyscy zaczęli się nagle interesować źródłami energii. Czym zasilać nasze elektrownie i domowe piecyki? Czym się ogrzać zimą, a schłodzić latem? Wszyscy pytają, niektórzy próbują nawet znaleźć odpowiedź. Dywersyfikacja dostaw zainteresowała też łowców metafor, którzy próbują coś z tego wycisnąć. Ja też próbuję.
Wyobraźmy sobie, że piękno, prawda i duchowość to energetyczne surowce, któe napędzają naszą cywilizację. Ogromne złoża rozmieszczone są na całym świecie, tyle że głęboko pod ziemią, głęboko pod powierzchnią zdarzeń. Poszukiwania są żmudne i kosztowne, a odwierty to wielka loteria. Dlatego większość stawia na import z rejonów artystycznie bogatszych. Rurociągami kulturalnych czasopism płyną z Paryża czy Nowego Jorku strumienie idei i powieści. Tankowcami obrazów przywozi się z Hollywood czy Bollywood miliony filmowych klatek. Eksploatacja rodzimych złóż jest podobno nieopłacalna.
Prowadziłem ostatnio w Tomaszowie Mazowieckim spotkanie poetyckie z Krzysztofem Kleszczem. Po przybyciu na miejsce - zupełne zaskoczenie. Na sali trzeba dostawiać krzesła, gdyż przygotowano tylko sto miejsc, a ludzi jest dużo więcej. Jest wiceprezydent miasta, są dyrektorzy instytucji kulturalnych, panie w eleganckich toaletach i młodzież licealna (mimo ferii). Ludzie słuchają, kupują książki, rozmawiają. Atmosfera święta.
Zaczynamy spotkanie. W swojej wypowiedzi wykorzystuję gazową metaforę. Szczęśliwe miasto, które ma poetę - parafrazuję Miłosza. To tak jakby w okolicy uruchomiono naftowe szyby. Jest praca, przyjeżdżają specjaliści, buduje się drogę i sklepy. Artysta jest właśnie takim urządzeniem do wydobywania poezji spod powierzchni zjawisk. Nie jest geniuszem, twórcą piękna, nadczłowiekiem. Potrafi sprawić, że wieczory takie jak ten dochodzą do skutku. Następnie poeta zaczyna czytać. Blok wierszy rozpoczyna piękny aforyzm: Budzę się na dobre i dobre przychodzi. Zaczynam wierzyć, że oto Tomaszów budzi się na dobro, piękno i prawdę.
Czasami słyszę głosy artystycznych maksymalistów, koneserów domowych bibliotek, którzy zaproszeni na spotkanie z debiutantem, uderzają w znajomy ton: mam w domu wspaniałe wydanie Rilkego, Eliota, Kawafisa, Lorki i Brodskiego - po co mi jeszcze młoda łódzka poezja? Ale tu możesz zobaczyć żywego autora, porozmawiać z nim, posłuchać jak czyta - argumentuję bez wiary w sukces. Nie słuchają. Niektórym wystarcza czytanie Rilkego, innym wystarcza nawet posiadanie go na półce. Ja wierzę jeszcze w rozmowę, w spotkanie, wierzę, że klasycy też kiedyś byli młodzi i mało znani, że talent może się rozwijać. Wierzę w wodne elektrownie na małych rzeczkach i poszukiwanie wielkiej ropy gdzieś pod Łodzią.
Piotr Grobliński
Zdjęcia z wspomnianego spotkania -> tutaj
A tu jeszcze kilka zdjęć z archiwum Marzeny Łukaszuk:
Z pewną nieśmiałością - wklejam tekst autorstwa Piotra Groblińskiego z łódzkiego "Kalejdoskopu" (nr 3/2009)
Dywersyfikacja źródeł poezji
Kryzys gazowy sprawił, że wszyscy zaczęli się nagle interesować źródłami energii. Czym zasilać nasze elektrownie i domowe piecyki? Czym się ogrzać zimą, a schłodzić latem? Wszyscy pytają, niektórzy próbują nawet znaleźć odpowiedź. Dywersyfikacja dostaw zainteresowała też łowców metafor, którzy próbują coś z tego wycisnąć. Ja też próbuję.
