niedziela, 29 marca 2020

Kolorowanie bladego dnia, włażenie w haiku

KRÓL - "NIEUMIARKOWANIA", 2019.


 Król wykrakał śpiewając "Z Tobą / Do domu". Zostało teraz siedzieć i słuchać "Nieumiarkowań". Pod fontanną słów w czas kwarantanny.

A może to tężnia nie fontanna? Mżą sensy, trzeba się oprzeć o zagłówki i rozkminiać. Tu się ogląda świat przez krople, tu rozciąga chwilę do rozmiaru piosenki! Tu z własnego zadęcia robi się kolorowe baloniki! Z tego, że jak się jest spłukanym, to się przecieka.

Król jakby mówił: "Sprawdzam! Hej, więźniu czarnowidztwa, czy nie stałeś się nadajnikiem do wysyłania swojego wkurwu w kosmos?". Weź te dźwięki, te melodie i te niedomówienia. Wejdź w lustro, w krainę surrealu. Witaj w Onirii. Wszystkie wielkie litery wywal, wszystkie doły pozasypuj. Uderz w tan. "Przyjmijmy, że nie trafiliśmy tu przypadkiem / Tylko za dużo, za mocno i naraz / Uwierzmy dziś na oko / W tym cały ambaras".


W "Z Tobą / Do domu" (ach, posłuchajcie jej na YouTube w wersji z romskimi muzykami!) były  miłosne wyznania kochanków, że do szczęścia potrzebna im tylko izolacja od świata, który miłość tylko rozprasza. W najlepszej piosence z tej płyty - "Głodne dusze" - są znów intymne dywagacje zakochańców - tylko tym razem tuż przed snem. Wyglądają trochę jak jakaś wariacja na temat piosenki Obywatela GC "Tak długo czekam...". A flecik, a te żartobliwie przetworzone głosy, czynią z tych podchodów coś magicznego! Słyszę tu geniusz Talking Heads. W dodatku Pan Błażej w świetnym teledysku tańcuje w marynarce, niczym David Byrne ze "Stop Making Sense".

Trzeci utwór sieje jakiś niepokój. Wspomina się tu pierwszy raz, własną niezdarność. Razem z tym kakofonicznym zakończeniem o pragnieniu "zabicia", wygląda to na przepracowanie jakiejś traumy.

W "Okazało się" - na szczęście - wraca klimat przyjemny. "Zapominasz całe strony" - jakby życie było traceniem, skracaniem, zanikaniem.  Jesteśmy uświadamiani, że nie ma w tym nic złego, a jest to po prostu ok. "Zaśniesz lekko, zapomnisz szybko." Urocza melodia, hipnotyzujące głosy. Uzależniające.

"Te smaki i zapachy" słusznie stały się hitem. Teledysk z wielkim hipnotyzerem i urocza para, która pociąga z flaszeczki, nic sobie robiąc z ogólnej schizy. To rzeczywiście fantastyczny kawałek! Zamiast punkowego buntu ("Oni szli przez las" - cytat z Siekiery), pada tu "my lecimy"  czyli olewamy nieprzyjazny świat, cieszymy się z tego co nam daje życie, nie przejmujemy się dawkowaną nam przez każde media trucizną. Wklejamy koty na fejsa! Żujemy gumę, choć "dzień jest bledszy od zatrucia".

Po japońsku się zaczyna "Czas siedmiu prób". Włazimy w jakieś haiku, a może w jakieś kamikadze skoro - "ja, ty, noc i trup". Godzimy się z losem, z tym, że nic nie jest takie, jak się chciało. Chociaż na koncertach Król dośpiewuje "Będę walczył / będę tańczył", to trzeba mrużyć oczy i wyobrazić sobie swój triumf. I wtedy - gra gitara.

Teledysk "Druga połowa" - to jakiś odlot. Błażej jako postać z kreskówki "He-Man", z szalikiem a la Mały Książe, jego partnerka - jako Róża i tragiczny koniec - grób. A piosenka o przekreśleniu miłości jakąś bzdurną kłótnią, przez którą mogiła i sen wieczny.

Przedostatni jest "W dole miasta" - tu Król przypomina mi Krzysztofa Zalewskiego. Zagadkowy tekst w którym pojawiają się słowa: pachwina i sierść, jest jak nierozwiązywalny kalambur. Jak życie? No i tyle. Ach, jeszcze ostatni utwór - jak wałek z okładki! I można słuchać od nowa.

niedziela, 8 marca 2020

Wal się! Jestem Amerykaninem!

GARY CLARK JR. - "THIS LAND", 2019.


Przyznam, że zainteresowałem się płytą, po tym jak otrzymała trzy tegoroczne nagrody Grammy. Dobrze zrobiłem. Genialny gitarzysta stworzył zachwycającą mozaikę stylów i konwencji: rock, soul, blues. W każdej piosence inny - trochę jak kameleon. Trochę jak czarodziej, który mówi: "a zobaczcie to".
Gary ze zdjęć wygląda jak dziecko szczęścia. Piękna żona i dzieci. Dołączam do jego fanów, muszę sięgnąć po wcześniejsze płyty.

Genialny jest utwór tytułowy, z cudnym intro. Wysłuchałem, go już ze sto razy. Kipi od słusznego gniewu, niesiony przez świetny riff. Użycie zakazanego słowa "Nigga" -  wzmacnia przekaz, łamie tabu. Pada tu fraza: "Czarnuchu, wracaj skądś przyszedł." Gdzieś przeczytałem, że takich niepoprawnych politycznie tekstów nie wypowiada się publicznie, ale tu na prawach cytatu, bo problem rasizmu wciąż istnieje.
Song, który powstał ponoć jako reakcja, po rozmowie z kimś, kto nie mógł uwierzyć, że ktoś taki jak on, jest właścicielem wielkiej luksusowej posiadłości w Austin w Teksasie. Wkurw jest spory, bo po wspomnianym cytacie jest reakcja: "Fuck You! Jestem Amerykaninem, to stąd pochodzę!".

