środa, 11 lutego 2009

Pudding


Autor: Piotr Gajda
The Killers "Day & Age" 2008


The Killers to „pogrobowcy” Joy Division i New Order (nawet nazwę zaczerpnęli z utworu tej ostatniej grupy). To „zaledwie” elektroniczno-gitarowy rock, niemiłosiernie rytmiczny i melodyjny. Zabójcy są delikatni, jeżeli chcą udusić ofiarę, używają aksamitnej chustki. Na najnowszym albumie poszli o krok dalej i teraz brzmią jak stare nagrania OMD z lat osiemdziesiątych. Nic nie szkodzi?
Nowa płyta, to dalszy, świadomy rozwój(?) zespołu. To „Sams Town” widziany z Wenus, gdzie w tle leci epicki „Human”, a cała powierzchnia planety pokrywa się słodkim lukrem. Zakładam srebrzysty kombinezon, chełm, przez który pod czaszkę przenikają soczyste syntezatorowe pasaże i perkusyjne bity oraz romantyczny wokal, jakby przeniesiony z epoki Gagarina. A może w roku 1980 NASA zakopała w księżycowym pyle specjalną edycję winyla Duran Duran, a w 2008 ktoś ją puścił w radio? Weźmy taki „This Is Your Life” oparty na klawiszowej sekwencji, albo “Spaceman” z ładnym zaśpiewem i rytmem ułożonym jak dziecko z nauczycielskiego domu – lećmy na tym paliwie – Alphaville, Pet Shop Boys, środkowy Chris de Burgh. Z dziesięć lat temu chyba bym przeklinał, a teraz nierytmicznie tupię nóżką, bo uwagę rozprasza zbyt dużo pytań. Po co im to? Za cenę wyłamania się z gitarowego grania obdarzyli swoich fanów albumem stylizowanym na pop sprzed dwóch dekad. Podobno muzycy nagrywali płytę „zdalnie”, nagrali demo jeszcze podczas pracy nad poprzednią płytą, a potem wysłali je do producenta – Stuarta Price’a, a ten wykroił z niego taki „Neon Tiger” zamiast „zapolować” na tygrysa bengalskiego.

Podobno Brytyjczyków ujęła bezpretensjonalność tej muzyki, ale ja nie jestem Angolem, tylko zgorzkniałym Polaczkiem. Domagam się muzyki przyprawiającej o marskość wątroby, a przy okazji także i duszy. Nie lubię puddingu.

sobota, 7 lutego 2009

Messa Śpiewa


Autor: Krzysztof Kleszcz

Witold Adam Rosołowski (pseudonim MESSA albo MESSALIN NAGIETKA) nagrał piosenki do moich tekstów. To coś niezwykłego, jak wiersze dzięki dobrej melodii - zaczynają żyć innym życiem.
Pamiętam jak przysłał mi mejlem pierwsze mp3 do piosenki "Małe piwo". Od niej się zaczęło. Ostatnią frazę "Gorzkie morze, ja się położę na plecach, na tobie" śpiewała z uwielbieniem moja chrześnica Hania. No i, rzecz jasna, ja śpiewałem podeskcytowany!

Witold przerobił na piosenki moje wiersze: Proszę, Meteoryt, Widok z okna, Rejs, Latanie, Dziad, Krakatau, Do ciebie, siebie, Sprzątanie, Uzdrowiciel, Ratownik.
Kilka kawałków w tej chwili bierze udział w czymś w rodzaju głosowania (liczy się ilość odsłuchań) na portalu wywrota.pl

Rozmawialiśmy chwilę na gg:
W: Twoje wiersze są łatwe do nucenia, mam taki skos w tym kierunku, sam zauważyłeś.
KK: Wiem, że skomponowałeś i nagrałeś około 400 różnych piosenek, ja słyszałem zaledwie kilkanaście (w tym większość moich). Czy wg Ciebie moje się czymś wyróżniają?
W: Niektóre brzmiały mi w głowie jak hity.
KK:Które najbardziej?
W: Nie wyróżniam, ale Dziad i Widok wciąż chodzą mi od ucha do ucha
KK: Czyje teksty jeszcze przerobiłeś na piosenki?
W: Tuwima - około 40 tekstów, Bogdana Zdanowicza, Marka Dunata, Izabeli Fietkiewicz-Paszek... tych nazwisk jest ogrom!

