piątek, 1 stycznia 2010

Le Rutki i najmniej słów



W wydawnictwie Kwadratura ukazała się kolejna książka. Jest nią zbiór "Le Rutki" Grzegorza Strumyka. Interesująco pisze o niej Henryk Bereza:

"Wiersze zbioru „Le Rutki” mógłby ktoś nazwać wierszami o córeczce autora Lenie i dla niej. Jeśli miałaby to być prawda o tych wierszach, byłaby to prawda kaleka. Wiersze dla dzieci oznaczają zwyczajowo wiersze adresowane, czyli artystycznie z premedytacją udziecinnione.
Czegoś takiego w utworach Grzegorz Strumyka nie dostrzegam, i nie dlatego, że niczego się w nich nie udziecinnia. Przez udziecinnienie „Le Rutki” przestałyby być prawdziwą poezją.
Tak zwany język pierwszy, czyli słownik pierwszej mowy powstaje w niepojętności wszystkiego i z niej. Niepojętość tkwi w pierwszych słowach, z nią, nie wiedząc o tym, musi się oswoić ten, kto słowa tworzy i zaczyna ich używać, zdobywając się na trudny do wyobrażenia wysiłek.
Pierwszym dźwiękiem, jaki człowiek z siebie wydaje, jest krzyk i płacz. Pierwszy śmiech jest najpierw bezdźwięczny, jest uchwytny jedynie w oczach, dźwiękowy wyraz śmiechu jest drugą zdobyczą i odkryciem nieuświadomionego kreatora. Z obydwóch (z płaczu i ze śmiechu) i w obydwóch powstają i kształtują się dźwięki słów. W nich nieuchronnie musi współistnieć zrozumiałość (rezultat kształtowania znaczenia) i niezrozumiałość (z niepełności i niedefinitywności tego procesu).
W słowach, w języku nie przestaje istnieć do końca tajemnica niezwykłych możliwości znaczeniowych i jeszcze innych, w uproszczeniu można powiedzieć, że żywiołów niepojętności słowa i języka nie jest w stanie opanować ani obdarzone największą mocą kreacyjną dziecko, ani tym bardziej dorosły (z uczonymi na czele).
Grzegorz Strumyk jest doświadczonym i niezwykle utalentowanym artystą słowa i nie tylko. Jego proza niczym szczególnym nie różni się od poezji, jego poezja dla dorosłych („Bezspojrzenie” 1994) nie różni się od poezji dla dzieci („Le Rutki”), jego sztuka słowa nie różni się od tego, czego próbuje w różnych sztukach wizualnych (malarstwo, grafika, fotografia).
„Le Rutki” tym się różnią od wszystkiego, co Grzegorz Strumyk robi w swoich poszukiwaniach artystycznych, że powstają one jak gdyby z najmniejszej ilości tworzywa. W wierszach „Le Rutki” realizuje się znana zasada poetycka: najmniej słów. Muszą to być słowa najbardziej fundamentalne i najbardziej niezbędne z tych, jakie są w użyciu dzieci i dorosłych.
W mini formach poetyckich i dziś jeszcze może być użyteczna miara sylab. W „Le Rutkach” już wersy utworów są nieliczne, ich liczba z rzadka przekracza dziesięć, liczba sylab także nie jest imponująca (od dwudziestu do czterdziestu kilka), całe utwory rozmiarem mało wyróżniają się od kanonicznego haiku.
Nie są one jednak tak skonwencjonalizowane jak haiku, jest w nich żywe słowo, jest ruch w sferze znaczeń, jest zagadkowość znaczeniowa, która jest atrybutem każdej sztuki wartościowej, z czego poezja dla dzieci nie powinna być wyłączona i u Strumyka nie jest.
Od autora tych wierszy dzieci i filozofowie mogą się uczyć, czym jest, czym może być poezja."
Jak zwykle w Kwadraturze zadbano o stronę graficzną. Tym razem uzupełnieniem poezji są ilustracje Anny Adamiak.
Grzegorz Strumyk
-----
Grzegorz Strumyk (ur. 1958 w Łodzi), poeta, prozaik, malarz, fotografik. Debiutował zbiorem opowiadań Zagłada Fasoli (1992). Opublikował tom wierszy Bezspojrzenie (1994), zbiory opowiadań: Podobrazie (1997), Patrzeć i patrzeć (2002), powieści: Kino-lino (1995), Łzy (2000), Pigment 2002, Nierozpoznani (2008). Wyróżniony w konkursie Fundacji Kultury Promocja Literatury Polskiej (1999), stypendysta Ministerstwa Kultury (2001). Powieść Łzy została adaptowana i wystawiona w teatrze TVP (2001). Dwukrotnie nominowany do Paszportu Polityki za powieści: Łzy i Pigment.

