czwartek, 10 lutego 2022

Oto świrnięta płyta na czas pandemii

 Art.Budyń & Chango "Ukrytedowiadomości", Mystic Production, 2021.




Artysta Budyń jest dla mnie pozytywnym wariatem - serce na wierzchu, głos jak dzwon, śpiewanie całym sobą, taniec i fruwanie nad publiką. Na koncertach chce wyleźć z siebie, odlatuje na jakieś orbity niedostępne innym. Oto świrnięta płyta, taka, jaką potrzebuję na czas pandemii, do wywalenia języka w stronę chorego świata.

Zaczyna się od utworu, którym można zaspokoić pragnienie jednocześnie krztusząc się prawie do uduszenia. 
("Przeminie wszystko / tusk i kaczyński / i ulży wszystkim", "za sto lat nie będzie nikogo / kto słucha tej piosenki / kto szczerzy zęby warczy / lub wdzięczy dźwięki / umrzemy w pizdu / i bogu dzięki"). Pieśń "Czas" rozprawia się z ludzkim konsumpcjonizmem i jej głupim przeświadczeniem o wielkości. Te obrazki wyludnionych miejskich przestrzeni na teledysku -  chwytają za szyję i każą się ogarnąć. Dostajemy po oczach zabijanymi taśmowo zwierzętami, tresurą zwierząt. Puste korty tenisowe, poczekalnie na lotnisku, baseny, puste ruchome schody, wywołują przeświadczenie, że "ludzkość dostała, o co się prosiła". Otwarty na oścież wychodek i syf złomowisk, a potem ta blond grzywa konia i wielki jaszczur wpatrzony w przestwór czasu. Ciary i załamka. Ten tekst momentami patetyczny, momentami prześmiewczy ("wiary w niewiary w boga / ta żabka dalej i ten carrefour bliski"), doprawiony do smaku wulgaryzmami, naprawdę wstrząsa, a przy cytacie z Turnaua staję się lepszy i obiecuję poprawę, płaczę i cieszę się z cudu-życia.  
Tekst oswaja śmierć, ból i przemijanie, każe się zmierzyć z cierpieniem. Zostawia mgłę przeświadczenia, że z covidowej pustki i izolacji, coś mądrego wyniknie, że nawet w beznadziei jest nadzieja.


To jak Budyń śpiewa, jak szepcze, cedzi słowa, jak akcentuje, jest znakomite. Muzycznie - pyszne, rytm  kołysze i koi. Można zanurzać się po wielokroć, jak w świętej wodzie.

"Mówisz" to piosenka zamulonego, którego ratuje miłość. Człowiek przytłoczony, włóczony końmi, rozdeptany i przygwożdżony, który nie ma już nic do powiedzenia światu, nagle cedzi słowa podziwu do swojej wybranki: "jesteś ładna, jesteś fajna, jesteś zajebista".

"Grawitacja" to piękne apostrofy, egzaltowane westchnienia zakochanego - trochę napalonego, trochę zniecierpliwionego. Ach, jak przemawia do wyobraźni - szalik z kaszmiru i moherowe ponczo. Ach, westchnienia do kwiatka, wrzucanie monety uznania! Pięknie to powymyślane! Pięknie zaśpiewane! Tak trzeba kochać!
 

"Kiedyś" jest równie popisowy. Piękny pomysł na tekst, ze słowem "kiedyś" (ech, od razu mi się kojarzy Tom Waits wyciągający swoje "Somedays, somewhere") rozciągniętym między czasem przeszłym, a przyszłym, z wnioskiem: "w zasadzie teraz to kiedyś już"... Te wyciągane wysokie dźwięki każą nam tańczyć na paluszkach, wdzięczyć się do świata w dziękczynnym miłosnym pląsie.

"O smokach" koi flecikiem, bajkowym klimatem. "Mamy te kilka sekund bo w okamgnieniu wszystko się zmieni". "Latanie na smokach, duchach rzek i jezior" jest w zasięgu ręki. Piękne kojące "trąbowe dżezy", polecam się poddać im bez reszty, "bez ochraniaczy i podopiecznych".

"Wianki" - pean o krzątaniu się po kuchni z własną żoną. Budyń osiąga wyżyny żarliwości tańcząc o poranku. Jest w tej piosence więcej prawdziwej miłości niż we wszystkich "Always Love You" Whitney Houston. W tekście topole, ślimaki i gęsie skórki - "porzuć strach na falującej wodzie / rób czego chcesz / tak chce topola / kochaj rób co chcesz / i tylko kochaj". 

Rockowe, jakby RedHoci nażarli się szpinaku, "Geniusze" zadziwiają połamanym refrenem. Jest szaleństwo, jest machanie długimi rękawami! 

Przekonująco brzmi pieśń o wyrzeczeniu się ciśnienia: "Będę nie wierzyć" na przyczajonym rytmie i kosmicznej gitarce: "Niewiary gorejącej naręcze sam sobie wręczę".

"Ej" to radosny tan, hymn do życia, na przekór temu co oczy widzą. Wzywanie sił witalnych i życiodajnych: "Erekcjo ejakulacjo prokreacjo!"

Numer 10 - artysta wzdycha do szklanki whisky jak do żony (coś jak pastisz piosenki Dżemu). Pijackie wzdychy, pełne halucynacji i suchego gardła, z fajną wstawką chórku a la Pogodno: "i co ja robię?". Z kulminacją spokoju, odlotu, snu po Labelu-5.

"Dzikie sady" to wyśpiewana tęsknota za dzieciństwem z kluczem na szyi, za wakacjami na wsi. Kto ma słodkie dzieciństwo w pamięci, śni je, za nic ma połyskującą bylejakość dorosłości. "Szliśmy przez dzikie sady i morze nawłoci".

I jeszcze jedna pościelówka na koniec, "wpis na forum >>piękna i bestia<<"
Wziąć tę płytę, wcisnąć play i zwariować, unieść się w miłość, widzieć jak łuska smoków lśni w słońcu. I lekko zmrużyć oczy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz