15 listopada 2016r. ŁDK Promocja nowych książek Rafała Gawina i Krzysztofa Kleszcza
"Kwadratura Koła Młodych" - tak zatytułował spotkanie wydawca - Piotr Grobliński. Pod hasłem Młódź Poetycka kilkanaście lat temu ja i Rafał debiutowaliśmy, startowaliśmy w Konkursie im. Bierezina. Ciekawie - myślę - zabrzmiały nasze wiersze obok siebie. Piotr Grobliński (uparcie) dopytywał dlaczego podobieństwa brzmieniowe uznaję za interesujące, Michał - czego oczekujemy od czytelników i jaki jest cel naszego pisania. Spieraliśmy się o to, kto jest lepszy muzycznie - Maria Peszek czy Bob Dylan. Mówiliśmy o genezie utworów, tytułów książek itd. Na koniec w sali zgasło światło. Czy to siła poezji? Awaria transformatora wyłączyła prąd w całej dzielnicy. Zatem na część nieoficjalną musieliśmy udać się spory kawałek od centrum.
środa, 23 listopada 2016
niedziela, 13 listopada 2016
Jestem sypki jak piach
ORGANIZM "Plaża Babel", ThinMan Records", 2015.
Jest siła w niszy. Słusznie zaintrygowała mnie okładka - schowany pod fioletową narzutą człowiek. Zawstydzony? Zniszczony?
To płyta o rozpracowaniu miłosnych dołów. Piosenki o niekochanych lub nie umiejących kochać. Schowanych w siebie, nie rozumiejących siebie. Mentalne katharsis. O rozdwojeniu: "Mam podzielną uwagę, potrafię kochać i wciąż serce mieć jak kamień." O zagubieniu, pomieszaniu: "Ja naprawdę nie kłamię, chodzę po korytarzach mojej wieży Babel". Ciekawa muzyka, elektroniczny, mechaniczny, zimny sound - ale paradoksalnie, może dzięki dobrym tekstom - prawdziwy, ludzki.
Organizm nagrał już kilka płyt, ale jak to bywa nie słyszałem żadnej, nie wiem jak to się stało. Może dlatego, że - jak żartuje mój przyjaciel - "wciąż słucham Voo Voo" :D Aż nagle, idąc jakimś pokrętnym tropem, kliknąłem na YouTube w pieśń "Wydmy". I zostałem wciągnięty. Niesamowity rytm, podobnie uzależniający jak "Demon Cleaner" Kyussa, potem jakieś pokrzykiwania imitujące odgłosy tokujących ptaków. A więc gdy zamykam oczy, widziałem pawi ogon. Przy tym genialnie hipnotycznym wstępie można wizualizować sobie łatwo także połykaczy ognia albo tancerzy poruszających się w jakimś transie (jak na fajnie zmontowanym obrazku). To piosenka, której można słuchać trzysta razy pod rząd, plus świetny tekst o chorych miłosnych układach: "Jestem sypki jak piach, wiatr już rozwiewa nas" , a potem: "Przecież długo i tak kleję się do obcych warg, paznokci i ud, włosów i stóp, które depczą mnie wspaniałomyślnie". Albo to: "Powiedz mi proszę, kogo mam udawać, żeby wreszcie poczuć się sobą".
Utworem, który od razu łatwo polubić jest "Doba hotelowa" - próba odnalezienia się, zdjęcia z barków ciężaru. Depresja i desperacja. Piosenka z głową w poduszce. "Mam dość. Łudzę się, łudzę się, łudzę się, łudzę się." Samotność jako lekarstwo na uczuciową paranoję. Odwyk od miłosnych histerii. Muzycznie - genialnie wykreowano tu chaos, jakiś skalpel nacina tkanki ciała... "Zużyłem wszystkie rodzaje miłości / Chodziłem w chmurach, brodziłem w mule, wzruszony do łez. Jadłem padlinę, uśmiechałem się gorzko, uśmiechałem się czule, już nie wiem czy umiem, czy rozumiem, czy chcę." Syntezatorowe efekty, które tu użyto, uderzenia w bębny - potęgują schizofreniczny nastrój.
Pierwszy na płycie, świetny na wstęp - "10 piętro" - ma niepokojący, świetny bas. "Wychodzę od ciebie jakbym wychodził przez okno z dziesiątego piętra" brzmiący Wojaczkowo/Fonetykowo. Epifanijny tekst, próba zrozumienia chorego układu - "Ten chaos porządkuje nas". Muzycznie: świetny rytm i melodyjność, przebojowość!
"Promienie" - zaczyna się przyjemną melodią, ale kończy się to wiertarkowymi sprzężeniami. Jak co drugi związek w dzisiejszych czasach? "Chcę być promieniem, który chwilę świeci przez ciebie" - o pragnieniu oddania się drugiej osobie. W piosence "Nagrody pocieszenia" wersom "zrobiłem krok za długi, bo chciałem się zgubić", "nikt nie chce kochać, tylko chce być kochany" towarzyszy kosmicznie chłodna muzyka. W kosmicznych skafandrach robimy długie kroki.
Robią wrażenie traktujące o wypaleniu uczuć: "Odliczanie" i niepokojący "Kwiato-stan" - z frazami - "Dobrze, że pada, szybciej zmyje twój zapach" albo "Ja zostanę w tobie tylko w trzeciej osobie". Świat w rozsypce, tynki lecące na głowę: "Spraw, bym nie zakochał się już nigdy więcej".