Drugi utwór, wydaje mi się trochę zbyt hałaśliwy, przekombinowany, przeprodukowany. Ale z teledyskiem pokazującym m.in. radość dziecka z wywijania na gitarze, radość starego małżeństwa ze wspólnych chwil i radochę dziewczyn w małym baseniku; robi wrażenie.

W trzecim "I Put My Eyes On You" mamy zupełnie inny klimat. Delikatny soul, który przypomina mi - hmm - Lenny Kravitza? A może Lauryn Hill z jej płyty "Misseducation..."? Bo we zwrotce jest kobieco i delikatnie. Przepiękne intro. Głos! Głos jak dzwon!

Ale to dopiero wstęp! Bo w czwartej piosence Gary śpiewa falsetem. Przypomina to Grega Dulli z Afghan Whigs. Wije się, błaga w poszukiwaniu uczucia, leku, twierdzi, że to jego wina, bo zawsze mówił: "przykro mi" i "jutro". Zostaje w głowie.

"Feelin' Like A Millionaire" to odchył w stronę reagge. Piosenka choć tekstowo jest miałka jak piosenki Zenona ("Czuje się jak milion baksów"), muzycznie jest w porządku, refren niesie na Jamajkę pod palmy. No i Garego można wokalnie pomylić z Bobem Marleyem. Gitara słusznie tam prawi, a zdanko z refrenu: "you're the one, you're the one, you're the one, girl."- brzmi jak zaklęcie. Przypomniał mi się od razu  świetny projekt, który brzmiał w podobnym stylu - SuperHeavy (Jagger plus Dave Stewart).

Przy "Gotta Get Something" wkładamy koszulkę The Ramones i śpiewamy, że chcemy balangi. Miało być różnorodnie? Jest różnorodnie. 

"Gotta Get Up" zaczyna się od niesamowitej trąbki. Piosenka oparta na powtarzanych dwóch frazach: "Muszę wstawać" i "Oni mówią: zabij ich wszystkich". Przekrzykujące się dobro i zło. Gitara i pobudkowa trąbka. Lepsze niż mocna kawa.

Trąbki i falset rządzą w "Feed the Babies". "Naucz dzieci kochać". Jest soulowo, jakiś Stevie Wonder mi się tu wyświetla.

"Pearl Cadillac" wzrusza. Gary śpiewa o miłości do swojej matki. W taki sposób, że można "spocić oczy". Śpiewa o "szukaniu sposobu, by spłacić miłość, którą otrzymał". Wysoki głos a la Prince, cudna solówka, jakby Slash z Guns'n Roses wywijał swoje solo pod kościółkiem. Dla mnie - cud, miód. Jestem jak popsuta zabawka, rozklejona.

"When I'm Gone" - wydaje mi się zbyt popowe. Przewijam. Zdecydowanie wolę kolejny kawałek, gdzie słyszę Stevie Wondera, gdzie słyszę gęste tłumaczenie zakochanego faceta, do dziewczyny, którą zawiódł: "Stoję na rogu ulicy, z sercem w dłoni". Albo kolejny, pełen samokrytyki, gdzie każde słowo podkreśla mocna gitara: "Dziewczyno leć jak orzeł, ja jestem tylko toczącym się kamieniem/błądzącym łachem"* (że skorzystam z tłumaczenia Filipa Łobodzińskiego piosenki Boba Dylana "Like a Rolling Stone").

To brzmi jak świetny finał płyty. Ale gdzie tam! Są jeszcze bisy. Rasowy bluesior: "The Governor".
I jeszcze lepszy, dramatyczny "Don't Wait 'til Tomorrow" - o szamotaniu się faceta, gęstym tłumaczeniu, że to nie tak. O! I jeszcze jeden bluesior: "Dirty Dishes Blues", jeszcze jeden cud.

A może jeszcze deser, dla nienasyconych? Trochę improwizacji gitarowych: "Higway 71". Jeszcze mało? To jeszcze jest "Did Dat" - cukierek taki, krówka.



niedziela, 2 lutego 2020

Ręce na biodrach. Z głębokości w wysokość.

JOANNA PAWLIK "ALIKWOTY", WYDAWNICTWO J, WROCŁAW 2019.

 

Od wierszy klisz, wolę te wyciśnięte z życia, konfesyjne, bolące, prawdziwe. Takie jak  Joanny. Rozrachunki w drodze do pogodzenia się.

Kartkując tomik, oryginalnie zaprojektowany (brawa dla Wydawnictwa J i Artura Skowrońskiego autora opracowanie graficznego), odkryłem najpierw intymny wiersz o rocznicy śmierci dziecka -  "nieskończona liczba konfiguracji goryczy. replika za repliką." Wiersz przy którym trudno się nie wzruszyć, o wielkiej bezradności "Jakbym nie miała gniewu w rękach albo zębów, synku".
Ale ten tomik zaczyna się od "pierdolnięcia ręką" w stół. Rodzę się na nowo, radzę sobie - zdaje się mówić autorka.
To co było, jeszcze przypływa, odbija się i wraca, zakłóca. To co było, się nie odstanie, ale jest życie, są słowa, dźwięki, które zabijają złowieszczą ciszę: "Wyłzawiam dla ciebie pokrętne melodie, jakiś kord, jakiś cień, jakąś stratę. po karbach pięciolinii. przyjdź, mów jeszcze, bo właśnie to nieustannie ocala (...)".

Są tu błyski obserwacji - pudełko kremu Nivea, nagle przypomina dzieciństwo, gdy było krążkiem do gry w hokeja. Wulgarne zdanie: "uroki matki wypluwane ze śliną nie poszły w chuj" ciekawie współgra z bajkowym, tajemnym zaklęciem "kiedy kruszy się kra, rozłóż ramiona, a nie pożre cię, czarna woda", które tak nagle stało się przydatne.

Jest czytanie siebie. Gdy zmęczone podczas górskiej wędrówki ciało bezwolnie daje sygnał, co trzeba zrobić: "kładzie ręce na biodrach." - żyć!

