Podstawą każdej spektakularnej kariery jest odpowiednio mocny i zauważalny debiut, a potem jego odpowiednia kontynuacja poprzez tzw. syndrom drugiej i trzeciej płyty. Drugie wydawnictwo zespołu potwierdza jego potencjał, wskazuje drogę, którą muzycy będą podążać, trzecie definiuje jego styl na całe lata. Wie o tym grupa Carrion, która po mocnym debiucie potwierdza drzemiący w niej potencjał kolejną płytą „El Meddah”.
Już debiutancka płyta grupy zatytułowana po prostu „Carrion” ujmowała słuchaczy dynamiką, melodyjnością i ciekawymi kompozycjami. W utworach w rodzaju „Zapachu szarości” skupia się to, co muzycy mają nam do zaproponowania – urozmaicone w swoim muzycznym wyrazie, ekspresyjne utwory z nieźle rozchwianą sinusoidą klimatów (od mocnego, hard rockowego grania, aż do fragmentów wyciszonych, akustycznych). Znalazł się na niej niemal gotowy hit – cover przepięknej piosenki „Wonderful Life” zapomnianego dziś zupełnie Blacka (Colina Vearncombe′a) tu podany w odświeżonej, dopieszczonej produkcyjnie (podobnie jak cała płyta) i stylowej wersji.
Podobnie rzeczy się mają w przypadku drugiej płyty – „El Meddah”. Warto przy tym zwrócić uwagę, że produkcje Carrion są dopracowane nie tylko pod względem produkcji, ale również poligrafii i promocji (wydawanym płytom towarzyszą ciekawie zrobione teledyski). Widać, że aspekt promocyjny jest w przypadku artystycznych dokonań grupy ich niezwykle istotnym elementem. Nad całym zespołem krąży „duch radomskich”, a ściślej dokonania ich starszych kolegów z innej kapeli z Radomia – podobni jak czyniła to IRA, tak i muzycy Carrion, gdzieś z tyłu głowy mają zakodowany imperatyw skrojenia utworu w taki sposób, który nie eliminowałby go jednocześnie z możliwości zaistnienia na antenie radiowej. Oczywiście, nie jest to żaden zarzut, zwłaszcza, że takie podejście sprawdza się w sposób znakomity – ile innych zespołów hard rockowych może jeszcze pochwalić się tak częstym umieszczaniem ich utworu na radiowych „playlistach” jak jest to w tym przypadku – znane wszystkim radiosłuchaczom utwory Carrion „Sztandary Eloi” i „Nie bez wiary”?
To właśnie we wspomnianej przebojowości muzyki najwyraźniej widać zawarty przez zespół kompromis. Muzycy potrafią zagrać mocno i gęsto („Nun”), wokalista ma ciekawą barwę głosu i umie czasem się „wydrzeć”, a kiedy na chwilę się zapominają tworzą mocno pokręcone kompozycje „El Meddah/Thennis Chimera/Ragnarok” (ale wtedy nie myślą o presji mediów i popularności). Zwykle grają w średnich tempach ciężkie rockowe, i jak już wspomniałem, nie pozbawione melodii piosenki o wręcz metalowym, a dokładniej nu-metalowym („Władca snów”) zabarwieniu. Ot, chłopaki pomimo mocnego emploi (zarówno tego muzycznego jak i „dizajnerskiego”) postawili na granie typowego, mainstreamowego rocka, w którym czują się jak ryby wodzie. Ze względu na prezentowany poziom wykonawczy nie ma obawy, że Carrion „utopi się” na głębokiej wodzie podobnych mu produkcji.
Cechą charakterystyczną zespołu są apokaliptyczne teksty, które nie do końca dotrą do fanów Łez, ale za to mają szansę zaistnieć w głowach nabywców płyt Comy (no i od razu słychać, że mocniejsze granie w naszym kraju nie tylko Comą stoi). Utwory na płycie w rodzaju „Sołdata” charakteryzują się potężnie brzmiącą sekcją rytmiczną i rasowymi riffami gitarowymi, które korelują z ciekawymi fakturami instrumentów klawiszowych. W „Dex” w warstwie aranżacyjnej królują natomiast elektroniczne brzmienia. Na płycie próżno szukać ekwilibrystycznych popisów instrumentalnych, dominuje raczej uporządkowane brzmienie, jak już wspomniałem – „mięsiste”, ale jednocześnie na tyle przebojowe, żeby można je było bez przeszkód absorbować z radia podczas jazdy własnym samochodem.