KK: Wklejam odnośniki do Widoku z okna, Ratownika, Dziada. Na początek. Wkrótce wkleję też Meteoryt.
WR:Ok. Zapraszam do słuchania.

WIDOK Z OKNA:

http://www.wywrota.pl/db/mp3/860_widok_witold_adam_rosolowski.html

RATOWNIK:

http://www.wywrota.pl/db/mp3/838_ratownik_witold_adam_rosolowski.html

DZIAD:

http://www.wywrota.pl/db/mp3/855_dziad_witold_adam_rosolowski.html

METEORYT

http://www.wywrota.pl/db/mp3/861_meteoryt_witold_adam_rosolowski.html

Witold Adam Rosołowski - urodzony w Przasnyszu w 1966 roku.Z wykształcenia fizyk. Mieszka z żoną Joanną, córką Martynką i synem Błażejem w Ciechanowie. Poeta, bard i kompozytor. Autor kilku poetyckich książek: "Abbozzo" (Przasnysz 1996), "Ballady, pieśni i inne wiersze"
(Kraków, 2004), "Messkłady słoneczne" (Ciechanów, 2005), zeszytu literackiego "Senności" (Przasnysz, 2005); jego wiersze drukowano także w kilku almanachach ("Na receptę", "Młodzieńczy oddech", "Pokolenia", "Poeci z sieci", "Wiersze dla ludzi") i w literackiej prasie, m.in. w "Poezji dzisiaj", kwartalniku "Łabudź", w "Ciechanowskich Zeszytach Literackich".


Knopfler z Gorzowa


Autor: Krzysztof Kleszcz

Marek Lobo Wojciechowski - "Suplement", Wyd. Artystyczno-Graficzne Arsenał Gorzów Wielkopolski, 2007

Marek Lobo Wojciechowski to tzw. późny debiutant. Absolutny dowód, że poeta może urodzić się także po czterdziestce. Czarna okładka - na niej autor z przymkniętymi powiekami, wewnątrz jeszcze jego zdjęcie, w dodatku z papierosem - obiecują poezję pozbawioną złudzeń, „ciemną”.
Tematy, po które sięga Lobo nie były więc dla mnie niespodzianką, są typowe i zwyczajne. Ot: niezgoda na świat, samotność, tęsknota, nuda, opis prowincji. Czym się zajmuje podmiot liryczny książki? Malowaniem, wędkowaniem, wspominaniem, złości się na kobietę. No tak, ale okazuje się - to są świetne tematy na dobrą, przekonującą poezję.
Jest tu bowiem: autentyzm, mądrość – godzenie się ze światem, choć rzeczywistość skrzeczy.
Zagrać ograny temat i nadać mu własną nutę; dać puentę niczym wieżę na c4 - szach i mat. Oto sztuka!
Jeśli z książki poetyckiej wynotowuję kilkanaście pięknych poetyckich fraz, które błyszczą sobie niezależnie od wiersza – to pełen szacunek dla autora. Taką poezję lubię!
Oto próbki stylu, proszę ocenić.
Autor o sobie: „Z wiekiem staję się orędownikiem zwolnień akcji, miękkiej sztuki walki, Japonii, origami.”, „Wrosłem w samotność jak stary parkan z dawno zapomnianą furtką – skrzypię, gdy ktoś otwiera”. Uparte stosowanie deprecjacji – ma w książce swój urok.
O wypaleniu, zmęczeniu: „Wcześniej [byłem] kozłem ofiarnym, całopaleniem. Krową. Cztery sutki i gęby wyciągnięte do ssania. Mamy nadmetraż, paradoks, ssie nawet pusta przestrzeń.” Jest cierpko o płci pięknej: „Kobiety biegające w kółko jak stado gęsi, głośniejsze od nich”, „Wyloguj się ze mnie (...)”. O upływającym czasie, winie: „Noc daje spać zegarkom. Gdy nie patrzysz odwalają swą robotę niedbale, jak murarz przy betoniarce. Ksieżyc przymyka na to oko udając srebrny kinkiet.”; „Wieczór jest przedsmakiem nocy. Umywa ręce.” O starości: „Rzeka przepłynęła przez ciebie, wypłukała wszystko, zostawiając nagi szkielet, gotowy do obrośnięcia nowym ciałem.” Fajnie też znaleźć coś, co zdradza szczegół z życiorysu autora (15 lat w wojsku): o nadziei: „Na starym czołgowisku za miastem coś zielonego uparcie kiełkuje wśród zrytego gruntu.” Coś niebanalnego? Wiersz „Wieżowiec”: „Dziesięć pięter, trzy klatki, jak niemała wioska postawiona do pionu.” Trochę zabaw słowami? „Nie lubię ruskich pierogów, jankeskich hot-dogów i polskich autostrad.” Trochę dosadności? Tytuł jednego z wierszy: „Zadupia”. Jakaś dobra metafora? „Zdjęcia, jak tablice na cmentarzu, wyblakłe trumny czasu (...) teraz zdjęcia są za dokładne, pokazują zbyt wiele.”
Po lekturze zostaje w pamięci sporo obrazów: szczęśliwy wuj Leon – łowiący ryby ze swojej flotówy (Rzeka jest tu metaforą życia, łowienie ryb – farta w życiu). W wierszu „Instalacja statyczna” autor zaskakująco chce być brontozaurem. Albo np. „Ojciec w masce p-gaz, w pochodzie pierwszomajowym”, czy matka mówiąca „No i co się wymandrzasz”...