Jest praca w języku. Boga odnajduje się we współbrzmieniu trójcy: "gór, mur, chmur".

To tom z licznymi odniesieniami religijnymi. Jak to o potrzebie zatrzymania się, pojednania i przebaczenia, nie siedem, a siedemdziesiąt razy.

Formalnie wyróżnia się pięć miniatur. Każda celna, np. o odczuwaniu drugiej osoby, przy czytaniu książki, (bo czyta się przecież po śladach jej palców), albo o pewnej kantacie Bacha, którą niefrasobliwie pary młode wybierają na uroczystość ślubu. Ach, i jeszcze o radości pisania "w ciekłych literach skaczą pstrągi".

Znalazłem wiele bardzo dobrych fraz  - np. gdy pierwsze spotkanie obiecuje dalsze szczęście "Drewniany pomost, prawie parkiet". Czułość, erotyczne piękno, oddane z poetyckim kunsztem, np.: "tasuję ci palce i włosy".

Wiersz "Wsobność mundi" ma ciekawą konstrukcję "tam i z powrotem". Podmiot liryczny przepracowuje pięć lat swojego życia, pełnego rozpamiętywania, rozczarowania, obaw. Z ich słabości rodzi siłę.

W "Anima" wyrażony został głód Boga i utrata nadziei na jego istnienie. Autorka pragnie znaku  i nagle uspokaja ją świadomość, że oto gra "w metrum na trzy kojące adagio", i że to jej "kość trzeszczy", jak kość Boga. Piękny wiersz o przełamaniu się, odnalezieniu, powrocie z głębokości w wysokość.

W "Mikrokosmos" - jest o strachu, że nie da się zupełnie wyprzeć traumy, że "wojna akustyk" spowoduje nakładanie się fal. Mocne jest w nim to przezwisko: "chory stroiciel waterphone'ów" (koniecznie zobaczcie w Google, co to waterphone) i piękne jest wyzwolenie: "trzecią kaplicę poświęcimy modlitwie, w czwartej porzucimy ubranie".

Działa na emocje to, co autorka wpisała w "Testament" (dla córki? dla świata?), by iść równo po chodniku ("stopom nie wolno dotknąć linii, ona parzy.") i by być hojną w wersach i puencie. I że "przez szpary w oknach wpadną ćmy, nie motyle". Dała trochę pokrzepienia "ten kamień czuje" i sporo goryczy, że nieśmiertelna miłość to rzadkość - "miłość bez rozstań przytrafia się niewielu. chłoną ją wariaci, znają psy i matki."

"Obietnica" to odczytanie obrazu Marca Chagalla "Niebo zakochanych". Ach, jakież są tu muśnięcia pędzla: "nad darnią cmentarzy", "określ przynależność i jak pestkę podziel.", "niebo zeszło w kobalt"! Absolutnie czysto zagrana ekfraza.

A wiersz "Vita"? Nie wiedziałem, że życie czyli "Vita" po hiszpańsku czyta się "bita". I że można tak misternie o tym napisać w stylu Wiesława Myśliwskiego: "pytania o świat, o przemijanie, o miłość / wywoływały śmiech" - tak żyło się w czasach naszych babć, "starucha miała obolałe ciało. staruchę bił mąż, mój dziadek", "ludzie śmiali się bezzębnie. zęby gryzą, (...)".

Gdy Pawlik pisze o cudzie posiadania córki, z magicznym rekwizytorium - śladami policzków i palców na szybie, to sielankę przecina przekleństwem: "na początku, kurwa, był tylko ból".

W wierszu "Etudia na jeden głos w trzech rejestrach. Studium związku" -  wykorzystane zostały muzyczne terminy (autorka jest wiolonczelistką): ostinato, lentamente i na koniec - crescendo, jakby wszystko co narasta, kiedyś musiało pęknąć.

A w "Rozwodzie" próg domu staje się szafotem.

Podziwiam wiersz dedykowany zmarłemu synkowi "Iso e Super", który na pewno przywołuje klimatem lirykę Justyny Bargielskiej. Dźga mnie na wskroś - opis pożegnanie z synem: "połacie śniegu na głębocznicach", "bardzo nam przykro zabrzmiało niczym klaster na klawiaturze fortepianu."

Podobnie "Kwestionariusz" - choć może z za dużą szarżą - wulgarnym wyrzutem do Boga, tłumaczący cierpiącej, że każdy dzień jest wygraną.

Silnie działają te pytania: "jak wielkie nic jest we mnie, w tobie? ile można się w nic obdarzać?"

W codzie książki jest "mocne postanowienie wyprawy", przekonanie, że pod naciskiem palca, struna wyrabia w hebanie szurfy, coriandoli. Ja tych słów nie znałem, wielu innych odniesień do muzyki poważnej też. Każde googlanie było tego warte.

Znajdą się spętani lewicowym konwenansem, którzy wzruszą ramionami i powiedzą, że skoro nie ma tu upominania się o prawa kobiet, to... szkoda czasu. Dla mnie to poezja, która jest warta odzewu, reakcji, a najlepiej rezonansu!



czwartek, 23 stycznia 2020

Temu, że uniósł cię wiatr, muszę sprostać

BOLEWSKI I TUBIS "LUNATYK",  2018.


Tak. Słucham coraz więcej jazzu. Dwie płyty Tubis Trio, które osłuchałem - "Flashback" i "The Truth" miały świetny ładunek emocjonalny. W ciemno wziąłem "Lunatyków" i nie zawiodłem się.
Tubis gra na fortepianie z lekkością, w urzekający sposób. Bolewski - znany mi z projektów Fonovel i LStadt ma świetną barwę głosu. Tylko malować!

