Chciałem, by kolejna książka Jarosza
dała mi tyle wrażeń co „Biały tydzień”. Dawkowałem sobie ją
powolutku, po wierszu, na chybił-trafił, po kilkanaście stron.
Bałem się manowców, jałowej ziemi, do której mogłyby mnie
zaprowadzić kruche zdania jakie zapisuje jeden z moich ulubionych
poetów. Trochę bałem się „żucia mądrego chleba”.
Niepotrzebnie.
Najpierw długie motto z Kornela
Filipowicza: „Jedną czwartą, a kto wie czy, nie większą
część życia straciłem na chodzeniu po lasach i nad brzegami
jezior i rzek (...) jakbym nie wiedział, co to jest drzewo, kamień,
trawa, woda (...)”. Tom zaczyna się od zwrotu z kursu na prawo
jazdy: „Ostatni opuszczam skrzyżowanie”. Widzimy
„eleganckich mężczyzn w karawanie” ich kłótnię nad
lakierowaną trumną. A potem takie precyzyjne zdanko: „Przede
mną puszyste niebo, do którego uciekają słowa. A w nim ostry
prześwit.” Prześwity nieba, wiązki światła, medytacyjne
epifanie – takie są frazy Jarosza.
Autor łazikuje po lasach, bezdrożach.
Zapisuje „Słuchaj: jak skomli wiatr, (...)”. Życie pisze
wersy, niby „Nuda nic się nie dzieje”, ale dla
poety kanwa poematu, konwie pełne znaczeń.
Poeta-nauczyciel zapisuje: „Po chwili stoję przed tablicą,
tłumaczę dzieciom odmianę rzeczownika przez przypadki. W ręku
drży kreda i nie mogę się odwrócić. Nie chcę się odwrócić.”;
poeta-ojciec: „Za chwilę skończę pisać, wyjmę córkę z
wanny, uśpię i wykąpię się w wodzie po niej.”
To ostatnie zdanie rozłożyło mnie na
łopatki. I dalsze czytanie było już z tezą – pod Olkuszem jest
kruszec!
Jarosz często rozgrywa wiersz w danej
chwili, wszystko jest teraźniejsze, dreszcz właśnie przechodzi.
„Stoję, tłumaczę”, „stara kobieta grzebie laską w
śmietniku”, „buldożer
pcha ziemię”.
Czytałem jakąś reklamę i
przeczytałem o „chaosie elektromagnetycznym wokół nas”. Jarosz
tworzy taki chaos fraz. Kłęby, wiry. Jest smutek: „blada
blizna”, „umył ręce i usiadł na schodach, które
wymurowaliśmy w lipcu 1995 roku.”, daremność,
wszystko co możemy zrobić - „Uwięziony w życiu jak w
roztrzaskanym samochodzie.”, „sąsiad, zanim umarł, zdążył
jeszcze nazwozić mnóstwo drewna do piwnicy”. Z
tego chaosu wyłaniają się frazy o dużej sile
oddziaływania: np. „spaliliśmy rzeźbioną poręcz, figurkę
świętego”, „widziałem bukiet przydrutowany do krzyża”.
Świetny jest wiersz „Przyjście na
świat”: mały Bóg wrzeszczy w nim na całe Betlejem. Piękny nierealny „Podwójny pejzaż”:
z człowiekiem, „o którym myślałem, że umarł”. W "Wierszu na Boże Narodzenie" autor
zdradza, że frazy nachodzą go w czasie codziennych czynności,
przyklejają się do niego. Jest też o
zmęczeniu byciem poetą.
Poezja jak wiara. Nie byłaby
potrzebna, gdyby Bóg przyszedł i powiedział Jestem. Jarosz
rejestruje szczegół, niepozorny, zwykły. „Lornetka Jarosza” -
napisałem o jego drugiej książce. Można dodać teraz „stetoskop
Jarosza”: słyszymy: „piszczy gumowa gruszka
ciśnieniomierza”, słyszymy dźwięk wielkiej łychy obijającej
się o garnek: „Gęstwa zupy z dna.”, słyszymy jak „Co jakiś czas strzelają łapki na myszy.” Pokłon
w stronę Jury.
Wiersze do których będę wracać,
np.: „Viaticum” utkany ze słów córki, „Rekolekcje” ze
wspomnień z lat szkolnych. W „Hen, hen” zwątpienie w Inny
świat, z niezwykłą krwawą puentą. „Wiosna 2013” z
porównaniem Słońca do akwariowej żarówki. Świetny cykl
„Dziewięć pór roku” (turlająca się butelka, za duży kask,
oddech wpompowany w materac...) z puentą: „Chwila, której nie
da się zrozumieć.” Albo piękny „Kres i nieskończoność II”
z obrazem zmęczenia poety, snem matki z otwartą książką na
twarzy. Podobny - wycięty ze snu - „Rojst” („Przy nagrobku,
gdy oni się modlą, trzymam kciuki w szlufkach spodni.”)
Świat fizyczny, świat prowincjonalny,
gdzieniegdzie plama światła. „Skorki w wilgotnej szmacie.
Widzisz świat w proszku.” Zdania, w których
sens się wyczuwa: „Do wsi wchodzi pielgrzymka i przy furtkach
zaczynają ujadać psy.”
W „Liniach”
Jarosz zdradza pomysł książki: „Tak, myślałem obrazami. Ale
chciałem, żeby obraz mówił więcej (...)”. Ostatnie zdanie tego
wiersza jest podobne do niezapomnianej frazy Piotra Gajdy z wiersza
„Łęty”. Porównajmy: „(...) widziałem (…) Chłopaka
ukrytego w mężczyźnie, kobietę schowaną w matce: młodą parkę
i ich umorusane, syte dziecko pożerające co dzień ich czas,
pieniądze i seks.” (Jarosz) i „My żyjemy, zgaduje
starzec i na wszelki wypadek ucieka. Schowany w swoim synu. W jego
synu.”(Gajda z tomu „Zwłoka”).
Czytając
Jarosza niechcący usłyszałem też starą piosenkę Ziyo: „Czas
nie ma żadnego znaczenia, a sen to tylko kolorowe obrazki. Ziemia
nie daje spokoju, ucieka spod stóp.”. Siódma książka, wg mnie najlepsza, z tytułem - jakby to był podręcznik
do geografii, a może do fizyki -
pełny wzorów, reguł, praw.