Mówiąc o warsztacie: zwraca uwagę melodyka wierszy – wszystko brzmi jak należy. Autor zresztą przyznaje się to do tej samej szkoły, w której i ja się uczyłem - czyli do nauki na portalu internetowym „Nieszuflada”.

To bardzo piękny tomik, taki „hostelowy” – powiedziała moja mama. Chodzi o podobny sposób budowania fraz, częste użycie molowych akordów. Dostrzegam podobieństwo np. tu „Ptaki za oknem patrzą na mnie w przelocie, dla nich jestem nieruchomy”, „Czas tuli się jak miękkie zwierzę” albo „Pojdę w być może. W dym. W mgłę.”

Pisząc o książce włączyłem Marka Knopflera „Kill To Get Crimson”. Marek to Knopfler z Gorzowa? O, przepraszam! Wojciechowski jest o 10 lat młodszy!
Jeśli życie to książka („Prawie przeczytana, zostało kilka kartek” – pisze w przedostatnim wierszu) i jeśli traktować tytuł „Suplement” jako „dodatek, uaktualnienie”, to – rzeczywiście – cały smutek, tęsknota, zmęczenie w naszym życiu – nabierają innego znaczenia. Poezja nadaje im jeszcze głębszy sens.

piątek, 6 lutego 2009

Poeta jest mitem

Autor: Piotr Gajda

Polskie kino wyciąga rękę do poetów – wystarczy wspomnieć takie filmy jak „Wojaczek” (reż. L. Majewski), „Całkowite zaćmienie” (reż. A. Holland) czy „Siekierezadę” (reż. W. Leszczyński) - zapełniając ekran takimi poetami jak Rafał Wojaczek, Edward Stachura, Artur Rimbaud i Paul Verlaine. Wszyscy to poeci z „krwi i kości”, legendarni i tragiczni. Równie tragiczni, a raczej tragikomiczni są wymyśleni w scenariuszu, a jednak niemal prawdziwi bohaterowie filmu, który traktuje o „etosie” poety oraz jego zmaganiach w skrzeczącej rzeczywistości, która go osacza.