Pierwszym utworem, który mnie zachwycił (tak, bo zacząłem słuchać od ostatniego utworu) była refleksyjna, stonowana "Droga".
Prosty, minimalistyczny tekst, który przytoczę w całości "Odnajduję siebie i wybieram drogę, może ta jest moja, ta, na której stoję.", powtarzany jest wielokrotnie jak mantra. Wwierca się pod skórę. Wrażliwcom, do których należę, utwór ten zrobi ciarki, albo łzy, ktoś dzięki tym dźwiękom zadecyduje o swoim życiu i nie będzie żałował, ktoś dokona słusznego wyboru. Fortepian Macieja Tubisa zawsze jest słuszny. Pięknie narasta ten utwór, rośnie, kwitnie, pachnie. Tak ta płyta się pięknie kończy, ale i równie genialnie zaczyna - "Nieobecnym". Skaczą dźwięki jak konik polny Filip po łące. Z tekstu wyczuwa się - pewność siebie, by przeć do przodu, nie odkładać niczego na święty nigdy. "Teraz! Teraz! Teraz!" - krzyczała Chylińska, którą zacytowałem w jednym z moich wierszy, "Teraz! Teraz! Teraz!" - potwierdza Bolewski. I ja to kupuję: absolutny przebój, do podśpiewywania i podnoszenia flagi bojowej.

"Rozmowa" - wyciśnięta z knajpianego gwaru, pięknie błyszczy refrenem. Co może perksuja, pianino i interesujący wokal? Okazuje się, że wszystko. Przyjemnie przebiera się w powietrzu palcami, naśladując mistrza.

Informacyjny chaos w "Rozproszeniu" to pretekst, by poszaleć muzycznie, ale tonuje to arcyfajny refren "A wszystko, by zatrzeć za sobą ślady..."

"Akrobata" - nastrojem odsyła nas do Marka Grechuty, a to "potoczyście" użyte w tekście, zapachniało mi Tuwimem.

Tytułowy "Lunatyk" jest znakomity. Delikatnie muska nas refren "Zataczamy kręgi, wracamy do tego, co już wiemy. Oczy zamknięte świadomie, nieświadomie lunatykujemy". To dobry odkrywczy tekst, o naszym wygodnictwie, powtarzaniu schematów. Fajnie to przepracować.

"Trawę" Tuwima wyśpiewaną przez zespół Pustki, przypomniał mi utwór "Myślałem". "Tej jesieni coś się zmieni..." - czaruje nas tekst, a pianino bije jak deszcz.

Gdyby istniał jakiś alternatywny świat, w którym rządzi piękno i dobro, słuchałoby się tam takich fraz jak "Temu, że uniósł cię wiatr  muszę sprostać". Fantastyczny utwór, troszkę połamany i niektórymi szalonymi dźwiękami przypomniał mi wariactwo Brandt Brauer Frick Ensembl, który kiedyś mi namieszał w uszach.

Jest jeszcze anglojęzyczne "Promise", w którym z przyziemnej melancholii wzbijamy się na motolotni na tyle wysoko, by nie zerkać, zbyt uważnie w dół. A instrumentalny "Granit" - z fajnym plumkającym efektem, pięknie się rozwija i gdy wchodzi pianino, możemy poczuć, to czego nigdy nie poczują fani Zenona, że muzyka to Księżyc. Zamykaj oczy i w drogę!







poniedziałek, 23 grudnia 2019

O czym są dzisiaj teksty? O czym są całe życia?

B.O.K - "LABIRYNT BABEL", 2014

Po zachwycie tegoroczną płytą Bisz/Radex, sięgnąłem po starszą płytę Bisza nagraną z zespołem B.O.K i... słuchałem jej na okrągło. To coś wyjątkowego, arcymocnego! Polecam nadmieniając, że jest tu dosadny język. Ale to nie są wulgarne teksty dla funu, to brud dla wstrząsu, by bardziej bolało.

Rap Bisza to coś, co ma wszystkie najważniejsze cechy poezji. A dobra muzyka podbija przekaz.

Zamkniętym na rap, mówię: "Zgoda, wciąż większość kawałków rapowych to "trzy b" czyli dużo basu, buntu i bluzgu." Ale czy nie jest tak samo z poezją? Trzeba przedzierać się przez setki poetyckich tekstów, by natrafić na dwa dobre.

Raper-poeta Bisz to mistrz słowa. Z niezwykłą lekkością tworzy interesujące frazy, zestawia, przeinacza, puentuje. To nie jest łatwizna, czasem trzeba użyć Googla. Nie każdy wie, co to gigantyzm Caspra albo kateksja. Więc sprawdź to!

Ach, i to jeszcze: inaczej niż w topowych piosenkach rapowych: w "Labiryncie Babel" nie chodzi o dobre samopoczucie. Odwrotnie. To kroi cię jak kanapkę, to zjada cię - pokazuje nasze ludzkie zło i słabość. To chwyta za bebechy.

Zacznę od najlepszego utworu, ostatniego na płycie: "Brzytwa Ockhama" przy bicie podobnym do dźwięku pociągu, rozjeżdżani są:
-współcześni raperzy
"O czym są dzisiaj teksty!? O czym są całe życia / Leniwe przyjemności hedonisty anemika/ Blade wersy, papier, z braku treści origami / Wszystko się rymuje, lecz nie znaczy nic #wydmuchani",
 -internetowi przeglądacze z palcem na scrollu:
"internet daje milion form, ale gdzie jest substancja?"
-żyjący bezrefleksyjnie, z dnia na dzień:
"Byle przepełzać jakoś życie, ameby ambicje".
To dla nich wszystkich piękny refrenik - życiowe motto: "Minimalizm - życia higiena. Konsumpcjonizm - życia hiena. Jeden plan na przyszłość - iść na jakość, nie na ilość. Jedno życie, jedna miłość."
No i nie jest to tylko moralizowanie. Jest tu ironia ("wyciągnę do ciebie pomocną dłoń, chwyć się brzytwy"), złośliwostki, pomysły rodem z piosenki Boba Dylana o wężu: "ucinam wszelkie speku la la la". No, sam miód.

Cała płyta wchodzi powolutku. Jest gęsta od słów, od zaskakujących nawiązań do np. mitologii. Najpierw przytłacza.

