JOANNA ŁAŃCUCKA i JOANNA MUELLER "WARUJ", Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019.
Kobiety „w bieda-trybie”, to o was, dla was! Niech przebudzi się wasza samoświadomość. Bo „w
głaskach trosk, się zastarasz na szrot”, zasługujesz na
szacunek, równię praw.
Mężczyźni - za wasze grzechy, za
wasz seksizm, upokarzanie kobiet - przyjmijcie te ciosy na
otrzeźwienie: „(czółko!)(...)(łokieć!)(...) (główka!) (…)
(kolanko!)”. Za dużo sobie pozwalacie!
To książka feministyczna,
interwencyjna. Ale żadne tam machanie czarną parasolką. Jest źle,
napsuło się wiele, zatem ktoś się musi wziąć za naprawianie
pęknięć złotem (na tym polega japońska sztuka kintsugi) czyli słowem. Są tu słowa zachęty do boju o swoje, jest
radykalna agitka „będziemy pisać wiersze z mamy tego dosyć”,
„idźmy na melanż na noże, a nie na wersale”, „nie chcę
odwetu / ale stawiam weto: libidalnym bitom / fetom i laudesom”.
Książkę firmują dwie Joanny - Łańcucka to autorka interesujących ilustracji, Mueller to autorka wierszy. Joanna Mueller – wydała w tym roku
„Piratów dobrej roboty”. Tamte wiersze matki pięciorga dzieci
nie dziwiły, tematyka feministyczna "Waruj" może zaskakiwać.
"Jednakie mamy losy" -
czytamy w motcie, które precyzuje tematykę książki. Poetka zdaje
się mówić - współodczuwam, czuję każdy kobiecy ból, ustawiam
się po stronie słabych, skrzywdzonych. Empatia każe jej zaprząc
machinę słowotwórczą do słusznej sprawy. Niech mąci, kłębi
sensy, wzmacnia je, dodaje im siły. Zdaje się iść na całość,
odrzuca asekurację.
To ten sam power, który pozwolił jej tak świadomie pisać o
trudach bycia matką.
Joanna Mueller ma rozpoznawalny styl.
To zestawianie słów o podobnych znaczeniach, szukanie ich
zaskakujących wnętrz. Słowa są przez „cyzelatorkę”
lepione, słowa są gniecione (jak - sam to wymyśliłem - gumowa zabawka wypełniona mąką). Nadaje się im inne znaczenia, wymyśla się je na nowo, naprawia,
modyfikuje. Skoro zużyte słowa nic już nie
znaczą, a wyświechtane tylko świszczą, trzeba sięgać po mało
znane. Tak, wyszukiwarka Google będzie przydatna!
Dla mnie to co się dzieje w tych
frazach, to zderzanie się słów - to absolutna maestria! Zachwycałem się
„Wylinkami”, podziwiałem „Intima thule”, teraz ekscytuję
się „Waruj”. Uważam, że to co się tu wyprawia w języku,
zasługuje na największy szacunek. I laur. I pean. I dużo PLN-ów!
Książka jest wyjątkowa, wyjątkowe
są też: jej format – przypominający komiksy, i forma – przeplot
wierszy oraz komiksowych okienek. Powstało novum - poemiks. Poemiks, który nie ma zbędnego
wiersza.
W pierwszym - wyciszona kobieta
"wmotana w kokoning", w wieczne usuwanie się w cień,
tworzy "punkt przywracania"; jej smorzando (wyciszanie
głosu aż do zera), to gotowanie się do boju. W drugim - życie kobiet porównuje się do losu kur niosek, którym przycina się dla ich
dobra dzioby - rozpoczyna się właściwe „oburzenie Mueller”.
Skąd ta chęć do walki? Oto trop:
"Nowa wspaniała szujnia - język zdążył zbrunatnieć”.
Obserwacja orgii drętwych mów - nie pozwala milczeć, każe się
otrząsać. "Przeszły przez nią wiece stronnictw",
"kołatkę odsprzedała za szczekaczkę", wściekła
się. Dotąd grzeczna, odpala aplikację „Kick the buddy!” i
rozprawia się z "chłopcami grającymi w pikuty".
Obrywają gnoje!
W wierszu dedykowanym Urszuli
Zajączkowskiej wykorzystana jest botaniczna metaforyka. Czytamy o
potrzebie otrząsania się ze stadionowego chamstwa, które dziś
depcze wrażliwość. "Try me traumo, zrań dłoń, gdy mnie
złamiesz / trzciną czującą najwątlejszą w przyrodzie / wbrew
twardzicy zwartej darni murawy".
"Stara kontynentka wysiaduje"
- to brutalna diagnoza współczesności pełnej nacjonalizmów,
braku współczucia dla innego człowieka: "nie w taki
weszłam mariaż rewanżów / nie takim matkowałam demarkacjom"
- zdaje się mówić ta, która zawodzi się na własnych
dzieciach.
"bezwarunkowa" to ckliwe,
przejmujące wyznanie matki, która poświęciła się dla swojej pociechy:
"dla ciała które czule ciułałam / w nagłych swatach ze
światem wy / bita z wycia spowita w całun / suczych sukienczyn:
(...)" Zapada w pamięć - obraz świata spowitego śniegiem
- spokojem.
W "Autoodzysku (Widka szapoba)"
autorka chce przestać się zatracać, zanikać, chce wziąć się
za siebie. O! Takich wierszy potrzeba tysiącom kobiet, które
pokornie służą, a którym przecież należy się świat. Trafiają
w sedno te frazy o mikrych apanażach, "to nie majak, że
masz nijak", "co ci spłonęło w domowym ognisku?",
itd.