Henry Fool jest „wielkim pisarzem”, Simon Grim – śmieciarzem. Hal Hartley scenarzystą i reżyserem filmu, w którym to właśnie oni tworzą parę głównych bohaterów, a ich poczynania sprawiają, że w mdłej egzystencji amerykańskich przedmieść zaczynają funkcjonować skomplikowane historie, których źródłem są międzyludzkie relacje. „Chciałem, żeby Henry był wcieleniem diabła, Mefistofelesa; Simon miał być jakby niewinnym Faustem. To typowa opowieść, w której Diabeł przyjeżdża do miasta i wywraca wszystko do góry nogami” – mówił Hartley w jednym z wywiadów. Spotkanie Simona i Henry’ego zaowocuje nie tylko ciążą siostry śmieciarza, samobójczą śmiercią jej matki, ale i literacką nagrodą Nobla. Stanie się swoistym preludium dla przyjaźni dwóch radykalnie różnych facetów – ekstrawertyka z ambicjami poety i introwertyka z poetyckim talentem.
Hal Hartley od wielu już lat należy do czołówki amerykańskiego kina niezależnego. Specjalizuje się w opowieściach o ludziach skończonych, outsiderach pogrążonych w permanentnej rozpaczy. Kimś takim jest właśnie Henry Fool, niespełniony pisarz, wędrowiec, były więzień, być może nawet pedofil (w tej roli świetny Thomas Jay Ryan). Kimś takim jest także Simon (James Urbaniak), zamknięty w sobie, małomówny śmieciarz, którego ludzie często postrzegają jako osobę upośledzoną. W świecie Hartleya nie ma miejsca na Amerykę a’la Paris Hilton. Jest za to bieda, narkotyki, pijaństwo i przemoc. Są zakłady segregacji śmieci, dymiące kominy fabryk, podrzędne knajpki i sklepiki. Ale też sporo prawdziwych, trudnych emocji.
Amerykański sen zaczyna się spełniać, kiedy Henry (notoryczny kłamca i utracjusz) odkrywa u Simona (śmieciarza) talent literacki. Za namową Henry’ego, Simon wciela się w dotąd sobie nieznaną rolę twórcy. Jego pierwszy poemat odbija się szerokim echem w okolicy. Jedni uważają go za awangardowe arcydzieło skierowane przeciwko systemowi i kulturze, inni za zwykłą pornografię, na którą natychmiast należy nałożyć społeczny kaganiec. Jak się niebawem okazuje, jest to dopiero początek prawdziwych sukcesów w życiu dotychczasowego nieudacznika. Grim z roli śmieciarza nawansuje do miana cenionego poety zbierającego za swoją twórczość najwyższe laury. W tym czasie Henry wprowadza sporo zamieszania również w życie matki i siostry Simona, z tą ostatnią płodzi nawet dziecko i bierze ślub. Ale wciąż jest katalizatorem twórczego wysiłku Grima, pomimo tego, że jego „genialna” powieść okazuje się kompletnym gniotem, a w wydawnictwie, które nie chce jej wydać Henry był wcześniej dozorcą.
- Kochałem się z twoją matką – wyznaje Henry Simonowi.
- Nie chcę o tym myśleć – odpowiada zdezorientowany Grim.
- Błąd! – nie daje za wygraną Fool. – Poeta musi myśleć o wszystkim.
Następuje nieuchronna zamiana ról. Uczeń swoim talentem przerósł mistrza. Henry jest „natchnionym pisarzem”, lecz wyłącznie we własnym mniemaniu. Pozostaje mu rola męża i ojca oraz praca w śmieciarni odziedziczona po Simonie Grimie, który szykuje się właśnie do odebrania nagrody Nobla. Rozpoczyna się filmowa przypowieść o śmieciarzu, który nagle zostaje poetą, i o Henrym Foolu – człowieku, który pozwala mu rozwinąć skrzydła nawet wtedy, gdy oznacza to poświęcenie samego siebie.
Gdzieś w tle powyższej historii pojawia się pytanie o definicję poezji. Co można nią nazwać, a co jest tylko niezrozumiałym bełkotem, grafomanią. Czy takie rozgraniczenie w ogóle ma sens? To, co dla kogoś jest arcydziełem, dla kogoś innego jest niezrozumiałym bełkotem lub zwyczajnie „słabą poezją”. Kto; Henry, czy może Simon spełnia się w amerykańskim micie, który go otacza? Hal Hartley nie udziela nam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Fool, prawdopodobnie niesłusznie oskarżony o pedofilię, rezygnuje z możliwości ucieczki do Szwecji z podrobionym paszportem Grima. Nie potrafi opuścić rodziny, chociaż jest to równoznaczne z powrotem do więzienia na długie lata. Grim nie może odebrać nagrody Nobla, ale czy naprawdę tego pragnął?

