niedziela, 25 marca 2018

Imperator. Pan kwadratu

KĘKĘ "To tu", Takie Rzeczy 2018.



Generalnie nie interesuje mnie rap. Zwykle w szybkim mówieniu, jest więcej bełkotu, niż polotu. I jeszcze te bluzgi. Zwykle mnie śmieszą - mam wrażenie, że ktoś się tam mocno napina. Ale jest taki rap, co poetom każe wiązać sobie buty.

Złapałem się na piosenkę "Zmysły" z 2015 roku (to naprawdę niezły motywator - jestem pewien, że zapętlając tę pieśń, można dobiec do horyzontu: "Ciebie i siebie się nie wypierać / Fałsz punktować, co nieważne - je#ać"), potem na "Cesarza", potem na "Samsona" i "Awdgb". I już tylko czekałem na całą płytę...

Pierwsza jest "Rutyna" - jak zaciśnięte pięści, jak zaciśnięte zęby. Gdyby cię kiedyś wkurzała monotonia życia, dostaniesz tu słowa, które cię nawrócą. Chociaż "za oknem jest średnio", trzeba dawać sobie fizyczny wycisk i poświęcać się dla rodziny - oto prawdziwe męstwo! "Tak wiele jest zmiennych, więc te które mogę zamieniam na stałe." Fajny mocny tekst.

"Awdgb" to mistrzostwo świata. Jest w tym humor, jest świetny bit, pomysł! Radość z tworzenia, radość z zobaczenia w dziecku siebie. Cud miód fraz: "Ale to pięknie płynie, ale to świeże jest". "Weź paluszkiem w klawisze: awdgb. Kozak!".

"Na dłoni" z głosem Andrzeja Grabowskiego to rozrachunek z życiowymi błędami. O mijaniu się z partnerką, czule i trzeźwo.

"Samson" - o tym, żeby wierzyć w swoją siłę, nie oglądać się na innych. Z ujmującą frazą "Błędnie czułem, że jest w grupie siła. Teraz widzę, że aaa".

Utwór z gościnnym udziałem popowej piosenkarki Sarsy - "Brzmienie", na razie do mnie nie trafił.

"Zrobiłeś to chłopak" - to imprezowa rapowanka o sobie, z brechtem z siebie "każdy się pytał, co to za kolo? / gość ma trzy dychy / gadkę radomską, gębę tak swojską /  do tego - to były listonosz". Trzeba pochwalić, i dystans do siebie, i samoświadomość: "ładnie namieszał na scenie / ten zwykły chłopaczek z Radomia".

"Nic dodać, nic ująć" - to gadka o swoim miejscu w środowisku polskiego rapu: "nowego siebie znów lepię, /  później to macie na CD".

"Nigdy ponad stan" - o tym, że trzeba człapać do celu i się nie napinać, cieszyć się z tego, co się ma.

"Cesarz" to sztos. Wyszło to obłędnie. Bezczelna radość z posiadania rodziny, żony, dzieci, domu. Zuchwały pean na zwykłe życie w bloku. Bez odpałów, za to z pieczeniem chleba, siedzeniem w czterech ścianach: "Imperator. Pan kwadratu. Cesarz. Partner. Raper. Facet. Siara. Tatuś". Pełnia życia, wiara, "yyy wszystko".

"1000 kcal" to coś o satysfakcji z własnej pracy.

"Zoba, zoba" - przepracowanie tego, że zawsze się znajdą szydercy.

"Nie pytaj mnie o nic" - z błyszczącą frazą: "odpowiedzi nie znam, / coś tam się wydaje, / ale nie to, żebym wiedział".

