AVENGED SEVENFOLD "LIFE IS BUT A DREAM", 2023.
Płyta z kostuchą na okładce. O śmierci. Jedynie pewnej rzeczy. Oryginalna płyta, bo zamiast typowego "hej do przodu!" jest odważny concept-album, mistrzowski miszmasz.
Zaczyna się od łkającej gitary, która nagle przeistacza się w ryk w stylu System of a Down. Wskakujemy w metaforę kieratu, w którym codzienne rytuały robią z nas roboty. Wyliczanka ulotnych chwil, aż po zachwyt nad ciemną pieczenią. Czyżby już tylko żarcie nas kręciło?
Już ten pierwszy utwór prezentuje nam niezwykły koncept. Na metalowej płycie usłyszymy zmiany stylu - będzie np. trochę: Queenu, Opeth, Alice In Chains, Stone Temple Pilots, Franka Zappy, Slipknotu, Korna, Franka Sinatry, Daft Punk. Gotowi?
„Game Over” w pewnym momencie zwalnia, i robi się patetycznie. Codziennie się powtarzamy się i powtarzamy, lecz sio, depresjo! Samobójcze przerzucanie liny przez gałąź (drzewa genealogicznego) to zły pomysł. Oto życie, a jeśli „Życie to tylko sen”, trzeba go dobrze prześnić!
„Mattel” to otrząsanie się z plastiku. Świetny, motoryczny kawał rockowego mięcha. Plastikowe stokrotki i ziemski teatrzyk, którego ma się dość. Piękne riffy! Jeśli ktoś mi jeszcze powie, że rock się skończył, to go wyśmieję. Oto rock, wiecznie żywy!
Uwielbiam ten fragment (3:30), gdzie przejmująco brzmi wokal:
Podobnie jak w filmie „Truman Show” (jest tu cytat : „And in case we don't see you again Good afternoon, good evening, and goodnight.”) orientujemy się, że nic nie jest prawdą - wszystko jest puste, udawane.
A potem uwielbiam ten rzężący początek „Nobody”. Jak wezwanie, by nie być nikim - być Słońcem, Bogiem, przebudzić się, odnaleźć sens. To jest utwór, przy którym można przeżyć katharsis. Zachwyca mnie to uspokojenie, patos i te dźwięki smyków, perkusji. Gitarowe prędkie solo i wiolonczela.
Trudno nie skomentować teledysku w estetyce produkcji zespołu Tool (z czasów płyty „Undertow”). Oto szkielet wychodzi z ciała, widzi trupy nad kawą, trupa w bicyklu, z teczką, przed telewizorem i pętlę; a potem kostucha zaprasza do swojego powozu, bo przecież nie ma już niczego autentycznego - wszystko nawet kwiat, czy kamień jest tylko produktem, tanim rekwizytem.
I jeszcze jeden wybitny utwór - „We Love You” z oryginalnym obrazkiem (w technice 360, gdzie można ruszając myszką patrzeć się we wszystkie strony), który ma nas zdołować – pokazać cośmy zrobili ze światem.
Utwór o żądzy posiadania, aż po zdeptanie wszystkiego wokół. Więcej, więcej, więcej! Połóż stopę na czyjejś twarzy! Więcej kasy, seksu, morfiny, aż po zatracenie. Ileż tu progresywnych zmian w obrębie utworu!
A może to „Cosmic” jest tym najważniejszym utworem na płycie? Zakończony wybitną wirtuozerską gitarą i podniosłą fortepianową codą, która wzrusza mnie niezmiennie przy „There you'll find me, Let it go!”.
Porusza to uświadomienie jak niezwykła jest droga jaką przeszliśmy od bazgrolenia po ścianach jaskiń, przez świat faraonów, królów. I tyle było w niej miłości i tyle razy wcielało się w nas dobro. I tak będzie jeszcze nie raz.
„Beautiful Morning” jest o odkryciu naszej sprawczości. Że możemy „pomalować kwiaty”. I znów robią wrażenie te progresywne zmiany w utworze. Ortodoksyjni fani metalu będą krzywić się jak wieża w Pizie.
Utwór brzmi jak odnaleziony utwór Alice In Chains... Hołd dla mistrzów z Seattle, którzy na płycie „Dirt” osiągnęli mistrzostwo dołującego klimatu. Ale tu nastrój nagle śmiga w inne rejony... Emocjonalna huśtawka. Słyszę nawet The Beatles... „Chodzisz po wodzie, ale woda cię połyka. (Nie pozwól na to!)”. Pianino na koniec. Tego nie zniosą fani konkretnego machania długimi włosami, wyłączą i każą płytę zakopać.
„Easier” zaczyna się jakimś wokoderem, potem słyszę głos Scotta Weilanda ze Stone Temple Pilots, którego uwielbiałem, a który po prostu wybrał śmierć. I teraz ten głos przekonuje, że to było łatwe.
„G” wygląda mi na najambitniejszy utwór. Rozmowa z Bogiem nad klawiszem delete. Niesamowite są te żeńskie głosy, a gadki przypominają Franka Zappę.
„(O)rdinary” to słodki pop w stylu Daft Punk. Oto robot-android zadaje ci konkretne pytania np. "Powiedz mi jak śnić?" albo przekonuje cię, że chciałby być tobą.
„(D)eath” nie zaskakuje. Znam tę "zaskoczkę" z płyt Acid Drinkers. Frank Sinatra nam tu puentuje płytę - odlatuje w marzenia i sny.
Ale jest jeszcze ostatni - tytułowy - utwór. Odpalcie go na full. Nie będę spoilerował. Aha i nie dajcie się śmierci!