Anna Adamiak, urodzona w 1982 roku w Tarnowie, absolwentka Wydziału Grafiki i Malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych im. Wł. Strzemińskiego w Łodzi oraz Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego w Instytucie Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Rzeszowskim (pracownia scenografii).
Stypendystka Akademii Sztuk Pięknych w Turynie. Zajmuję się malarstwem, grafiką, fotografią oraz scenografią teatralną (realizacje teatralne w Wielopolu Skrzyńskim, Łodzi, Krakowie oraz Turynie). Obecnie pracuje przy produkcji filmu animowanego Chopin w Breakthru Films.

wtorek, 29 grudnia 2009

Odrosłem jak rozgwiazda


Autor: Krzysztof Kleszcz


TOMASZ PIETRZAK „Stany skupienia”; Klub Integracji Twórczych „Stowarzyszenie Żywych Poetów”; Seria Poetycka SŻP – dodatek do pisma „Red.” nr 6 (1/2008) ; 2008.


„Czy za miliony er, na jakiejś między galaktycznej półce klona praprawnuka // na pulsarze mglistym, w dogasającym wszechświecie, będę się wylegiwał okiem do góry? Tak jak ty // muzealnie, skamieniały co do joty?:

Takie pytanie kieruje autor do leżącego na półce w salonie meblowym Ikei trylobita – skamieniałości przewodniej z paleozoiku. Czy człowiek będzie kiedyś skamieniałością przewodnią, powiedzmy kenozoiczną? Pewnie tak skoro tak powszechna jest w poezji obsesja śmierci.

Powoli poddawałem się urokowi tej książki. Pobieżna lektura nie odsłoniła jej walorów. Zapamiętałem ów wiersz o trylobicie. Ale czy to przez użycie słowa „bibelot”, czy przez to, że Jacek Dehnel w blurbie na okładce poleca książkę – to Tomasza Pietrzaka katalogowałem jako młodszego brata autora „Brzytwy okamgnienia”
Wnikliwsza lektura zmieniła moje patrzenie na tę poetykę. To osobny, bardzo dobry głos poetycki.

Przede wszystkim autorowi udało się zahipnotyzować mnie - czytelnika opisami przeżyć pacjenta szpitala (swoistej umieralni) w taki sposób, że gdy przeczytałem dziękczynne frazy „Błogosławione zdrowiejące ciało, te resztki, te strzępy, bawełna, kłębki włosów, kolczyki i kolekcja guzików”, „Błogosławione niestrudzone ciało, co wraca z dalekiego frontu, po długiej bitwie, wojnie, z raną, szwem, w podartym mundurze, z bólem i rysopisem nie pasującym do zdjęcia.” zacząłem się autentycznie radować i śpiewać w myślach ze wskazanym w motto Antony and the Johnsons: “I’ll grow back like a Starfish”... (w tłumaczeniu: „odrosłem jak rozgwiazda!”).
Oto miara dobrej poezji, wywoływać taką empatię!

Pietrzak obmyślił ciekawy koncept - pokazać przenikanie stanów skupienia. Wyłożył karty już w pierwszym wierszu smutna konstatatując, że „stałość, lotność, płynność. Na przemian są ci dane”... Jako punkt wyjścia przywołał zresztą teorię ewolucji: „przychodzisz na świat, jak paleozoiczna ryba, dostajesz nogi, płuca i nabierasz powietrza”.