Zaczyna się od wrzawy w głowie. Oto natarczywość zła, która wywołuje gniew na świat i chęć jego naprawy. Naprawdę udało się to oddać w tym wrzasku z refrenu! Magnific! Sparta!!!
No i otwierają się nagle oczy - po tych słowach: "Ruchomy wiszący podnośnik, służący do oprawiania bydła bynajmniej nie w ramy / To węgielny kamyk, podstawa postawy / Zarządców tworzących współczesny świat pracy / Wydajność! Wydajność! Jak zwiększyć ją? / Miał nagłą jasność pan Henry Ford / Metody z rzeźni przenosząc łatwo do fabryk / I stoisz przed taśmą, ziom.", no i jeszcze fraza o tym, jak łatwo tłumaczymy się z naszej bezsilności: "Milczenie jest złotem, jak zwykle wam powie i po plecach poklepie Midas."

Niecenzuralny "Mindfuck" aż kipi od znaczeń! Tam zmieścił się Dostojewski z Freudem i dynia Kopciuszka. Ten rockowy riff, zapewne odrzuci fanów prostego melodyjnego rapu. Ale to właśnie taki środkowy palec dla wszystkich niekumatych! Odwalcie się!

"Babel" ma wizjonerski, filozoficzny tekst. O tym, że rozwój techniki zamiast służyć, szkodzi. Moc możliwości internetu idzie w gwizdek - sławę zdobywa gówno. "Jesteśmy jednym wielkim nieporozumieniem". Warto wsłuchać się w wers z Kopernikiem, w punkt!

Piosenka z frazą "Tam gdzie widziałem życie, zaczynam widzieć flaki" - to szalony zwid, że rzeczywistość, którą postrzegamy, jest dużo gorsza, obleśna i martwa. Kłuje, boli ten utwór. I o to chodzi!

"Podróż" - piosenka do wpatrywania się w morze, w horyzont, do nabierania tlenu w płuca, do zrozumienia siebie. Niesamowita, poetycka, wielka!

Wzrusza mnie "Widziałem" - rzecz o konstrukcji podobnej do piosenki Kultu "Hej Czy nie wiecie".  Opis zła tego świata, w którym istnieje głód, wyzysk. No i jest w tym wszystkim nasza współwina, gdy kupując t-shirt za kilkanaście złotych nie myślimy o tragicznym losie dziewczyny o imieniu Istrat z Bangladeszu.

Dynamiczny, bezczelny "Jurodiwy" daje nam prikaz, bycia twardym: "Kiedy mówią Ci: "Tak już jest" to patrz im w oczy / Tak długo aż odwrócą wzrok, bo nie znosi nikt z nich, gdy podważa się im stereotyp".
Wymowny jest "Opowiedz mi o swoich planach", w którym podmiotem lirycznym jest Bóg - znudzony i zawiedziony ludzkością. Mocne to, obrazoburcze. Przeklinający, cyniczny, skrzywiony Bóg może zbulwersować, ale... to działa. "Opowiedz mi o swoich planach" - pyta Bóg, jakby chciał, byś go rozśmieszył. Potop z rodzicielskich łez - wisi w powietrzu.

"Nic przez c z kreską" - to przejmujący autoportret. O tym co robi muzyka, co daje pisanie tekstów i wieczne poszukiwanie sensów. Pochwała trudu, codziennego mozołu, dojścia do celu trzymając się "nici Ariadny". Pomysłowy jest fragment, który trzeba sobie samemu dośpiewać. "Bez..."? Bez czego nie można istnieć. Bez miłości, bez Boga, bez wiary, bez szacunku do innych, bez współodczuwania?

Szalone "Deus Ex Machina" próbuje wyobrazić sobie boską interwencję, niczym w teatrach antycznych. Bisz wierzy w entelechię (musiałem wygooglać: entelechia, to wg filozofii Arystotelesa celowość, czyli siła nadająca rzeczy jedność), czyli w nasze ludzkie opamiętanie. W tym utworze słowa wyrzucane są niczym z karabinu, aż się trzeba uchylać...

"Miecz czy bicz" - (znów) mocny przekaz, o tym, by "uratować trochę żyć tu", stawiać opór, po to, "by nie być częścią terroru". Wiara w słuszność ma nas prowadzić: "Wszystko ma znaczenie, człowiek ma przeznaczenie / Moim jest nad- nadwrażliwość i czarne podniebienie".

"Pielgrzym" ma jakieś norwidowskie zacięcie (słyszę tu klawiszowe popisy Niemena).

"Prometeusz" - z ciekawym przesłaniem o poświęceniu się, choć mam wątpliwości co do tego użycia sampla z jakiegoś innego świata, od zespołu Bemibek - co jakoś mi się gryzie. Mniejsza zresztą o to, bo to płyta, która zostanie w mojej głowie. Jedna z najważniejszych rapowych, a może i w ogóle. A gdy woziłem ją w samochodzie, zacząłem sam rapować.

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Bierezin dla Joanny Bociąg

FESTIWAL PULS LITERATURY - SOBOTA, 7 GRUDNIA 2019, DOM LITERATURY W ŁODZI

Joanna Bociąg wygrała Nagrodę Główną w XXV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina. Jury: Marta Koronkiewicz, Małgorzata Lebda i Leszek Szaruga wybrało projekt książki Joanny Bociąg z grona 9 nominowanych. W tym gronie byli: Mateusz Żaboklicki, Tomasz Fijałkowski, Natalia Kubicius, Marlena Prażmowska, Krzysztof Schodowski, Jakub Skwarło, Małgorzata Zagajewska-Wójcińska i Marcin Jarych (nieobecny).

Ponadto Mateusz Żaboklicki otrzymał Nagrodę Specjalną i Nagrodę Publiczności.
Odbył się tradycyjny Turniej O Czekan Jacka Bierezina, który wygrał Krzysztof Schodowski.