„Henry Fool” – scenariusz i reżyseria Hal Hartley. W rolach głównych występują Thomas Jay Ryan, James Urbaniak, Parker Posey. Rok produkcji 1997.

czwartek, 5 lutego 2009

Back in Black

Autor: Piotr Gajda

W swoim schizofrenicznym świecie stosuję analogię pomiędzy "żywotem muzyka”, a "żywotem poety”. Stąd pewne pojęcia z rockowego słownika przekładam sobie na słownik poetycki. I tak - wieczór autorski to „koncert”, promocja książki to „tournee”, książka to „płyta”, zawarte w niej wiersze – „utwory”. Udział w festiwalu poetyckim to „festiwal”, TJW i OKP „lista Billboardu”. Ok., żartuję, ale niewątpliwie w chwili obecnej znajduje się w fazie syndromu „drugiej książki”. Jaka ona będzie, czy lepsza od debiutu? Czy stanie się kontynuacją poetyki z pierwszej książki, czy raczej uda mi się zawrzeć w niej nową jakość? Czy napiszę ją stosunkowo bez wysiłku, czy czeka mnie żmudna, poetycka robota? Czy znajdzie się ktoś, kto zechce ją wydać? Naiwne pytania, ale "poeta jest jak dziecko”, prawda?
Uchylając się (albo i nie) od odpowiedzi prezentuję wiersz, który znalazł się w łódzkiej antologii i stanowi „zaczyn” nowego tomiku.



E-recenzja "Na grani"

Autor: Piotr Gajda

Na stronie internetowej Marcina Orlińskiego http://www.marcinorlinski.pl/ ukazała się jego autorska recenzja antologii łódzkich debiutantów „Na grani”. W książce znajdują się wiersze Michała Murowanieckiego, Krzysztofa Kleszcza, Piotra Gajdy, Moniki Mosiewicz, Konrada Cioka, Magdaleny Nowickiej, Roberta Miniaka, Izabeli Kawczyńskiej, Rafała Gawina, Justyny Fruzińskiej, Marciusza Moronia i Przemysława Owczarka (który jest jej redaktorem i zarazem opatrzył ją wstępem). Antologię zamyka esej Kacpra Bartczaka – „Ciało wiersza: niedualistyczna impresja teoretyczna”.

* Marcin Orliński, ur. 1980. Poeta, krytyk literacki. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury w dziedzinie literatury. Redaktor Zeszytów Poetyckich. Wydał tom wierszy Mumu humu (Zielona Sowa, Kraków 2006). Publikował w wielu ogólnopolskich czasopismach, takich jak Gazeta Wyborcza, Odra, Twórczość, Topos czy Studium, a także w kilku wydawnictwach zwartych. Mieszka i pracuje w Warszawie.

Demokracja nie istnieje




Autor: Piotr Gajda
Guns N'Roses "Chinese Democracy", 2008


Na nową płytę Guns N’Roses Axl Rose kazał nam czekać tylko odrobinę krócej niż czekamy na zakończenie kryzysu gospodarczego w Polsce, który aktualnie wchodzi w kolejny z rzędu stan permanentnego dołowania i szurania d… po parkiecie. Przez ostatnie piętnaście lat przez zespół przewinęło się dwunastu muzyków stąd twierdzenie, że to GN'R nagrał ten album, jest pewnym nadużyciem. Niemniej wokalista zawłaszczając dla siebie nazwę wiedział, co robi. Firmując album jako swoje dzieło solowe, nie mógłby liczyć na takie samo zainteresowanie jak to, które towarzyszy nazwie jego legendarnej formacji. Okej, ale co zrobić z faktem, że osobiście zawsze uważałem ten zespół za bandę amerykańskich wieśniaków wrzeszczących wszystkim wokół wprost do ucha – „jesteśmy bogami rock’n’rolla, jesteśmy bogami rock’n’rolla!!!”, co zawsze uważałem za nieuprawnione i w porównaniu z takim np. Led Zeppelin goście wydawali mi się zaledwie bożkami i to w dodatku pogańskimi. W tej sytuacji jedynym rozsądnym wyjściem było „wrzucenie” płyty do odtwarzacza i bez bagażu resentymentów i uprzedzeń nacisnąć przycisk „play”. Tak też uczyniłem…