Dziesięć smutnych wierszy z rozdziału „Z dziennika absolwenta Szpitala św.Peregryna” to rozprawy z kruchością ciała, czasem kpina z niego „Nie jesteś już tiwi lalunią z lakierowaną skórą, zabaweczką prosto z fabryki”, „często do mnie wpadają cioteczka Glukoza, ten stary drań Steryd i przekonują, że są prezenty, których nie można odrzucić, kiedy ciało aż się rwie, by przejść przez zamknięte drzwi (...)”. Chorobę, która toczy ciało trzeba oswoić „klatki będą biec, guzy puchnąć i zapętli się taśma. Minie rok, góra dwa – rak i nawrót – prequel i wycieńczający sequel, a montażysta będzie dalej dopinał swoje.”
Te wiersze malują świat na czarno, bez złudzeń. „ciała jak krochmalone płachty. Możesz przez nie kalkować drzewa, lub przechadzać się z nimi pod rękę jak z żaglem, między grządkami tych, którym też pisane jest zmienić stan skupienia.”. Słowo „grządkami” użyte jest niby przypadkiem...

A kogo nie poruszy „Tool-owy” klimat w wierszu „Oddział”? To obrazowanie : „cały oddział śniętych ryb”, „weteranki przeszczepów córki Komy i kobiety z Hiroszimą rozgrywającą się w ciałach” i zderzenie: „lato, za oknem erupcja”, „oni przychodzą i podziwiają różowy diament dobyty ze wzgórza”.

Zostanie mi w głowie wiele fragmentów z tej części książki np.: „Ci lekarze oglądają mnie jakbym był godny podziwu”, metafora lasu, który przygląda się nam i czeka na swoje.

Mała dygresja: brak ogonka w słowie „zwierze” (strona 21, wers drugi) odczytałem jak brak życia (chętnie ofiaruję jedno „ę” z mojej książki, pomyślałem).

Jedenasty wiersz pt.”Przetoczenie” jest opisem cudu ozdrowienia. „Odrzuciły mnie gęstwiny i leśne runa, i cała fabryka zaświatów zwróciła zniesmaczona. Byłem aż nazbyt słodki(...)”
Pietrzak w dalszej części książki zwykle bywa smutny „Kiedy ktoś umiera, zamarzają pokoje. Bo człowiek jest jak piec: porządny o mocnym spoiwie”.
Sięga do malarstwa Salvadora Dali, do surrealnego obrazu kobiecego ciała. „Całość będzie otwarta na przestrzał (...) pomilczy tak, jak dmuchawiec piękny na chwilę(...)”. Są też w książce odwołania do życia Sylvii Plath, stąd: pszczoły, ule, zimowanie...

Pyszna jest fraza „Miłość jak pszczeli zwiad”. Miód – miłość, słodko, a jednak znów „ściana z wosku między nami, mniej zrozumienia”, „Usycha ul i schodzi opuchlizna”.Fajnie, że są tu prawdziwe erotyki bez czarnych barw: „Dom” z frazą „To co pozwala wstać o siódmej i powiedzieć, że warto”,„Zimowanie” z „Kocham te stopy splecione w kołdrze i sen śniący o tym, że po wybudzeniu wciąż się śni.” i „Mr. & „Mrs” Bee” z „My Own Boy, dziś jestem twoją królową ubraną w puder i przynoszę ci miód. Otwieram swój słodki pyszczek – od teraz będę ci prać, gotować, rodzić dzieci, sypiać w jednym plastrze(...)”
Jest to, co obiecywał pierwszy wiersz – zrastanie się, zamarzanie, aż wreszcie pękają kry...

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Znaki zapytania


Autor: Piotr Gajda

Rafał Gawin "Przymiarki". Biuro Literackie, 2009.