"Serce matki" - z jakąś świadomością, że żyjemy w dobrych czasach. I na koniec dydaktyczny kawałek przeciw zamulaniu się: "Wiosna". Tyle i aż tyle. Rap, który odpowiada na pytanie o sens, który pokazuje, że można ogłosić się panem swojego losu. Byle pamiętać, co jakiś czas wrzucić koronę do kosza na bieliznę.

piątek, 23 marca 2018

"Same głosy" Anny Mochalskiej - nowa książka Wydawnictwa Kwadratura

W Międzynarodowy Dzień Poezji w Łódzkim Domu Kultury swą premierę miała nowa książka Wydawnictwa "Kwadratura. Redaktor - Piotr Grobliński zaprezentował książkę Anny Mochalskiej "Same głosy". Autorka - rocznik 1992, bydgoszczanka, do tej pory wydała arkusz poetycki "Okno na świat" i tom "syndrom obcej ręki".



sobota, 17 marca 2018

Jasne jak niedziela wolna od handlu

STARSAILOR "All This Life", 2017

Gdyby babcia miała wąsy, byłaby dziadziem, gdyby radio grało takie piosenki, ludzie nie wychodziliby z samochodów, staliby na światłach i tylko przepuszczali tych z prawej. 
To są piosenki o refrenach, które rozsiadają się w głowie jak na wielkiej pluszowej kanapie, które każą spojrzeć w czyjeś oczy. Jasne jak niedziela wolna od handlu. Gdyby te piosenki puszczać nauczycielom przed końcem roku, nie byłoby niedostatecznych.
Tu są melodie! Patetyczne, wielkie jak jęzor lodowca.
Dobry pop jest potrzebny. Nie samą przeambitną muzyką się żyje. Refreny jak gąbka, która pochłonie i gorzkie, i słone. Refren jak wielki pączek za 2,5 zł ze sklepu Na Skarpie, palce lizać.
Charakterystyczny wysoki wokal. No i wspomnienie sprzed 17 lat, kiedy to album "Love Is Here" podobał się wszystkim (Sprawdziłem, wciąż działa! Świetne np.: "Fever", "Tie Up My Hands", "Poor Misguided Fool", "Alcoholic")

I tak po kolei:
W "Listen to Your Heart" wokalista żeni nam banały o słuchaniu swojego serca, o tym, że chce pogadać, ale refren niesie jak podmuchy na skoczni.
"All This Life" - Coldplayowatość - miód chrzęści w zębach, i nie ma miłości bez światła - zaprawdę powiadam wam. Słucha się tego jak kazania i posłusznie zapala się światło.
"Take a Little Time" - zaczyna się od fajnego taratatata, by w końcu okazało się, że trzeba poświęcić trochę czasu. No i jest falsecik! Co ma nie być!
"Cought In The Middle" - staromodny jak spodnie w kancik.
"Sunday Best" - który nagle zmienia nastrój, jakby Thom Yorke znów nagrywał "The Bends". Niby spokojna piosneczka, z niecodziennym wyznaniem, że chce się czegoś więcej. W połowie robi się podniośle, jakby azerbejdżański ciężarowiec musiał utrzymać najcięższą sztangę świata.
"Blood" - spokojnie o tym, że się krwawiło i karmiło demony, i że już tego wystarczy.
"Best of Me" - gitara w stylu starego U2 z "Joshua Tree", coś o uzupełnianiu się.
"Break the Cycle" - gdzie autor mówi, że znalazł kogoś, i cedzi takie zdanka: "When you do what you do what you do / When you do what you do what you do / Why'd you do it like that?", i jest bardzo przekonujący w tym cedzeniu.
"Fallout" - dramatyczny, z przyjemnym szaleństwem gitary.
"Fia" - trochę zmęczone i sfalsetowane i na koniec "No One Else"- ukojenie: "Nikt inny nie może mnie skrzywdzić jak ty."
  

czwartek, 15 marca 2018

Recenzja "Pańskiego płaszcza" we "Frazie"

W najnowszym numerze "Frazy" (nr  97/98 2017) ukazała się recenzja mojej książki "Pański płaszcz". Jej autorem jest dr Wojciech Maryjka.




wtorek, 13 marca 2018

"Same głosy" Anny Mochalskiej - nowa książka Kwadratury.