Swoje prezentacje mieli: Anna Dwojnych, Paweł Marcinkiewicz, Maciej Topolski, Anna Matysiak, Grzegorz Wróblewski, Ewa Frączek, Maciej Filipek, Krzysztof Szeremeta, Patryk Kosenda, Kasper Pfeifer, Monika Lubińska, Joanna Pawlik, Grzegorz Wróblewski i Bobi Peru, Łukasz Kaźmierczak/Łucja Kuttig, Małgorzata Ślęzak.
 Joanna Bociąg

 Krzysztof Schodowski

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 


sobota, 9 listopada 2019

Muza jak flary! Bisztrzostwo!

BISZ/RADEX "DUCH OPORU", wydawca: pchamytensyf.pl, 2019.


Bisz! Ten to umie tkać tkankę słów! Jego flow, moje "wow!", zawsze poustawia słowa w takim szeregu, że szoruję po podłodze szukając swojej szczęki.
Bydgoski mistrz słowa skonstruował dzieło przyswajalne nie tylko dla ortodoksów gatunku, lecz absolutnie dla każdego, kto tylko posiada i używa galaretowatej substancji z bruzdami.
Stworzył je razem z Radexem czyli Radkiem Łukasiewiczem, znanym z kultowych Pustek, który jest autorem muzyki i producentem płyty - jego praca naprawdę radexuje uszy!

To druga ich wspólna płyta. Na pierwszej był m.in. genialnie bezczelny "Potlacz!" ze szlagwortem "W moich pięciu palcach jest pośrodku prawda". To była dla mnie wskazówka, że to szał, którym warto się owinąć jak szalem. Zakupiwszy "Ducha oporu" stałem się bezkrytycznym fanem, dlatego pieję teraz tę fanfarę!

Foremka jest taka: rapowany tekst Bisza - o dużej poetyckiej sile, plus piosenkowa, melodyjna zwrotka wykonana przez Radexa. Sposób podania tekstu, produkcja muzyczna - wszystko najwyższej próby.

Panowie Bisz i Radex buńczucznie sięgają po poważną treść. I zamiast bić z laczka kogoś, kto spyta: Czemu w piosenkową formę ubierać takie trudne tematy?, precyzują odpowiedź: "życie jest ciężkie, piosenki muszą być lekkie, spoko, / ale gdy cały świat się odchudza może to dobrze gdy coś jeszcze ma swoją wagę". I dalej jeszcze: "mamy plany gdzieś dobiec, czy tylko jak szlugi wypalać kalorie?" albo "myślimy co sobie kupić, pomyślmy czego nie sprzedać!"...

Nie pamiętam, by kiedyś szybka nawijka, była tak rozpoetyzowana i mądra! Chyba najbardziej w "Końcu historii". Ta konstatacja o marnej przyszłości na Ziemi jest niesamowita: "nie mamy czasu jak lodu", "znów zastawiamy przyszłość jak wnyki na wnuki". I jeszcze to czułe przewiercające serce ojcowskie westchnienie!
Albo fraza "niewidzialna ręka i nocnik - przerażenie w oczach zaspanych" czyli za zestawienie "niewidzialnej ręki rynku" z "ręką w nocniku" - majstersztyk!

Ale takich myków jest więcej niż dużo. Autor rzuca błyskotliwymi spostrzeżeniami jak asami z rękawa, umie stworzyć np. nowe słowo - "bylewidz".

W tytułowym, brawurowym utworze jest o buncie wobec oczekiwań odbiorców muzyki, wobec szufladkowania wszystkiego - "jestem nawiedzony wiem / nie daliście mi wyboru / na ramieniu dyszy duch oporu".

Słuchając o zagrożeniach współczesnego świata w "Białych batutach", przekonuję się, że rapowane słowa mają większą siłę niż pisane - i jestem pewny, że porozjaśniają w wielu głowach: "puszczamy w ciemność muzę jak flary".

Doceniam przekaz przebojowego "Światła wody" o tym, że wgapieni w wyświetlacze straciliśmy coś bezpowrotnie: "popatrz jak świat się kręci / wszyscy z kamerami w dłoniach".

W spokojniutkim "Oflajn" z zabawną gitarką, jest tęsknota za starymi czasami bez mesendżerów, za to ze spojrzeniami w oczy i słuchaniem drugiego człowieka.

"Kość" to utwór przeszywający. Wizualizuję sobie tu taniec troglodytów z maczugami. To o tym, że nasza zachłanność, zaprowadzi nas do zguby. Ten radexowy refren, mógłby śpiewać jakiś kapitalista oblizujący się na możliwość krociowego zysku, drwiący z potencjalnych strat. Czuję tam płochliwy wrzask nosaczy z Borneo i trzask pochylonych kręgosłupów nad maszynami do szycia w Bangladeszach naszego świata: "z kości słoniowej wieże budzą podziw / a skąd te kości, Kongo to obchodzi".

Podobny, rewelacyjnie skonstruowany na wyliczankach, jest antykapitalistyczny "Zysk albo śmierć" ze złowieszczym klawiszowym motywem i puentą "nie ma już strajków / skarż się na infolinię / wolność odlajkuj / wolny jest tylko rynek".

Dalej jest uspokojenie - piękny, mądry tekst o mocy samoświadomości - "Margines" i refleksyjne "Zmienne prądy".

Zachwyca mnie "Pokaż mi język", grany na czułej strunie wiary w siłę słowa. Jest zjawiskowy muzycznie (te samplowane przeszkadzajki!) i wprost mistrzowsko (bisztrzowsko!) "wygadany": "słowo to niewinne wspólne dobro, a bywa podkładaną świnią bombą / gdy polskość niezgody więźnie w gardle / ja bardzo przepraszam pozwól że odkaszlnę".

"Lascaux" - wykorzystujący podobieństwo słów "lasko" i "Lascaux", dotyka "największego" problemu połowy populacji czyli prezentacji swojego wizerunku na różnych Instach, Fejsach czy Snapach. Fajny agresywny bit i znów - każda fraza to błysk: "samo słowo >być< to raczej abstrakt / nie być na czasie coraz bardziej boli / gdy wczorajszy dzień dla dzisiaj to już kurwa paleolit".