Są jeszcze: przyjemnie monotonna "Oceania" - o tęsknocie za spokojem w duszy: "Ćwiczę się w chodzeniu po rozgrzanych węglach" czy "Babel" jak lądowanie na nowej planecie... Wieńczy płytę zimny jak sublimujący suchy lód: "Przegrałem" - ekshibicjonistyczne przyznanie się do życiowej klęski. Pytanie siebie "dlaczego coś czego nie ma, tak bardzo boli". Chłód z Depeche Mode. "Serce zawiodło mnie, serce teraz mam cię gdzieś". Fantomowy ból. Polecam posłuchać, aż do puenty, aż do oczyszczenia.
http://organizm.thinman.pl/
Jest siła w niszy. Słusznie zaintrygowała mnie okładka - schowany pod fioletową narzutą człowiek. Zawstydzony? Zniszczony?
To płyta o rozpracowaniu miłosnych dołów. Piosenki o niekochanych lub nie umiejących kochać. Schowanych w siebie, nie rozumiejących siebie. Mentalne katharsis. O rozdwojeniu: "Mam podzielną uwagę, potrafię kochać i wciąż serce mieć jak kamień." O zagubieniu, pomieszaniu: "Ja naprawdę nie kłamię, chodzę po korytarzach mojej wieży Babel". Ciekawa muzyka, elektroniczny, mechaniczny, zimny sound - ale paradoksalnie, może dzięki dobrym tekstom - prawdziwy, ludzki.
Organizm nagrał już kilka płyt, ale jak to bywa nie słyszałem żadnej, nie wiem jak to się stało. Może dlatego, że - jak żartuje mój przyjaciel - "wciąż słucham Voo Voo" :D Aż nagle, idąc jakimś pokrętnym tropem, kliknąłem na YouTube w pieśń "Wydmy". I zostałem wciągnięty. Niesamowity rytm, podobnie uzależniający jak "Demon Cleaner" Kyussa, potem jakieś pokrzykiwania imitujące odgłosy tokujących ptaków. A więc gdy zamykam oczy, widziałem pawi ogon. Przy tym genialnie hipnotycznym wstępie można wizualizować sobie łatwo także połykaczy ognia albo tancerzy poruszających się w jakimś transie (jak na fajnie zmontowanym obrazku). To piosenka, której można słuchać trzysta razy pod rząd, plus świetny tekst o chorych miłosnych układach: "Jestem sypki jak piach, wiatr już rozwiewa nas" , a potem: "Przecież długo i tak kleję się do obcych warg, paznokci i ud, włosów i stóp, które depczą mnie wspaniałomyślnie". Albo to: "Powiedz mi proszę, kogo mam udawać, żeby wreszcie poczuć się sobą".
Utworem, który od razu łatwo polubić jest "Doba hotelowa" - próba odnalezienia się, zdjęcia z barków ciężaru. Depresja i desperacja. Piosenka z głową w poduszce. "Mam dość. Łudzę się, łudzę się, łudzę się, łudzę się." Samotność jako lekarstwo na uczuciową paranoję. Odwyk od miłosnych histerii. Muzycznie - genialnie wykreowano tu chaos, jakiś skalpel nacina tkanki ciała... "Zużyłem wszystkie rodzaje miłości / Chodziłem w chmurach, brodziłem w mule, wzruszony do łez. Jadłem padlinę, uśmiechałem się gorzko, uśmiechałem się czule, już nie wiem czy umiem, czy rozumiem, czy chcę." Syntezatorowe efekty, które tu użyto, uderzenia w bębny - potęgują schizofreniczny nastrój.
Pierwszy na płycie, świetny na wstęp - "10 piętro" - ma niepokojący, świetny bas. "Wychodzę od ciebie jakbym wychodził przez okno z dziesiątego piętra" brzmiący Wojaczkowo/Fonetykowo. Epifanijny tekst, próba zrozumienia chorego układu - "Ten chaos porządkuje nas". Muzycznie: świetny rytm i melodyjność, przebojowość!
"Promienie" - zaczyna się przyjemną melodią, ale kończy się to wiertarkowymi sprzężeniami. Jak co drugi związek w dzisiejszych czasach? "Chcę być promieniem, który chwilę świeci przez ciebie" - o pragnieniu oddania się drugiej osobie. W piosence "Nagrody pocieszenia" wersom "zrobiłem krok za długi, bo chciałem się zgubić", "nikt nie chce kochać, tylko chce być kochany" towarzyszy kosmicznie chłodna muzyka. W kosmicznych skafandrach robimy długie kroki.
Robią wrażenie traktujące o wypaleniu uczuć: "Odliczanie" i niepokojący "Kwiato-stan" - z frazami - "Dobrze, że pada, szybciej zmyje twój zapach" albo "Ja zostanę w tobie tylko w trzeciej osobie". Świat w rozsypce, tynki lecące na głowę: "Spraw, bym nie zakochał się już nigdy więcej".
Są jeszcze: przyjemnie monotonna "Oceania" - o tęsknocie za spokojem w duszy: "Ćwiczę się w chodzeniu po rozgrzanych węglach" czy "Babel" jak lądowanie na nowej planecie... Wieńczy płytę zimny jak sublimujący suchy lód: "Przegrałem" - ekshibicjonistyczne przyznanie się do życiowej klęski. Pytanie siebie "dlaczego coś czego nie ma, tak bardzo boli". Chłód z Depeche Mode. "Serce zawiodło mnie, serce teraz mam cię gdzieś". Fantomowy ból. Polecam posłuchać, aż do puenty, aż do oczyszczenia.
http://organizm.thinman.pl/
środa, 9 listopada 2016
"Ani ziemia jałowa, ani obiecana"
W piątek 11 listopada w Berlinie odbędzie się promocja książki "Ani ziemia jałowa, ani obiecana / Weder wüstes Land noch gelobtes".
W książce znalazły się dwa moje wiersze pt. "Bezwierzę" i "Kurort" i ich tłumaczenia autorstwa Bernharda Hartmanna.
"Ani ziemia jałowa ani obiecana / Weder wüstes Land noch gelobtes" to tytuł polsko-niemieckiej antologii łódzkich pisarzy, ale też nazwa dwudniowej imprezy, w ramach której berlińskiej publiczności zaprezentowanie zostanie twórczość związanych z Łodzią artystów, reprezentujących różne dziedziny sztuki - literaturę, grafikę, muzykę i film. Tytuł wydawnictwa stanowi cytat z wiersza Przemysława Owczarka "sonnenaufang". Wydawcą książki jest Dom Literatury w Łodzi we współpracy ze SPP Oddział Łódź.
Znalazły się wiersze następujących poetów: Kacper Bartczak, Tomasz Bąk, Marek Czuku, Piotr Gajda, Rafał Gawin, Piotr Grobliński, Krzysztof Grzelak, Jerzy Jarniewicz, Zdzisław Jaskuła, Izabela Kawczyńska, Krzysztof Kleszcz, Monika Mosiewicz, Michał Murowaniecki, Przemysław Owczarek, Kacper Płusa, Maciej Robert, Robert Rutkowski, Andrzej Strąk, a także proza Marcina Bałczewskiego, Roberta Miniaka i Grzegorza Strumyka w tłumaczeniach Renate Schmidgall i Bernharda Hartmanna.
Noty o tłumaczach:
BERNHARD HARTMANN - ur. 1972 w Gerolstein (Eifel), studiował slawistykę, polonistykę i germanistykę w Moguncji, Wrocławiu, Roskilde i Poczdamie. Był pracownikiem naukowym uniwersytetów w Erfurcie i Wiedniu. Tłumaczy z polskiego na niemiecki teksty z dziedziny beletrystyki i humanistyki. Tłumaczył m.in. poezję Tadeusza Różewicza i Julii Hartwig oraz prozę Hanny Krall.
RENATE SCHMIDGALL - ur. 1955 w Heilbronn.1984-1996 praca w Deutsches Polen-Institut Darmstadt pod kier. Karla Dedeciusa, od 1996 samodzielna praca jako tłumaczka literatury polskiej (m. in. Chwin, Dehnel, Huelle, Kielar, Krall, Lawrynowicz, Nahacz, Sommer, Stasiuk, Szaruga). W 2001 otrzymała nagrodę Jane-Scatcherd-Preis Fundacji Ledig-Rowohlt, a w 2006 Europejską Nagrodę dla Tłumaczy miasta Offenburg i Fundacji Burda-Stiftung.
Informacje o imprezie
poniedziałek, 31 października 2016
Uwięzieni wewnątrz samochodu
PJ HARVEY "The Hope Six Demolition Project", 2016.
Tyle płyt się ukazuje, że nie nadążam. Moi bohaterowie nagrywają, a ja sobie słucham starego jazzu. Tak się porobiło. Wciąż nie przesłuchałem uważnie nowego Radiohead, Nicka Cave'a, Red Hotów... Wyjątkiem jest PJ Harvey. Jej tegoroczną płytę zakleszczyłem w odtwarzaczu i uważam za genialną. Ile to już lat minęło, gdy kupiłem jej album "Is this Desire?" w tomaszowskim sklepie płytowym naprzeciwko pedetu? Pamiętam w zatłoczonym autobusie miałem problem, by złożyć harmonijkę z książeczki płyty, wśród dziwnych polaroidowych zdjęć - było m.in. martwego ptaka. Właśnie sprawdziłem - to było osiemnaście lat temu!
Z tym, że moje zauroczenie muzyką Poli, zaczęło się od "Down By The Water" - to było zapewne w 1995 roku. Od tamtej pory bezkrytycznie przyjmuję każde jej nagranie. Jej pierwsze płyty dotyczyły sfery intymnej, wystarczyło spojrzeć na okładkę "Dry" - zbliżenie na pokryte szminką usta. Ileż było emocji, gdy wzywała kochanka w "Oh My Lover", gdy groziła mu śmiercią jeśli odejdzie, gdy chciała go zatrzymać tylko dla siebie ("Rid of Me"), gdy tańczyła na pustyni wokół jego butów w "Send His Love To Me". Zasłuchiwałem się w jej hymny pękniętego serca, np. w genialny "The Dancer", w jej wariacki bunt, np. "Who The Fuck?" albo szepty, łkania. Czyż nie była genialna wyśpiewując euforię miłości, machając torebką w "Good Fortune"? Albo gdy skakała na dmuchanym materacu w "Black Hearted Love"? A jej niezwykłe wykonanie "Grow Grow Grow" z cytrą zamiast gitary? Tylko za to postawiłbym jej pomnik - Kościuszko musisz się posunąć!
Pola Janina - to dziś dojrzała kobieta. Przestała już opisywać swoje uniesienia, zajęła się reporterską obserwacją świata. To już druga taka zaangażowana płyta. Pierwsza - "Let England Shake" z 2011 roku, sięgała w tekstach do historii Anglii. Słuchaliśmy o ziemi nasiąkłej krwią. Szczególnie polubiłem podniosły "The Glorious Land" (ta myśliwska trąbka!) o tym, że tę ziemię nie orały pługi tylko czołgi i maszerujące stopy.
"Widzę i opisuję" - tak mogła kombinować PJ. Materiał powstawał w czasie jej podróży po nietypowych miejscach - Bałkany, Afganistan, ale i amerykański slums, z którego widać Capitol. Jej język jest brutalny: "dzieci wkładają patyki w ludzkie gówna", "w całej dzielnicy jest jedna restauracja, szkoły wyglądają jak gówniane nory, to jest miasto ćpunów i zombie, no cóż, takie jest życie".