Wydawnictwo Kwadratura wydało właśnie dwie książki. 21 marca - czyli w Międzynarodowy Dzień Poezji - o godzinie 18 w Łódzkim Domu Kultury odbędzie się promocja "Samych głosów"Anny Mochalskiej i spotkanie autorskie.

Anna jest bydgoszczanką, autorką arkusza poetyckiego "Okno na świat" i tomu "Syndrom obcej ręki" wydanym w serii Salonu Literackiego.
Pisze recenzje książek poetyckich, zrecenzowała m.in. "Pański płaszcz".

Drugą kwadraturową książką są "Kretowiska i wulkany" Jarosława Mosera.


niedziela, 11 marca 2018

Marzena Orczyk-Wiczkowska z Nagrodą Baczyńskiego

FINAŁ KONKURSU O NAGRODĘ IM.K.K.BACZYŃSKIEGO; 16 LUTEGO 2018, DOM LITERATURY, ŁÓDŹ

Po raz 27 rozstrzygnięto Konkurs Poetycki o Nagrodę im.K.K.Baczyńskiego. Jury: Justyna Fruzińska, Karol Maliszewski, Magdalena Rabizo-Birek, Robert Rutkowski i Marcin Zegadło przyznało następujące nagrody:
I: Marzena Orczyk-Wiczkowska (1200zł), II - Rafał Baron (700zł), III - Czesław Markiewicz (500zł), TETIS: Sławomir Hornik (750zł), Wyróżnienia: Mateusz Czajka, Stanisław Pawełek i Piotr Piątek (po 250zł). Finałowi towarzyszyła wystawa prac absolwentki malarstwa i rysunku w ramach studiów podyplomowych na Wydziale Grafiki i Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi - Magdaleny Skrzypczak pt. "Notatki z farby".  

 Jurorzy i laureaci
Marzena Orczyk-Wiczkowska
Rafał Baron
Tomasz Cieślak i Magdalena Rabizo-Birek
 Piotr Gajda i Czesław Markiewicz
Mateusz Czajka
Piotr Piątek
 
Stanisław Pawełek
Sławomir Hornik
 
 Przemysław Owczarek i Magdalena Skrzypczak
"Druga kawa jest pierwsza na liście niezbędnych rzeczy" - taki tytuł (cytat z mojej książki "Ę") zasugerował Robert Rutkowski



sobota, 3 marca 2018

Raptem jestem tamten i ten


DREKOTY "Lub maszyna dzika trawa", 2018


Trawienie traum. Kapanie nut. Tarcza przed natarczywością świata. Próbując opisać te dźwięki wpadam w poetycki stupor. Olśniony, przytłoczony. To jest oryginalne! To jest awangardowe! To drze się, to drażni, intryguje. Jakże śmieszne są przy tym te wszystkie bezpieczne muzaki. 
Przekroczenie, przekrzyczenie. Olśnienie przez oślepienie. Delicje psychodelii. "Ummagumma" na klawisze i perkusję. Trzy dziewczyny - Ola Rzepka, Natalia Pikuła i Olga Czech. Tylko głos, perkusja i klawisze. W bonusie: trąbka, saksofon albo klarnet, gitara. Frapujące dźwięki. 