Wyobraźmy sobie, że piękno, prawda i duchowość to energetyczne surowce, któe napędzają naszą cywilizację. Ogromne złoża rozmieszczone są na całym świecie, tyle że głęboko pod ziemią, głęboko pod powierzchnią zdarzeń. Poszukiwania są żmudne i kosztowne, a odwierty to wielka loteria. Dlatego większość stawia na import z rejonów artystycznie bogatszych. Rurociągami kulturalnych czasopism płyną z Paryża czy Nowego Jorku strumienie idei i powieści. Tankowcami obrazów przywozi się z Hollywood czy Bollywood miliony filmowych klatek. Eksploatacja rodzimych złóż jest podobno nieopłacalna.
Prowadziłem ostatnio w Tomaszowie Mazowieckim spotkanie poetyckie z Krzysztofem Kleszczem. Po przybyciu na miejsce - zupełne zaskoczenie. Na sali trzeba dostawiać krzesła, gdyż przygotowano tylko sto miejsc, a ludzi jest dużo więcej. Jest wiceprezydent miasta, są dyrektorzy instytucji kulturalnych, panie w eleganckich toaletach i młodzież licealna (mimo ferii). Ludzie słuchają, kupują książki, rozmawiają. Atmosfera święta.
Zaczynamy spotkanie. W swojej wypowiedzi wykorzystuję gazową metaforę. Szczęśliwe miasto, które ma poetę - parafrazuję Miłosza. To tak jakby w okolicy uruchomiono naftowe szyby. Jest praca, przyjeżdżają specjaliści, buduje się drogę i sklepy. Artysta jest właśnie takim urządzeniem do wydobywania poezji spod powierzchni zjawisk. Nie jest geniuszem, twórcą piękna, nadczłowiekiem. Potrafi sprawić, że wieczory takie jak ten dochodzą do skutku. Następnie poeta zaczyna czytać. Blok wierszy rozpoczyna piękny aforyzm: Budzę się na dobre i dobre przychodzi. Zaczynam wierzyć, że oto Tomaszów budzi się na dobro, piękno i prawdę.
Czasami słyszę głosy artystycznych maksymalistów, koneserów domowych bibliotek, którzy zaproszeni na spotkanie z debiutantem, uderzają w znajomy ton: mam w domu wspaniałe wydanie Rilkego, Eliota, Kawafisa, Lorki i Brodskiego - po co mi jeszcze młoda łódzka poezja? Ale tu możesz zobaczyć żywego autora, porozmawiać z nim, posłuchać jak czyta - argumentuję bez wiary w sukces. Nie słuchają. Niektórym wystarcza czytanie Rilkego, innym wystarcza nawet posiadanie go na półce. Ja wierzę jeszcze w rozmowę, w spotkanie, wierzę, że klasycy też kiedyś byli młodzi i mało znani, że talent może się rozwijać. Wierzę w wodne elektrownie na małych rzeczkach i poszukiwanie wielkiej ropy gdzieś pod Łodzią.
Piotr Grobliński
Zdjęcia z wspomnianego spotkania -> tutaj
A tu jeszcze kilka zdjęć z archiwum Marzeny Łukaszuk:
Etykiety:
ę,
poezja,
wieczór autorski
sobota, 28 marca 2009
Placek ze śliwkami
Autor: Piotr Gajda
Marianne Faithfull, „Easy Come, Easy Go”, 2009
Marianne Faithfull, „Easy Come, Easy Go”, 2009
Historia rocka pokazuje, że za nagrywanie coverów biorą się zazwyczaj zespoły zupełnie nieznane, albo te uznane, którym zabrakło chwilowo twórczej inwencji, żeby wydać swój kolejny, pełnoprawny album. Tak czy siak da się w takim posunięciu wyczuć pewien koniunkturalizm. W przypadku Marianne Faithfull możemy być pewni, że wydanie płyty z cudzymi kompozycjami nie miało być posunięciem koniunkturalnym – zbyt prawdziwe są bowiem emocje w głosie doświadczonej przez życie artystki i zbyt mocne piętno odcisnęła swą osobowością na każdej piosence. Z jednej strony to dobrze – pomimo eklektycznego zestawu utworów wziętych na warsztat (na płycie znajdują się nagrania Duke`a Ellingtona i Dolly Parton, a także współczesnych grup takich jak Decemberists czy Black Rebel Motorcycle Club) wciąż