Wszystko zaczyna się od typowego radiowego hitu. Przebojowa nuta tłumaczy tytuł - chodzi o koncepcję masowego wyburzania starych domów w Waszyngtonie. Puentą są słowa "teraz zbudują tam Walmart" - śpiewane przez chór gospel, jakby było to Alleluja! Oto lakoniczny komentarz do działań na rzecz najbiedniejszych. W polskich realiach brzmiałoby to jakoś tak: "Hura! Zbudują nam Biedronkę!"...
Duże wrażenie robi złowrogi "The Ministry Of Defence" - prawdziwie dźwiękowa apokalipsa. Jak soundtrack do zbliżającej się do Europy armady statków z uchodźcami z książki Jeana Raspaila "Obóz świętych"... Brrr...
Śpiewane jakby nieśmiało głosem małej dziewczynki: "A Line In The Sand" to relacja z jakiegoś przeklętego obozu dla uchodźców, gdzie ludzie wyrywają sobie porcje żywności, jedzą "zimne końskie kopyto". W jednej zwrotce: i wątpliwości, i wiara w ludzkość.
Dźwięki saksofonu zaczynają czwarty utwór. "Chain Of Keys" to opowieść o kobiecie, która pilnuje piętnastu domów, których właściciele wyjechali i już nie wrócą. Ogrody zarastają, domy się rozpadają...
"River Anacostia" to dla mnie pieśń konających, którzy za chwilę zobaczą Boga... Niezwykle brzmią powtarzane "Wade in the water, God's gonna trouble the water"...
Piosenka "Near The Memorials To Vietnam And Lincoln" - sklejone dwie migawki: chłopiec udaje, że karmi szpaki, starszy człowiek grzebie w śmietniku, otwiera pokrywę do podziemnego świata... Refren i tyle.
"Orange Monkey" ma piękną melodię, a w tekście 50 milionów lat bólu, dziurawe drogi zmieniające się w autostrady i małpka wstająca na dwie nogi...
"Medicinals" - z saksofonem podkreślającym główną melodię i refrenem, w którym przekrzykują się rośliny zielne: sumak, oczar wirginijski, i sasafras, i trawa - palczatka preriowa...
"The Ministry Of Social Affairs" ma jazzowy klimat i dość monotonne bicie gitary. PJ opisuje tu piekło, które widzi ze swojego samochodu, żebraków, beznogie psy... "That's what they want, oh yeah / Money, honey" - wszystko to wwierca się w mózg...
"The Wheel" brzmi przyjemnie - ale tekstowo to znów przerażający przekaz o znikających dzieciach - porwanych, wywiezionych? W teledysku - albańska prowincja, PJ przyłącza sie do weselnego korowodu, widzimy karuzelę łańcuchową, wirujące postacie, chmary ptaków, śmietniska...
Z czym nas zostawia ta płyta? Słyszymy odgłosy jakieś zaludnionej ulicy, ktoś wyciąga ręce i powtarza "Dollar, dollar"... A my jesteśmy uwięzieni wewnątrz naszego samochodu. Jest jazz, jest nasza bezradność. Co z mądrością - nie jest do końca jasne.
Tyle płyt się ukazuje, że nie nadążam. Moi bohaterowie nagrywają, a ja sobie słucham starego jazzu. Tak się porobiło. Wciąż nie przesłuchałem uważnie nowego Radiohead, Nicka Cave'a, Red Hotów... Wyjątkiem jest PJ Harvey. Jej tegoroczną płytę zakleszczyłem w odtwarzaczu i uważam za genialną. Ile to już lat minęło, gdy kupiłem jej album "Is this Desire?" w tomaszowskim sklepie płytowym naprzeciwko pedetu? Pamiętam w zatłoczonym autobusie miałem problem, by złożyć harmonijkę z książeczki płyty, wśród dziwnych polaroidowych zdjęć - było m.in. martwego ptaka. Właśnie sprawdziłem - to było osiemnaście lat temu!
Z tym, że moje zauroczenie muzyką Poli, zaczęło się od "Down By The Water" - to było zapewne w 1995 roku. Od tamtej pory bezkrytycznie przyjmuję każde jej nagranie. Jej pierwsze płyty dotyczyły sfery intymnej, wystarczyło spojrzeć na okładkę "Dry" - zbliżenie na pokryte szminką usta. Ileż było emocji, gdy wzywała kochanka w "Oh My Lover", gdy groziła mu śmiercią jeśli odejdzie, gdy chciała go zatrzymać tylko dla siebie ("Rid of Me"), gdy tańczyła na pustyni wokół jego butów w "Send His Love To Me". Zasłuchiwałem się w jej hymny pękniętego serca, np. w genialny "The Dancer", w jej wariacki bunt, np. "Who The Fuck?" albo szepty, łkania. Czyż nie była genialna wyśpiewując euforię miłości, machając torebką w "Good Fortune"? Albo gdy skakała na dmuchanym materacu w "Black Hearted Love"? A jej niezwykłe wykonanie "Grow Grow Grow" z cytrą zamiast gitary? Tylko za to postawiłbym jej pomnik - Kościuszko musisz się posunąć!
Pola Janina - to dziś dojrzała kobieta. Przestała już opisywać swoje uniesienia, zajęła się reporterską obserwacją świata. To już druga taka zaangażowana płyta. Pierwsza - "Let England Shake" z 2011 roku, sięgała w tekstach do historii Anglii. Słuchaliśmy o ziemi nasiąkłej krwią. Szczególnie polubiłem podniosły "The Glorious Land" (ta myśliwska trąbka!) o tym, że tę ziemię nie orały pługi tylko czołgi i maszerujące stopy.