Kiedy kilka tygodni temu miałem okazję uczestniczyć wspólnie z Rafałem Gawinem i innymi poetami w imprezie towarzyszącej WPDK pod hasłem: ”Łódzka Flota Poetycka” (była to w zasadzie zbiorcza prezentacja ludzi skupionych wokół „mŁodzi literackiej”), prowadzący ją Przemysław Owczarek zapowiedział Gawina następującymi słowami: „A oto wielka brygantyna z Łodzi!”. Miał wówczas na myśli prawdopodobnie wzrost poety, ale mimowolnie trafił w samo sedno! Żeby się nie powtarzać przytoczę w tym miejscu w całości słowa Tomasza Fijałkowskiego, który tak pisał o arkuszu poetyckim Rafała Gawina na stronach Biura Literackiego: „Okrętem flagowym Gawina jest ironia. Rozumiana nie jako całkowita i ostateczna negacja tego, co wiemy o świecie i brak zaufania do umiejętności opisu tego stanu, ale ta odmiana ironii, gdy bohater liryczny patrzy na zastałą konstrukcję rzeczywistości i z politowaniem kiwa głową, przyglądając się grom, jakie z sobą i między sobą prowadzimy. Grą jest wszystko – uczucie, seks, przeszłość, wiara – proszę mnożyć do woli. Język dyskursu nakłada się na żywe sugestywne obrazy, tak jakby „Przymiarki” były podręcznikiem szydzenia ze świata z dobrze dobranymi ilustracjami”. Weźmy taki fragment: ”Papier służy do spisywania, feministki utrwalają stereotyp, mają aparaty, aparat jak żywy rozprzestrzenia się po mieście, w drodze pod ścianę, to-nie stacja trzecia. Kręcimy się w kółko, owinięci w unijną flagę, zgodnie z zasadą sprzątniemy wszystko?”. Dostaje się feministkom i UE, dostaje się rytuałowi, który towarzyszy poetom w czasie ich NATCHNIONEGO PROCESU TWÓRCZEGO, który u Gawina jest sprowadzony do jakże oszczędnego twierdzenia, a mianowicie, że papier służy do… spisywania. Warto wsłuchać się w dysputy toczone na internetowych forach, aby dostrzec, że „legion” poetów z rozbudowanym libido bądź ego, to nawet nie papier, a papierek lakmusowy. Czy rumieni się? – mógłby podpytywać Gawin, drążyć dalej: „I zaczyna się dramat, kto pokryje resztę? Nie ma drobnych, same grube ryby, w końcu to post- modernizm - technologie i światopoglądy, które nie wymagają myślenia? A czy nie zaspokaja cię sama droga, od stadionu pod dom, ten, w którym mieszkasz, masz upodobanie w obnażonych schodach, lochach, gdzie nieraz traciłeś równowagę?”. Dostrzegam tu szereg fundamentalnych pytań stawianych przez poetę samemu sobie: „Czy zadowala mnie samo pisanie, samo zadawanie pytań? Czy zadowala mnie udzielanie samemu sobie ironicznych odpowiedzi? Czy będę słuchał jak na moje pytania odpowiedzą inni, czy w ogóle interesuje mnie szukanie na nie odpowiedzi?”. Pogrążając się w lekturze „Przymiarek” jestem pewien, że Gawin jest gotowy do prowadzenia dialogu ze światem. Tymczasem dobrze przygotował pytania, a to świetnie wróży temu, co uda mu się wydobyć z nas, ze mnie, z ciebie, z nich: „Konkrety, zdania złożone i wyłożone. I gdzieś pod spodem slalom, a za nim klatka. Wróć, kratka - myśli i zakończenia nerwowe poza wybiegami, urwaniem głowy. Na przykład w Turkmenistanie życie toczy się na pełnym gazie, ludzie nie wyłączają kuchenek, szkoda zapałek. A koledzy pedałują do Tybetu, dobrze mieć cel, najlepiej gdzieś wysoko. To tylko gra i masz kody co najwyżej genetyczne, karty - choroby. I zazdrościsz Czarnogórcom wzrostu, Murzynom długości. Chińczykom planszy, z której nie zejdą, dopóki nie połamią zasad. Sobie tych wszystkich kobiet, z którymi zawsze śpisz przed snem. Prawdziwe historie i wieczne spadanie. Drogi, jednostajny ciąg - przestrzeń zwęża się, blokuje w obrazach. Wychodzisz na wierzch, widzisz. Wróć, wisisz.

Bateryjka


Autor: Krzysztof Kleszcz

PRZEMYSŁAW WITKOWSKI „Lekkie czasy ciężkich chorób”; Biuro Literackie, 2009. Arkusz poetycki; Seria „Połów”, tom 11.