słychać, że to płyta Faithfull. Z drugiej jednak strony powyższy repertuar został podany przez wokalistkę w niezmiernie statyczny sposób (jakby nagle zabrakło jej energii, żeby tknąć w cudze piosenki oprócz własnego „zmęczonego i pijanego” głosu odrobinę muzycznego szaleństwa). W nagraniu płyty udział wzięli m.in. Nick Cave, Rufus Wainwright, Antony Hegarty i Keith Richards. I wszyscy gdzieś na tej płycie przepadli, nawet Hegarty, po którym po takiej kolaboracji spodziewałem się takiej dawki dramatycznego patosu, że musiałbym chyba zażywać prozac przez rok! Można się pocieszać i stwierdzić słuchając „Easy Come, Easy Go”, iż odnosi się wrażenie, że krążek jest zapisem kameralnego koncertu nagranego w wąskim kręgu przyjaciół. Ok., tylko czemu, zamiast szarpać swoje struny i żyły uprawiają oni muzyczne domino, albo zasypiają grając w bingo? Ja ocknąłem się tylko raz przy „Hold On, Hold On” a potem utwierdziłem się w przekonaniu, że gdyby na płycie było więcej kompozycji pokroju „The Crane Wife” byłoby smutno, ale i uroczyście i pięknie. Nie chciałem spijać smooth jazzu z ust ikony grzesznego rock’n’rolla, ale odurzać się takimi utworami jak „Children of Stone”! Czemu wymienieni wcześniej artyści przy Marianne tylko mruczą? A co z muzyką trzewi, która wydostaje się na świat przez ściśnięte i zdarte gardło? Tymczasem od takich kompozycji jak „The Phoenix” czy „Kimbie” wieje nudą. Ech, Marianne, Marianne, zaraz się wyleczę i posłucham jak kapitalnie odnalazłaś się w repertuarze Metallici („The Memory Remains”), bo TY jesteś ROCK i UNDERGROUND, bo TY jesteś „matką” Cave’a i babką Wainwrighta i Antony’ego, ale nie jesteś sąsiadką Dolly Parton!! A niektóre utwory brzmią, jakby powstały przypadkiem i od niechcenia – tak jest ze "Solitude" czy z "Sing Me Back Home" z udziałem Keitha Richardsa – bo akurat Parton dobijała się do drzwi z własnoręcznie upieczonym ciastem z zakalcem i utrudniała sesję. Dla fanów Duka Ellingtona i Bessie Smith to będzie „wypasiona” płyta. Dla ciem barowych dobra, ale tylko w tych fragmentach, na które swój cień rzucili panowie w ciemnych garniturach („The Crane Wife” – Nick Cave i „The Children of Stone" – Rufus Wainwright). Wstaję, wyjmuję płytę z odtwarzacza, wkładam następną – „przepłukuję” uszy frazą wziętą od Johny’ego Casha ”skaleczyłem się dziś,żeby sprawdzić, czy jeszcze czuję…”. I tak trzeba Marianne, i tak trzeba….
czwartek, 26 marca 2009
Słuchało się Sodom i Anthrax
Autor: Krzysztof Kleszcz
FISZ EMADE "HEAVI METAL", 2008
FISZ EMADE "HEAVI METAL", 2008
F.I.S.Z. wybrał sobie świetny temat: wspomnienia ze szkoły - szalony czas dojrzewania. Przecież buzujące hormony, pryszcze, wiążąca nogi nieśmiałość, granie w piłkę nożną, wczytywanie gier na komputer z kaset magnetofonowych (!) - to z dzisiejszej perspektywy prawdziwy surrealizm.
Zdaje się pytać "czy to na pewno byłem ja?" Słuchanie czarnych płyt, granie w śmieszne gry na Spektrum czy Atari - to jakiś inny świat, niepodobny do dzisiejszego.
W poezji podobne tematy opisywał Artur Nowaczewski w tomiku "Commodore 64" ("któż bowiem pojmie, że słaba grafika była bliżej / tego co niewidzialne").
Zdaje się pytać "czy to na pewno byłem ja?" Słuchanie czarnych płyt, granie w śmieszne gry na Spektrum czy Atari - to jakiś inny świat, niepodobny do dzisiejszego.
W poezji podobne tematy opisywał Artur Nowaczewski w tomiku "Commodore 64" ("któż bowiem pojmie, że słaba grafika była bliżej / tego co niewidzialne").