"Widzę i opisuję" - tak mogła kombinować PJ. Materiał powstawał w czasie jej podróży po nietypowych miejscach - Bałkany, Afganistan, ale i amerykański slums, z którego widać Capitol. Jej język jest brutalny: "dzieci wkładają patyki w ludzkie gówna", "w całej dzielnicy jest jedna restauracja, szkoły wyglądają jak gówniane nory, to jest miasto ćpunów i zombie, no cóż, takie jest życie".
Wszystko zaczyna się od typowego radiowego hitu. Przebojowa nuta tłumaczy tytuł - chodzi o koncepcję masowego wyburzania starych domów w Waszyngtonie. Puentą są słowa "teraz zbudują tam Walmart" - śpiewane przez chór gospel, jakby było to Alleluja! Oto lakoniczny komentarz do działań na rzecz najbiedniejszych. W polskich realiach brzmiałoby to jakoś tak: "Hura! Zbudują nam Biedronkę!"...
Duże wrażenie robi złowrogi "The Ministry Of Defence" - prawdziwie dźwiękowa apokalipsa. Jak soundtrack do zbliżającej się do Europy armady statków z uchodźcami z książki Jeana Raspaila "Obóz świętych"... Brrr...
Śpiewane jakby nieśmiało głosem małej dziewczynki: "A Line In The Sand" to relacja z jakiegoś przeklętego obozu dla uchodźców, gdzie ludzie wyrywają sobie porcje żywności, jedzą "zimne końskie kopyto". W jednej zwrotce: i wątpliwości, i wiara w ludzkość.
Dźwięki saksofonu zaczynają czwarty utwór. "Chain Of Keys" to opowieść o kobiecie, która pilnuje piętnastu domów, których właściciele wyjechali i już nie wrócą. Ogrody zarastają, domy się rozpadają...
"River Anacostia" to dla mnie pieśń konających, którzy za chwilę zobaczą Boga... Niezwykle brzmią powtarzane "Wade in the water, God's gonna trouble the water"...
Piosenka "Near The Memorials To Vietnam And Lincoln" - sklejone dwie migawki: chłopiec udaje, że karmi szpaki, starszy człowiek grzebie w śmietniku, otwiera pokrywę do podziemnego świata... Refren i tyle.
"Orange Monkey" ma piękną melodię, a w tekście 50 milionów lat bólu, dziurawe drogi zmieniające się w autostrady i małpka wstająca na dwie nogi...
"Medicinals" - z saksofonem podkreślającym główną melodię i refrenem, w którym przekrzykują się rośliny zielne: sumak, oczar wirginijski, i sasafras, i trawa - palczatka preriowa...
"The Ministry Of Social Affairs" ma jazzowy klimat i dość monotonne bicie gitary. PJ opisuje tu piekło, które widzi ze swojego samochodu, żebraków, beznogie psy... "That's what they want, oh yeah / Money, honey" - wszystko to wwierca się w mózg...
"The Wheel" brzmi przyjemnie - ale tekstowo to znów przerażający przekaz o znikających dzieciach - porwanych, wywiezionych? W teledysku - albańska prowincja, PJ przyłącza sie do weselnego korowodu, widzimy karuzelę łańcuchową, wirujące postacie, chmary ptaków, śmietniska...
Z czym nas zostawia ta płyta? Słyszymy odgłosy jakieś zaludnionej ulicy, ktoś wyciąga ręce i powtarza "Dollar, dollar"... A my jesteśmy uwięzieni wewnątrz naszego samochodu. Jest jazz, jest nasza bezradność. Co z mądrością - nie jest do końca jasne.
środa, 19 października 2016
Pański płaszcz - moja nowa książka
42 wiersze. Po 4 latach (olimpijski spokój) wkrótce ukaże się moja książka "Pański płaszcz". Właśnie pojechała do drukarni...
Poniżej spis treści.
Poniżej spis treści.
sobota, 15 października 2016
Liny windy w ustach.
BRONKA NOWICKA „Nakarmić kamień”,
Biuro Literackie, Wrocław 2015.
Tegoroczna Nagroda Nike wywołuje – jak słyszę – różne emocje. Jeśli dobrze
zrozumiałem dużą wątpliwość wzbudza sam rozmiar nagrodzonej książki
– to zaledwie 53 strony prozy poetyckiej, strony nie zawsze
wypełnione w całości. Autorka
skondensowała jednak tak wiele zapadających w pamięć
obrazów, że takie zarzuty mógł formułować tylko ten, kto książkę
zaledwie przekartkował.
Te obrazy, które wylęgają się podczas lektury porównałbym do teledysków Toola. Te dziwne człekokształtne postacie trzęsące się, sięgające w jakąś pustkę, otwierające tajemne skrzynie... A tu przedmioty: mydło, grzebień, walizka... Na okładce taki toolowy gałganek. Przemoc, udręka, ból, smutek.
Najlepsza z próz ma tytuł „Guziki”. O chorej na Alzheimera mówi się tu „Babka” i się ją „hoduje”. Grube, potoczne słowa: „połowę urżnęła”, „zesrałam się”, żywe sformułowania typu: „rozbebeszyła szafę”, „krecha pociętych drzwi” kierują nasze myślenie w stronę opisu bezsensownej mordęgi. Tymczasem ostatnie dwie linijki to niezwykłe zdania, które wyrażają istotę człowieczeństwa, obronę życia kochanej osoby, nieważne, że chorej, że nieświadomej.