Trzynaście wierszy, zaledwie próbka wypowiedzi. Jedenasty tom z serii „Połów” – cennej inicjatywy Biura Literackiego, która prezentuje zajawkę talentu, opóźniając jego debiut, za to ostrząc nań apetyt. Forma literackiej prezentacji – przesympatyczna, bo stajemy oko w oko z poetą, patrzymy mu w oczy. (Śmieszne, że tegoroczni debiutanci to okularnicy.)

Spis trzynastu wierszy; przy prawie wszystkich - daty. Autor jest młody (rocznik 1982), zatem oznaczają one, że cofniemy się aż do jego wczesnego dzieciństwa. Tylko co można pamiętać z czasu, gdy miało się lat 4, 5, 7 ? Ścinki zdarzeń, a może tylko ich projekcje, przetworzone przez późniejsze życie?
A może czas zwariował? "Radiola znaleziona na strychu łapała meldunki i okrzyki zmarłych, spocona babcia w łazience jednego od drugiego, odpalała mocne. ".
„Czas to kawałek wosku” – tłumaczy Witkowski w jednym z ostatnich wierszy. A ja kojarzę to z prozą Bruno Schulza:
Była to chwila, kiedy czas oszalały i dziki, wyłamuje się z kieratu zdarzeń i jak zbiegły włóczęga pędzi z krzykiem na przełaj przez pola.”

Witkowski wypełnia wersy z arkusza osobliwymi rekwizytami: chlor, membrany, talerze ze swastyką, cierniki, globus, żyletki, pepsi cola, głóg, amarantus, macierzanka, czereśnie...
Jak to było w „Sklepach cynamonowych?”: „Tak wylewały się zapasy szaf, wymiotowały gwałtownie, płynęły szerokimi rzekami: wypływała barwna treść półek, rosła, mnożyła się: zalewała wszystkie lady i stoły”. Są też dziwne osoby: dziewczynki wydymające policzki, otyłe murzynki, karły, zwierzęta, starzy Niemcy...
Klimat podszyty jest niemocą, nieobecnością i strachem: „zero nowych wierszy”, „dużo seksu, ale jakby ktoś inny stał za konsoletą”, „ tamto było snem, czy raczej teraz ciągle mówię we śnie?”, „dotykam dziewczyny, lecz jakby jej nie było w tym łóżku”.
Nakładają się klisze. Witkowski plącze się w onirycznej malignie, metafory potrafią być urocze: „Dni – raz osa, raz rozgnieciona mandarynka”.

To Bruno Schulz pisał: „Poezja to krótkie spięcia sensu między słowami, raptowna regeneracja pierwotnych mitów. Zapominamy o tym operując potocznym słowem, że są to fragmenty dawnych i wiecznych historyj, że budujemy jak barbarzyńcy nasze domy z ułamków rzeźb i posągów bogów”.

Dla mnie Witkowski w tych wierszach oferuje nam takie krótkie spięcia. To wiersze – bateryjki, prąd można poczuć na języku; weźmy takie: „Świat składa się ze słów, z tych krótkich chwil kiedy nie kaszlę”.

Czuję schulzową ekspresję. Poznaję metaforę ogrodu: „pokątnie braliśmy korepetycje i rosły na poboczach liście mięsistego łopianu”, metaforę ludzie-mięso „jakie smutne są te zwierzęta, nie znają nudy, ręce w kieszeniach, rachunki w szufladach, warstwa tłuszczu, warstwa suchych kości”.

By się przekonać o mocy prądu poczekajmy do wydania tomiku. „Biuro Literackie” już na styczeń zapowiada druk całości.

Inwersja, awersja, rewolucja


INWERSJA - Awersja - REWOLUCJA: te trzy słowa są leitmotivem kolejnego numeru kwartalnika artystyczno-literackiego ARTERIE [1(7)/2010].

"Jeden spalony samochód to przestępstwo, sto spalonych samochodów to akcja polityczna" (Urlike Meinhof). Jeden wiersz o rewolucji to poezja, sto wierszy o rewolucji to już manifest?

Redakcja Arterii przyjmuje poezję, prozę, eseistykę, reportaże oraz grafiki i fotografie. Mogą to być teksty (proza, eseje) nieprzekraczające objętości 15 tysięcy znaków oraz o zestawy 5-7 utworów poetyckich.