Po kolei:
W "Aaa 2" jest jakaś niezgoda, założenie grubej skóry, zaciśnięcie pięści, aż wypływa sok: "nie wiem gdzie szarość zaprowadzi mnie".
"Nigdy" przypomina poszukiwania The Brandt Brauer Frick Ensemble (ich płyta "Mr. Machine"). Jesteśmy w dziecięcej wyliczance, w zaklęciu. Dzieją się czary.
W "Liściach" rządzi klarnet basowy Mikołaja Trzaski. Dopiero się go nasłuchałem na płycie "Granit" zespołu Nagrobki, ale tego nigdy dosyć. Wizualizuję sobie maszyny prasujące, które naprawiają nasze zgnioty i zmemłanie. Modlitwa w tajemniczym języku.
"Joga strachu" to muzyczna podróż w jakimś pociągu donikąd. "Łapczywie czekam, łykając wiatr". Medytacja zakończona hejnałem.
"Ruptura" - to chyba najbardziej wyrazisty utwór. Jest pełny energii, abstrakcyjny, kosmiczny. Podnoszenie się z "odpowiedniej czerni w tle", aż po euforię, "forte ból", "że pada nic, jestem z mięsa, nie z papieru". Szukając na siłę jakiegoś podobieństwa przyszły mi do głowy "Pustki", ale to jest wyjątkowe, naprawdę.
"Nic" to taki przerażacz, upadek w toń, w pustkowie, albo inaczej: schodzenie po schodach psychodelii.
"Spacer" - ciekawy eksperyment, granie na nosie naszych muzycznych przyzwyczajeń, przedrzeźnianie dnia: "Na wielkiej łące pada deszcz / przykryta kołdrą nie zmoknę." z szalonym finałem, gdzie jazz jest cumulonimbusem.
"Troskliwy" ma delikatny bajkowy wstęp - kunsztowne dźwięki klawiszy. Niesamowicie brzmi "Raptem jestem tamten i ten." w refrenie - coś spadło na nas, z czym musimy sobie poradzić. Teledysk, w którym wielkie ego uchodzi w góry, to coś za co przyznaję prywatnego Oskara.
"Wulkan" to niepokojąca przygoda, hipnoza i surreal o oczekiwaniu na to, co przecież musi przyjść. Wwiercanie w głowę prostej prawdy, którą nawet dziecko zna.
I jeszcze repryza piosenki "Aaa", klamra.
A wszystko to dźwięki, które nas mogą zaprowadzić, gdzie nas jeszcze nie było - ocucić.

środa, 28 lutego 2018

Trzeźwość w Nowy Rok

Recenzja książki Jarosław Jakubowski "Wzruszenia" JAROSŁAW JAKUBOWSKI "Wzruszenia", Biblioteka "Toposu", Sopot 2017.


Książka Jakubowskiego to zapiski człowieka szczęśliwego, nasyconego - poezja afirmująca swój prywatny stan, posiadanie miejsca na ziemi, rodziny, domu, dzieci. Ktoś powie, że słodki wiersz nie ma racji bytu. Właśnie przeciwnie - z wielu współcześnie wydawanych książek poetyckich wyziera tyle nieszczęścia i fatalizmu, że taka sielanka ma sens.

Pojawia się myśl, że to zbyt proste. Takie zestawienie obserwacji świata przyrody, z własnym odczuciem pewności, że istnieje dobro, że istnieje sens, miłość. W dodatku foremki Jakubowskiego - każdy wiersz ma podobną budowę, po dwanaście wersów - wydają się nieskomplikowane i podobne. W pierwszym zerknięciu moją wątpliwość wzbudziła też pewna ckliwość (anioły czy zbyt górnolotna metafora "krucha świątynia czaszki"), ale w tej skromności środków jest metoda.

Ta postawa wyzbycia się pretensji do świata, ta "trzeźwość w Nowy Rok" jest swoiście budująca, autentycznie cenna: "spokojny, trzeźwy gotowy na przyjęcie nieznanego." Gdzieniegdzie pobrzmiewa mi ksiądz Twardowski "Będą następne chrząszcze, mrówki, ważki, spotkamy się / tej wiosny, tego lata, miniemy.", gdzieniegdzie Gałczyński ("Tyle jeszcze nieopowiedzianego świata! / Tyle rozstań, podróży w nieznane i ciemne" prawie jak "Tyle w trudzie nieustannym..."). Jeśli błysnął Łukasz Jarosz ("pod niebem, które całe jest okiem") - to chyba dlatego, że brakuje mi tu trochę jego "krwistej, mięsnej" metaforyki.