Dobrą prozę poetycką pisze się w ten sposób, by jakimś zdaniem przeszyć nas na wskroś: „Umarli słodzą tylko wtedy, kiedy wetkniemy im w ręce łyżeczki i sami zataczamy koła po dnach szklanek.”
Nowicką interesuje szpetota. Wyobrażam sobie, że przygląda się zdaniom jak Beksiński, gdy malował jakiś surrealny koszmar: oto opis pana głupka - „Usta założył na lewą stronę, więc mówi sobie w brzuch”, „Gdy idzie, rozdziawia i zamyka usta, jakby nie posuwał się po ziemi, tylko przegryzał powietrze.” Niezwykłe są fragmenty opisane z perspektywy dziecka. Dziecko obserwuje opiekę nad chorym, widzi zmarłego dziadka, ssie swoje kolano, wyobraża sobie śmierć ptaków w locie, wkłada pod język kamień. Albo słucha o wojnie: „Lalkę miałam z pałki do ucierania ciasta. Nie było masła, cukru - pałka była na nic. Ciotka wypaliła jej oczy drutem rozgrzanym nad świeczką, na głowę dała gałgan, uszyła sukienkę. Ale myśmy nie mieli młotka. Jak trzeba było wbić gwóźdź w but, co się rozlazł, lalkę się rozbierało i taka goła to był młotek.”
Mierzymy się z pokrętną, dziwną logiką: „Dziecko chce mieszkać w suczym brzuchu. Rodzić się w nocy, być lizane z krwi, rano wracać: czołgać się do domu przez tunel w psie”. „Kamień jadł ten widok razem z dzieckiem, które już wiedziało: wyżywi się kamień czymkolwiek, co przejdzie przez zmysły.”
W tej logice zwierzęta śpią inaczej niż ludzie, ręce są bytem niezależnym od osoby... Zachwyca precyzja opisu: np. dramatu dziecka obserwującego śmierć ryby albo dziecka bitego przez ojca, oczekiwanie na śmierć jak na pociąg. Możliwe, że gdzieniegdzie jest za dużo patosu, np. gdy uosobiony jest smutek albo niedziela. Chybiony (efekciarski?) wydaje mi się tekst „Szafa”, ale wystarczy, że tę książkę czytałem inaczej, zapamiętałem więcej: „widzi w jego ustach liny windy, którą zjechał w dół” albo „Pewnego dnia ojciec znalazł ręce. Swoje własne.”
Te obrazy, które wylęgają się podczas lektury porównałbym do teledysków Toola. Te dziwne człekokształtne postacie trzęsące się, sięgające w jakąś pustkę, otwierające tajemne skrzynie... A tu przedmioty: mydło, grzebień, walizka... Na okładce taki toolowy gałganek. Przemoc, udręka, ból, smutek.
Najlepsza z próz ma tytuł „Guziki”. O chorej na Alzheimera mówi się tu „Babka” i się ją „hoduje”. Grube, potoczne słowa: „połowę urżnęła”, „zesrałam się”, żywe sformułowania typu: „rozbebeszyła szafę”, „krecha pociętych drzwi” kierują nasze myślenie w stronę opisu bezsensownej mordęgi. Tymczasem ostatnie dwie linijki to niezwykłe zdania, które wyrażają istotę człowieczeństwa, obronę życia kochanej osoby, nieważne, że chorej, że nieświadomej.
Dobrą prozę poetycką pisze się w ten sposób, by jakimś zdaniem przeszyć nas na wskroś: „Umarli słodzą tylko wtedy, kiedy wetkniemy im w ręce łyżeczki i sami zataczamy koła po dnach szklanek.”
Nowicką interesuje szpetota. Wyobrażam sobie, że przygląda się zdaniom jak Beksiński, gdy malował jakiś surrealny koszmar: oto opis pana głupka - „Usta założył na lewą stronę, więc mówi sobie w brzuch”, „Gdy idzie, rozdziawia i zamyka usta, jakby nie posuwał się po ziemi, tylko przegryzał powietrze.” Niezwykłe są fragmenty opisane z perspektywy dziecka. Dziecko obserwuje opiekę nad chorym, widzi zmarłego dziadka, ssie swoje kolano, wyobraża sobie śmierć ptaków w locie, wkłada pod język kamień. Albo słucha o wojnie: „Lalkę miałam z pałki do ucierania ciasta. Nie było masła, cukru - pałka była na nic. Ciotka wypaliła jej oczy drutem rozgrzanym nad świeczką, na głowę dała gałgan, uszyła sukienkę. Ale myśmy nie mieli młotka. Jak trzeba było wbić gwóźdź w but, co się rozlazł, lalkę się rozbierało i taka goła to był młotek.”
Mierzymy się z pokrętną, dziwną logiką: „Dziecko chce mieszkać w suczym brzuchu. Rodzić się w nocy, być lizane z krwi, rano wracać: czołgać się do domu przez tunel w psie”. „Kamień jadł ten widok razem z dzieckiem, które już wiedziało: wyżywi się kamień czymkolwiek, co przejdzie przez zmysły.”
W tej logice zwierzęta śpią inaczej niż ludzie, ręce są bytem niezależnym od osoby... Zachwyca precyzja opisu: np. dramatu dziecka obserwującego śmierć ryby albo dziecka bitego przez ojca, oczekiwanie na śmierć jak na pociąg. Możliwe, że gdzieniegdzie jest za dużo patosu, np. gdy uosobiony jest smutek albo niedziela. Chybiony (efekciarski?) wydaje mi się tekst „Szafa”, ale wystarczy, że tę książkę czytałem inaczej, zapamiętałem więcej: „widzi w jego ustach liny windy, którą zjechał w dół” albo „Pewnego dnia ojciec znalazł ręce. Swoje własne.”