Deadline: 10.02.2010 r.

Z propozycjami i pytaniami prosimy zwracać się pod adres: arterie.spp@gmail.com

Liczymy na odzew. Re(d)akcja ARTERII*


* Kwartalnik artystyczno-literacki ARTERIE jest wydawany przez łódzki oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Poleski Ośrodek Sztuki. Utrzymujemy się z dotacji, nie czerpiemy z naszej działalności zysków i wszelkie materiały zmuszeni jesteśmy publikować nieodpłatnie. Najpóźniej 1 marca 2010 r. autorzy zostaną poinformowani o przyjęciu tekstu do druku. Wyboru tekstów i grafik dokona grono redakcyjne: redaktor naczelny Przemysław Owczarek, sekretarz redakcji Magdalena Nowicka, Michał Murowaniecki, Rafał Gawin oraz Agnieszka Kowalska-Owczarek.

niedziela, 27 grudnia 2009

Czy słyszysz co ja słyszę?


Autor: Krzysztof Kleszcz


BOB DYLAN "Christmas In The Heart", 2009.


Nikt po tym kultowym twórcy nie spodziewał się tradycyjnych piosenek bożonarodzeniowych.
Ale po pierwsze - jemu wszystko wolno, po drugie - czy jest ktoś kto nie lubi przywoływać dobrych wspomnień z najpiękniejszych świąt? Ja np. mam taką płytę (słuchałem ją z winyla, dziś mam na CD) - to "Pastorałki - Już gwiazdeczka się kolebie" zespołu Bractwo Kurkowe.
Jestem pewien, że taki pomysł miał mistrz Bob. To są utwory, których wysłucha z przyjemnością fan płyt "Oh Mercy" czy "Time Out of Mind"... Utwory snują się jak padający śnieg, mają countrowo-jazzowy klimacik, a czasem są genialnie zwariowanym świątecznym hopsasa z harmoszką ("Must Be Santa"). Zdecydowanie najpiękniejszy jest "Do You Hear What I Hear?", którego wysłuchałem zapewne już ze sto razy. Płyt Boba słucha się też dla charakterystycznego wokalu - oprócz Toma Waitsa nikt tak nie chrypi ... i jest czego posłuchać (choć niekoniecznie trzeba w całości - ja np. wybieram oprócz utworów wspomnianych już wyżej: "Winter Wonderland", "Little Drummer Boy", "Christmas Blues").
Jest na tej płycie sporo lukru świątecznego: chórki, dzwoneczki, skrzypki itd. (typy zatwardziałych ważniaków "nie lubiących świąt" mogą tego nie przełknąć i powiedzieć, że Bob zdziecinniał)... To płyta dla tych, którzy nie czują strachu przed dzieleniem się opłatkiem w pracy, nie doszukują się w życzeniach świątecznych cynizmu lub niezgrabności językowych (*Magda hehe). Świąteczna płyta dla szczęśliwców.
68-letni Bob zaskoczył mnie - czuję się jakby mnie trafił gałą w czapkę.

sobota, 26 grudnia 2009

Szczepan użył kleszczy



Autor: Krzysztof Kleszcz



Wśród sporej sterty papierowych prezentów (Sapkowski, Tokarczuk, Myśliwski, Karpowicz) znalazły się też wiersze dla trzylatka. No ale jak nie kupić książki, w której znalazł się wiersz pt. "Kleszcz"? Napisała ją Agnieszka Frączek - z wykształcenia leksykograf, a z zamiłowania autorka wierszy dla dzieci. "Trzeszczyki czyli trzeszczące wierszyki" wydało łódzkie Wydawnictwo Literatura w 2006 roku. Na książkę wpadłem przypadkowo w księgarni Matras w Piotrkowie. Otwierając na chybił trafił ujrzałem na ten majstersztyk:


KLESZCZ

Kleszcz w leszczynach się zakleszczył:
- Niech mnie ktoś odkleszczy wrzeszczy.
Przybiegł Szczepan, użył kleszczy
i kleszczami z gąszczu leszczyn
wyrwał kleszcza. Już nie wrzeszczy.
- Brawo Szczepan! - kleszczyk klaszcze
i w uśmiechu szczerzy paszczę.