Ważne, że czuję w tym autentyzm, wiem, że autor nie zmyśla, gdy pochyla się nad żuczkiem, żylistkiem, patrzy jak kołuje kruk. Cały rok opisany przez autora "Świętej wody" to rok pełen wdechów czystego powietrza, dobrych myśli, pogodzenia się z losem. I te proste wiersze pozwalają na jakieś prywatne oczyszczenie: "idę wsłuchany w bezrozumny, szczęśliwy bełkot morza"; "Szczęśliwie niezauważony, doskonale wtopiony". Ujmująco brzmi ciąg dalszy tej frazy: "popycham dzień jak pracowitą kosiarkę". Albo o radości z domu "za chwilę otworzymy drzwi, uderzy nas / ciepło".

Wiersz pt. "Ostatni dzień lata" nie ma nic ze smutku z piosenki The Cure o tym tytule, tu "dziadek wędruje z rąk do rąk" - chrupie się orzechy.

Znajdziemy w książce żal, że nie cieszy już ciepły deszcz. Są otwarte okna i rozkopane łóżka w letnią noc, jest "kawa, najpierw kawa", potknięcie się o korzeń w trakcie biegania i to, że wraz z dojrzewaniem "wszystko powszednieje"... Nuda? Autor kieruje do nas taką odpowiedź: "Powiedzą, że takiej poezji pisać nie wolno, ale ja inaczej pisać nie chcę, chociaż znam sposoby". 

Oprócz idylli jest śmierć. Śmierć Różewicza, wyobrażenie sobie zimnego grobu, mdła myśl o wojnie w wierszu "Dębowa góra" i śmierć chłopca przejechanego na pasach. W wierszu "Pełnia, koniec listopada" okazuje się, że autor, któremu babcia pokazała jak się umiera, codziennie patrzy w "ciemne zwiastowanie".

Trafiły we mnie słowa: "nie ufam metaforze, wolę twarde słowo "drzewo" albo "trawa". A wzruszyło najbardziej "jestem! jestem! jestem!" ze strony nieznanego, ukrytego.
 



czwartek, 22 lutego 2018

Drepczący mur. Nieostry świat

Pablopavo i Ludziki "Ladinola" recenzja

PABLOPAVO I LUDZIKI "Ladinola", 2017



"Słowa się były rozpadły" - śpiewa w "Ostatnim dniu sierpnia" Pablopavo - człowiek, który ma gadane. Snuje swoje opowieści, dba o każdy szczegół. Uwielbiam jego drobiazgi, jego smutki, westchnienia, te "w windzie pachnie mokrym psem", te galerie postaci, na czele z facetem bez nogi przechodzącym ryzykownie przez jezdnię ze słowami "mniej tej nogi nie będę miał".

To "gadulstwo o miłości na przekór światu" ma wyjątkowy urok. Jest o radzeniu sobie, o chwytaniu olśnień ("Blask"). Kto jeszcze tak umie tłumaczyć świat?
Choć "pod oknami gra ręka bez pulsu", trzeba być jak "w czapkach z torbami / drepczący mur" (prawie jak "My - legion" z wiersza Piotra Gajdy). Co ważne, oprócz talentu do lepienia fraz Pablopavo ma jeszcze parę atutów - tembr głosu i sprytnie akompaniujące mu Ludziki.

Mądra płyta. Brzęcząca kluczami do szczęścia w postaci napomknięć: "Popatrz na ludzi", "weź się tak wybaw, by się wspomnienia nabomblowały treścią". Albo (co sobie musiałem przetłumaczyć): "Niech żyje muzyka i wolne słowa! / Niech żyje wspaniała dusza! / Niech żyje muzyka i ubodzy poeci! / Oddychaj z nami!"