Gdy
jestem w księgarni czuję się nieswojo – przerażają mnie te
grube tomiszcza wypełnione watą. Wznoszę toast za zwycięstwo cienkiej książeczki
z poetycką prozą. Jej zwycięstwo biorę za zwycięstwo poezji.
piątek, 14 października 2016
Nobel dla Boba Dylana
Nobel dla Boba Dylana cieszy, bo mieszkam wśród jego dźwięków i słów. Słów.
W nowej książce taki dialog z Mistrzem:
W nowej książce taki dialog z Mistrzem:
środa, 5 października 2016
Kwadra-tura w Piotrkowie.
W piątek i w sobotę uczestniczyłem w II Forum Grup Poetyckich Województwa Łódzkiego „Kwadra-tura”.
Idea integracji środowiska poetów to idea ze wszech miar słuszna. Organizator - Łódzki Dom Kultury stanął na wysokości zadania! Poeci z okolic Łodzi spotkali się w przepięknym miejscu - piotrkowskim Centrum Idei Ku Demokracji. Oprócz poezji był też koncert jazzowy - Doroty Miśkiewicz. Zostałem zaproszony do jurorowania i razem z "kwadraturowymi" poetami: Arletą Cłapą i Rafałem Gawinem wybieraliśmy najlepsze wiersze. Po wysłuchaniu 24 wierszy przyznaliśmy nagrody: Rafałowi Ziębie, Janowi Rojewskiemu, Annie Baśnik i Marcinowi Kurcbuchowi oraz 6 wyróżnień: Kacprowi Płusie, Agnieszce Skolasińskiej, Paulinie Zawiei, Zdzisławowi Dziubeckiemu, Joannie Chachule i Joannie Antoniów-Banach.
Wiersze to nie zabawa - to ważna sprawa, ale liczy się też to co między wierszami. - Tak sobie kombinowałem, wierząc, że będą kolejne spotkania.
Etykiety:
poezja
poniedziałek, 3 października 2016
Nagroda Nike dla Bronki Nowickiej
Tegoroczną laureatką Nagrody Nike została debiutantka Bronka Nowicka – za najlepszą książkę roku jury uznało jej „Nakarmić kamień”.
Zbiór czterdziestu jeden krótkich poetyckich opowieści. „Nakarmić kamień” to portrety rzeczy i ludzi, wypełnione szacunkiem zarówno wobec tego, co żywe, jak i nieożywione, gdzie każdy człowiek oraz każdy przedmiot skrywa w sobie szereg emocji i wspomnień, gdzie kwestionuje się i podważa zastałe hierarchie.
„Nie pragnę, żeby martwe rzeczy były żywe. Chciałabym, żeby żywi ludzie byli mniej martwi. O tym jest dla mnie ta książka” – mówiła o nagrodzonym dziele autorka. Bronka Nowicka urodziła się w 1974 roku. Jej pola inspiracji i twórczości to intermedia, język i obraz w ruchu. Jest reżyserką i scenarzystką, absolwentką łódzkiej Filmówki i ASP w Krakowie.
O tym, kto zostanie laureatem tegorocznej Nagrody Nike, zadecydowało jury w składzie: Piotr Bratkowski, Tomasz Fiałkowski (przewodniczący), Irena Grudzińska-Gross, Rafał Marszałek, Stanisław Obirek, Maria Anna Potocka, Paweł Rodak, Andrzej Werner, Maria Zmarz-Koczanowicz.
Pozostałymi książkami-finalistkami 20. edycji Nagrody Nike były: „1945. Wojna i pokój” Magdaleny Grzebałkowskiej, „W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu” Renaty Lis, „Którędy na zawsze” Piotra Matywieckiego, „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” Weroniki Murek, „Skoruń” Macieja Płazy i „Tatuaż z tryzubem” Ziemowita Szczerka.
Nagrodę czytelników „Gazety Wyborczej” otrzymała Małgorzata Grzebałkowska za reportaż „1945. Wojna i pokój”.
Etykiety:
poezja
środa, 28 września 2016
Modyfikowanie kanonu
TACO HEMINGWAY "WOSK", 2016
Tytułowy utwór, zaczynający się dość groźnie, to autoprezentacja - zwierzenia gościa, który awansował do ekstraklasy, jego płyty leżą w Empiku, koncerty się sprzedają. Na tle niskich basowych dudnień, bardzo dobrze sklejona, dobrze podana, szybko wypowiadana opowieść o tym, gdzie jestem, co czuję. Co ciekawe sporo tu obaw i dominują minorowe nastroje. "Mam dwadzieścia sześć lat i się czuję staro / Już nie palę, bo mnie zawsze płuca kłują rano", "Jestem głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia / Mimo to relacjonuje wszystko / Wszystkie posiedzenia, każde wyjście, kino, szybkie piwo / Jeszcze szybszą miłość / Za tą szybką zbitą krążą oczy jak po osi Ziemia". Ech, podoba mi się styl, koronkowe frazy, brzmienia. Pełen szacunek!
Drugi utwór "BRX" - o podróży po Brukseli. Lęki po zamachach terrorystycznych zestawione z marzeniami o karierze hiphopowej, przynoszą zmianę planów: "już nieprawdą jest, że chciałbym mieć 6 zer"... Oprócz niepokoju, jest tu sporo tęsknoty za spokojem. Jakby od niechcenia wypowiedziany jest tu genialny fragment: "Nie chcę być nowym Tupakiem, chcę być nową Nosowską. Przyszłość leży w mojej krtani, składam mową horoskop."