Syn Wojciecha Waglewskiego od 2000 roku nagrał dziesięć płyt. Moim zdaniem, obok debiutu, najbardziej udana była trzecia - z takimi piosenkami jak "Portfel" ("...w portfelu mam niewiele..."), "Sznurowadła" ("Tęsknię, choć wiem nie powinienem, / Zostałem sam jak stoję z rozsznurowanymi butami / Mam pełen słoik słonych wspomnień o Tobie"). Do F.I.S.Z.-a w takiej formie tęskniłem, bo eksperymenty z płyt "Wielki ciężki słoń" czy "Fru!" nie przekonywały. Dobrą formę sygnalizowała płyta "Męska muzyka", do której napisał kilka tekstów m.in. genialne "Majty", "Wakacje" czy "Zimno".
Wielkie serducho z okładki czuć w tekstach i bitach. Fisz pisze o uczuciach - to go wyróżnia w tłumie hip-hopowców - jego teksty to przykłady tego, że hip-hop bywa poezją. Proszę spojrzeć, na ciekawy opis: "Pan Bóg cię stworzył, szatan opętał / słuchało się Sodom i Anthrax / twoja sukienka ogromny skandal". Dygresyjny opis czego się słuchało, brzmi prawie jak "za górami, za lasami" ;)
Bardzo mnie rozbawił fragment piosenki tytułowej, opis młodzieńczej nieśmiałości: "mówiłem sobie, ch*j tam podejdę / powiem w oczy, jak bardzo cierpię / z grubej rury od razu zacznę / poliżę szyję jak jakiś znaczek / lecz zamiast tego mrugnąłem nieśmiało / machnąłem ręką, poszedłem na Rambo".
W "Iron Maiden" - PL tęskni za dziewczyną charując gdzieś, po godzinach:("teraz pada śnieg, śnieg czarno-biały / kolorować chcesz, chcesz go kredkami / moje ręce to kable, stopy usb / na kolorowym ksero odbijam swoją krew"), w piosence "Wiosna 86" jest obsesyjnie zazdrosny, a w dynamicznym "Furiacie" deklaruje się jako romantyk, co ma serce na wierzchu: ("Jestem furiat oczekujący cudów / Bez trudu całą parą na cały regulator / Jestem furiat oczekujący cudów / Bez trudu całą parą nie dając spać sąsiadom").
Wierna konwencji hip-hopowej jest tekst-autoprezentacja w "Szef kuchni poleca": (" Kiedy pan Emade wali w werbel / Hi-hat to tętno, stopa to serce / Więc czas wypłukać Ci ucho cudowną nutą / Jak pędzel o płótno krew uderza w skronie / Panie panowie główne danie na stole /(...) Czujesz głód wilczy masz apetyt / Skurcz serca ściska Ci przełyk / Nie licz kalorii, nie marz o diecie / Hi-hat to tętno, stopa to serce". Wypada bardzo przekonująco! Właśnie! Najciekawiej wypadają utwory, w których Fisz wyrzuca swoje teksty z dużą prędkością.
W "Iron Maiden" - PL tęskni za dziewczyną charując gdzieś, po godzinach:("teraz pada śnieg, śnieg czarno-biały / kolorować chcesz, chcesz go kredkami / moje ręce to kable, stopy usb / na kolorowym ksero odbijam swoją krew"), w piosence "Wiosna 86" jest obsesyjnie zazdrosny, a w dynamicznym "Furiacie" deklaruje się jako romantyk, co ma serce na wierzchu: ("Jestem furiat oczekujący cudów / Bez trudu całą parą na cały regulator / Jestem furiat oczekujący cudów / Bez trudu całą parą nie dając spać sąsiadom").
Wierna konwencji hip-hopowej jest tekst-autoprezentacja w "Szef kuchni poleca": (" Kiedy pan Emade wali w werbel / Hi-hat to tętno, stopa to serce / Więc czas wypłukać Ci ucho cudowną nutą / Jak pędzel o płótno krew uderza w skronie / Panie panowie główne danie na stole /(...) Czujesz głód wilczy masz apetyt / Skurcz serca ściska Ci przełyk / Nie licz kalorii, nie marz o diecie / Hi-hat to tętno, stopa to serce". Wypada bardzo przekonująco! Właśnie! Najciekawiej wypadają utwory, w których Fisz wyrzuca swoje teksty z dużą prędkością.