W dziesiątkę trafia - "dobermanka"
- pięknie sportretowana przez Joannę Łańcucką - wielka psina
ubrana w fatalną falbaniastość, metafora kobiety ściśniętej
gorsetem konwenansu. To trzeba zobaczyć, to trzeba przeczytać!
W cyklu pt. "Brzuchy (rewia
trzewiowa)" jest zaskakujące olśnienie, że ciąża ("piąta
infantiada") i kroczenie w demonstracji ulicznej "pod
czarną banderą bioder" to podobny bój i ból. Swoje rany
zadaje wiersz "Bracha" z wcieleniem się w kobietę, która
poroniła - z określeniami: "zachłanne zapadlisko",
"dóbr w bród ale nie dla mnie"...
Brzmiący trochę hiphopowo (rymy)
wiersz o brzuchu - pełnym dziwnych szamańskich zaklęć - jest o
buńczucznym cznianiu złych myśli o swoim ciele, o tym, by zamiast
kompleksów, obnosić się dumnie i tańczyć.
W przepisanym z poprzedniej książki
wierszu "To nie tak jak myślisz, siostro" - jest o uważnym
wsłuchiwaniu się w opowieści "sióstr". Są tu
filozoficzne wskazówki: "mówiących od czapy, nie potępiaj
w czambuł", "obejmij mnie narracją, która nie
wyklucza" i okrzyki: "viva urawniłowka, brygada
roszczeniówka!".
W kolejnych wierszach są groźne
nawoływania do działania (zabrzmiało mi to jak RATM): "będziemy
pisać wiersze z mamy tego dosyć", "idźmy w melanż na
noże, a nie na wersale", "nie chcę odwetu / ale stawiam
weto: libidalnym bitom / fetom i laudesom", "bądź usadzona na bujanym tronie" i są prowokacyjne do pań, czy aby są wojowniczkami, czy aby są pewne siebie?
Zaskakującą - glacjalną metaforykę
ma wiersz "Gdzie nas nie ma w wyobrażeniu góry lodowej",
to reprymenda dla kobiecej bojaźni i życzenie, by kobiety były
niepodzielne, twarde jak kwarc.
"Myto" to już spojrzenie w
oczy prześladowcy. Niżne Potulice zmieniają nazwę. Nikt tam już
nie będzie potulny.
Bardzo lubię "Krio" - wiersz
o głodzie uczuć, który czai się w wyblakłym zdjęciu ślubnym.
Automatyczne skojarzył mi się z wierszami "Anoreksja" i
"Wielki chłód" Piotra Gajdy z tomu "Hostel".
Tam było spojrzenie z męskiej strony: "Chcesz być Ewą, bo po domu /
krąży mit o zamrożonej w lodówce paczce / owoców "Rajski
ogród" ”; "Wokół tylko lód, jedzenie lodu,
kruszenie lodu."
„Krio” jest specyficznie zapisane:
tekst raz wyrównany do lewej, raz do prawej, jak głosy z różnych
światów. A wszystko to, zakończone takim dystychem: „to głód
tak wielki że w zastygłej kuchni / zgrabiałymi palcami wyżerasz
mrożonki”.
Sięgający do japońskich skojarzeń
„takotsubo (Krakenka i jej krach)”, uzupełniony niesamowitym
portretem poetki oświetlonej ekranem, która jest jednocześnie
ośmiornicą plującą czarnym tuszem, to maestria uderzania w
poetyckie struny.
„Blednica dziewczęca, oczar
wirginijski” to zakręcona wizja matriksu, w którym jak na dłoni
widać labirynt świata kobiet – pełen pułapek, porażek.
Wszędzie „zgnioty”, „zgłuchy po szamot”, „kraina
rozczarów”...
„Stygmy (dreszczowa piosenka)” to
zapis rytuału oczyszczenia się z głosów świdrujących głowę.
To jest przymus, by „wybić szczelny szpunt”.
Ciekawym pomysłem są dwa wiersze
inspirowane dramatem Eurypidesa „Trojanki” w tłumaczeniu Jana
Kasprowicza. Wers „przez koltan w waszych tabletach rudę niobu
i tantalu” wysyła nas z
czasów starożytnych do współczesności. Idąc za tropem frazy z
wiersza, łatwo znaleźć w sieci artykuł o tragedii kobiet w Kongo
i zrozumieć sens pisania takiej książki!
Czy chcemy aż tak
dużo? - zdaje się pytać autorka. I odpowiada: „Chcemy pisać się wreszcie
godnie”, i sięga po grube działa - w wierszu „lico /
mizdra” opisuje horror kobiet, porównując je do oskórowania
zwierzęcia, co dosadnie podkreśla grafika z Wenus, której rozpruto
brzuch.
W wierszu
„artemizje” sięga po los Artemizji Gentileschi, włoskiej
malarki, która była gwałcona przez swojego nauczyciela Agostino
Tassiego, potem jeszcze torturowana w czasie procesu sądowego, co
zaowocowało potem słynnymi obrazami z motywem Judyty i Holofernesa.
Kończący książkę
wiersz „asie-niteczki” jeszcze raz podkreśla konieczność
wspólnoty.
„Waruj” to
wyrzut możliwości języka, fajerwerk, który zachwyca. „Waruj”
to wyrzut - żal skierowany do niegodziwego świata. Jeśli
autorka za patrona miała np. Józefa Czechowicza – (pierwsze
skojarzenie: „zwija się zaułek zawiły
zagubiony we własnych załomach”),
to do perfekcji dopracowała, co tamten wypróbowywał. Ten gruby bas słów, niech trzęsie. Te "brzmienia brzemienne w sens" niech wprawiają w drżenie, niech przejmują. Niech szyby drżą!