Trzeci kawałek rozpoczyna intro wzięte z filmu z Kaliną Jędrusik "Lekarstwo na miłość" (te pomysły z dialogami z czarno-białych filmów są rewelacyjne). Przy okazji koniecznie obejrzyjcie gangsterów uczących się angielskiego, film jest na YouTube - fragment zaczyna się od 15:36. W tekście - zmyślny tekst z mantrą "szczerze mówiąc", pełen humoru, językowych przejęzyczeń, z zabawnymi beatami i chrząknięciami "o!".
"Wiatr" - jest szybszy, pogodniejszy. Szybko wyrzucany tekst przynosi jednak dość duszne refleksje o "świecie, ścielącym się trupem". Fajne wersy o specyficznym wyobcowaniu: "Dwudziestolatków całych biega stado / Właśnie powiedzieli 'pa' swoim dziekanatom", równie fajne wyznanie miłosne: "Patrzę na twe obojczyki, tak mi sierpień minie"...
"515" - o tym, że spokój ducha cenniejszy niż celebrycka gonitwa, no i znów o zakochaniu ("Oprócz tego jakieś sto tysięcy książek na półce / I szczerze mówiąc zobaczywszy je się zakochałem") i o przygodach alkoholowych.
"Koła" z gościnnym dialogiem od Dawida Podsiadło ("Że kwadraty i trójkąty robią tyle koła") o obsesji robienia coraz większej kasy i o strachu, że można nie zauważyć "żarówki spalonej przez złoty klosz". Czy lekiem na tę obsesję było opublikowanie tej epki za zupełną darmochę? "Pierd**ę kasę z empetrójek, przychodź na koncerty / Zależy mi, żebyś znał te teksty, jak się zna kolędy". Odważny gest. Oto nowa koncepcja sztuki, tak się modyfikuje kanon!
Przeczytaj też recenzję płyty "Umowa o dzieło" Taco Hemingway'a
Epka "Wosk" udostępniona za free na prywatnej stronie internetowej utwierdza mnie w przekonaniu, że hiphopowy flow Taco Hemingwaya wciąż jest interesujący. Wciąż pełno w nim ciekawych fraz, skojarzeń. Te sześć utworów odtworzyłem naprawdę sporo razy z dużą przyjemnością. Zatem to udana kontynuacja bardzo dobrych płyt "Trójkąt warszawski" i "Umowa o dzieło".
Tytułowy utwór, zaczynający się dość groźnie, to autoprezentacja - zwierzenia gościa, który awansował do ekstraklasy, jego płyty leżą w Empiku, koncerty się sprzedają. Na tle niskich basowych dudnień, bardzo dobrze sklejona, dobrze podana, szybko wypowiadana opowieść o tym, gdzie jestem, co czuję. Co ciekawe sporo tu obaw i dominują minorowe nastroje. "Mam dwadzieścia sześć lat i się czuję staro / Już nie palę, bo mnie zawsze płuca kłują rano", "Jestem głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia / Mimo to relacjonuje wszystko / Wszystkie posiedzenia, każde wyjście, kino, szybkie piwo / Jeszcze szybszą miłość / Za tą szybką zbitą krążą oczy jak po osi Ziemia". Ech, podoba mi się styl, koronkowe frazy, brzmienia. Pełen szacunek!
Drugi utwór "BRX" - o podróży po Brukseli. Lęki po zamachach terrorystycznych zestawione z marzeniami o karierze hiphopowej, przynoszą zmianę planów: "już nieprawdą jest, że chciałbym mieć 6 zer"... Oprócz niepokoju, jest tu sporo tęsknoty za spokojem. Jakby od niechcenia wypowiedziany jest tu genialny fragment: "Nie chcę być nowym Tupakiem, chcę być nową Nosowską. Przyszłość leży w mojej krtani, składam mową horoskop."
Trzeci kawałek rozpoczyna intro wzięte z filmu z Kaliną Jędrusik "Lekarstwo na miłość" (te pomysły z dialogami z czarno-białych filmów są rewelacyjne). Przy okazji koniecznie obejrzyjcie gangsterów uczących się angielskiego, film jest na YouTube - fragment zaczyna się od 15:36. W tekście - zmyślny tekst z mantrą "szczerze mówiąc", pełen humoru, językowych przejęzyczeń, z zabawnymi beatami i chrząknięciami "o!".
"Wiatr" - jest szybszy, pogodniejszy. Szybko wyrzucany tekst przynosi jednak dość duszne refleksje o "świecie, ścielącym się trupem". Fajne wersy o specyficznym wyobcowaniu: "Dwudziestolatków całych biega stado / Właśnie powiedzieli 'pa' swoim dziekanatom", równie fajne wyznanie miłosne: "Patrzę na twe obojczyki, tak mi sierpień minie"...
"515" - o tym, że spokój ducha cenniejszy niż celebrycka gonitwa, no i znów o zakochaniu ("Oprócz tego jakieś sto tysięcy książek na półce / I szczerze mówiąc zobaczywszy je się zakochałem") i o przygodach alkoholowych.
"Koła" z gościnnym dialogiem od Dawida Podsiadło ("Że kwadraty i trójkąty robią tyle koła") o obsesji robienia coraz większej kasy i o strachu, że można nie zauważyć "żarówki spalonej przez złoty klosz". Czy lekiem na tę obsesję było opublikowanie tej epki za zupełną darmochę? "Pierd**ę kasę z empetrójek, przychodź na koncerty / Zależy mi, żebyś znał te teksty, jak się zna kolędy". Odważny gest. Oto nowa koncepcja sztuki, tak się modyfikuje kanon!
Przeczytaj też recenzję płyty "Umowa o dzieło" Taco Hemingway'a
Subskrybuj:
Posty (Atom)