Płytę polecam. Jeśli miałbym zgłosić jakieś wątpliwości to - do gościnnego udziału nijakiego Sqbass'a (nie dość, że zaśpiewane, to jeszcze banalne te szlagworty)... i jeszcze czy "Pani Bum Bum" nie jest zbyt nachalnie ściągnięta z Everlasta?
Radio Ga Ga
Autor: Piotr Gajda
19 marca, godzina 12.15 – Radio „Fama”.
Z Michałem Maruszakiem, redaktorem naczelnym stacji rozmawialiśmy o słabym poziomie czytelnictwa w Polsce, o tym czy książka to w tej chwili „towar luksusowy” czy można namówić młodzież do czytania poezji, trochę też o tym czy Tomaszów może stać się miastem poetów, a także (jakże by inaczej!) o naszych debiutach i pokładanych w nich nadziejach. Przemiła „radiowa załoga” (pozdrawiamy!) robiła nam zdjęcia, które teraz możecie obejrzeć (jeśli nie mieliście okazji nas posłuchać, he,he!).
Etykiety:
poezja
Lotne Ptaki
Autor: Piotr Gajda
Zdjęcie: Rafał Bobrowski
Misja polega na tym, żeby poezja była wszędzie, a po drugie na tym, żeby ludzie nie pisali do szuflady. I tak, kiedy organizatorzy Linii Poetyckich jeździli do pracy autobusami, zaczęli rozmawiać o hałasie, który tam panuje i o tym, że w autobusach wiszą, niestety, tylko regulaminy, cennik biletów, ewentualnie jakieś reklamy. Czyli człowiek jedzie do pracy i gapi się bezmyślnie w okno. Co innego, jak na oparciu siedzenia przed nim albo na szybie jest przyklejony wiersz. Najlepiej taki jak napisany przez człowieka takiego jak i sam pasażer. I wymyślili, w jaki sposób poezja może trafić na ulicę, a ja obok 183 innych autorów kupiłem ich pomysł. Od 21 marca (Światowy Dzień Poezji) moje wiersze można przeczytać na przystankach i autobusach MZK w Opolu, Kędzierzynie-Koźlu, Brzegu i Nysie. Akcja trwa przez cały rok - gdybyście w czasie podróży napotkali na m.in. „Dzień Świstaka”, „HP” czy „Dreszcze” życzę miłej lektury!
O całości akcji: TUTAJ
Relacja video: TUTAJ
A tu można posłuchać relacji radiowej: TUTAJ
Etykiety:
poezja
środa, 25 marca 2009
Trzecie oko (sequel)
Autor: Piotr Gajda
Oto grafika Agnieszki Kowalskiej-Owczarek, którą zainspirował mój wiersz. Ani Agnieszka, ani ja nie uczestniczyliśmy w spotkaniu poetycko-plastycznym zorganizowanym przez Piotra Groblińskiego w ŁDK-u. A jednak pewne rzeczy dzieją się…wiersze zaczynają żyć „własnym życiem”. Niezmiernie mnie to cieszy…
-------------------------------------------------------
Agnieszka Kowalska–Owczarek, ur. 1977. Artysta plastyk, ukończyła ASP im. Wł.Strzemińskiego w Łodzi, nominowana do nagrody „Dyplom 2004”, teatrolog (UŁ), wokalistka i współtwórca muzyki zespołu Agne’s Band. Autorka i współautorka projektów interdyscyplinarnych łączących przestrzeń teatru i sztuk wizualnych. Miała swoje wystawy i prezentacje w kraju i zagranicą. Uczestniczka projektów realizowanych przez Instytut im. J. Grotowskiego. Grafik Kwartalnika Artystycznego „Arterie”. Mieszka i pracuje w Łodzi.
Agnieszka Kowalska–Owczarek, ur. 1977. Artysta plastyk, ukończyła ASP im. Wł.Strzemińskiego w Łodzi, nominowana do nagrody „Dyplom 2004”, teatrolog (UŁ), wokalistka i współtwórca muzyki zespołu Agne’s Band. Autorka i współautorka projektów interdyscyplinarnych łączących przestrzeń teatru i sztuk wizualnych. Miała swoje wystawy i prezentacje w kraju i zagranicą. Uczestniczka projektów realizowanych przez Instytut im. J. Grotowskiego. Grafik Kwartalnika Artystycznego „Arterie”. Mieszka i pracuje w Łodzi.
Etykiety:
warsztaty w ŁDK,
wiersz
Subskrybuj:
Posty (Atom)