Bisz - czyli Jarosław Jaruszewski - wprawił mnie w podjarkę, jaram się jego słowami, słucham jego zaklęć...i nic już nie zmieszczę...







Tomaszowscy poeci w Inowłodzu

W piątkowy wieczór zaproszeni przez Randię Filutowską tomaszowscy poeci: Tomasz Bąk, Krzysztof Kleszcz i Piotr Gajda czytali wiersze i rozmawiali o poezji w Inowłodzu w Galerii Czarna Kura. Spotkanie poprowadził, dociekliwe pytania zadawał Piotr  Grobliński.


 



niedziela, 3 listopada 2019

Kołatkę zamieniła na szczekaczkę

JOANNA ŁAŃCUCKA i JOANNA MUELLER "WARUJ", Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019.

Kobiety „w bieda-trybie”, to o was, dla was! Niech przebudzi się wasza samoświadomość. Bo „w głaskach trosk, się zastarasz na szrot”, zasługujesz na szacunek, równię praw.
Mężczyźni - za wasze grzechy, za wasz seksizm, upokarzanie kobiet - przyjmijcie te ciosy na otrzeźwienie: „(czółko!)(...)(łokieć!)(...) (główka!) (…) (kolanko!)”. Za dużo sobie pozwalacie!

To książka feministyczna, interwencyjna. Ale żadne tam machanie czarną parasolką. Jest źle, napsuło się wiele, zatem ktoś się musi wziąć za naprawianie pęknięć złotem (na tym polega japońska sztuka kintsugi) czyli słowem. Są tu słowa zachęty do boju o swoje, jest radykalna agitka „będziemy pisać wiersze z mamy tego dosyć”, „idźmy na melanż na noże, a nie na wersale”, „nie chcę odwetu / ale stawiam weto: libidalnym bitom / fetom i laudesom”.

Książkę firmują dwie Joanny - Łańcucka to autorka interesujących ilustracji, Mueller to autorka wierszy. Joanna Mueller – wydała w tym roku „Piratów dobrej roboty”. Tamte wiersze matki pięciorga dzieci nie dziwiły, tematyka feministyczna "Waruj" może zaskakiwać.

"Jednakie mamy losy" - czytamy w motcie, które precyzuje tematykę książki. Poetka zdaje się mówić - współodczuwam, czuję każdy kobiecy ból, ustawiam się po stronie słabych, skrzywdzonych. Empatia każe jej zaprząc machinę słowotwórczą do słusznej sprawy. Niech mąci, kłębi sensy, wzmacnia je, dodaje im siły. Zdaje się iść na całość, odrzuca asekurację. To ten sam power, który pozwolił jej tak świadomie pisać o trudach bycia matką.

Joanna Mueller ma rozpoznawalny styl. To zestawianie słów o podobnych znaczeniach, szukanie ich zaskakujących wnętrz. Słowa są przez „cyzelatorkę” lepione, słowa są gniecione (jak - sam to wymyśliłem - gumowa zabawka wypełniona mąką). Nadaje się im inne znaczenia, wymyśla się je na nowo, naprawia, modyfikuje. Skoro zużyte słowa nic już nie znaczą, a wyświechtane tylko świszczą, trzeba sięgać po mało znane. Tak, wyszukiwarka Google będzie przydatna!

Dla mnie to co się dzieje w tych frazach, to zderzanie się słów - to absolutna maestria! Zachwycałem się „Wylinkami”, podziwiałem „Intima thule”, teraz ekscytuję się „Waruj”. Uważam, że to co się tu wyprawia w języku, zasługuje na największy szacunek. I laur. I pean. I dużo PLN-ów! 

Książka jest wyjątkowa, wyjątkowe są też: jej format – przypominający komiksy, i forma – przeplot wierszy oraz komiksowych okienek. Powstało novum - poemiks. Poemiks, który nie ma zbędnego wiersza.

W pierwszym - wyciszona kobieta "wmotana w kokoning", w wieczne usuwanie się w cień, tworzy "punkt przywracania"; jej smorzando (wyciszanie głosu aż do zera), to gotowanie się do boju. W drugim - życie kobiet porównuje się do losu kur niosek, którym przycina się dla ich dobra dzioby - rozpoczyna się właściwe „oburzenie Mueller”.

Skąd ta chęć do walki? Oto trop: "Nowa wspaniała szujnia - język zdążył zbrunatnieć”. Obserwacja orgii drętwych mów - nie pozwala milczeć, każe się otrząsać. "Przeszły przez nią wiece stronnictw", "kołatkę odsprzedała za szczekaczkę", wściekła się. Dotąd grzeczna, odpala aplikację „Kick the buddy!” i rozprawia się z "chłopcami grającymi w pikuty". Obrywają gnoje!

W wierszu dedykowanym Urszuli Zajączkowskiej wykorzystana jest botaniczna metaforyka. Czytamy o potrzebie otrząsania się ze stadionowego chamstwa, które dziś depcze wrażliwość. "Try me traumo, zrań dłoń, gdy mnie złamiesz / trzciną czującą najwątlejszą w przyrodzie / wbrew twardzicy zwartej darni murawy".

"Stara kontynentka wysiaduje" - to brutalna diagnoza współczesności pełnej nacjonalizmów, braku współczucia dla innego człowieka: "nie w taki weszłam mariaż rewanżów / nie takim matkowałam demarkacjom" - zdaje się mówić ta, która zawodzi się na własnych dzieciach.

"bezwarunkowa" to ckliwe, przejmujące wyznanie matki, która poświęciła się dla swojej pociechy: "dla ciała które czule ciułałam / w nagłych swatach ze światem wy / bita z wycia spowita w całun / suczych sukienczyn: (...)" Zapada w pamięć - obraz świata spowitego śniegiem - spokojem.

W "Autoodzysku (Widka szapoba)" autorka chce przestać się zatracać, zanikać, chce wziąć się za siebie. O! Takich wierszy potrzeba tysiącom kobiet, które pokornie służą, a którym przecież należy się świat. Trafiają w sedno te frazy o mikrych apanażach, "to nie majak, że masz nijak", "co ci spłonęło w domowym ognisku?", itd.