Pierwsze wrażenie – na pewno nie jest to hardrockowe „Born In The USA” poprzedzone kilkunastoletnią legendą „epokowego dzieła, które powstawało w twórczych bólach”. Spod grubej warstwy gitar, epickiego rozmachu i opowieści o piciu whisky i porzucaniu kochanek wydobywa się wokalna ekwilibrystyka Axla (wciąż wokalnie brzmi to tak jakby od czasu do czasu używał helu). Zabijcie, ale od razu powiem – mnie to przekonuje o wiele bardziej, niż „młodzieńcze” propozycje zespołu, pomimo że nie ma jakiejś radykalnej zmiany stylu – od pierwszych taktów wiadomo, z czym mamy do czynienia, a historyczne odcinki („Use Your Illusion”) z sequelem („Chinese Democracy”) łączy rozpoznawalna maniera wokalna. Axl Rose „drze się”, co prawda jak w „Don’t Cry”, ale jego głos przez lata pokrył się szlachetną patyną, która sprawiła, że przestał być „pryszczatym młodzieńcem”, a stał się statecznym panem używającej dobrej wody kolońskiej. Na krążku dominują rockowe ballady w raczej w średnich tempach, z „lejącymi się” melodiami przeplatanymi nieco mocniejszym graniem (głównie zespół „łoi” mocniej i przyspiesza w refrenach, aby dla kontrastu zwalniać w poszczególnych zwrotkach). Całość „spina” głos wokalisty, który czasem wchodzi na wysokie rejestry, a czasem bywa drapieżny i „chropowaty”. Na płycie zdecydowanie wyróżnia się „Better” – prawdziwie „rockowy killer”, który rozpoczyna się jak pierwszy lepszy durnowaty kawałek z MTV (nic bardziej mylnego). „Madagaskar” to drugi równie udany kawałek, z charakterystycznym „zmęczonym” głosem Axla, w którym jak w żadnym innym utworze z tego krążka słychać jak bardzo zmęczyło go półtorej dekady pracy w studio. Reszta utworów trzyma raczej średni poziom i plasuje się ciut wyżej niż utwory z krążka „The Spaghetti Incident?”.

To jednak wystarczy, żebym mógł powiedzieć, że „Chinese Democracy” to płyta, do której będę wracał z prawdziwą przyjemnością, bo chociaż dawno temu ściąłem włosy, nie mam tatuaży, rośnie mi „brzuszek”, a zawodowo zajmuję się „udawaniem urzędnika”, to nadal jestem tamtym chłopcem, który przed laty chciał wejść na scenę, podłączyć gitarę do „piecyka” i zagrać dla 100.000 ludzi.

środa, 4 lutego 2009

Nomada

Autor: Krzysztof Kleszcz
Nowy wiersz.














poniedziałek, 2 lutego 2009

Wołaj na cały głos

Autor: Krzysztof Kleszcz

Dziś ma premierę płyta Armii "Der Prozess". Dwa czadowe utwory zespół udostępnił na myspace.pl - to bezkompromisowe czady, do których zespół już zdążył przyzwyczaić swoich fanów na płycie "Ultima Thule".
Niemieckojęzyczny tytuł (poza oczywistą inspiracją Franzem Kafką) można odczytać jako ukłon w stronę krautrocka. Lider Armii przyznaje się do fascynacji zespołem Can (szczególnie płytą "Moster Movie" i długaśnym utworem "Yoo Doo Right" (puszczony z taśmy otwierał m.in. niedawny koncert Budzyńskiego w Łodzi).
CAN - "YOO DOO RIGHT"


Płyta jest koncept-albumem podobnie jak niegdyś "Triodante" (z 1994r.)- uważane przez wielu za opus magnum zespołu. Wtedy natchnieniem był Dante i jego "Boska komedia".