Wnętrza











Autor: Piotr Gajda

Wnętrza *

1.
Zamiast otwartego komunikatu używamy
alfabetu Morse'a. Nie ma miejsca na rozpoznanie,
co chciały nam powiedzieć pieprzyki, znamiona
i blizny. Ciało starzeje się w swoim czasie,
pieści w swoim tempie. Gdzieś za ścianą,
w innym lustrze, taka sama para zrzuca skórę.
On ma twarz pokerzysty, ona ręce szulera.

2.
W łazience: nożyk do golenia, woda kolońska,
pasta do zębów, tabletki z krzyżykiem. Dom
prowadzi spis z natury i nie ma w nim miejsca
dla żywych. Golisz się nie otwierając oczu, jakby ta,
którą śniłeś, położyła monety na twoich powiekach.
Przejdziesz na drugą stronę lustra, ostrożnie,
przez krzyk tego, który został po tej stronie.
Bo właśnie zaciął się, obudził?

3.
Jest tylko wczoraj, dzisiaj i prześcieradła
rozwieszone pomiędzy. Archeologia pościeli
łże o pokładach paznokci i naskórka, zamiast
życiorysu odcisk ciała. Noc nie pozostawia
śladów linii papilarnych, nie pamiętam jej rysopisu.
Świt jest inspektorem, który wszczyna sprawę
z urzędu: szuka, pyta, błądzi.

* wiersz z "Hostelu"



środa, 23 grudnia 2009

Odwrócony


Bydgoszcz, 14 października 1995 roku

Autor: Piotr Gajda

24 grudnia mija dziesiąta rocznica śmierci Tomasza Beksińskiego. Beksiński od lat wczesnej młodości pasjnował się muzyką rockową oraz horrorami. Jako dziennikarz muzyczny, stał się jedną z najbardziej charyzmatycznych osobowości wśród polskich prezenterów radiowych. Jego nocne, autorskie audycje w Programie III Polskiego Radia, zyskały duże grono słuchaczy i status "kultowych", będąc starannie opracowanymi spektaklami poetycko-muzycznymi. Był również felietonistą i recenzentem. To także tłumacz z języka angielskiego. Przetłumaczył m.in. wszystkie ówczesne filmy o Jamesie Bondzie i całą twórczość grupy Monty Pythona. Absolutny fan horrorów z wytwórni "Hammer", po które specjalnie jeździł autokarem do Londynu (przeżył katastrofę lotniczą i odtąd nie podróżował samolotami).

Z charyzmą Tomasza Beksińskiego jako prezentera, nie szło w parze spełnienie w życiu osobistym, na co nakładała się jego schizofreniczna osobowość i upodobanie do pop-kultury inspirowanej legendami o wampiryzmie oraz szczególna fascynacja śmiercią. 24 grudnia 1999 Tomasz Beksiński popełnił samobójstwo, wcześniej zapowiadając je w pesymistycznie podsumowującym współczesną kulturę felietonie. Miał 41 lat.

W czasach, kiedy jeszcze słuchałem radia (lata 80-te) Beksiński był człowiekiem kształtującym moje muzyczne gusta. To prawdopodobnie dzięki niemu po raz pierwszy usłyszałem zespół Black Sabbath (i to na zawsze odmieniło moje życie). Potem w jego radiowym życiu nastał okres muzyki New Wave (Ultravox , Visage, Midge Ure, Jon Foxx i Marc Almond, Depeche Mode - pamiętny cykl „Romantycy Muzyki Rockowej”). Jeszcze potem był gothic (XIII Stoleti, Incubus Succubus, Sisters of Mercy), na który już się "nie załapałem" (no, może na Lacrimosę, ale bez przesady). W międzyczasie nadal fascynował się grupą Marillion (słynne „Wieczory płytowe” w programie II PR) i solowymi dokonaniami Fisha (po jego rozstaniu z grupą). Nigdy nie zaakceptował tego zespołu z Hoghartem, ale mylił się, bo odejście „Szkota” uratowało Marillion. To dzięki niemu w tamtych latach mogłem posłuchać na antenie radiowej Petera Gabriela, Camel, Rogera Watersa, Marillion, Talk Talk. W latach 90-tych, ze względu na godzinę emisji (północ) nie słuchałem już regularnie „Trójki pod księżycem”, za to byłem zagorzałym czytelnikiem felietonów pt; „Opowieści z krypty”, które publikował na łamach pisma „Tylko Rock”. Ostatni z 18 opublikowanych tam tekstów zatytułował „Fin de siecle”: „Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights In White Satin The Moody Blues. Adagio Albinioniego. Kobieta Wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku - seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i ketchup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy "tylko" dla mnie i Anki. Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna - pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14.10.1995. Miłość w czasach zarazy Marqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998...

Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać".

TOMASZ BEKSIŃSKI
1958-1999

Spotkałem go jeden jedyny raz w życiu (przed wspomnianym w felietonie koncertem Petera Hammilla w Bydgoszczy), zamieniłem kilka słów, zrobiłem sobie wspólne zdjęcie. Cztery lata później na zawsze odwrócił się plecami od XXI wieku…

Znacznie więcej o Tomaszu Beksińskim ( w dokumencie pojawia się też jego ojciec – Zdzisław Beksiński, słynny malarz, także zmarły tragicznie w kilka lat po śmierci Tomka) opowiada dokument Daniela Światły zatytułowany „Dziennik zapowiedzianej śmierci”, który w całości można obejrzeć tutaj:

Nowy numer "Arterii"



Autor: Piotr Gajda

Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: „Broń na ramię!”,
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!

Julian Tuwim, Do prostego człowieka

Wojna! Wojna! Zawsze jest jakaś Wojna. Jest świętem śmierci i ojcem wszystkich rzeczy.Umieranie zamienia w statystykę, rodzi w okopach bohaterów i pisarzy, którzy po powrocie do domu tracą przyjemność z polowania, jak łowca jeleni, albo chwytają za pióro, jak Céline, Heller i inni. Literatura wodzi nas po polach, gdzie trwa Wojna na słowa – Wojna, która szczęśliwie nie przynosi śmierci, ale zbawia od tej rzeczywistej. W niniejszym numerze nie idziemy na Wojnę, szukamy jej tropów i śladów. Wiemy, że jest za plecami naszych rodziców, po drugiej stronie kamery, snuje się za trumną żołnierza, który zginął w „naszym” interesie. Cieszymy się z niewinnych czasów Pokoju, kiedy smacznie śpi bestia w człowieku. W tej kampanii tropienia wojny podejmujemy rozmaite działania. Pojedynek snajperów to rubryka z wywiadami. Poezja, proza i dramat trwają na stanowiskach w zdobytych przyczółkach. W galerii zapraszamy na defiladę, która niebawem przerodzi się w manewry okrążające poszczególne tematy w esejach i felietonach. Na linii ognia, w dziale recenzji, dojdzie czasami do gwałtownej kanonady. Państwu zaś rezerwujemy najlepsze miejsca na widowni okalającej arenę i czekamy na zagrzewający okrzyk: Hurrraaa!.

Redakcja „Arterii”

Wśród autorów numeru: Dariusz Eckert, Radosław Wiśniewski, Agnieszka Smolucha, Robert Miniak, Miłosz Biedrzycki, Aleksandra Zbierska, Robert Rybicki, Agnieszka Kłos, Maria Kornatowska, Magdalena Nowicka, Maciej Gierszewski, Magda Cybulska, Joanna Wygnańska, Karol Franczak, Horst R. Gertler, Alim Vielitov, Rafał Bojdys, Jacek Bieleński, Piotr Gajda, Katarzyna Knapik-Gawin, Jorie Graham, Ewa Chruściel, Marcin Kępiński, Paulina Ilska, Zdzisław Jaskuła, Jerzy Jarniewicz, Michał Stępniak, Małgorzata Niedziółka, Marcin Bies, Justyna Banaszczyk, Rafał Gawin, Michał Murowaniecki, Krzysztof Kleszcz.

Ponadto wiersze poetów nominowanych do tegorocznej edycji OKP im. Jacka Bierezina.

Wraz z numerem - „Zapaść” Joanny Lech.

Numer dostępny w sieci „Empik” już od stycznia!