Autor: Krzysztof Kleszcz
Maciej Woźniak "Ucieczka z Elei", WBPiCAK Poznań, 2010.
Wszystko jest łowieniem, czerpaniem z chwili. Choćby krótkiej, takiej jak dziś, gdy podczas wsiadania do samochodu z olszyn po drugiej stronie drogi, usłyszałem nakładające się na siebie fale „ptasiego radia” z DJ Bażantem na czele.
To mogło trwać pięć sekund, a wlazła w głowę ta obecność, bujność.
A później przeczytałem u Woźniaka: „łebki mleczy i dzioby wron nawleczone na sygnał z centrali, na włos kosmosu z pustym światłem w środku. Długi ten karnisz, na żabkach wilgotne firanki.”
Nowa książka autora „Iluzjonu” to liryczny zapis iluminacji, że real i sen istnieją na równi. Woźniak nakłada na siebie obrazy, metafory. Wiersz gęstnieje, staje się kondensatem. Czy nie nazbyt suchym? Pamiętam, że pierwszy raz kartkując tom, potknąłem się o spiętrzone kalambury (np. w wierszu „Piosenka sine qua non”), krzywiłem się na metafory dopełniaczowe np. „ołówek miasta”, „wygolony kark deptaku”, „metaliczna harfa spraw”, „łacina gałęzi” - nabrałem wątpliwości. Ale te wiersze potrzebowały spokojnej lektury, piątkowego popołudnia. Wtedy rzeczywiście „obłok jest jurajską amebą, która połyka przez skórę”. I wtedy błysnęły frazy: „zdjąć się i przewiesić przez ramię jak płaszcz”, „wytrzeć zasmarkane wiem, nosek dziecka, wypisać się z przeczytałem”.
I spodobał mi się ten pomysł na ucieczkę niemożliwą, którą wizualizuje mknący rowerzysta, daremnie mocujący się z czasoprzestrzenią. Woźniak zauważa, że to co widzimy, dotykamy – nie jest wszystkim. Że świat półsnu, maligny jest tak samo pewny. Rzeczy nie znikają – będą trwać zawsze (paradoks strzały Zenona z Elei). Kołek w nurcie rzeki rozpruwa jakąś niewidzialną powłokę.
Nie będę bronił kiksów, np. puenty z „Piosenki dla Agaty”, ale są w tym tomie wiersze bez najmniejszego fałszu: „Murowanka” o urokach posiadania sąsiada furiata, „Carte noire”- niezły przepis na życie, „Kochankowie w bzie” (fraza z lepikiem!), tytułowa „Ucieczka z Elei” (z pysznym początkiem: „Sekundnik, szczupły celnik”), no i cytowana już „Piosenka dla ust”...
Jeśli wszystko jest łowieniem, to jak nie cieszyć się z takich ryb? (aż mi się przypomniały moje pierwsze wędkowania w jeziorze Radodzierz ): „kiedy między palcami dzieje się ta płetwa, a to co jest wodą, jest i rybą w wodzie.”,„mrok, w którym zawzięcie grzechocze taksometr”; „z bandyty sypie się za każdym pociągnięciem wajchy”, „żeby nie marzły ręce warto mieć puste kieszenie”, „jedni wysiedli z pociągu, z innych pociąg wysiadł”, „Ucho jest grypsem w igle, smak jest grypsem w chlebie”, „Mówić to grać menuet ze zgrzytania zasuw”, „uklejki, opiłki spod tarczy słońca”...
No i ta puenta w „Mandali z liści na dnie”, czyż nie dotyczy pisania i czytania?
Maciej Woźniak "Ucieczka z Elei", WBPiCAK Poznań, 2010.
Wszystko jest łowieniem, czerpaniem z chwili. Choćby krótkiej, takiej jak dziś, gdy podczas wsiadania do samochodu z olszyn po drugiej stronie drogi, usłyszałem nakładające się na siebie fale „ptasiego radia” z DJ Bażantem na czele.
To mogło trwać pięć sekund, a wlazła w głowę ta obecność, bujność.
A później przeczytałem u Woźniaka: „łebki mleczy i dzioby wron nawleczone na sygnał z centrali, na włos kosmosu z pustym światłem w środku. Długi ten karnisz, na żabkach wilgotne firanki.”
Nowa książka autora „Iluzjonu” to liryczny zapis iluminacji, że real i sen istnieją na równi. Woźniak nakłada na siebie obrazy, metafory. Wiersz gęstnieje, staje się kondensatem. Czy nie nazbyt suchym? Pamiętam, że pierwszy raz kartkując tom, potknąłem się o spiętrzone kalambury (np. w wierszu „Piosenka sine qua non”), krzywiłem się na metafory dopełniaczowe np. „ołówek miasta”, „wygolony kark deptaku”, „metaliczna harfa spraw”, „łacina gałęzi” - nabrałem wątpliwości. Ale te wiersze potrzebowały spokojnej lektury, piątkowego popołudnia. Wtedy rzeczywiście „obłok jest jurajską amebą, która połyka przez skórę”. I wtedy błysnęły frazy: „zdjąć się i przewiesić przez ramię jak płaszcz”, „wytrzeć zasmarkane wiem, nosek dziecka, wypisać się z przeczytałem”.
I spodobał mi się ten pomysł na ucieczkę niemożliwą, którą wizualizuje mknący rowerzysta, daremnie mocujący się z czasoprzestrzenią. Woźniak zauważa, że to co widzimy, dotykamy – nie jest wszystkim. Że świat półsnu, maligny jest tak samo pewny. Rzeczy nie znikają – będą trwać zawsze (paradoks strzały Zenona z Elei). Kołek w nurcie rzeki rozpruwa jakąś niewidzialną powłokę.
Nie będę bronił kiksów, np. puenty z „Piosenki dla Agaty”, ale są w tym tomie wiersze bez najmniejszego fałszu: „Murowanka” o urokach posiadania sąsiada furiata, „Carte noire”- niezły przepis na życie, „Kochankowie w bzie” (fraza z lepikiem!), tytułowa „Ucieczka z Elei” (z pysznym początkiem: „Sekundnik, szczupły celnik”), no i cytowana już „Piosenka dla ust”...
Jeśli wszystko jest łowieniem, to jak nie cieszyć się z takich ryb? (aż mi się przypomniały moje pierwsze wędkowania w jeziorze Radodzierz ): „kiedy między palcami dzieje się ta płetwa, a to co jest wodą, jest i rybą w wodzie.”,„mrok, w którym zawzięcie grzechocze taksometr”; „z bandyty sypie się za każdym pociągnięciem wajchy”, „żeby nie marzły ręce warto mieć puste kieszenie”, „jedni wysiedli z pociągu, z innych pociąg wysiadł”, „Ucho jest grypsem w igle, smak jest grypsem w chlebie”, „Mówić to grać menuet ze zgrzytania zasuw”, „uklejki, opiłki spod tarczy słońca”...
No i ta puenta w „Mandali z liści na dnie”, czyż nie dotyczy pisania i czytania?