Zaczyna się żwawo. Latynosko buja utwór tytułowy. "Ladinola" - cokolwiek znaczy - może znaczyć np. "Bujaj się, smutku". Wychyl kieliszek za Otokara Balcy (za dzieciństwo, za Reksia,  Bolka i Lolka) i nie puchnij od goryczy. Bo nawet gorzkie jak koniec wakacji wspomnienie o zniknięciu kogoś bliskiego ("nie ma chłopaka jakby magik podniósł czarne płótno"), trzeba jakoś przemienić w lalala

"Zguba" zaczyna się trochę jak "Nim wstanie dzień" do słów Osieckiej. Nostalgicznie, sennie, ale z wiarą, taką na przekór: "z tego co złapiemy, lepi się kruche my".
"Major" to kpina z zadęcia. Piękny jest opis buca, którego rzekomo "wszyscy chcą" - "wąsy, pagony, bicz, wąsy znów". Jest funk, jest impreza, jest solo na saksofonie.
"Wszystkie neony" - smutna jak krople na szybie historia samotnej dziewczyny. "Nic dla niej nie mam / Jak zawsze nic" - dobijająca jest nasza bezradność.
Świetny puls ma refren w "Toledo". Opis pijaństwa "pirata, co myli papugę z drewnianą nogą". Kto z nas nie słuchał takich historii, o tym, co kto nie wypił. Skrecze zamiast puenty.
Wyjątkowy wdzięk ma "Jestem" z niesamowitą empatią. "Jestem tym facetem, co stoi obok sceny, co cedzi przez zęby za tekstem tekst, trochę mu wstyd, że zna wszystko na pamięć, jest po czterdziestce, w kieszeni ma papierosy i pięść". Weź tu, nie uroń łzy przy lalala.

Świetna jest pieśń o rogu Tarchomińskiej i Wiosennej. To zwyczajna uliczka. Chociaż tam "smog robi z powietrza żółtawą toń" i słychać: "koszty, Provident, eksmisja", ktoś dzwoni ze starej Nokii, a "sople jak wskazujące palce / pijana stoi w oknie w samej halce", to właśnie tam dopada nas nieuzasadniona niczym euforia.
W "Znałem faceta" smutek, który zamiast się udzielać, zmusza do pogody ducha. "Znałem ludzi-banknoty / groteskowych". Wszystko, żeby nie zazdrościć, nie pieścić się, brać swoje.

"Dom dobry" - afirmacja codzienności, "pijemy kawę, jak rynny czarny deszcz". Jakoś nie kojarzę innej piosenki, która tak bez obawy o zadęcie gloryfikowałaby życie rodzinne, biedne, ale najpiękniejsze. Cudna rzecz.

"Jak człowiek ze snu" to programowe wyznanie. Pablopavo puka w daszek, przedstawia siebie  i swoje credo. "Jestem grajkiem konfabulantem, lepię z szumu ulic te paręnaście nut. Jestem grajkiem bez szkoły i targetu." Jest uwielbienie dla miasta, choćby robiło się coraz bardziej obce. Piękny jest dystans do siebie: "W niszy nisz siedzi miś".

W "Nie wiesz nic" - "Świat jest nieostry..." - pobrzmiewa momentami Pet Shop Boys, potem są mocniejsze gitary, potem znowu robi się mgła i dym. Bardzo klimatyczny numer. A na koniec piosenka o Adamie, który "ma wszystkie żebra", nie wie czy stać go na miłość.
Ten Adam jest trochę jak ty, gdy patrzysz na płytę Pablopavo i nie wiesz, czy dobra muzyka i dobre teksty, to coś dla ciebie.

sobota, 17 lutego 2018

Tak szył, żem ożył

Lao Che recenzja Wiedza o społeczeństwie

LAO CHE "Wiedza o społeczeństwie", 2018



Rock ustąpił lustrzanej kuli. Ruszamy na parkiety. Basy tętnią, bity są jak baty. Wszystko ze znakiem jakości, do której przyzwyczaił nas zespół. 

Pierwsze przesłuchanie wywołuje lekką konfuzję. Przy drugim oddaje się szacun za niepowtarzanie się, przy następnych pragnie się koncertu!