W dziesiątkę trafia - "dobermanka" - pięknie sportretowana przez Joannę Łańcucką - wielka psina ubrana w fatalną falbaniastość, metafora kobiety ściśniętej gorsetem konwenansu. To trzeba zobaczyć, to trzeba przeczytać!

W cyklu pt. "Brzuchy (rewia trzewiowa)" jest zaskakujące olśnienie, że ciąża ("piąta infantiada") i kroczenie w demonstracji ulicznej "pod czarną banderą bioder" to podobny bój i ból. Swoje rany zadaje wiersz "Bracha" z wcieleniem się w kobietę, która poroniła - z określeniami: "zachłanne zapadlisko", "dóbr w bród ale nie dla mnie"...
Brzmiący trochę hiphopowo (rymy) wiersz o brzuchu - pełnym dziwnych szamańskich zaklęć - jest o buńczucznym cznianiu złych myśli o swoim ciele, o tym, by zamiast kompleksów, obnosić się dumnie i tańczyć.

W przepisanym z poprzedniej książki wierszu "To nie tak jak myślisz, siostro" - jest o uważnym wsłuchiwaniu się w opowieści "sióstr". Są tu filozoficzne wskazówki: "mówiących od czapy, nie potępiaj w czambuł", "obejmij mnie narracją, która nie wyklucza" i okrzyki: "viva urawniłowka, brygada roszczeniówka!".

W kolejnych wierszach są groźne nawoływania do działania (zabrzmiało mi to jak RATM): "będziemy pisać wiersze z mamy tego dosyć", "idźmy w melanż na noże, a nie na wersale", "nie chcę odwetu / ale stawiam weto: libidalnym bitom / fetom i laudesom", "bądź usadzona na bujanym tronie" i są prowokacyjne  do pań, czy aby są wojowniczkami, czy aby są pewne siebie?

Zaskakującą - glacjalną metaforykę ma wiersz "Gdzie nas nie ma w wyobrażeniu góry lodowej", to reprymenda dla kobiecej bojaźni i życzenie, by kobiety były niepodzielne, twarde jak kwarc.

"Myto" to już spojrzenie w oczy prześladowcy. Niżne Potulice zmieniają nazwę. Nikt tam już nie będzie potulny.

Bardzo lubię "Krio" - wiersz o głodzie uczuć, który czai się w wyblakłym zdjęciu ślubnym. Automatyczne skojarzył mi się z wierszami "Anoreksja" i "Wielki chłód" Piotra Gajdy z tomu "Hostel". Tam było spojrzenie z męskiej strony: "Chcesz być Ewą, bo po domu / krąży mit o zamrożonej w lodówce paczce / owoców "Rajski ogród" ”; "Wokół tylko lód, jedzenie lodu, kruszenie lodu."
„Krio” jest specyficznie zapisane: tekst raz wyrównany do lewej, raz do prawej, jak głosy z różnych światów. A wszystko to, zakończone takim dystychem: „to głód tak wielki że w zastygłej kuchni / zgrabiałymi palcami wyżerasz mrożonki”.

Sięgający do japońskich skojarzeń „takotsubo (Krakenka i jej krach)”, uzupełniony niesamowitym portretem poetki oświetlonej ekranem, która jest jednocześnie ośmiornicą plującą czarnym tuszem, to maestria uderzania w poetyckie struny.

„Blednica dziewczęca, oczar wirginijski” to zakręcona wizja matriksu, w którym jak na dłoni widać labirynt świata kobiet – pełen pułapek, porażek. Wszędzie „zgnioty”, „zgłuchy po szamot”, „kraina rozczarów”...

„Stygmy (dreszczowa piosenka)” to zapis rytuału oczyszczenia się z głosów świdrujących głowę. To jest przymus, by „wybić szczelny szpunt”.

Ciekawym pomysłem są dwa wiersze inspirowane dramatem Eurypidesa „Trojanki” w tłumaczeniu Jana Kasprowicza. Wers „przez koltan w waszych tabletach rudę niobu i tantalu” wysyła nas z czasów starożytnych do współczesności. Idąc za tropem frazy z wiersza, łatwo znaleźć w sieci artykuł o tragedii kobiet w Kongo i zrozumieć sens pisania takiej książki!

Czy chcemy aż tak dużo? - zdaje się pytać autorka. I odpowiada: „Chcemy pisać się wreszcie godnie”, i sięga po grube działa - w wierszu „lico / mizdra” opisuje horror kobiet, porównując je do oskórowania zwierzęcia, co dosadnie podkreśla grafika z Wenus, której rozpruto brzuch.
W wierszu „artemizje” sięga po los Artemizji Gentileschi, włoskiej malarki, która była gwałcona przez swojego nauczyciela Agostino Tassiego, potem jeszcze torturowana w czasie procesu sądowego, co zaowocowało potem słynnymi obrazami z motywem Judyty i Holofernesa.

Kończący książkę wiersz „asie-niteczki” jeszcze raz podkreśla konieczność wspólnoty.

„Waruj” to wyrzut możliwości języka, fajerwerk, który zachwyca. „Waruj” to wyrzut - żal skierowany do niegodziwego świata. Jeśli autorka za patrona miała np. Józefa Czechowicza – (pierwsze skojarzenie: „zwija się zaułek zawiły zagubiony we własnych załomach”), to do perfekcji dopracowała, co tamten wypróbowywał. Ten gruby bas słów, niech trzęsie. Te "brzmienia brzemienne w sens" niech wprawiają w drżenie, niech przejmują. Niech szyby drżą!






Spotkanie z Joanną Mueller

26 października 2019 r. na Festiwalu Fala Poprzeczna w Gdańsku poprowadziłem spotkanie autorskie z Joanną Mueller, autorką książek poetyckich m.in."Waruj", "Intima thule", "Wylinki".
Fotografie: Wiesław Leszczyński