PIOTR MAUR - „Po papierosy i z powrotem”, Grafpress na zlecenie Galerii Literackiej przy GSW BWA w Olkuszu, Olkusz 2015.
Oto poezja, która zgubiła wysoki ton,
zgubiła wagę i powagę. Nie boi się grubej frazy, bywa szalona,
nic nie robi sobie z tego, co wypada, co nie. Oto wiersze z
tąpnięciem, gdzie ostatnia fraza jest załamaniem się korytarza w
sztolni.
W
wierszu tytułowym podmiot liryczny skubie ziarno słonecznika, od
prawie roku, od kiedy jego ukochana wyszła „po papierosy”:
„Zastanawiam się nad sobą i światem / nie wiem nic nie
wiem”. Mamy suspens, zbliżamy
się do puenty i … oto ona: „nie wiem co zrobię gdy nagle staniesz w progu / nie
wiem jak zareaguje mój organizm / na tak długo oczekiwaną / dawkę
nikotyny”. Czy to nie brzmi
jak żart?
W
innym wierszu: dziewczyna czeka na męża, lecz trąca żaluzję
w umówiony sposób, by kochanek wszedł niezauważony. A więc to nie są żarty, bo kluczowa teza to: „nic nie jest takie, jak zdaje się, że jest”.
Są w tej książce
wiersze, które ujmują od razu: np. „Falun,
kvarnbergsvagen 22” (piękny tytuł ;D ) z frazą: „tyle
mniej więcej trzeba czasu / by nauczyć się czerpać radość z
czegoś pozornie tak prostego / jak dotyk słonecznych promieni”.
Mój ulubiony to „Sztuka fotografii”, który genialnie
rozpracowuje historię zauroczenia zdjęciem - Serdecznie polecam. Wiersz „Ryby i
ludzie” jest po prostu śmieszny: „ciekaw jestem w
jaki prastary / zawzięty spór się wdały”.
Bywa intrygująco: tak
jak w „Oczekiwaniu”: „patrzę na ciebie tonącą w
świetle / bijącym od telewizora / i wiem że chcesz mnie opuścić
/ od dawna o tym wiem”, a
puenta wywołuje uśmiech, jakby bomba, którą rozbrajaliśmy ze
strużką potu na czole, była atrapą.
W „Sztuce
podstępu” - sześć wersów sprawia, że jestem „kupiony”
i dodaję Maura do ulubionych: „wszedłem do jej
mieszkania / a potem do jej łóżka / wykorzystując podstęp //
potem okazało się / że ona równie podstępnie / na to czekała”.
Jest ciekawie, gdy autor
pisze wiersz o nienawiści: „ nie cierpię tego człowieka / nie
znoszę go // za łatwość z jaką unieważnia mój czas / za
znikomy wymiar jaki moim dniom nadaje”, a
wychodzi mu o bezradności. Gdy pisze wiersz o świętym oburzeniu:
„gdyby nie ludzie tacy jak on / nie mielibyśmy sobie nic
do powiedzenia / jeśli chodzi o rzeczy naprawdę ważne”, a
jest o jałowości sporów w informacyjnym szambie. Jeśli wiersz o
dzieciach zbyt głośno bawiących się w parku – to mamy szalony
kontrast błahej obserwacji z poważnym tematem o torturowaniu
więźniów w Korei Północnej.
Sporo,
sprawnie rozegranych, tematów erotycznych. Choćby tak: „Tu
także marnujesz swoje życie”
- mówi dziewczyna z hotelu w Lijang. Chociaż są też i
przesterowane w stronę czarnego humoru, a kilka razy w stronę
wulgaryzmu.
Wyróżniam
też brutalną historię o kimś (najprędzej o psie), kto konał w
ogrodzie - wiersz o absurdalności ludzkich zachowań: „kilka
dni karmiłem go / i faszerowałem lekami / i dopiero gdy poczuł się
lepiej / dopiero wtedy mogłem / przepędzić go z mojego ogrodu”.
W podobny sposób Maur pisze o pasterzu (Bogu), który złapał
zbłąkaną owieczkę i wyciągnął z kieszeni maszynkę do
strzyżenia wełny.
I
choć niektóre
pomysły stylizowane na dalekowschodnie bajki uważam za
chybione, albo momentami jest zbyt blisko banału (np. „Li Yu”) to generalnie - polecam bieganie po grządkach wersów z książki Maura,
choćby po nutkę sarkazmu.
Książkę
kończy krótka miniatura poetycka: „pierwszy wiersz /
napisałem mając / szesnaście lat // nie myślałem / że będę to
robił / przez całe życie // zgroza / zgroza”. Wg mnie wiersze to żadna zgroza. Wszak nic nie jest
tym, co nam się wydaje.