To ich siódma płyta - trzy uważam za wybitne: "Gospel", "Soundtrack" i "Powstanie Warszawskie". Wirtuozerska żonglerka słowem, ekwilibrystyka języka, spięcia zgłosek - to znaki rozpoznawcze liryki Huberta Dobaczewskiego. Świetne przejęzyczenia: "twardy orzeł do zgryzienia", "bierny naród musi być" (parafraza piosenki zespołu Izrael "Wolny naród"). Niektórymi frazami chce się gadać, samo się gada: "serce mnie bije / dusza zapije / żyję".

"To nie raj" - singiel promujący płytę jest cudowny. Nie sztuką jest napisać jakiś dołujący kawałek. Spróbujcie oddać radość życia, tak by nie wpaść w banał i cukiereczki, cwaniaczki! Spięty, niespecjalnie się spina, ot, podśpiewuje sobie. Opisuje "uszycie człowieka". Bóg-krawiec z centymetrem na szyi mydłem rysuje kieszeń... "Tak szył, żem ożył." Słuchając tej piosenki można się narodzić na nowo. Świat jawi się jak kambodżańskim mnichom, tlen jest w dotyku jak len.

Niezwykle melodyjny jest "Kapitan Polska", w którym superbohater Pan Ameryka zmienił barwy. Zaczyna się brzmieniami przywołującym lata osiemdziesiąte. Mnie wyświetlił się Europe "The Final Countdown", a potem przez te dwa szarpnięcia strun gitary - Maanam i "Kreon". Jest żywo i tanecznie. Przerysowane: "przybądź i bądź / bez zarzutu / tak dla Tutsi jak dla Hutu". Refren - dosłownie - kapitalny!

Potem Spięty dziwi się, że ludzkość dzielą religia i kolor skóry. A z tych dziwów powstał taki wyborny refren: "Uchodźcą jestem, zmuszony uchodzić jestem / za kogoś kim nie jestem."

"Gott mit Lizus" to zakręcona wizja tego, że Bóg, chce oddać Ziemię w "szybkie ręce, mniej zwierzęce". Rytmika jest hip-hopowa, wszak producentem płyty został mistrz Emade (Piotr Waglewski, nagrywający z Fiszem jako "Tworzywo Sztuczne" - wspomnijmy udane płyty "Mamut" i "Drony"). Aż chce się już te dopowiedzenia - "ogłoszenie duszpasterskie" śpiewać na koncertach!

Nie może się nie spodobać "Liczba mnoga" - wyjątkowo chwacko zaśpiewana. Obsesyjnie powraca boska tematyka, ale żadnej skuchy. W "Polaku, Rusku i Niemcu" saksofony trąbią, jest trochę miejskiego folku, a szyderczy refren: "Naszych dusz nie uratuje nawet Chrystus Plus" trafia w czuły punkt. Małe uspokojenie serwuje "Sen a' la tren" - basik szyje tu przecudnie, łatwo wpada się w trans: "W kajdany zakuć, zdać, zapomnieć!"  Bliskowschodni klimat zapewnia "Baśń tysiąca i jednej nocki" - słucha się, zapętla się: "Kto winny / inny". "Spółdzielnia" - jest zwinnie erotyczna - "przez życie w duecie / na jednym bilecie". Warto dosłuchać dlaczego "gdybym cię wołał / nie istniałoby zaraz". "Szkolnictwo" przypomina płytę "Prąd stały / Prąd zmienny". Z tekstu wyławiam smaczną rybkę: "od moich pacierzy obraz Boga śnieży".

A to co się dzieje w ostatnim utworze, mógłby lepiej napisać tylko Stanisław Lem! I jeszcze - jak to jest zaśpiewane! Rzecz o człowieku, który ma dosyć i chce odlecieć z planety Ziemia, ale w ostatniej chwili rezygnuje, bo jednak wdrukowano mu szacunek do ludzkości - wraca, by znów z obrzydzeniem chcieć się ewakuować.

Powiadam Wam, biegnijcie po płytę, walcie "oknami (windowsowymi - np. na Spotify) i drzwiami (np. Empiku)". Jest tego warta! Nabijajcie kabzę zespołowi, nabijajcie się z siebie.