Mając w pamięci dawne, „siermiężne” produkcje rodzimych zespołów metalowych udokumentowane płytami winylowymi z wczesnych edycji Metalmanii, trzeba oddać sprawiedliwość, że Carrion to mercedes „okularnik” przy rdzewiejącym wartburgu. A o tym przecież zawsze tu w Polsce marzyliśmy, żeby jeździć mercedesami…
Carrion, „Carrion”. MJM Music PL
Carrion, “El Meddah”, MJM Music PL
Recenzja ukazała się pierwotnie na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl
(p)
Już debiutancka płyta grupy zatytułowana po prostu „Carrion” ujmowała słuchaczy dynamiką, melodyjnością i ciekawymi kompozycjami. W utworach w rodzaju „Zapachu szarości” skupia się to, co muzycy mają nam do zaproponowania – urozmaicone w swoim muzycznym wyrazie, ekspresyjne utwory z nieźle rozchwianą sinusoidą klimatów (od mocnego, hard rockowego grania, aż do fragmentów wyciszonych, akustycznych). Znalazł się na niej niemal gotowy hit – cover przepięknej piosenki „Wonderful Life” zapomnianego dziś zupełnie Blacka (Colina Vearncombe′a) tu podany w odświeżonej, dopieszczonej produkcyjnie (podobnie jak cała płyta) i stylowej wersji.
Podobnie rzeczy się mają w przypadku drugiej płyty – „El Meddah”. Warto przy tym zwrócić uwagę, że produkcje Carrion są dopracowane nie tylko pod względem produkcji, ale również poligrafii i promocji (wydawanym płytom towarzyszą ciekawie zrobione teledyski). Widać, że aspekt promocyjny jest w przypadku artystycznych dokonań grupy ich niezwykle istotnym elementem. Nad całym zespołem krąży „duch radomskich”, a ściślej dokonania ich starszych kolegów z innej kapeli z Radomia – podobni jak czyniła to IRA, tak i muzycy Carrion, gdzieś z tyłu głowy mają zakodowany imperatyw skrojenia utworu w taki sposób, który nie eliminowałby go jednocześnie z możliwości zaistnienia na antenie radiowej. Oczywiście, nie jest to żaden zarzut, zwłaszcza, że takie podejście sprawdza się w sposób znakomity – ile innych zespołów hard rockowych może jeszcze pochwalić się tak częstym umieszczaniem ich utworu na radiowych „playlistach” jak jest to w tym przypadku – znane wszystkim radiosłuchaczom utwory Carrion „Sztandary Eloi” i „Nie bez wiary”?
To właśnie we wspomnianej przebojowości muzyki najwyraźniej widać zawarty przez zespół kompromis. Muzycy potrafią zagrać mocno i gęsto („Nun”), wokalista ma ciekawą barwę głosu i umie czasem się „wydrzeć”, a kiedy na chwilę się zapominają tworzą mocno pokręcone kompozycje „El Meddah/Thennis Chimera/Ragnarok” (ale wtedy nie myślą o presji mediów i popularności). Zwykle grają w średnich tempach ciężkie rockowe, i jak już wspomniałem, nie pozbawione melodii piosenki o wręcz metalowym, a dokładniej nu-metalowym („Władca snów”) zabarwieniu. Ot, chłopaki pomimo mocnego emploi (zarówno tego muzycznego jak i „dizajnerskiego”) postawili na granie typowego, mainstreamowego rocka, w którym czują się jak ryby wodzie. Ze względu na prezentowany poziom wykonawczy nie ma obawy, że Carrion „utopi się” na głębokiej wodzie podobnych mu produkcji.
Cechą charakterystyczną zespołu są apokaliptyczne teksty, które nie do końca dotrą do fanów Łez, ale za to mają szansę zaistnieć w głowach nabywców płyt Comy (no i od razu słychać, że mocniejsze granie w naszym kraju nie tylko Comą stoi). Utwory na płycie w rodzaju „Sołdata” charakteryzują się potężnie brzmiącą sekcją rytmiczną i rasowymi riffami gitarowymi, które korelują z ciekawymi fakturami instrumentów klawiszowych. W „Dex” w warstwie aranżacyjnej królują natomiast elektroniczne brzmienia. Na płycie próżno szukać ekwilibrystycznych popisów instrumentalnych, dominuje raczej uporządkowane brzmienie, jak już wspomniałem – „mięsiste”, ale jednocześnie na tyle przebojowe, żeby można je było bez przeszkód absorbować z radia podczas jazdy własnym samochodem.
Mając w pamięci dawne, „siermiężne” produkcje rodzimych zespołów metalowych udokumentowane płytami winylowymi z wczesnych edycji Metalmanii, trzeba oddać sprawiedliwość, że Carrion to mercedes „okularnik” przy rdzewiejącym wartburgu. A o tym przecież zawsze tu w Polsce marzyliśmy, żeby jeździć mercedesami…
Carrion, „Carrion”. MJM Music PL
Carrion, “El Meddah”, MJM Music PL
Recenzja ukazała się pierwotnie na stronach codziennej gazety internetowej NaszTomaszow.pl
(p)