Jakie sa nowe utwory Armii? W "Złym poruczniku" Budzyński krzyczy "codziennie przeszywa mnie miecz/ nie mogę przestać krzyczeć" przywołując bohatera filmu granego przez Harveya Keitela, niczym z otchłani piekielnej wieszczy "nie ma ze mną nikogo / jestem sam". A dalej są przekrzykiwania w umyśle szaleńca, walka wewnętrzna "zabij / pomyśl".
Jakoś przypomniało mi to "Tren" z solowej płyty Tomasza Budzyńskiego "Luna", gdzie w drugiej i trzeciej zwrotce są wyznania kogoś rozczarowanego Bogiem, a zaraz później w refrenach mamy coś przeciwnego - olśnienie.

Drugi z udostępnionych utworów "Underground" może być hymnem fanów niczym "Niewidzialna armia" ("Wołaj na cały głos").
Jaka będzie nowa Armia? Póki co nie zawiodłem się na żadnej płycie i jestem, że tak powiem, bezkrytyczny. Spodziewam się, więc uczty dla uszu.

Póki co odsłuchując dla przypomnienia stare płyty - przywołuję ulubione frazy z płyt:

LEGENDA (1992)
Podobno budujesz / Swój mały dom / Pośrodku jałowej ziemi / Ty jesteś Tym / Bo nie chcesz nic / I nie zawahasz się

CZAS I BYT (1992) (słowa J.Czechowicz)
Otworzyły się oczy niebieskie / widzisz siebie - marynarza w Azji / a zarazem pięcioletniego chłopca / na warszawskim podwórku /na warszawskim podwórku / i siebie przed maturą w gimnazjum / namnożyło się tych postaci / namnożyło się tych postaci / i stoją ogromnym tłumem / a wszystko to ty a wszystko to ty

TRIODANTE (1994)
Ruiny morza rozbite o brzegi / Letnie napoje wyplute przez deszcze / Gasnące głosy po nocy na wietrze / A światło świeci w ciemności / Wołam w mroku

DUCH (1996)
Wesołe miasteczko / zdmuchnięte przez noc / klatki schodowe, trzecie niebo / niewysłowione Twoje Imię / na dnie, nieznośne pragnienie /(...) / W dalekim zakątku lata / ostatni przyjazny dom / ubogi duchem / kwadraty, trójkąty i linie

DROGA (1999)
Mój dom przy moście, moja ścieżka w dół / moja droga wąska, drzewo rozłożyste /chorągiew na wietrze, Księżyc wśród gwiazd / dobro jest dobre, piękno zbawi świat / /Wiatr jest szary / a Księżyc zielony / zło jest złe

Przejeżdżam tędy raz na rok i zasypiam w tym miejscu / niedotarty autobus wiezie mnie na drugi brzeg / jak okiem sięgnąć nie ma tu nic a jednak jest wszystko / przedziwne światło wie gdzie warto żyć

POCAŁUNEK MONGOLSKIEGO KSIĘCIA (2004)
Wieczorne ogniska / Jesień średniowiecza / Stracony weekend / Historia szaleństwa / Podobno maszerują armie / Goga i Magoga / Smutny czarny żagiel / Czarna łódź podwodna

ULTIMA THULE (2005)
Dzień jeszcze trwa i wszystko można / Twoich przedsionków słyszę migotanie / Niebieski młynek miele czarną chmurę / Światło za wodą ciągle się zapala / / dalej, dalej poza prawem

A z solowych płyt Tomasza Budzyńskiego:

TANIEC SZKIELETÓW (2002)
Dama wino i król, dupek żołędny i as / Nie chodźmy na ten film / Zawróćmy póki jest czas / Do kina nie ma co iść / zostańmy tu w karty grać / Niech Słońce zajdzie gdzie chce / Przegrajmy wszystko przed snem / by nie mieć przy sobie nic / Dwa zera, ofiary dwie


LUNA (2008)
Nie mamy szans, nie mamy żadnych szans. / Czy to nie jest piękne, czy to nie jest piękne? / Stań obok mnie, nie bój się teraz. /Podnieś swoją głowę, będę tam gdzie ty. / Umieraj, umieraj, już idź, aby żyć.


Zamówiłem płytę w fan.pl. Zobaczymy jak spisze się listonosz. W każdym razie na klatce schodowej będzie słychać waltornię.

niedziela, 1 lutego 2009

Do ciebie, siebie, znów

Nowy wiersz.
Autor: Krzysztof Kleszcz